Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-02-2018, 15:34   #60
Santorine
 
Santorine's Avatar
 
Reputacja: 1 Santorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputację

Chwilę po tym jak Gveir wyruszył dołączył do niego rycerz na swoim wargu. Dzień nie był przeraźliwie mroźny, słońce było już całkiem wysoko ponad horyzontem. Śnieg skrzypiał pod łapami wierzchowców gdy te kruszyły zlodowaciałą wierzchnią warstwę. Powoli oddalali się od karczmy. Przed nimi była niemal równa połać śniegu i gdyby nie wystające co jakiś czas słupki łatwo mogliby zboczyć. W zasięgu wzroku nie widać było niczego niepokojącego.

- Nie rzekłeś mi, co ciebie tutaj sprowadza - rzekł bez ogródek Gveir do Hektora. - Mawiają, że jesteś rycerzem. Rzadko widać ich w karawanach, szczególnie w takich, które zapewne prowadzą do odzyskania garści kości, lub czegokolwiek, co zostanie z wyprawy, po którą się wybieramy. Czy rzeczywiście jesteś szlachetnego urodzenia?

- Ciężkhie pytanie zadajesz. - odrzekł rycerz, dla którego to było w istocie niewygodne pytanie. - Obghrudziłem się jako rycerz, więc podążyłem tą ścieżką i ghrkroczę nią przez cały czas. Sądząc po tym co wiem i co umiem, raczej się nie pomyliłem… a czy jestem szlaghretnego urodzenia? Zakładam że tak, choć to bez znaczenia, bo zdążyłem już raz umrzeć.
Hektor uśmiechnął się, choć ciężko było to dostrzec pod hełmem. Choć zagrożenia nie było, wolał osłonić stalą swą wrażliwą na zimno twarz przed chłodnymi podmuchami wiatru.
- Mam coś do załatwienia na tym świecie. Jeszcze nie wiem co, ale pewnie dowiem się, gdy odkurzę swoją przeszłość… - urwał. - Widzisz… niewiele pamiętam z tego kim dokładnie byłem. Nie znam imienia, ani przyjaciół. Nie wiem nawet kto mnie zabił. Mam jednak wskazówkę.
Mówiąc to uniósł pochwę miecza, na której widniał symbol słońca przebitego przez półksiężyc.
- Nie jest to symbol, który spotghryka się na szyldzie karczemnym - kontynuował. - Ponoć w ekspedycji, której jedziemy szukać zauważono ów symbol. Zobowghriązany jestem do ruszenia tym tropem.

- Powstałeś z martwych i wiedzie cię żądza zemsty? - Gveir popatrzył na rycerza z powątpiewaniem. - Interesująca opowieść. Potrafię docenić chęć zemszczenia się na tym, kto cię zabił, jednak ostudziłbym zapały, gdybym był na twoim miejscu. Jak mówisz, straciłeś pamięć. Co, jeśli twoi zabójcy nie żyją? Lub też powstałeś wieki temu, jeśli to, co mówisz, jest prawdą? Twoja misja nie rokuje zbyt dobrze.

- Wieki? - żachnął się Hektor - Jestem raczej młodym utopcem. Racz też zauważyć, że nic nie rzeghrłem o zemście. Mam po prostu wrażeghnie że mam nie załatwione sprawunki na tym świecie, a ten kto mnie zabghrił pewnie wie kim jes… byłem. Co zaś z tobą? Wiedźmy po pustkowiach szukasz, by ci naparu nawarzyła na nieszczęghśliwą miłość, czy po pghrostu łowcą głów jesteś?

- To drugie - rzekł Gveir. - Wiedźma zawadziła mi na drodze, więc musiała umrzeć. Dotychczas pracowałem… Pracuję jako miecz na sprzedaż. Nie jestem niczym więcej, jak jeszcze jednym najmitą, który służy Panowi Wojny. Jak wszyscy oni zresztą. Ja przynajmniej… Jestem tego świadomy - oznajmił w końcu dobitnie po chwili wahania.

- Prawie jak wędrowny kapłan - zaśmiał się Hektor, choć samo wspominanie bogów jak zwykle wywoływało ciarki na grzbiecie. - Rzeczywiście już któryś raz go wspominasz. Najemnicy zwykle nie gadają o nim, aby nie kusić losu. Ty jednak nie lękasz się.

- Ciosy mojego miecza służą mu. Czy w istocie jest wstydem lub kuszeniem losu mówić o tym, czym się jest? Tak samo jak mój mistrz, podążam ścieżką Artamen. Jeśli moim losem będzie paść w jednej z bitew, powrócę jeszcze raz, aby praktykować sztukę ostrzy.

Gveir spojrzał na rycerza.

- Śmierć lub gniew bogów nie są czymś, czego należy się bać. Brak pamięci, twój los… Zdaje mi się surowszy.

- Zależy jakim człowiekiem byłem przedtghrem. - zabulgotał utopiec. - Nie wiem co znajdę na końcu tej drogi i liczę się z tym, że to co znajdghrę może mi się nie spodobać. Zejdźmy może jednak z tego ciężkghrego tematu. Rzeknij skąd masz niedźwiedzia za wierzchowca? Nieczęsto widuje się je w tej roli.

- Znalazłem Karhu podczas jednej z bitew - odparł Gveir. - Nasza strona przegrała wtedy, musieliśmy uciekać. Prawie nie żyła. Udało mi się przekonać moich kompanów, by wzięli ją na wóz. Od tamtego czasu ja i ona walczymy razem. Kim był jej poprzedni jeździec, nie wiem. Stare czasy… Wiele walk było przed nią i wiele po tym, jak ją znalazłem.

Wierzchowce dzielnie brnęły przez śnieg. Poza rozmową panowała względna cisza. Trakt zdawał się póki co spokojny.

- Będę potrzebował lepszego miecza na przeciwnika, którego wyznaczy mi szponiasta pani - rzekł Gveir. - Lub też innej broni. Słyszałem niegdyś o broni na podobieństwo morgenszternu, której ponoć czasem używają mieszkańcy południa. Ostrza połączone łańcuchami. Chciałbym kiedyś dzierżyć tą broń - niebieskie oczy Gveira rozjarzyły się w ekscytacji.

Myślisz że wyznaczy kogoś? - zapytał Hektor. - Brzmiaghrło jakby sama miała stanąć do walki. Brzmiała jakby już teraz znała jej wynik.

Gveir wzruszył ramionami.

- Wiedźma też zachowywała się, jakby miała wygrać i zobacz, co z niej zostało - Gveir z lubością pogładził ostrze miecza. - Buta to nic złego, choć wolałbym, żeby szła za nią prawdziwa siła, jak być powinno.

Najmita mrużył oczy, wypatrując czegoś ciekawego na horyzoncie.

Coś działo się przed nimi. Póki co dało się zauważyć dużo czarnych punktów osadzonych na gołych gałęziach drzew. Nie wyglądało to jak liście. Niedługo potem stanęli przed połacią wygniecionego śniegu aż pomiędzy drzewa. To co wcześniej wydawało się punktami teraz było wyraźne. Na gałęziach siedziały ptaki, lecz nie byle jakie. Ich głowy były czaszkami, ich ciała czarnym szkieletem. Zamiast normalnych skrzydeł miały przyczepione do kości czarne pasy. Wszystkie patrzyły się na drogę, gdzie coś leżało. Z tego czegoś wystawały strzały, a śnieg zabarwiony był szkarłatem. Karhu i Rybożer zatrzymali się. Warg pisnął, a niedźwiedzica wydała z siebie głęboki pomruk.

Gveir zszedł z niedźwiedzicy, a jego ręka powędrowała w stronę miecza. Mając miecz na głowni, podszedł nieco bliżej trupa, żeby zbadać, co to jest. Jego wzrok od czasu do czasu zbaczał na ptaki. Wyglądały jak kruki, ale tylko trochę.

Utopiec dźgnął lekko boki warga i skierował go bliżej. Nie podjeżdżał bezpośrednio do ciała, a okrążał je rozglądając się wokół w poszukiwaniu tych, którzy mogli zamienić nieszczęśnika w poduszkę do igieł.

Rybożer jak nigdy zaparł się nie chcąc się ruszyć z miejsca.
- Nie chce! - zaskomlał. - Boję się!

Najemnik zbliżył się do ciała i zobaczył, że był to ludzki mężczyzna. Leżał na brzuchu z głową odwróconą na bok. Im bliżej Gveir był tym ciaśniej czarne ptaki siadały na gałęziach. “Spoglądały” przez swoje puste oczodoły na niego i na ciało pokrakując z cicha. Mężczyzna zauważył, że w ust nieboszczyka od czasu do czasu wydobywa się para.

Gveir rozejrzał się wokół, szczególną uwagę skupiając na czarnych ptakach. Znowu jakaś magia, pomyślał z niesmakiem, na wszelki wypadek wyjmując miecz z pochwy. Podszedł bliżej martwego człowieka, nad którym stanął, przez chwilę lustrował jego rany. Po chwili kopnął “zwłoki”.

- Żywy, nieżywy, nieumarły…? - zapytał głośno, przytykając zimne ostrze do szyi trupa, który, jak mu się zdawało, z jakiegoś powodu jeszcze oddychał.

Utopiec mruknął gniewnie i zsiadł z warga puszczając lejce luźno. Wrócił uwagą do dziwnych ptaków i śladem Gveira wyciągnął ostrze.
- Nie podoba mi się to - stwierdził oczywiste, po czym ruszył tak, jak zamierzał ruszyć wcześniej, czyli okrążając nieszczęśnika i najmitę.

Rycerz dostrzegł jak najemnik kopnął zwłoki, a te drgnęły podnosząc niemrawo dłoń.
- N-nie b-bijcie p-p-panie - stęknął człowiek szczękając zębami - [/i] Żżżżyw-w-w[/i].
Nabity strzałami mężczyzna był rudowłosy, do tego niedaleko jego głowy leżały w śniegu pogięte okulary. Drżąca ręka zaczęła ich szukać. Ptaki na drzewach zrobiły się nieco głośniejsze, przelatywały pomiędzy gałęziami wyraźnie niezadowolone z tego, że ktoś im rozbudza przyszły posiłek. Rycerz okrążając scenę nagle uderzył okutym butem w coś co wydało metalowy dżwięk.

Tymczasem wóz powoli poruszał się podążając za ścieżką wydeptaną wcześniej przez towarzyszy. Tylko tych nie dało się nigdzie dostrzec.
- Gdzie oni są? - mruknął Dizi - Zapomnieli o nas czy co?
Faktycznie przez ponad dwie godziny widzieli tylko znikające za horyzontem ślady. Gdy już Ristoff zaczął się irytować i denerwować Esmond zobaczył drzewa obsadzone przez jakieś punkciki oraz dwa kształty sugerujące wierzchowce. Mag funkął kilka razy wyraźnie się uspokajając. Rozluźnienie nie było jednak długie. Kątem oka łowca dostrzegł coś co z daleka wyglądało jak płatki śniegu niesione na wietrze. Tylko, że ani nie padało, ani nie wiał wiatr. Płatki zaś zbliżały się do wozu.

- Żyw w istocie, ale jak długo? - Gveir poparł swoje poprzednie pytanie kolejnym.

Pochylił się nad człowiekiem i złapał go za poły szat, stawiając na równe nogi. Miecza jakoś nie chciało mu się jeszcze wypuszczać z ręki.

- Opowiesz nam o tym, co się tu zdarzyło w karawanie - rzekł Gveir. - Ja mówię, zbyt łatwe jest umieranie w śniegu. Potrzebujesz znaleźć lepszą śmierć.
 
Santorine jest teraz online