Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-02-2018, 17:44   #6
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Na pokojach u paszy Hamzy

Już przed progiem nozdrza Anny uderzyła woń kadzideł i orientalnego pachnidła, i wzmogła się, gdy Sarijah skinął strażnikom i otworzył drzwi. Gdzieś z głębi dobiegała delikatna melodia, której źródłem okazał się sarniooki młodzieniec, siedzący ze skrzyżowanymi nogami pod oknem i brzdąkający na cytrze. Anna przez chwilę podziwiała jego egzotyczną urodę, a potem zwróciła wzrok w prawo… i nie mogła oderwać oczu. Długo.

Porównanie do wieloryba było zawstydzające. Dla wieloryba.
Pasza Hamza był mężem niepospolitego wzrostu i nieludzkiej tuszy. Na jego głowie chwiał się niebezpiecznie kapelusz podobny niewielkiej donicy. Czarne jak ziarnka pieprzu oczy ginęły w fałdach tłuszczu, policzki i potrójny podbródek spływały na byczy kark, pod spodem rozlewały się piersi godne matrony, co dziesięć dziatek wykarmiła, a niżej panoszyło się brzuszysko ogromne jak wojenny bęben. Wszystko to w głównej mierze było nagie, bo pasza Hamza odzian był tylko w luźne hajdawery i coś w rodzaju kamizelki. Przedramiona i łydki porastał czarny, gęsty włos podobny dziczej szczecinie, prawdopodobnie pamiątka po przeżytym szale… i Anna nie mogła przestać sobie wyobrażać paszy szarżującego w ślepej furii, falującego brzuszyskiem i trzema podbródkami. Był porażający. Był monstrualny. I zdaje się doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
Rzekł coś po turecku do Sarijaha, ten odrzekł coś krótko, co zawierało imię Anny i niewiele poza tym. Po czym Assamita wycofał się, przysiadł w wykuszu okna, pod którym młodzian przygrywał na cytrze.
Pasza Hamza zaś poklepał łaskawie poduszki obok swojego monstrualnego uda. Brzuszysko, piersi i podbródki zafalowały jak wzburzone morze.
- Spocznij, Anno. Jesteś niewiastą w potrzebie, jak mniemam, pewnie wdową czy sierotą, czy inną niebogą. Takie już naiwne i dobrotliwe stworzenie z Sarijaha, znaczy, pobożny muzułmanin. Nigdy nie odmawia jałmużny, znosi mi bezdomne kocięta, bo podobno Prorok kiedyś wolał odciąć rękaw szaty niż obudzić kota, co na nim usnął. I wdowy i sieroty otaczać chce kuratelą. Na szczęście, jestem jeszcze ja - łypnął czarnymi oczkami, w taki sposób, aż zaczęła gorączkowo szukać w pamięci, czy wieloryby są drapieżne.
Anna przycupnęła na poduszce, nóżki zgięła i podwinęła z jednego boku, skryła dokładnie pod suknią. Przy paszy wydawała się dzieckiem, na domiar zabiedzonym. Sięgała mu nie wyżej niż do ramienia.
-Aga Sarijah był bardzo miły, opowiedział mi o tym, że mogłabym nająć jego miecz. Ale cenę kazał negocjować z panem, wielmożny paszo. To trochę dziwne skoro pan jest jego sługą, czy coś pokręciłam? Mieliśmy problemy językowe - uśmiechnęła się przepraszająco biorąc całą winę na siebie.
- Nie jest to dziwne - pasza pozwolił podłubać sobie paznokciem między zębami, wygrzebał stamtąd jakowyś skrzep i poddał go oględzinom, po czym pstryknięcuem posłał na środek komnaty. - Zważywszy, że ja jestem paszą, a on agą. Wiesz, Anusiu, kto to aga? To taki jakby setnik. A wiesz, kto zacz pasza? To jak członek rady królewskiej.
- Ach - Anna nie okazała zakłopotania, przeciwnie, zachichotała. - Wobec tego zdeprecjonowałam nieco twoją osobę, panie. Wybacz. Nie zrobiłam tego specjalnie.
Pochyliła się w przepraszającym ukłonie ale zaraz wzrok jej podążył za lecącym lobem organicznym strzępem.
- Eeee, gdzie ja to byłam? Ach, na najmowaniu Assamity. Mógłby mi pasza przybliżyć całą transakcję? Jakie są tu ograniczenia, jaki cennik? I czy to usługa powszechnie dostępna czy aga Sarijah po prostu wykazał się wspaniałomyślnością i przyjął mnie do kręgu wtajemniczonych z racji mojego… pożałowania godnego położenia, jak z tym kotem i rękawem?
- Zacznijmy od tego - pasza odął wargi grube jak spasione gąsiennice - że jesteśmy tu na misji dyplomatycznej, i zaiste musisz mieć coś niezwykłego, byśmy nasz cel narazili na szwank, wdając się w twoje awantury. Może kielich albo gardło? Chłopaczek? Dziewka? Zajnab! - wrzasnął, a z głębi wypadła dziewoja, równie sarniooka jak cytrzysta.
Anna uznała, że nieelegancko odmawiać gościnności, tym bardziej, że dla paszy posiłki musiały być i za życia i po nim niezwykle ważne.
- Odrobinkę, dziękuję - uniosła rękę i zawierając małą przestrzeń między palcem wskazującym a kciukiem zdefiniowała o jaką odrobinkę jej się rozchodzi. - Jeno dla towarzystwa. Co się zaś tyczy zlecenia… odłóżmy tę rozmowę na jutro. Prawdę mówiąc i mnie coś zlecono. Mam pewną osobę znaleźć, a gdy ją już znajdę najpewniej mój zleceniodawca będzie się chciał jej pozbyć. Czy będzie zainteresowany nie brudzeniem własnych rąk, nie wiem, ale zapewniam, że to stary wampir o starej krwi. Jeśli jej wam upuści będziecie ukontentowani.
Zajnab przyklękła przy wampirzycy i wysunęła szczupłą rączkę, zaś pasza splótł swoje spasione przedramiona na brzuchu.
-Czyli… podsumował - szukasz kogoś do polowania na nie wiadomo kogo, za nie wiadomo co… Sarijah! - Bluznal potokiem wymowy po turecku, a Assamita odparł krótko, kilkoma ledwie słowami. Pasza wywrócił oczami.
Anna czuła się winna, że sprowadziła na agę kłopoty.
- Proszę go nie karać, to moja wina. Jestem z linii Malkava i czasem mówię zagadkami. A czasem nawet do siebie… - obracała w rączce nadgarstek służki. - Odłóżmy na razie tę sprawę. Pozwól, że wam w rewanżu umilę czas. Jutro. Przechadzką po ogrodach. Może łaźnią? Grą w karty? Pokażę wam Kainitów, którzy zawitali do Frydlantu. Opowiem o zamku, o jego fundatorze, rycerzu Ronovicu i jego małżonce. O miejscowych klanach, kto za kim przepada, kto kogo unika, kto komu chce wejść w rzyć. Dla obcych, jak wy, to chyba przydatne informacje a i towarzystwo nienajgorsze. Mogłaby księżna przydzielić wam Nosferatu, na ten przykład. Jeśli panowie pozwolą będę wam towarzyszyć, z przerwami na obowiązki, przez dwa dni, aż do końca balu. Oddaję się niejako w paszy ręce i obiecuję, że będę do dyspozycji paszy i Sarijaha, powiedzmy jako… towarzyska niewolnica. Tak to się u was nazywa? Mogę nawet zatańczyć, bo… śpiewać lepiej może nie zaśpiewam.
Assamita zadał pytanie, ton głosu zdradzał niezrozumienie. A to się pogłębiło gdy pasza mu przetłumaczył.
-Nie rozumiem - oznajmił Sarijah po łacinie.
-Też nie rozumiem - uzupełnił Hamza po czesku. - Czemu Anusia miałaby czynić coś takiego.
Anna pochyliła nisko głowę.
- Sam pasza powiedział, że jesteście tu w misji dyplomatycznej i potrzeba zachęty ażeby cel wasz narazić na szwank i wziąć na obcych ziemiach kontrakt na Kainitę - wyjaśniła. - Czy dwie noce mojej oddanej służby nie będą wystarczającą zachętą? Kiedy będę już wiedziała kogo trzeba mi usunąć, Sarijah mi pomoże. Oczywiście jeśli pasza uzna, że całościowa zapłata będzie wystarczająca. Moje towarzystwo. Informacje, którymi będę was raczyć w formach miłych opowiastek. Zapoznam was z Kainitami. I dam krew, czy dobrą, ocenicie.
Oczywiście Anna nie mówiła całej prawdy. Jeśli pasza przyjmie jej ofertę, oczywiste będzie, że przez najbliższe dwie noce będzie jego własnością. A żaden mężczyzna, żywy czy nieumarły, nie lubi gdy inni jego własność tykają. To powinno uchronić ją od markiza, i dalej od Botskay. Lepiej poświęcić dwie noce, niż wszystkie jakie Annie pozostały, gdy by ją diabeł w wieży więził jak Helenę.
Niewolnica dalej siedziała obok i czekała, aż ją Anna zauważy. Co w sumie pozwoliłoby zabić czas, w którym pasza kłócił się z agą. Znów straciła rozeznanie, kto tu kim rządzi.
-Dobrze - rzekł Hamza z cieniem niechęci w głosie. - Jeśli krew nie będzie odpowiednia i do umowy nie dojdzie, zapłacimy za usługi i milczenie. Złotem. Sekretami. Albo krwią.
Anna odpowiedziała uśmiechem. Wyciągnęła dłoń w stronę paszy, ale szybko się zmitygowała, że to chyba w ich kulturze nie praktykowany sposób by przypieczętować umowę.
- Wspaniale - oświadczyła, a mówiąc to patrzyła na Sarijaha. - Czy macie jakieś specjalne życzenia na jutrzejszą noc czy zdacie się na mnie? Przybędę zaraz po zmierzchu, na krótki czas będę was musiała opuścić aby wrócić z uzgodnioną krwią, przez resztę czasu należę do was. I tylko do was. - Wreszcie wbiła ząbki w nadgarstek zniecierpliwionej służki. Piła malutkimi łyczkami patrząc na obu mężczyzn spod półprzymkniętych powiek.
- Na pewno nie przepuścimy turecko-siedmiogrodzkiej awantury o pobite sługi - oznajmił kwaśno pasza, rzucił adze dwa krótkie zdania po turecku. Ten pokiwał głową i znikł w głębi komnaty. Wrócił po chwili i rozłożył fajkę wodną. Buchnął z ust kłębem dymu akuratnie gdy pasza raczył wyrazić zainteresowanie talentami Anny. A taniec do nich bynajmniej nie należał.
- Umiesz sprowadzić szaleństwo?
- Nie umie - odparł aga zanim zdążyła poskładać odpowiedź, i skrył twarz za kolejnym woniejącym tytoniem obłokiem.
- Specjalizuję się w sztuce umysłu. Czytam w głowach, podróżuję poza ciałem, podglądam i podsłuchuję, kradnę sekrety. Anna Złodziejka, stąd takie miano.
Anna obserwowała z zaciekawieniem fajkę
- Wygląda jak przyrząd alchemiczny. Znam się na alchemii. Na tutejszych ziołach, na truciznach. Na sztuce medycznej. Tańczyć nie umiem, skłamałam byście przychylniej wejrzeli w moją ofertę - spuściła oczy ale bez poczucia winy. Podniosła się z miejsca i w trzech susach była obok Sarijaha. Usiadła jak on, na skrzyżowanych nogach, suknia okalała ją jak pąk czarnego cmentarnego kwiatu. - Czy ja też mogę skosztować? I o co właściwie poszło między waszymi a diablimi sługami? Widziałam, że szeryf został przy tym ranion. Zakrzywiony grot utkwił mu między żebrami. Wiem, bo sama się go pozbywałam. To znaczy grotu, nie szeryfa.
- Niewiasty nie palą sziszy - skomentował Hamza.
- Wszystkie z klanu Assama palą - zaoponował leniwie Sarijah, wyciągając ku Annie ustnik.
- Niebywałe! - pasza obdarzył towarzysza przeciągłym i kpiącym spojrzeniem. - Wszystkie dwie?
Dym nie wywarł żadnego wrażenia, choć podobną woń wyczuła we krwi niewolnicy.
- Zdaje się, że tutejszego szeryfa nikt pozbyć się nie chce - zauważył wesoło pasza i przytulił niewolnicę do tłustego połcia swojego boku. Otworzył srebrną skrzyneczkę i zaczął karmić dziewczynę dobytymi stamtąd daktylami. - W odróżnieniu od mojej osoby. Pewnie rażę tutejsze delikatne poczucie estetyki. A nasi słudzy pobili się o miejsce w stajni. Jak zupełnie w oderwaniu od polityki, prawda?
-To dość niezwykle, podoba mi sie. Bardzo chciałabym mieć taką fajkę, jest szalenie egzotyczna - Anna pociągnęła kilka razy dym, palenie przerodziło się w swoistą zabawę i Anna od czasu do czasu zezowała na czubek nosa by obserwować smugi ulatujące z obu dziurek to znów wyrzucała dym z ust w krótkich miarowych zrywach nieforemnymi obłoczkami.. - Czyli kobieta też może zostać Assamitką? Dlaczego są tylko dwie?
- Jest więcej niż dwie - poprawił Sarijah ospale. - Hamza jest złośliwym, kłamliwym lisem.
- To… - gruby paluch wycelował w Assamitę tuż obok Anusiowego nosa - … jest potwarz podła i niesprawiedliwa, mój przyjacielu.
- Prawdą jest, że niewiast wśród nas niewiele - objaśnił Sarijah oględnie.
Anna przeniosła wzrok z Assamity na paszę karmiącego niewolnicę. Obserwowała aury nowych towarzyszy. Aurę Assamity zasnuł jak mgła jasny błękit, właściwy ludziom spokojnym i zrównoważonym. Aura paszy mieniła się tęczowo… gdyby kolory nie były blade, przysięgłaby, że ma przed sobą likantropa. Tylko u nich barwy zmieniały się tak dynamicznie.
-Dlaczego nie lubi pan szeryfa? To dość przyzwoity mąż, ale… skoro zaczęłam już dla was pracę, zdradzę kilka sekretów. Po pierwsze jest związany z ksiezną Drahomirą krwią i raczej jednostronnie. Mysle, ze ona go niezbyt szanuje, traktuje jak sługę a on jej tym sługą jest. Czasem chce się zbuntować ale boi się, że ostatecznie zawsze przegra. Nie jest panem własnej woli. Jest jednak dość szlachetny i sprawiedliwy. Dobrze traktuje swoich ludzi. Ma ogromną słabość do koni, niewielką do mnie i dość gwałtowną naturę, lubi się ciskać gdy sprawy nie idą po jego myśli. - Anna pyknęła ostatni raz i oddała wężyk Sarijahowi. - Dlaczego naprawdę tu jesteście? Mogłabym pomóc lepiej gdybym znała cel.
- Związany? - chrząknął pasza - a to pewne?
Rzucił krótkie pytanie towarzyszowi, ten zaprzeczył, ale właściwie półleżał już z wpółprzymkniętymi powiekami i Anna nie dałaby sobie ręki odciąć, że w ogóle coś do niego dotarło.
-Tak, to pewne - Anna podniosła się i obrzuciła paszę nieco urażonym spojrzeniem. - Uważa pan, że jestem kiepsko doinformowana? Że marna ze mnie złodziejka?
Spoglądała z góry na drzemiącego Sarijaha.
-Chyba na dziś już pójdę. Zajęłam wam aż za dużo czasu. - uniosła fałdy sukni i poczęła manewrować między Assamitą a atłasowymi poduszkami.
- Siadaj, Anusiu, bośmy jeszcze nie skończyli. Nim się nie przejmuj. On tak zawsze. Nie mówię, żeś marna czy słaba, jeno że się nie pokrywa to co mówisz, z tym co rzekli moi informatorzy. Oni mówili o niechęci. Nienawiści może nawet.
-Względem księżnej? To niewykluczone ale i tak zrobi co mu rozkaże. Nawet gdyby mu się ten rozkaz wcale nie podobał. - Anna przycupnęła posłusznie na jednej z poduszek. - Dlaczego chcecie się go pozbyć? Nie sądzę żeby to on był zagrożeniem dla waszych interesów. Jest tylko bronią w ręku księżnej. A Drahomira jest bezwzględna i prze do celu po trupach. Inna sprawa, że jest też niezaradna i niesubtelna. Nikt jej nie lubi, cztery lata temu był na nią zamach. A teraz na ten przykład wchodzi w rzyć hospodara bez mydła… - Anna zastanowiła się czy to porównanie uchodzi damie. Cóż, pewnie prędzej czy później zorientują się, że dama z niej żadna. - Właściwie wszyscy starają się pozyskać go jako sojusznika. Stefana Botskay.
- A szeryf też? - zaciekawił się pasza. Sarijah tymczasem wstał sztywno i poszedł do okna. Aurę miał właściwą ludziom śpiącym i białka ledwo widoczne spod przymkniętych powiek.
-Szeryf ma wykonywać rozkazy księżnej. Obecnie spełnia głupkowate zachcianki Botskay, z którymi przyłazi do niego ten trzmiel, De Mortain, myślę że po to by go denerwować. Choć pośród masy drobiazgów jest jeden ważny… - Annie się zdarzało zbaczać z tematu a i nie była pewna czy tym spostrzeżeniem chce się teraz dzielić więc wróciła do sedna. - Szeryf ma powody by za hospodarem nie przepadać. Tym powodem mogę być ja ale jeszcze nie wiem jakiej wagi jestem kartą w tym rozdaniu. Obawiam się, że nawet nie figurą więc może sobie nazbyt kadzę. Może Botskay jest mu zwyczajnie obojętny. Jeśli jednak szukacie sojuszników przeciw siedmiogtodzkiemu diabłu, to Sokol może być jednym z nielicznych osób do rozważenia. Drugą jestem ja, ale ja jestem nikim. Rycerz Somogy odpada, nie lubi Turków. Jest jeszcze Lasombra ale dopiero w drodze. Ona się liczy. I Skrzyńscy ale to także Tzymisce. Swój do swego ciągnie.
Anna rozgadała się chyba zanadto, rzadko bywała aż tak rozmowna. Moze wzięła sobie do serca przyjętą prace a może polubiła Sarijaha. Było w nim coś szlachetnego. To coś co jej się wydawało, że dostrzegła ongiś w Sokole.
-A jemu co dolega? Jest w jakimś transie?
Pasza zatrząsł brzyszyskiem, prasnąwszy się w boki kilka razy, gdy monologowała.
- Kto? - rozejrzał się. - A, on. Mój przyjaciel Sarijah zbyt często kieruje myśli ku Absolutowi. Przez to zdarza mu się tracić kontakt z przyziemnymi, acz bardzo życiowymi sprawami. Na szczęście, jestem jeszcze ja.
Wstał, co było procesem skomplikowanym i długotrwałym. Ciało wprawione w ruch toczyło się balista pod wrogie mury. Anna widziała, jak uginały się deski podłogi.
A pasza Hamza pstryknął kilka razy Sarijahowi przed oczyma. Gdy ten spojrzał w miarę przytomnie, polecił wolno i wyraźnie.
- Odprowadź naszą słodką gołąbeczkę. Na tańce już za późno. Popląsasz mi jutro, Anusiu.
Anine oczy zrobiły się większe i okrąglejsze z przestrachu bo sobie wyobraziła siebie tańcującą przed paszą. Dygnęła na pożegnanie.
- Miło było mi pana poznać, paszo Hamzo. Wydajecie się bardzo miłymi osobami. Tylko ty aurę masz dziwną. Trochę wąpierską, trochę jakby lupińską. Nie jesteście jednym z tych wschodnich kuzynów, kuei-jin? Czytałam coś o nich w księgach mego ojca. Mój ojciec ma wiele ksiąg.
- Też coś czytałem. I słyszałem. I nawet kilku spotkałem - pasza pokiwał głową. - I ciągle jestem na tym świecie, o ja niegodny… a może jednak godny?
Roześmiał się, falując całym ciałem. Sarijah czekał przy drzwiach, cichy i ciągle niezbyt przytomny.
Anna ujęła go pod rękę i poprowadziła pewnie i po męsku. Pokonali drzwi i przeszli ledwie kilka metrów, ażeby mieć namiastkę prywatności i zostawić paszę z tyłu ale nie oddalić się za bardzo.
- Tyle wystarczy bo się znowu zgubisz. Zupełnie odpłynąłeś. Jesteś pijany? - zauważyła uwalniając jego ramię, trochę też urażona jego nagłym brakiem zainteresowania. - Dlaczego powiedziałeś, że nie potrafię sprowadzać szaleństwa? Może potrafię?
Potrząsnął głową kilka razy jak koń.
- Nie potrafisz. Bo nie jesteś z rodu Malkava. Chyba że cię który nauczył, ale to rzadkie, prawda?
- Nie da się wiedzieć z jakiego kto jest klanu - wpatrywała się w niego Anna jak w obrazek, niedowierzając.
- Wiem - zaprzeczył. - Czasem wiem rzeczy. Gdy w Damaszku po raz pierwszy spotkałem przyjaciela, wiedziałem, że będziemy dzielić krew. Wiedziałem, że będę podróżować z Hamzą. Wiem, że nie jesteś z Malkavów. Jesteś mojego klanu. Albo z tych, którzy też Azraela czczą, jeno nie mieczem. Rabusi grobów.
Anna przykryła usta dłonią a gdy ją odjęła nie mogła zapanować nad szczęśliwym uśmiechem. Zawisła na szyi Sarijaha i pocałowała go w policzek.
- Tedy jesteś mi bratem. Nigdy nie spotkałam nikogo z mojego klanu, poza panem ojcem. To… tak się cieszę.
- Jak się zwał, rodzic twój? - W tonie pojawiły się surowe nuty.
Anna odsunęła się krok w tył jakby jej przyganiał za naruszenie autonomii jego ciała. Może i miał rację. Nie powinna była.
- Mikołaj. Ja znam go pod tym imieniem. Jeśli miał kiedyś inne to się z tym nie zdradził. Ale… ja nie jestem z linii Azraela. Rabusiem grobów, owszem. - Potarła nosem zakłopotana a zawód odcisnął się na jej bladej twarzyczce. - Czyli nie jesteśmy spokrewnieni?
- To mądre, że się kryjesz - wystawił sztywno ramię - Wiele ostatnimi czasy osób, co chcą płacić za waszą śmierć.
Odczekal, aż się oparła o podaną rękę.
-Wspólna krew wiele znaczy. Ale więcej znaczy wspólnota interesów. Wiesz, co wiem jeszcze? I niech się pasza śmieje, żem za dużo za życia po pustyni wędrował i rozum mi słońce uprażyło?
- Co jeszcze wiesz? - zapytała Anna i choć była ciekawa to nadal się nieco dąsała bo w jednej chwili ktoś jakby dał jej brata i od razu zabrał.
- Masz coś, co chciałbym posiadać - uśmiechnął się szeroko, a Anna pomyślała, że gdyby przyszło mu kiedyś do głowy udawać Malkavianina, nikt by nie żywił podejrzeń.
- Wiem - powiedziała niespodziewanie Anna. - Powoli mi się zlepiają okruchy w jedną całość. Ty chcesz wejść do labiryntu. Bo tam jest skarb, musi być. Czułam jak drżały ci dłonie z ekscytacji. Po prawdzie… to każdy chce. Ten skarb, czymkolwiek jest. A szczególnie Diabeł. Ja też widzę różne rzeczy. Widziałam rycerza Ronovica, który mówił, że żaden diabeł go nie znajdzie. A jego żona mu na to, że ona owszem. I myślę, że ja mam klucz. Ale może się mylę. Może za dużo sobie dopowiedziałam. Trochę się boję tam iść ale wiem, że muszę.
- Jaki diabeł? - podpytał Assamita. - Diabeł czy diabeł?
Anna wzruszyła ramionami. - Nie wiem. Może chodziło o Tzymisce w ogóle. A może o Botskay? Bo, że on tu, we Frydlancie, jest właśnie po to, nie mam wątpliwości. On chce dotrzeć do krypty Ronovica i zagarnąć jego skarb.
-To coś w labiryncie nie było z tego świata. A wyobraź sobie popłoch, jakby taką rzecz puścić w bitwie na szeregi wroga - Sarijah cmoknął wargami.
- Podobno Ronovic był człowiekiem. Może paktował z demonami? - znów usteczka nakryła dłonią bo demony skojarzyły jej się od razu z Baali a w zbiegi okolicznosci nie dowierzała. - Szlag, szlag, szlag… - zaklęła naraz. - Musimy go uprzedzić. Sługusa demonów.
- My?- zdziwił się Assamita. - Och, my, ja i ty? I pasza?
- Nie. Pasza nie. Za bardzo rzuca się w oczy - Anna pokręciła głową. - Właściwie… jeśli nie chcesz nie musisz iść. Ja muszę. Tak czuję.
- Nie-nie - odparł po czesku. - Pójdziem. My.
- Jutro - dodała. - Ale dwie godziny po północy. Przyjdę po zmierzchu, potem na godzinę cię zostawię. Gdy wrócę pójdziemy.

*

Jak służebnica Anna krew Gangrelowi nosiła

Gdy Anna pożegnała się z cudzoziemcami i zmierzała na pokoje zahaczyła o kuchnię i raz jeszcze uposażyła się w tacę z dzbankiem i kubkiem i takiż zestaw ustawiła na podłodze stróżującego Gangrela.
- Abyś nie usechł - pełen kubek wcisnęła mu z dłonie a przez chwile ich palce się zetknęły i mógł poczuć lodowaty ziąb bijący od Anny niby od bryłki lodu. Przyglądała mu się spod czarnych rzęs. - Słyszałam, że hospodar przywlókł tu jakieś zwierzę, większe od żubra i ono na pokojach jest. Prawda to?
- Najprawdziwsza - Dmitrij przytknął kielich do warg, wciągnął zapach, nim upił łyk. - Choć z tymi pokojami bym nie przesadzał. Zapędzili bydlę do jakowyś lochów, zdaje się.
- A nie przypomina ono aby nieco konia? - dopytywała dalej Anna. - Ogniem podpalanego.
- Raczej takie coś z południa… nosorożec. Takie zwierzę stamtąd, gdzie czarni ludzie żyją. Jakby go zderzyć z rycerzem w pełnej płycie.
- Drugi raz mówisz o Afryce. Byłeś tam z hospodarem?
- Nie - przyjrzał się jej przeciągle znad kielicha. - Ale kiedyś tam pójdę. Stamtąd przyszedł mój rodzic. Więc porzuć plany przyklejenia mnie do swojej trzódki, mam inny pomysł na wieczność.
- Nigdy nikogo nie zmuszałam by dołączył do mojej rodziny. Poza tym, zdaje mi się, że ty masz już własną. Z hospodarem u szczytu stołu. - Anna przylgnęła plecami do ściany, zapatrzyła się na przeciwległą ścianę. - Markiz de Mortain wspomniał, że jest was ośmiem. Szabli hospodara. Włączając nosorożca?
- Ro… dzina?
Zakrztusił się pita krwią i wybuchnął śmiechem. Śmiał się i śmiał, aż przestał równie nagle jak zaczął. Znienacka łupnął pięścią w pilnowane drzwi. Ktoś w środku odskoczył i odbiegł pospiesznie w głąb komnaty.
-A po co ci to wiedzieć, hm?
- Jestem ciekawska z natury - odparła Anna beztrosko. - To chyba żadna tajemnica, prawda ilu was towarzyszy Stefanowi Botskay? I tak was wszystkich zapoznam, chciałam to sobie poukładać w głowie. Z natury jestem też poukładana.
- Uhm. I podejrzewasz hospodara o ulepienie smoka w skórze szkapy… skąd taki paradny koncept?
- Widziałam już konie ulepione przez diabły. Nie było w nich nic paradoksalnego. Skoro to nie koń Botskay to pewnie należy do innego z Tzymisce. Zamek Frydlant nimi obrodził ostatnimi dni.
- No no… i który z nich niby tworzy płonące konie? Diabły rzezbia w ciele. Ciało z ogniem nie zgrywa się nijak.
Anna skubnęła wargę.
- W takim razie… to nie diabli twór. Jeszcze nie wiem jaki ale się dowiem. - Wbiła nagle wzrok w Gangrela. - To opowiesz mi o was? Jest was ośmiu jak mówił de Mortain?
- Podaj jeden powód, bym dla ciebie ślinę psul. Pełny kałdun takim nie jest.
- Tak się składa, że we Frydlancie przebywa turecki pasza z misją dyplomatyczną. Jest natenczas moim panem. Gdy będą wracać do siebie, na południe, może mogłabym zapytać czy być się nie mógł z nimi zabrać? Podróżować razem raźniej, a stamtąd miałbyś znacznie bliżej do Czarnego Lądu, jeśli to nie czcze gadanie a rzeczywiście planujesz tam pojechać. Pasza jest wpływowy i to Gangrel, więc mógłby się zgodzić a i pomóc ci potem zorganizować dalszą podróż jeśli byś zdobył jego przychylność.
- Aaaaa - oznajmił, całkowicie niezainteresowany. - Jeśli powiem, to zamkniesz jadaczke i dasz mi spokój do końca tego spedu?
- Więcej mnie nie zobaczysz - zapewniła, choć ciekawie zajrzała do głowy Gangrela czy go to w istocie bardziej ucieszy czy zasmuci. I nie zobaczyła tam nic, co z nią by się wiązało. Tylko ciemne opary, czarną mgłę, w której klęczała ognistowłosa Marica - Helena, okryta tylko włosami.
- Nie musisz opuszczać się do alkowy na linie. Wystarczy, że nie będziesz mi truć. Więc, markiz chciałby być ósmym. Jest siedmioro. I nie, nie jestem jednym z nich - uprzedził kolejne pytanie, a potem z błogim uśmiechem położył palec na swoich ustach.
- I to tyle? Myślałam, że ich chociaż wymienisz z imion. - Anna głębiej zajrzała w głowę Dimitriija ciekawa czy fascynacja rydowłosą sprowadza się jedynie do jego strażniczych obowiązków. Tym razem była tylko ciemność, gęsty, nieprzenikniony mrok. - Marika ma dziwną urodę, nierzeczywistą. Nie jest człowiekiem, prawda?
Palce jak imadła zacisnęły się jej na krtani.
- Trzymaj się od niej z daleka - wycedził Dmitrij.
- Puść - wycedziła Anna prze zęby próbując odgiąć palce Gangrela.
- Trzymaj się z daleka! - powtórzył, i odrzucił ją pod ścianę jak śmieć. W tej samej chwili uchyliły się drzwi do Aninej komnaty i stanął w nich Semen.
Anna minęła go w drzwiach.
- Nic nie rób. Nie warto - powstrzymała Semena tymi słowy i pociągnęła za rękaw do środka.
 
liliel jest offline