Podróż trwała już naprawdę długo i Sarze wyraźnie zaczęło się nudzić. Krajobraz za oknem był jednostajny, natomiast współpasażerka... nie zachęcała swoja postawą do rozmowy. Dziewczyna dyskretnie zerkała w stronę damy, która jawiła jej się jako bardzo wytworna i elegancka. Odruchowo przeczesała swoje długie czarne włosy, zakładając luźne kosmyki za uszy, aby w ten sposób zająć czymś dłonie i ukryć skrępowanie. Raz jeszcze spojrzała na kobietę, teraz jednak skupiła wzrok na jej sukni.
„Taka piękna. No tak... a ja nawet jednolitej sukienki nie mam, tylko ten skórzany bezrękawnik i spódnicę, której czerń już zdążyła wypłowieć od ‘przygód’ z moimi specyfikami.”
Szesnastolatka westchnęła ciężko, podpierając policzek dłonią.
„Niech coś się stanie... Noooo...”
Wtem powóz zatrzymał się, a zaraz potem w drzwiczkach ukazał się eskortujący kobiety sługa hrabiego.
- Proszę... Proszę zobaczyć... - wystękał.
Sara w mgnieniu oka podniosła się ze swoje miejsca, cisnąć się do wyjścia. Nie zważała już nawet na skrzywioną minę i wyraźne oburzenie współpasażerki.
- Co się stało? – dopytywała się ciekawie mężczyzny, lecz ten sam stał jak zaklęty, wpatrując się teraz gdzieś w przestrzeń.
- Oj, przepraszam! – dziewczyna rzuciła w stronę damy, kiedy przydepnęła niechcący skraj jej sukni, po czym wyskoczyła zgrabnie z powozu...
... wprost na czarną smugę wypalonej trawy.
- Co tu... się stało?
Rozejrzała się wokół ze zdziwieniem. Początkowo nie rozumiała... Czyżby wypalanie pół wymknęło się spod kontroli? A może to burza sprzed czterech dni?
Kilka uderzeń serca minęło, zanim dziewczyna dostrzegła wystające spomiędzy popiołów kości... Wtedy to przypomniała sobie o wyznaczonym przez hrabiego zadaniu. Serce jej skuły okowy strachu.
Raz jeszcze, marszcząc brwi, przyjrzała się miejscu, które niedawno tętniło życie – ot przeciętna wieś ze swymi skandalikami i świętami. Teraz nie zostało nic...
Dziewczyna ruszyła przed siebie wolnym, aczkolwiek zdecydowanym krokiem. Coś chrzęściło pod jej stopami. Zagryzła zęby, szła jednak dalej... Tam, gdzie ogień poczynił największe zniszczenia.
- Panienko. – usłyszała nieśmiałe nawoływanie Attera.
Głos jego był cichy, jakby z trudem wydobywał się ze ściśniętego gardła... jakby nie potrafił przebić się przez płachtę grozy, która zawisła w powietrzu.
Sara zignorowała ostrzeżenie, brnąc dalej przez zgliszcza. Przykucnęła dopiero przy grupie bielejących pośród popiołów kości ludzkich. Z torby, przytwierdzonej do paska od spódnicy, wyjęła skórzaną rękawiczkę i założyła na prawą dłoń. Dopiero teraz dotknęła kości, a potem popiołów wokół nich.
- Taak... Siarka tutaj... zresztą jeszcze unosi się w powietrzu, mimo że ogień dawno się zagasił... – rzekła do siebie półgłosem. –
Zwęglenie, jakiego nie dokonałby piec piekarza... Kości są wręcz przeżarte i niemal puste wewnątrz... Żółte pęknięcia...
Nawet nie odrywając wzroku od szczątków, Sara sięgnęła do kieszeni, skąd wyjęła nieduży, skórzany woreczek. Rozsypała odrobinę jego zawartości – białego proszku - na kościach i przyjrzała się im, znów marszcząc brwi. Proszek zaczął syczeć i skwierczeć, paląc się przy dotknięciu z ludzkimi szczątkami.
- Mrówczy kwas... Może nawet odrobina babskiej żółci...
Siedząc tak pośrodku wielkiego cmentarzyska, Sara wyglądała, jak gdyby nie zdawała sobie sprawy z tragedii, która się dookoła niej rozegrała. Jej twarz była spokojna. Jedyne emocje, jakie odbijały się na niej to powaga i skupienie. Widać dziewczyna analizowała coś bardzo wnikliwie, zupełnie przy tym zapominając o otoczeniu.