Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-02-2018, 09:42   #11
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację


W objęciach Gryfitki

Służka wpuściła Annę z niskim ukłonem… a Anna ze zdziwieniem zobaczyła, że komnaty przydzielone Gryfitce wielkością i wystrojem nie ustepowały jej pokojom. Choć na pewno były częściej używane, świeższe i zaścielone dobytkiem Toreadorki.
Sama Gertruda nie zmieniła się w niczym. Piękna, pełna wdzięku i pulchna w sposób apetyczny siedziała przy stole, racząc się krwią z kielicha, zapatrzona w okno z delikatnym uśmiechem.

Na widok Anny odstawiła puchar i z szelestem drogich jedwabi pomknęła, by zamknąć wampirzycę w krągłych ramionach.
- To wszystko takie straszne! Jak to znosisz, moja droga Anno?
Anna pozostała sztywna w uścisku opiekuńczych ramion.
-Staram się zaradzić - odparła mniemając że ma na myśli porwanie Oldrzycha. Czyżby Bożywoj jej o wszystkim opowiedział? - Nie mam zbyt dużo czasu, wybacz. Jestem niejako zależna od paszy Hamzy - jako dowód wygładziła niezwykłą suknię. - Będę musiała zaraz do niego biec.
- Och rozumiem - stropiła się Gertruda, a jednocześnie manewrowała Anna do stołu. Nalała jej puchar po brzegi. - Bez opieki swego męża, potrzeba ci innego protektora. Ale czemu osmański dragoman, czy on nie jest aby… szpetny i do walki w twoim imieniu niezdolny?
-Jego kompan to Assamita, ten zdolny. - Wyjaśniła Anna lecz palec na usta nałożyła, że to tajemnica jest i niech Gertruda się z tym nie obnosi. - Poza tym tuszę, że się wymigam od poważnych deklaracji a samym towarzystwem i opowieścią paszy czas umilę. Potem on wyjedzie a ja zostanę bez długów, tym jest Turek lepszy od lokalnych Kainitów.
- Lokalni to płotki - Gryfitka machnęła lekceważąco dłonią. - Co innego hospodar… albo Bożywoj.
Anna skinęła głową, że to w istocie znacząca dwójka.
-Tyle że przed hospodarem to ja się zabezpieczam. Nie chce skończyć jak ta nieszczęśniczka z wieży. Bożywoj… nie chcę go stawiać w kłopotliwym położeniu dlatego radzę sobie, jak widzisz sama. Jest jeszcze rycerz Samogy… Wydaje się szlachetny, ale czy aż tak by sie dla mnie narazić przed siedmiogrodzkim księciem?
Getruda wygięła w dół różane usteczka.
- Ale czemuż się od razu ustawiasz się w roli ofiary?
-Botskay jest kolekcjonerem, kobiet również a może szczególnie. Jeśli na mnie nie zawiesi oka to mi ulży, a jeśli będzie inaczej? Ciebie ochroni Bożywoj, masz szczęście. Nie wolno bezkarnie wyciągać po ciebie rąk, za mną nikt nie stoi. Na litość boską, on ma nosorożca w lochach. Wszystko co zechce posiadać, bierze. Muszę się zabezpieczyć.
- Toć własne atuty trzeba wykorzystywać.
Rzemieślniczka ściągnęła ramiona w tył, fiszbiny usztywniające gorset sukni aż jęknęły w proteście.
- Myślisz, że woli brać siłą i pod groźbami, więzić i pętać? Mnie wychodzi, że woli uwodzić i być wielbiony.
-I tak go uwielbię aż mnie ze sobą do Siedmiogrodu weźmie? - Anna weszła jej w słowo. - Nie zamierzam ryzykować. Nie mam na to czasu. Czego chcesz Gertrudo? Do rzeczy, proszę. Bo raczej nie zaoferować mi protekcję Bożywoja, prawda?
- Ależ - fuknęła Rzemieślniczka. - Do tego zmierzam. Ale zdaje się, że nie jesteś zainteresowana.
Anna wygładziła egzotyczną siknie.
-Zamieniam się w słuch. Co. I za co?
Getruda rozparła się wygodniej, znów ujęła kielich.
- Zostaniesz lennikiem Skrzyńskich. Ów młyn, jeśli taką masz wolę, lub włości na Mazowszu, w okolicach Żywca, lub na Węgrzech. Jeśli ci się nic z tego nie podoba, zawsze zostaję ja. Pomorze to żyzne i cywilizowane ziemie. Za oficjalnym nadaniem oczywiście idą obopólne zobowiązania. My chronimy ciebie i twoje interesy, i tego samego oczekujemy od ciebie i twojej dzikiej watahy.
Anna również rozparla się swobodniej a jakby powietrze z niej uszło. Ześlizgnęła się niżej po oparciu krzesła.
-Mówisz w imieniu swoim i Bożywoja? I… czy Skrzyńscy oznacza też Włodka? Jego interesów tez mam bronić? Tak jak on bronił moich?
- Imieniu własnym, Bożywoja, Włodka i Katarzyny… wybór ziemi determinuje, z kim będziesz najbliżej związana. Większość posiadłości na Węgrzech to dziedzictwo Katarzyny. Na Mazowszu i w Państwie Żywieckim - Bożywoja lub Włodka. Moje - na Pomorzu. Każdy ma też jakieś drobiazgi w innych rejonach, to już dopytać się trzeba każdego z osobna. Zależy od ciebie, czego szukasz i potrzebujesz.
- Czyli mam być sługą ale moge sobie wybrać czyim - Anna uśmiechnęła sie gorzko. - Muszę to omówić z resztą.
- Lennik to nie stajenny ani baba z miotłą - skrzywiła się Getruda. - To sojusznik i przyjaciel darzony zaufaniem.
-Omówię to z moimi, sama takiej decyzji nie podejmę. Dam wam znac jutro.
- Oczywiście. Bożywoj uposaży cię też na początek, byś miała od czego zacząć, a i ja coś dorzucę. Niezależnie od tego, kogo wybierzesz.
-Dziękuje za ofertę. - Anna wysiliła się na lekki uśmiech i się pożegnała.
Kiedy opuściła Komnaty przez moment przylgnęła plecami do zimnej ściany i rozmyślała.
Czy powinna skorzystać z oferty Skrzyńskich? Właściwie nie miałaby nic przeciwko aby sprzymierzyć się z Bożywojem, choć niewykluczone, że reszta nie podzieli jej opinii. Choćby Jitka, którą parę lat wstecz Bożywoj potraktował jak zabawkę, a i Libor pewnie ma uraz wraz z nią. Z Gryfitką ewentualnie jeszcze dałoby się dogadać, choć raczej wybrałaby to Anna jako ostateczność. Na przeszkodzie stał jednak Włodek, którego interesów Anna bronić nie miała zamiaru, nie po tym jak odsprzedał Ołdrzycha jak mleczną krowę, bóg jeden wie komu i po co. Poza tym istniała jeszcze jedna duża przesłanka by im wszystkim odmówić a był nią Aurelius, w którego łaski Anna miała cichą nadzieję wrócić gdy ukontentuje go truchłem Tycho. Do tego czasu aż Aurelius wróci może wystarczy jej patykiem pisany kilkudniowy pakt z Saracenami?
Anna potarła palcami łuki brwiowe, zupełnie zagubiona w plątaninie myśli. Ostatecznie postanowiła udać się do paszy, w końcu zawarła wczoraj jakaś umowę, nie mogła nagle sie z wszystkiego wycofać.

Na dziedzińcu

Paszy w pokojach nie zastała. Wielkooka Zajnab próbowała jej tłumaczyć, dokąd poszedł, aż w końcu wzięła za rękę i powiodła sama do jednego z bocznych dziedzińców. Pasza zajmował tam znaczną część kamiennej ławy zaścielonej poduszkami, Sarijah podpierał ścianę obok, jakby przewrócić się miała bez jego pomocy. Pod ścianami skupiły się grupki wampirów i wampirzych sług… podest pod zadaszeniem zapewne czekał na hospodara lub któregoś z innych dostojnieszych gości, zaś kobieta zasiadająca po przeciwległej stronie dziedzińca na rzeźbionym krześle ustawionym na krwistej tkaninie rzuconej wprost na ziemię mogła być tylko Drahomirą.

Anna wpierw oniemiała. Nie spodziewała się trafić w sam środek ważnych audiencji. Dlatego chwile stała jak słup soli niepewna czy gdzieś spocząć czy wycofać się rakiem. Długo stać nie mogła, bo Zajnab ciągnęła ją za dłoń w stronę swego pana, a pasza zdążył już ją dostrzec i machał ku niej swym opasłym łapskiem, nie dbając o dyskrecję.
Anna gibko mijała zgromadzonych ludzi i wąpierzy i dotarłszy do paszy opadła obok niego na poduszkę skromnie podkulając nogi co w tej sukni nie było zbyt możliwe i koniec końców pokazała więcej niżby chciała.
-Co się dzieje? - szepnęła konspiracyjne prosto do ucha paszy.
- Same słodkości i rozkosze, słodka Anusiu. Przybyło pięcioro książąt, choć nikt się ich nie spodziewał i sami się pewnikiem książętami nie zwą - odszeptał z pewnym podnieceniem. - A tutaj to… pojedynek będzie. Mój przyjaciel Sarijah nigdy nie odpuszcza, gdy Spokrewnieni z własnej woli dają bitewne przedstawienia.
-Ależ kto z kim się wadził będzie? - Anna szerzej oczy otworzyła a i jakaś gulę w gardle odczuła, nie wiedzieć czemu.
- Markiz de Mortain i drugi Rzemieślnik, mistrz Garibaldi. Na śmierć i życie… ten drugi jest miejscowy, co o nim rzec możesz? - pasza prześwidrował ją ziarenkami swych źrenic.
-Ależ on schorowany jest - wzburzyła się Anna. - Przegra. A to artysta i… komuś chyba zależy by nikt tu nie dysponował mocami czytania umysłów. Można coś zrobić? Jakoś temu zapobiec?
- Zdaje się, iż starszy Nosferatu próbował, i został odesłany z kwitkiem. Tak mi przynajmniej rzekł, gdy mnie próbował namówić do pokazowego opuszczenia dziedzińca. Księżna pani aż się pali do tego pojedynku…
- Moge z nim jeszcze pomówić? Odwieść go? - Annie zdawało się bardzo zależeć na ocaleniu nieznajomego rzemieślnika.
- Pierwszy z naszych antagonistów szykuje się tam - pasza wskazał boczne drzwi. - A mistrz Garibaldi tam - wskazał drzwi po przeciwnej stronie.
- To znaczy, że on nie umie z bronią obchodzić się? - zmarszczył się podejrzliwie Sarijah.
- Słyszałam że przeleżał ostatnie tygodnie w łóżku.
I nie czekając na pozwolenie wstała, główkę spuściła i poszła tam gdzie ponoć szykował się Garibaldi.
Ostrożnie uchyliła drzwi. Sługa właśnie zapinał pas na biodrach szczupłego, ciemnowłosego mężczyzny. Ten uniósł głowę, musiał wychwycić nikły szelest jej szat.

Momentalnie odwrócił twarz do ściany, widziała, jak przełykał nieistniejącą ślinę.
- Tak? Już czas? - zapytał ze śladem paniki w głosie, cały czas odwrócony do niej plecami.
-Absolutnie nie. Nie będziesz z nim walczył, czymkolwiek cie sprowokował, dałeś się panie podejść. Musisz odpuścić teraz bo ja się nie zgadzam byś ginął - wyrzuciła Anna na jednym tchu.
Milczał dobre pół pacierza.
-Wielki mi zaszczyt czyni taka troska - wydukał w końcu. - Całkiem niezasłużona. Jednak wyjść tam muszę. Em… - zawahał się. - Zrobi pani coś dla mnie. Pani Anno, jak mniemam?
-Skąd pan zna moje imię? - zastanowiła się. - Od szeryfa? Miał mnie pan namalować a nie ginąć w pojedynkach! Słyszałam o pana zdrowotnych problemach, może mogłabym jakoś pomóc ale ten pojedynek wszystkiemu stoi na drodze. Spełnię pana prośbę ale proszę sie z tego pierw wycofać.
- Proszę tak stanąć, by panią widać było że środka dziedzińca. Aby ów turecki opas pani nie zasłonił. I doprawdy… dam sobie radę - oznajmił dzielnie. Nawet ręką w rękojeść prasnal.
-Dobrze, ale proszę mi rzec szczerze czym pana sprowokował? O co w ogóle poszło?
- Wyrażał się niezwykle obelżywie o mym pochodzeniu i sztuce mych włoskich mistrzów - odparł Rzemieslnik z wzburzeniem, które wydało się Annie nieco zbyt egzaltowane.
“To czysta prowokacja, nie widzisz tego?’ - tym razem Anna odezwała się już tylko w głowie wyrywnego młodzieńca. - “Diabeł chce się pozbyć wszystkich obdarzonych darem Nadwrażliwości, tak sądzę. Księżna jest bardziej niż ukontentowana. Naprawdę cenisz tak nisko własne życie? Może było ci ostatnimi czasy udręką, ja to rozumiem, też jestem delikatnego ducha, ale jeśli wykażesz się teraz rozsądkiem obiecuję, że nie pożałujesz.”
Drzwi się uchyliły, wraz ze skrzypnięciem dobiegły ją słowa szeryfa.
- Muszę cię prosić, abyś wyszła. - Oraz, skierowane do Toreadora. - Już czas. Gotowyś?
- Bardziej nie będę.
“Tak.”, rozległo się w głowie Anny.
“Postaram ci się pomóc.” - wraz z myślami wpadała do głowy Rzemieślnika Anny złość i bezradność na zastałą sytuację. - “Musisz być szybki. Jeśli mi się uda, na moment straci kontrolę nad swoim ciałem. Musisz go przebić rapierem nim padnie gębą w trawę i okaże się, że ktoś trzeci się dołączył do tego teatrzyku.”
Odwróciła się nieśpiesznie do Sokola. W jej oczach błyskały ogniki furii.
“Godzisz się na to? Wiesz, ze go sprowokował w najmniej subtelny sposób! Ale księżna się cieszy więc ty też musisz, prawda? Skaczesz wokół niej jak piesek a przecież jej nienawidzisz. Dlaczego chcą się pozbyć wszystkich z Nadwrażliwością? Do czego im ludzie w klatkach? Kim u diabła jest egzekutor Brujah i dlaczego jej się nie postawisz, wiem, że chcesz!” - w głowie Sokola wręcz krzyknęła, choć pomiędzy żalem i oskarżeniami było coś jeszcze, cień troski.
Zacisnął zęby, aż coś zgrzytnęło.
“Nie wtrącaj się. I wynoś się z mojej głowy”.
Skinął na Garibaldiego, a ten począł zmierzać do drzwi. Cały czas z głową wykręconą do ściany.
Anna wymaszerowała za nimi ale najpierw warknęła na Sokola jak pies obnażający zęby. Widać ciągłe przebywanie wśród Gangreli nie było takie całkiem obojętne.
Mijając oczekujących na widowisko wąpierzy nawet nie starała się trzymać kamiennej twarzy. Z jej oczu leciały skry. Spojrzała przy tym na księżnę Drahomirę jakby miała ochotę przegryźć jej gardło. Wróciła na miejsce obok paszy ale usadowiła się tak jak prosił Garibaldi, by nie zasłaniał jej Turek ale i by ona wszystko stąd widziała. W myślach powoli splatała zaklęcie Rigor Mortis. Zamierzała go użyć tak jak obiecała Rzemieślnikowi.
“Tak”, powtórzył Rzemieślnik w jej myślach, gdy ją mijał z głową wykręconą w drugą stronę. “To prowokacja”.
Wyszedłwszy zobaczyła, że na podium zaszły duże zmiany. Wypełniło się ono po brzegi. Centralne miejsce zajmowała piątka gangrelskich książąt. W oczy najbardziej rzucała się kasztelanka, i ją też najmocniej słychać było w gwarze.

Nieprzystojne przygadywania przerywała tylko po to, by się obcałowywać ze swym jaszczurczym przybocznym. Obok niej pół ławy zajmował szeroki w barach brodacz o głowie wygolonej na łyso, odzian w zgrzebny mnisi habit i bosonogi. Spoglądał ptasimi oczami, które bardzo przypominały Oldrzycha. Obok nich siedział rosły jasnowłosy wojownik, kobieta w sile wieku oraz młodzieniec o kudłatych włosach odziany w niegarbowane skóry. Zaś niżej, i skwaszony, bo zapewne chciał przybyć ostatni, obserwowany przez wszystkich, a Gangrele przyszli wcześniej i zajęli mu najbardziej eksponowane miejsce, na ramieniu Heleny opierał dłoń jedyny, który miał prawo to robić. Hospodar Stefan Bocskay.

Anna odruchowo przysunęła się do paszy Hamzy.
- Nic z tego, nie udało mi się - mruknęła cicho i otaksowała Gangreli. Dłużej przyglądała się ptasim oczom by skupić wreszcie wzrok na Botskay. Przez moment chciała ukraść od razu jego sekrety ale zreflektowała się. Będzie miała dziewięć prób. Musi być oszczędna i rozporządzać mocami rozsądnie. Musnęła jedynie aurę i myśli hospodara, ostrożnie jakby się obawiała, że złapie ją za rękę. Po wierzchu jak tęczowy błysk we wnetrzu muszli połyskiwała fascynacja, zwłaszcza kiedy kierował wzrok na nieruchomą jak posąg żonę. Przeplatała się ona z irytacją, gdy jego wzrok padał na dziedziniec. Pod spodem tkwił solidny pancerz dumy i wyższości, lecz zdawało się Annie, że tu i ówdzie pobłyskuje czasem coś zadziwiającego - strach. Rozmyśliwał zaś hospodar, że pojedynek na szczęście skończy się szybciej niż zaczął, i będzie mógł wrócić do negocjacji. Kolejny przaśny żarcik Cudki wyrwał go z rozmyślań i wszystko oblało rozdrażnienie i zniecierpliwienie.
- Ten mąż nie miał w życiu ostrza w ręku - Sarijah ocenił zimno Garibaldiego. - To będzie jatka, nie walka.
Był zniesmaczony i chyba zawiedziony.
-Uprzedzałam - rzekła Anna i zdała sobie sprawę że cały czas zaciska dłonie w pięści. - To od początku było wymierzone na egzekucję. Garibaldi ma małe szanse by ujść z życiem. Ktoś chce się go pozbyć, na domiar bez finezji - a mówiąc „ktoś” kątem oka spojrzała na Botskay.
- Właściwie to byłoby zabawne, gdyby markiz przegrał i dał głowę, nieprawdaż? - Hamza zaplótł paluchy na brzuchu.
- Żadna śmierć nie jest zabawne - zaprotestował Sarijah.
Dwaj przeciwnicy stanęli naprzeciwko siebie, a na środek placu wyszedł szeryf.
Annie nagle jakby robiło się duszniej, chociaż przecież nie potrzebowała powietrza. Spojrzała na wszystkie te twarze dookoła, tak wiele umysłów i wszystkie pracowały na wzmożonych obrotach. Czy jej się wydawało czy przybyło ich kiedy próbowała przekonywać Garibaldiego? Natłok nagromadzonych na małej przestrzeni emocji i uczuć calkiem ją przytłoczył, na domiar przypomniał jej się wiwatujący tłum kiedy szła na szafot. Ich śmiechy, nienawiść do niej, Anny, chociaż jej nie znali, lecące w jej stronę kamyki i zgniłe owoce, dźgnięcie kijów iposzturchiwania. Zakręciło jej się w głowie jakby to sie znowu działo, jakby wszyscy byli przeciwko niej. Palcami uczepiła się rękawa paszy żeby nie upaść. Próbowała zignorować napad paniki i skupić się na słowach Sokola i pojedynku chociaż czuła, że zaczyna zauważalnie drzeć na całym ciele.
 
Asenat jest offline