Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-02-2018, 19:32   #144
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Kiedy Liz dostrzegła Rasco walczącego z plątaniną kabli i kolumną głośników wypruła do niego jak z procy. Uprzedziła go co prawda dzikim okrzykiem „Gdzie się podziewałeś, kurwa, bałwanie?!” a potem z wybicia rzuciła mu się na plecy, zawisła tam jak małpka z butami majtającymi się sporo nad ziemią.
- Wreszcie jesteś! Sam? Gdzie Janice? Nie mów, że cię rzuciła za tamto?
- Janis - poprawił ją. - Wiem, że brzmi podobnie, ale nie tak samo - wystękał, uginając się pod jej ciężarem, bo choć Liz była lekka to Rasco też nie był pakerem. - Nie rzuciła, chociaż bardzo się starałaś. - w głosie jej kumpla pobrzmiewała zgryźliwość, ale nie złość. - No złaźże świrusko ze styranych pleców ciężko pracującego człowieka.
Liz posłuchała, buciory z hukiem opadły na podłogę.
-Wiem, no. - Wysunęła z paczki dwie fajki, obie przypaliła z przyzwyczajenia i chwile gapiła sie na dwie smużki dymu z miną zbitego psa. - Jak Janis Joplin. Robię to specjalnie. Przekręcam jej imię. - Z oporem podała jednego papierosa Rasco. - I nie chce żeby cię rzuciła, to dla odmiany było niespecjalnie. Życzę ci jak najlepiej, jesteś w końcu jak brat. Z naszej dwójki może chociaż tobie się ułoży.
- A tobie to co? Stara dobra czarnowidząca Lizka - westchnął Rasco, przyjmując do niej papierosa i swoim zwyczajem gestykulując nim. - Ten twój facet… no wybroni się jakoś z tego, najwyżej posiedzi parę miechów, w końcu zastrzelił tylko głupie latające żelastwo, nie gliniarza. No i zrobił to dla ciebie, żeby cię nie capnęli. Tylko no… on nie jest jakimś gangsterem, co?
Liz nie odpowiedziała. Nie musiała. Rasco znał ją na tyle żeby wyczytać odpowiedź z jej miny, a ta mówiła „jest jak kurwa mać”.
- Ten dron to najmniejszy z jego problemów.
- Kurwa mać - Rasco powiedział to na głos i zaciągnął się szlugiem. - Znaczy, wiem że serce nie sługa i takie tam, ale no… Nie wiedziałaś o tym wcześniej, prawda? Jakbyś wiedziała to byś mi powiedziała - odpowiedział sam sobie. - Niby gangsterzy też ludzie, niektórzy mają żony i dzieci… ale on powinien był powiedzieć ci na samym początku czym się zajmuje, to by było uczciwe. Chociaż jak cię znam to nie wiem czy to by cię zniechęciło. I co teraz?
- Teraz się wszystko zjebało, ot co. I wiem od wczoraj ale to po prostu, kurwa skomplikowane, Rasco. To dobry gość, tyle, że z Locos. Ale teraz pójdzie siedzieć, masakra, przeryczałam pół nocy. Zaczynam słuchać kawałków z mojej samobójczej playlisty a to źle wróży. Najchętniej wciągnęłabym kilo koki i ułożyła się w jakiejś jaskini, jak kurwa niedźwiedź polarny i przespała milion kurwa dni. To już się nie ułoży, długo długo będzie źle a potem jeszcze gorzej.
W dłoni Liz zmaterializowała sie butelka wódy, którą przytargała w plecaku. Odkręciła, pociągnęła kilka łyków i podała kumplowi.
- Dobry, tylko z Locos - powtórzył Rasco, po czym aż się wzdrygnął patrząc na konsumpcję w wykonaniu Delayne - Jezu, Lizka, jak ty tak w tym upale gorzałę bez popity... - przyjął flaszkę i mierzył ją chwilę pełnym wahania wzrokiem. - Dobra, ale tylko łyk, bo chociaż robię jako wolontariusz to chcę, żeby to dziś brzmiało jakoś.
Sięgnął do plecaka i wyciągnął z termicznej torby butelkę coli. Golnął wódki i popił, oddając Liz jedną i drugą butelkę. - Ty wiesz, że masz grać koncert dzisiaj? Słuchaj, tak ten świat stworzony, że gangsterzy czasem idą siedzieć, ba, gorsze rzeczy ich spotykają czasem. Może ten John jest spoko, ale jak dla mnie to cię trochę zrobił w chuja, nie mówiąc czym się para. Nie podoba mi się to, ale chuj, nie jedno przeżyliśmy, ty i ja i postaram się teraz być jak najwięcej przy tobie, jakoś damy radę, bo co innego? Nie niektóre rzeczy nie masz wpływu i tyle, ale pamiętaj że masz przyjaciół. No - zakończył kiwnięciem głową. Rasco rzadko kiedy wypowiadał aż tyle słów naraz.
Liz gapiła się w Rasco jak w holoekran, pod wrażeniem długości wypowiedzi i ogólnego poświęcenia. Na koniec przytuliła się do niego i ścisnęła mocno jakby chciała połamać mu żebra.
- Ale ja ciebie kocham! - zebrało jej się na pijacki bełkot. - Jak już będę bogata to kurwa zostawię wam moją kasę po połowie. Tobie i Johnowi. On nie będzie musiał już latać ze spluwą a ty wciskać jebanych wtyczek w jebane porty jak jest czterdzieści stopni upału. Będziecie pływać w szampanie, ot co! Albo w cuchnącym whiskaczu z beki, single malted, pluskać się, chociaż… może nie razem. O Boże, jednak to sobie wyobraziłam - czknęła.
- Lizka, litości - jęknął Rasco. - Masz serio popierdolone fantazje, wiesz?
- Hej! - rozległo się gdzieś z góry. Gdy spojrzała mrużąc oczy przed słońcem, ujrzała oświetleniowca Siergieja, kolejnego wolontariusza z Niewidzialnego Klubu i jak się okazało mieszkańca Alamo. - Ostra dziewuszka! - wołał z drabiny. - Dobrze dala w ryj tamtej w holowizji! A może i nie ona... ale i tak dobrze! Pogratulować, Rasco!
Liz odmachala i posłała mu frunącego buziaka.
- Siergiej, spierdalaj! - odkrzyknął Rasco. - Mówiłem ci, że ona jak siostra! Nie wiem co u was we Władywostoku się robi z siostrami, ale tu jest cywilizowany kraj!
Rosjanin na to tylko się roześmiał, zaś Rasco westchnął i zmierzył krytycznym wzrokiem Delayne.
- W ogóle jak ty zamierzasz dzisiaj śpiewać? Wystarczy. - Wziął od niej znów butelkę wódki, ale zamiast pić, zaczął ją wylewać na podłogę tarasu. - Ja tu sobie żyły wypruwam, żeby twój głos brzmiał dziś jak śpiew aniołów a ty wejdziesz na scenę i uśniesz w najlepszym wypadku.
Liz nie protestowała gdy alkohol lał się na zmarnowanie. Może dlatego że miała już dość a może dlatego, że tak postanowił Rasco a zwykła mu ufać.
- Spoko, nie usnę. Poprawię kreską i dostanę turbodoładowania. Przynajmniej na dwie, trzy godziny. Potem odpokutuję. I mój śpiew nie brzmi jak głos kurwa anioła. Raczej stada demonów z piekła - wywaliła język i złożyła palce w geście uwielbienia Szatana i heavy metalu.
Siergiej z wysokości drabiny zaśpiewał coś po rosyjsku, robiąc ten sam gest. Liz zrozumiała tylko słowo “antichrist”.
- Russian heavy metal the best! - zawołał.
- Kurwa yeeeeah! - odkrzyknęła do tamtego i Rasco wreszcie się roześmiał.
- Dobra, ale nie za dużo i spasuj z alko, bo umrzesz - zganił ją. - Jak już ja ci muszę mówić, że przeginasz z używkami to co coś jest na rzeczy.
- Na coś trzeba umrzeć, słonko. - Liz uśmiechnęła się od ucha do ucha, zaraz jednak nakryła usta dłonią, mina jej zrzedła. - Szlag, zaraz się porzygam…
Zdążyła odejść kilka kroków żeby nie puścić pawia na kable i elektronikę, tyle jeszcze jej zostało rozsądku. Podwójne vege burrito zostało cudownie zwrócone światu a Liz kucała nad rozbełtanym gruzem na wpół przetrawionego żarcia i z pewną fascynacją mu się przyglądała.
- Jebany ze mnie… Jason… Pollock - wybełkotała z cieniem dumy.
- Wciąż lepsze niż niektóre obrazy twojej matki - Rasco ocenił krytycznie bełta, nachylając się nad nią i podając jej butelkę coli do przepłukania ust.
- Słabe głowy macie w tej Ameryce, słabe! - zaśmiał się Siergiej.
- Chuja tam wiesz, ona by cię przepiła na luzie. - Rasco obronił honor Liz, po czym położył jej dłoń na ramieniu.
- Chodź, Lizka, zaprowadzę cię do… na wasz backstage gdziekolwiek to jest. Albo może najpierw do łazienki.
 
liliel jest offline