Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-02-2018, 22:17   #38
TomBurgle
 
Reputacja: 1 TomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputację
Lugir odłączył się od szeryfa skręcając w Wysoką, w kierunku Rdzwego Smoka - a dokładniej stajni obok niego w której jeszcze dziś rano zajmował się swoim - no, zdobycznym- koniem. Od dawna gotowy do drogi, podprowadził też Kasowi konia pod cmentarz. Żegnając Kyline i Izambarda którzy nie wyrazili chęci pomocy, samowtór ruszył mostem garbarzy, starając sobie przypomnieć cóż to jego małomówny towarzysz mówił o swoich planach.

Gdyby Bofan chciał ruszyć w kierunku Kruczej Grzędy, wyszedłby główną bramą. Skoro krasnolud wyszedł mostem garbarskim, to albo skracał sobie drogę do traktu na południe albo szukał czegoś niedaleko.
Pod samą osadą tropić śladów nie było sensu, trzeba było odjechać nieco dalej - ale ciężkie krasnoludzkie buty i ciągnięta wielka niedźwiedzia skóra nie powinny być zbyt częstymi tropami w okolicy, a i magiczny napitek raczej pomagał niż przeszkadzał. Tropienie podjął przed samym traktem, zaczynając nieco powyżej mostu nad rzeką uchodzącą przy Sandpoint i ruszając nim na południe, by oderwać przed wzgórzami w kierunku lasu.

Miał jednak z tyłu głowy ostatnie zdarzenia i jechał ostrożnie, nawet jeżeli pogoda była dobra a zwierzęta dookoła nich spokojne. Kas kiwał się na siodle obok niego. W brzuchu burczało mu głośno i barbarzyńca nie był tego dnia rozmownym towarzyszem. Lugir niewiele wiedział o planach krasnoluda, ten wspominał tylko, że chce czegoś spróbować. Kto go jednakże wiedział co tam sobie w głowie ułożył? Śledzenie jego śladów z siodła także nie należało do prostych. Białowłosy co prawda odnalazł trop, ale potem go zgubił, aby po dokładniejszym szukaniu znowu odnalazł. Krasnolud trzymał się granicy lasu, kilka razy to wchodząc do niego to wychodząc. Niestety potem teren się zmienił, ziemia stała się twardsza, a trawy szybciej wracały do pionowej pozycji po tym, jak Bofan je zdeptał. Druid nie poddawał się, choć ta zabawa w śledzenie powoli zaczynała się ciągnąć - ku coraz większemu znudzeniu barbarzyńcy.

Wreszcie po dobrych trzech godzinach zobaczyli coś ciekawego. Pod lasem leżało dwóch martwych goblinów. W pierwszej chwili pomyśleli, że zabił ich przechodzący tędy krasnolud, ale po uważnej inspekcji przeprowadzonej na powoli zaczynających cuchnąć truchłach podziobanych już przez padlinożerców, Lugir doszedł do wniosku, że tych tu zastrzelono z łuku lub kuszy. Pociski wyjęto z ciał, zabrano też wszystko co też zielonoskóre pokurcze mogły mieć ze sobą - oprócz kundlociachaczy. Te leżały obok, połamane. Co ciekawe, ułożono z nich strzałkę, wskazującą w stronę lasu. Ciężko powiedzieć czy tam podążył Bofan, bo białowłosy nie potrafił z całą pewnością powiedzieć, czy na pewno podąża dobrym tropem.
Lugir zrobił dwa kółka, szukając zagrożenia, zanim zsiadł z konia. Już na ziemi zaczął szukać odcisków butów. Ciężki krasnolud zwykł był zostawiać ślady. Ale może nawet jeżeli napastnikiem był ktoś inny, to zostawił coś mówiącego o sobie. Ale koniec końców i tak był zdecydowany - jeżeli Kas da się przekonać, to wejdą w las zgodnie ze wskazówką. Druidowi udało się odnaleźć kilka chaotycznych śladów, z których część wydawała się prowadzić w stronę lasu zgodnie ze strzałką. Wraz z milczącą zgodą barbarzyńcy zagłębili się w leśną gęstwinę.

Przez dłuższy czas nic się nie działo, Lugir nie potrafił powiedzieć czy ktoś rzeczywiście tędy przechodził i do jakiej rasy należał. Dopiero po kilkunastu minutach przedzierania się przez coraz bardziej dziki i gęsty las, Shoanti zatrzymał białowłosego, wskazując coś przed sobą. Kiedy druid wytężył wzrok, zauważył to samo co jego towarzysz: cienką smugę dymu widoczną między drzewami kilkadziesiąt metrów przed nimi.

- Raczej ognisko niż komin - stwierdził szeptem Chasequah. - I chyba dogasające. Jeśli ktoś tam jest to w dzień raczej nie śpi, ponasłuchujmy parę minut.
Położył palec na ustach i wytężył słuch, usiłując wyłowić spośród szumu liści odgłosy rozmowy lub innej aktywności.

Druid pokiwał potakująco, odłożył tarczę na bok i rozsiadł się wygodnie na ziemi. Mieli cały dzień, nigdzie się im nie śpieszyło - a na pewno nie chcieli nadziać się na rożen komuś kto z premedytacją zapraszał do siebie kłopoty. Przez kilkadziesiąt uderzeń serca nic się nie działo, potem obaj usłyszeli dźwięki, które kojarzyły się z poruszaniem. Coś stuknęło, coś szurnęło. Potem dwa stłumione odgłosy przypominające cichy kaszel. Czekać tak mogliby w nieskończoność, więc zamiast tego ruszyli dalej, pozostawiając konie. Nie szło im z tym podkradaniem, Kasowi zwłaszcza, ale nie wywołało to reakcji od strony ogniska. Bo faktycznie było to małe, wygasające ognisko. Wkrótce zobaczyli więcej. Brudne, małe posłania ułożone w półokręgu na polanie osłoniętej z jednej strony wielkim drzewem i podwyższeniem terenu. Wszędzie walały się tu odpadki, a sądząc po zapachu, Shoanti wdepnął w jakąś kupę. Jednym słowem: gobliński prowizoryczny obóz pod gołym niebem.
I dwa gobliny.

Jeden leżał blisko ognia, drugi trochę dalej na posłaniu. I to on zakasłał, spluwając krwią. Obaj byli ranni, może nawet umierający, bardzo słabo i prowizorycznie opatrzeni.
To co widzieli wcale nie wyjaśniało tego co zastali na trakcie - a już na pewno połamanych ciachaczy. Nie wychylając się z zarośli obserwował dalej, szukając sprawcy całej sytuacji.

- Co tu się czaić? - szepnął zniecierpliwiony Shoani. - Przystawmy im stal do gardeł i spytajmy czy widzieli twego druha. - Mówiąc, dobywał już miecza i tarczy, na wypadek gdyby któryś z zielonoskórych był w lepszej kondycji niż na to wyglądał i miał łuk na podorędziu.

Gobliny się nawet nie ruszyły. Ani dźwięki, ani nawet widok barbarzyńcy nic nie zmieniły. Ten przy dogasającym ogniu uniósł jedną powiekę, coś jęknął i zaraz ją zamknął. I byłby już zaczął pytać z ostrzem przystawionym do szyi zdychającego stworzenia, kiedy nagły szelest i ruch po drugiej stronie polany nie kazał im się odwrócić w tamtą stronę.



- Nie, nie, nie! - zabulgotało zachrypniętym barytonem coś dziwnego wstającego z ziemi. Było doskonale zakamulfowane, przykryte ściółką i kiedy się podniosło - szerokie i wysokie na jakieś półtora metra. Bez wątpienia humanoid, bo z boku wystawały mu dwie raczej krótkie łapy, jedna z nich dzierżyła topór. Dalej było bardzo włochato, niczym jak na mokrym niedźwiedziu, który wytarzał się w pełnym gałęzi, liści i kamieni błocie. Poruszał się szybko, lecz dość sztywno. I mówił spod czegoś na kształt szerokiego kaptura, niewyraźnie, jakby jego pysk nie był przyzwyczajony do wypowiadania ludzkich słów. - Won sztond!
Trudno powiedzieć było, co to za dziwadło, ale Lugir rozpoznał ten topór. Należał do Bofana.

- A ty coś za brzydal? - spytał zdziwiony Shoanti, nie opuszczając tarczy i miecza.

Druid skojarzył fakty - odkupiona przez krasnoluda skóra niedźwiedzia, polowanie na gobliny, jego topór - ale żył już dość długo żeby nauczyć się pewnej ostrożności nawet przy tak radosnych zdarzeniach.
- Tyle masz do powiedzenia? - burknął głośno, ale zamachał ręką barbarzyńcy żeby nie zbliżać się do obozu goblinów i sam opuścił wyciągniętą w pośpiechu pałkę.

- A co mam gadać, jak mi włazicie z butami! Lada chwila ktoś po nich przylezie! - dziwny stwór machnął zbyt krótką na to ciało łapą i zaczął ich poganiać w stronę zarośli. Jak mu się przyglądało, to tak dobrze czterdzieści centymetrów pod czubkiem widniała jakaś zarośnięta twarz. Lugir bez trudu rozpoznawał w niej Bofana. - Wtedy bym za nimi polazł i porachował te goblinie gnaty. Jest tu taki niedźwiedziożuk, którego mają za bohatera. To ja im pokażę bohatera! - zarechotał, pewny swojego planu.

- Kas poznaj Bofuna, mojego starego druha. Jak widzisz zapalonego łowcę niedźwiedziożuków...od co najwyżej tygodnia. Bofun, to Chasequah z klanu Sokoła, pomógł mi cię znaleźć - druid gestem powstrzymał uwagi o zbyteczności takiej pomocy - Gobliny wczoraj napadły Sandpoint - dokończył.

- Czołem - przywitał się Shoanti, chowając miecz i zarzucając tarczę na plecy.
- Świetne maskowanie, naprawdę - pochwalił krasnoluda. - Chcemy się dowiedzieć kto otworzył goblinom miejskie bramy. Przesłuchiwałeś może tych tutaj? - wskazał na rannych zielonoskórych.

- Miasto? W kilka? To głupie stworzenia! - krasnolud prychnął i machnął ręką na tych leżących przy ogniu. - Toż to trupy zara, jakbym nawet gadał po ichniemu to gówno bym się dowiedział. Tera chociaż wiem dlaczego tylko dwa do obozu wróciły. A i ty gówno zrozumiałeś - tu zwrócił się do Lugira. - Oni podziwiają niedźwieżuka grasującego w okolicy. Tom się za niego przebrał. Jak się pojawią, to ja wyjdę i będę udawał tego bohatyra, coby się do wioski zaprowadzili. A wiedząc, gdzie się lęgną… - wydał z siebie niski pomruk, głaszcząc czule swój topór.

- Tak sprytnego planu nie sposób zgadnąć - białowłosy burknął, z niedowierzaniem kręcąc głową - Wiadomość byś w chacie zostawił, a nie że czerwony kur w osadzie a ciebie nie wiadomo czy szukać z pomocą czy po pomoc.

- Więc tak wygląda niedźwiedziożuk - zarechotał tymczasem Kas. - Niezbyt he he imponująco.

- Bosz to ścierwo paskudne - zgodził się Bofan zupełnie nie zauważając drugiego dna. - Wiadomość, przecie wiedział, że wyłażę. Ty niby zostawiasz, hę? - odburknął Lugirowi. - A tera, czego tu szukata?

- Ciebie, brodata cholero, cobyś nie uświerkł w jakimś wykrocie. Tyś to zrobił? - druid wskazał ręką zasadzkę na trakcie - Prawie jak nasza walka na trakcie - zerknał na wojownika - Ta dwójka wróciła, a ta dwójka na trakcie?

Krasnolud zapatrzył się na drzewa i krzaki, które pokazywał mu Lugir.
- Nie, to samo urosło. O czym ty memlesz? - zapytał zdziwiony. W końcu to co mu chciał pokazać druid znajdowało się dobrych kilkanaście minut marszu od tego miejsca. - Tu żadnej walki nie było. Były gobliny, poszły, a potem wróciło tych dwóch zdychających.

- Dwóch zabitych znaleźliśmy nieopodal na trakcie - wyjaśnił Kas. - Wiela ich tu było wcześniej? Myślisz, że ktoś wróci po tych tutaj? - wskazał na dogorywające przy wypalonym ognisku gobliny. - Z tego co wiem te skurczybyki nie są zbyt solidarne, ale kto ich tam wie… - Shoanti przeniósł spojrzenie na Lugira. - Chcesz tu zostać ze swoim druhem niedźwiedziożukiem? - zapytał.

- Ja żem nie zdążył żadnego pokurcza utłuc - powiedział zdziwiony Bofan. - Zanim nie zaprowadzą do swojej nory to bić nie ma co, bo za jednego zatłuczonego zaraz dwa nowe wyrastają. Baby im trzeba zaczopować!

- A kierunek połamanymi ostrzami to też nie ty? - druid rozejrzał się po okolicy z nowym wigorem - No to w takim razie tym bardziej nie ma tu na co czekać.

- Gadanie, przylezą po swoich - uparł się krasnolud. - Idźta se, bo ich płoszycie.

Chasequah prychnął.
- Jak krasnolud się uprze to go nie przekonasz - stwierdził. - Powodzenia z czopowaniem, Bofanie. To co, chyba wracamy do Sandpoint? - zerknął na Lugira, kierując się do miejsca gdzie zostawili konie.

- Wracamy, ale czy do Sandpoint? - druid dołączył po wymienieniu pożegnalnego z uścisku z upartym krasnoludem. Ale i tak wcisnął Bofunowi dwa ze swoich żelaznych flakonów. Na leczenie i na ucieczkę, jak wyjaśnił. Nie użyje, to odda.

- Przyjrzałbym się dokładniej tym ubitym goblinom na trakcie skoro kto inny je ustrzelił. I objechał wzgórza, korzystając z dobrej pogody - doprecyzował, oddalając się razem z Kasem.

- Czemu nie, ja się lepiej czuję na otwartej przestrzeni - zgodził się Shoanti, wsiadając na konia. - Twój krasnoludzki ziomek jest trochę szurnięty, nie?

- Dlaczego tak uważasz? - białowłosy został jeszcze przez chwilę na ziemi, przyglądając się jeszcze raz goblinim truchłom. Przedtem wydawało mu się że zostały ustrzelone z kuszy, ale skoro nie był to Bofan, to nabrał wątpliwości.

Goblinie trupy leżały tak, jak je zostawili. Rany po pociskach także wyglądały identycznie jak wcześniej, bo co miało się zmienić? Lugir przyjrzał się im, ale nie potrafił określić czy te osobniki zginęły od strzał czy od bełtów. Co więcej, nie potrafił także sprawnie śledzić śladów ewentualnej innej od krasnoluda osoby. Jedyne tropy prowadziły w tę stronę, którą wskazywała strzałka i którą już zwiedzili.

Druid nigdy nie miał się za wybornego tropiciela - jego misją było łagodzenie problemów na styku cywilizacji i natury, a nie dzikie ostępy i ściganie każdego kto postawi stopę na leśnej ścieżce. Odnotował jedynie w pamięci fakt udziału trzeciej strony która nie dopuściła do spotkania krasnoluda i goblinów - z jakiegoś powodu.

- Nic tu więcej nie znajdziemy - ocenił Kas. - Nie wiem czemu ktoś chciał, żebyśmy znaleźli twojego szurniętego druha. Szurniętego, bo chce sam iść na wioskę goblinów przebrany za niedźwiedziożuka. Jak to nie jest szurnięte to ja nie wiem co jest
- Powinieneś poznać jego siostry. Bofan jest akurat najrozsądniejszy z linii, przynajmniej spośród tych których spotkałem - druid z rozbawieniem potrząsnął głową - A czemu ktoś chciał żebyśmy go znaleźli, też nie wiem. Ale jestem dużo spokojniejszy. -
 
__________________
W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki!
TomBurgle jest offline