Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-02-2018, 16:06   #29
Zaalaos
 
Zaalaos's Avatar
 
Reputacja: 1 Zaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputację
Teraz

Dni mijały leniwie i spokojnie w Bazie Jeden, co niezmiernie cieszyło Normanda. Raz na jakiś czas musiał komuś zszyć mniejszą czy większą rankę, ale na szczęście rzadko kiedy przydarzało się coś poważnego. Tutaj komuś na łeb upadła belka w trakcie budowy palisady, tam ktoś niezbyt wprawnie wbijał gwoździe i rozbił sobie palec. Teraz siedział sobie na ławeczce i leniwie patrzył na niebo, które wydawało mu się nieco bardziej błękitne niż na Ziemi. Tylko jeden raz miał pełne ręce roboty. Przy pierwszym ataku wilków.

***

Miesiąc temu

Podróż z Bazy Zero do Bazy Jeden zajmowała nieco czasu, ale tym razem była to tylko wyprawa po więcej materiałów budowlanych, dlatego z Legionistami nie szedł nikt oprócz niezbędnych cywili, to jest pana Duranda z jego końmi, oraz Normanda zapewniającego obstawę medyczną. Mężczyzna niezwykle się z tego powodu cieszył, bo miał okazję rozprostować nieco kości, a sama trasa szła zdecydowanie szybciej niż kiedy ciągnęli ze sobą jajogłowych. Jakiś tam trening musieli przejść, ale wymagane minimum sprawności fizycznej było… Żałośnie niskie.
Musiał przyznać że był mocno zawiedziony tym jak wyglądało życie po drugiej stronie Wrót. Pomijając brak elektroniki niemal się nie różniło od tego jak wyglądało dawniej. Choćby takie misje w afganistanie. Obudowana baza, regularne warty, żelazna dyscyplina i ciągłe napięcie czy ktoś wyląduje u niego na stole operacyjnym czy nie. Tutaj było podobnie, z tym że jeszcze nikt nie został niebezpiecznie zraniony. Z jednej strony się cieszył się z tego spokoju, ale z drugiej… Liczył na jakichś tubylców jak u skośnookich, elfy, boginie, choćby i zwykłych ludzi, tyle że tutejszych, a tutaj nic.
Cóż, przynajmniej jego matka nie truła mu nad uchem że marnuje swoje życie. To było warte nudy.

Do rzeczywistości przywołał go okrzyk.jednego z żołnierzy.
- Uwaga, padnij!
Legioniści momentalnie opadli na kolana, a Durand i Wolff pacnęli na ziemię. Ten ostatni sprawnym ruchem wyrwał z kabury przy pasie rewolwer, klasycznego Colta Single Action Army i zrzucił z ramion plecak.
Przed nimi stał gigantyczny wilk.

[media]https://howlingforjustice.files.wordpress.com/2010/06/imnaha_alpha_male_aug2009a-high-res.jpg[/media]

Legioniści mierzyli się ze zwierzęciem wzrokiem przez parę sekund, aż w końcu któryś z nich nie wytrzymał i pociągnął za spust. Kulka trafiła idealnie między oczy bestii zabijając ją na miejscu. I był to największy błąd jaki mogli popełnić. Z lasu dookoła nich zaczęło dochodzić niepokojące warczenie. Nie był to dźwięk wydawany przez jedną gardziel, a raczej przez dziesiątki. Spłoszone konie poczęły się rzucać, a po chwili dwa z nich rzuciły się w panice do przodu. Durand poderwał się na nogi, skoczył za zwierzętami i rozpętało się piekło.

Z lasu, z każdej strony, wypadły wilki podobne rozmiarem do tego pierwszego, wyraźnie przewodnika stada. Kły i pazury błyszczały w popołudniowym świetle, a broń Legionistów odzywała się krótkimi, kontrolowanymi seriami.
Wolff również nie próżnował. Podniósł się na klęczki, obrał na cel najbliższego wilka i niczym postać z westernu posłał w jego stronę sześć pocisków. Kaliber .45 jego colta był doskonały do walki z ludźmi, ale nie miał siły stopującej niezbędnej do efektywnego powalenia takiej bestii, dlatego dopiero po szóstym strzale zwierzę padło na ziemię. Normand odblokował bębenek, uniósł broń ku górze momentalnie opróżniając komory z łusek, odczepił od pasa ładownicę, załadował i zatrzasnął broń. Rozejrzał się po otoczeniu.
Kilku legionistów leżało na ziemii, zaciskając dłonie na ranach zadanych przez zwierzęta. Nieco dalej pan Durand klęczał tuląc głowę jednego ze swoich koni do piersi. Zwierze miało rozerwany brzuch i harczało agonalnie. Między ludźmi i przed nimi leżały ciała wilków. Wolff potrząsnął głową. Całość trwała najwyżej kilkanaście sekund.

Lekarz sięgnął po swój plecak oznaczony zielonym krzyżem. Nadeszła pora by zarobić na swoje utrzymanie.
- Kto jest wstanie chodzić, proszę wstać i rozstawić się dookoła. I nie zgrywać mi tutaj twardzieli. Jeśli jesteście ranni siedźcie na dupie, zaraz się wami zajmę. - powiedział szorstko. W ten sposób szybko przeprowadził triage i zabrał się za poważniej rannych.

***

Teraz

Z zamyślenia wyrwało go otworzenie się bram Obozu Jeden. Przyszły świeżynki, a wraz z nimi pan Durand.
- Patrz Bell, twój pan wrócił. No już wstajemy. - Normand poklepał psa po boku i wstał z ławeczki. Zwierzak przeciągnął się i po chwili ustawił się u boku mężczyzny, opierając swoje ciało o jego nogę. Był doskonale wytresowany. Razem ruszyli w kierunku nowego narybku zdecydowanym, sprężystym krokiem. Widać było że Normand musiał nieco czasu spędzić gdzieś w wojsku.
- Witam panie Ambroise, uprzedzam pytanie, Bell był niezwykle grzeczny. - Normand uścisnął prawicę starszego mężczyzny. Zwierzak natychmiast przypadł do swojego pana i począł dookoła niego skakać.
- Dziękuję panie Wolff za zajęcie się tym pchlarzem - odparł pan Durand, czochrając psa za uchem.
- Bell! - zawołała zaraz Claire i dopiero wtedy wyżeł dostał napadu radości skacząc na dziewczynę, która wyciągnęła z kieszeni jakieś smakołyki i nimi poczęstowała zwierzaka.

Uwolniony od psiaka Wolff obrócił się do reszty zgromadzonych, przybrał postawę swobodną z rękoma za plecami i odchrząknął, zwracając w ten sposób na siebie uwagę.
- Dzień dobry, Normand Wolff, wasz lekarz. - rzucił do ogółu po czym po kolei podszedł do każdego przybyłego i uścisnął im dłonie na powitanie.
- Claude-Henri Regnaud - przedstawił się Henri, nie dzieląc się informacjami na temat tego, czym się zajmuje. Skinął lekko głową i odpowiedział uściskiem dłoni. - Mam nadzieję, że pomoc lekarza będzie nam potrzebna jak najrzadziej - dodał z lekkim uśmiechem.
Wolff również się uśmiechnął.
- I ja mam taką nadzieję. Najlepszy dyżur to spokojny dyżur - rzucił i przeszedł do kolejnej osoby. - A pan jest bratem? - spytał Küchlera, podając mu dłoń.
Mężczyzna uśmiechnął się lekko i ściskając dłoń w powitaniu powiedział.
- Mikail Küchler i nie, nic mi o tym nie wiadomo. Widzę, że pan lekarz jak ja. Tylko moją specjalnością są dusze, a pana ciała, które je goszczą.
- Lubię zajmować się tym co można zmierzyć, policzyć i zaklasyfikować, a jak tutaj położyć jestestwo na wadze? -
odparł żartem Wolff i podszedł do kolejnej osoby.
- Słyszałam kiedyś, że komuś mądremu - w tym słowie można wyczuć lekki przekąs - udało się zważyć duszę, ważąc ciało przed i po śmierci. Ale słyszałam też, że to jakaś straszna bzdura i skłaniam się ku tej drugiej wersji. Alexis Sorel - z lekkim, sympatycznym uśmiechem wyciągnęła dłoń w jego stronę. - Ale starczy Alex. Lekarz, czyli wygryziesz sanitariusza. - Zerknęła w stronę wspomnianego. - Może nawet się ucieszy - dodała ciszej.
- Miło panią poznać - odparł, również przywołując na twarz uśmiech. - I zdecydowanie nie wygryzę pana… - rzucił okiem na naszywkę z imieniem wskazanego wojaka. - Flanigana, pierwsze minuty mają zazwyczaj większy wpływ w stanach nagłych niż późniejsze postępowanie, a to on zazwyczaj będzie bliżej gdy coś się dzieje - wyjaśnił krótko, również zniżając przy tym głos i puścił dłoń Alex.
- Lela - przedstawiła się krótko Leokadia. Gdy przyszła jej kolej wyciągnęła dłoń. Plastikowe kolczyki w kształcie marchewek zadyndały przy tym zabawnie, z pewnością nie dodając dziewczynie powagi.
- Jaka jest pana specjalizacja? - zapytała, dodając do tego przyjazny uśmiech.
- Anestezjologia i intensywna terapia - odparł chwytając dłoń kobiety. - Aczkolwiek liznąłem chirurgii na tyle by w razie co zszyć co trzeba zanim pacjent zostanie wysłany na drugą stronę Wrót. - dodał i puścił dłoń Leokadii. Zrobił krok w tył i objął zebranych wzrokiem. - Życzę wszystkim owocnego pobytu, gdybyście mieli jakiekolwiek pytania co do życia po tej stronie to zapraszam, jestem tutaj niemal od początku.
- Skoro przywitania są za nami to państwo wybaczą, ale mam pewną sprawę do załatwienia. - powiedział Mikail - Jakby kto mnie szukał, to będę w centralnej części obozu.
Wolff wzruszył ramionami, wyglądało na to że w tej chwili nikt nie miał do niego żadnych pytań.
- Gdyby się państwu coś urodziło, to zapraszam do lazaretu. Spędzam tam większą część dnia. - Po tych słowach obrócił się na pięcie i ruszył do wspomnianego namiotu.
 
Zaalaos jest offline