Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-02-2018, 21:30   #178
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Post wspólny

- Doktorze Sofitres, proszę na czas wyprawy zapomnieć o moim stanowisku. Pan dowodzi, ja wykonuję rozkazy, proszę swobodnie mną dysponować - Karl zakomunikował Melathiosowi gdy tylko Kevin przejął stery. Dopóki lecieli na większej wysokości pilotował Kabbage, ucząc się obsługi pojazdu atmosferycznego od ich pilota, ale gdy zeszli niżej i prądy powietrzne ulegały kaprysom powodowanym przez nierównomierne ukształtowanie terenu oddał stery bardziej doświadczonemu pierwszemu pilotowi.

Mel skinął głową.

- Wszyscy trzymajcie się mnie. Ruiny są niebezpieczne, nawet bez drapieżników. Lepiej nie oddzielać się od grupy, bo można utknąć w jakiejś dziurze na wiele godzin.

- Niezłe cacko - powiedział zafascynowanym głosem pierwszy pilot obserwując widoczne przed dziobem maszyny miasto do jakiego nadlatywali. Skąd to tutaj się wzięło? Przecież dopiero miała to być kolonizowana planeta. Dopiero wyprawy rozpoznawcze i pierwsze bazy. A tu całe miasto. Znaczy no właściwie to Walkerowi od razu nasunęło się jedno ze skojarzeń skąd mogło się wziąć ale aż nie chciał sam w to uwierzyć.

- Sądząc po ciszy w eterze to dość wymarłe miasto - Kevin podzielił się swoim spostrzeżeniem. Od razu rzuciła mu się w oczy ta prawidłowość. Jakiekolwiek lotnisko czy miasto, nawet wioska ludzi trzaskała w eterze od różnych nadajników i komunikatorów, automatycznych responderów no a wizualnie od świateł czy reklam choćby. A tutaj nic. Cisza. Jakoś więc kojarzyło mu się właśnie z czymś starym i wymarłym. Nawet trochę niepokojącym.

- Warto w takim razie nasłuchiwać. Najstraszniejsze potwory czają się w ciszy, tuż za kątem oka. - Sofitres podszedł cicho do pilota. Czym go trochę wystraszył.

- Jak myślicie, skąd to się tu wzięło? - zapytał przez wewnętrzny komunikator by nie tylko kolega na sąsiednim fotelu mógł swobodnie rozmawiać.

- O to musiałby Pan zapytać doktora, Panie Walker. Dla mnie bardziej interesujące jest pytanie ile pracy trzeba będzie włożyć w zamieszkanie tutaj. Doktorze, to miejsce wygląda interesująco, wygląda na dawny budynek rządowy lub militarny, oddzielony ogrodzeniem od reszty miasta. Można by oczyścić, zabezpieczyć perymetr i wykorzystać jako pierwsze miejsce do osiedlenia się. Z czasem rozroślibyśmy się na pozostałe części miasta.

- Dobre oko gubernatorze - Mel powiedział patrząc na ruiny wysokiego budynku z licznymi łukami i kolumnami - ale nie wygląda zbyt stabilnie. Widzi pan te odsłonięte fundamenty w południowym narożniku, grozi zawaleniem. To Argonaucki kompleks pałacowy. W czasie świetności miasta, pracowało w nim kilkuset do tysiąca pracowników, urzędników, sprzątaczek i innych. Jeśli chodzi o biurokrację to aż tak bardzo się ona nie zmieniła - Mel powiedział z uśmiechem. - Kevin co do tego kiedy. Na pewno na wieki przed tym jak na waszej Perle powstał pierwszy samolot - Sofitres zażartował z pilota.

- Być może. Ale sprawdzenie tak dużego terenu to pewnie trochę by zajęło. - W głosie pierwszego pilota dało się słyszeć wahanie. Nie był ekspertem od łażenia po dziurach ale sama wielkość obiektu do jakiego się zbliżał sprawiała, że wydawało mu się to strasznie wielkie i skomplikowane do przeszukania. - A poza tym gdzie oni są? Co się z nimi stało? No ci co to wybudowali i mieszkali. A jak tam jest coś co ich wytruło czy wyżarło? Może najpierw jak już to jakiś mały, zwiadowczy obóz? - Walker wcale nie był pewny co do zimowiska w tym miejscu. Za dużo holo oglądał gdzie ludzie lądowali na czymś opuszczonym ale z jakiegoś powodu superanckim a potem coś ich ganialo z mackami i pazurami po salach i korytarzach. A on sam zbyt dobry w takie klocki nie był. Przeprowadzka całej ich kolonii do nowego miejsca tego typu wydawała mu się zagraniem va bank.

- Spokojnie panie Walker, nie mówię że mamy zrobić to teraz, mamy za mało sił i środków. Mówiłem o już właściwym przeniesieniu. I zabezpieczeniem zajmą się wojskowi. A sterowiec jest dobrą bazą wypadową. Może po prostu zakotwiczmy go i użyjmy jako mobilnego obozu? Na noc rozluźnimy cumy i lokalna fauna nie będzie nam przeszkadzać - zaproponował Karl, oglądając się na dowódcę wyprawy.

- W takim razie proponuje rzucić kotwicę, gdzieś w porcie (9) - Mel wskazał miejsce, gdzie miasto spotykało się z rzeką. - Przy okazji można będzie pobrać próbki wody - dodał.

- Cumy jeden do cztery gotowe - Karl siedzący na miejscu drugiego pilota kliknął po kolei przełączniki na konsoli uruchamiając wyrzutnie harpunochwytaków na wyciągarkach, które miały ustabilizować sterowiec w miejscu. - Na pański znak, Panie Walker.

Sterowiec osiadał łagodnie przy niegdyś tętniącym życiem porcie. Piach i pył wyjątkowo nie wzniósł się w powietrze przy tego typu maszynie. Pozostał na miejscu i wciąż wypełniał rolę warstwy kurzu, który przez setki lat zbierał się na drogach i dachach opuszczonego miasta. Po zarzuceniu cum i zejściu na grunt Argopolis osiągnęło największą liczbę ludności od dawien dawna. Nowy mały rekord dla argonauckich ruin.

Na wprost zalegał plac z kilkoma pozbawionymi okien budowlami. Po lewej stronie wciąż stała pradawna świątynia, do której Ame Ale mocno ciągnęło. Była dla niej najważniejsza i nic dziwnego, że samoistnie obrała ten kierunek jako oczywisty. Poleciła swoim przybocznym zabrać ze sterowca niewielką skrzynię, którą wlokła za sobą całą drogę.

- Mam nadzieję, Melanthiosie, że nie dopuścisz zniewagi Poserona. W końcu przybił do portu nowy statek. Pierwszeństwo świątyni jest obowiązkiem - wychrypała nie pozostawiając wyboru naukowcowi.

Mel uśmiechnął się, nie był religijny. Ba na Atherze od dawna nie praktykowano wiary przodków. Korporacje uważały, że zaprzątanie głowy takimi rzeczami jak religia źle wpływa na mózgi pracowników, i że lepiej skupiać się na rzeczywistych celach, jak raport kwartalny, a nie na bajkach i zmyślonych istotach.

- Komandorze, proszę przygotować ludzi do drogi, zabierzemy tylko lekki prowiant i trochę sprzętu. Na noc wracamy do słonia - Mel tak nazywał sterowiec. - Mary panu pomoże. Potem zapraszam na wycieczkę.

- Słoń? - Kev zerknął w bok słysząc o nadanym przydomku dla latadełka w jakim właśnie byli. - Słonie nie latają. I są grube i ciężkie. - powiedział obserwując wskaźniki na konsolecie pilota. Zastanawiał się czy to oznacza, że przekreśla to rolę na ksywę dla latadełka czy nie. Czołgi przecież też nie latały a jednak, kiedyś raz…

Poza tym zastanawiał się też czy to możliwe. Czy Mel miał rację. Czy mogły to być ruiny pozostawione przez Argonautów? Serio? Tak serio - serio? O rany ale to byłby czad! Może wreszcie odkryją co się z nimi stało! Gdzie polecieli, gdzie zniknęli. I dlaczego. No i w ogóle. Tyle pytań. Też go korciło by tam zaraz wylądować i pozwiedzać, pooglądać wszystko co się da i najfajniej to samemu znaleźć… No właściwie nie wiedział co ale pewnie coś fajnego. Ale pod czaszką o rozsądek walczyła też z ciekawością ostrożność. No i profesjonalizm. Był w końcu pilotem. W tej chwili głównym pilotem tej maszyny. Musiał zadbać głównie o tą maszynę.

Doktor podszedł do Amy patrzącej jak zaczarowana na świątynie. - Z tego, co pamiętam, Poseron nie był bogiem statków powietrznych - Mel popatrzył na ruiny świątyni. - Z resztą pomoc Atherry chyba bardziej nam się w tym miejscu przyda. Stare mity mówią, że bóg morza był kapryśną istotą, jeszcze nam rzekę w sól zamieni - Melathios zażartował, ale nie spodziewał się że Ama zrozumie żart, był on związany z powstaniem Atherry, planety Sofitresa i tym jak mieszkańcy świata, ponoć podczas stworzenia wybrali na swoją patronkę Atherrę i jej drzewa oliwne, zamiast Poserona i jego kopalnie soli. - Jeśli wielebnej nie robi różnicy, to wolałbym przeprowadzić przedni zwiad nim wezmę się za badania w świątyni. Głupio by było wpaść w jakąś pułapkę. Niemniej widzę Amo, że ty nie możesz się doczekać, aż przekroczysz jej próg. Zachęcam więc do samodzielnej eksploracji. Oczywiście w większej grupie.

- [i]Poseron jest patronem mórz, Melathiosie. A największym morzem jest wszechświat. W końcu to jego kapryśność pozwoliła nam wpłynąć do tego miasta. Nie ma bardziej odpowiedniej domeny na obecną chwilę, jak właśnie domena Poserona[i] - wyjaśniła ochryple. - I prosochi prépei na symvadizei me to thárros... - wypowiedziała w stronę naukowca, by następnie wrócić wzrokiem do świątyni. - Wróćcie cali i zdrowi. Nie odlecimy bez was. Chyba, że zostaniemy do tego zmuszeni, acz pamiętajcie, że i my o was nie zapomnimy.

Mel wrócił w stronę sterowca. - Moi drodzy, wszyscy chyba wiemy co tu robimy, ale dla pewności przypomnę. Naszym zadaniem jest eksploracja miasta i wybór budynków do ponownego zagospodarowania, nie możemy jednak zapominać, że jesteśmy w miejscu, które nie powinno istnieć. Nie mówię tu o słabych informacjach Fundacji, ale o erozji, która powinna zniszczyć to miasto eony temu. Dlatego proszę was o szczególną ostrożność. Każdy budynek grozi w mniejszym lub większym stopniu zawaleniem, nie tylko z góry, ale dosłownie grunt może wam się pod nogami osunąć. Dodatkowo raporty Dantego wspominają o Hienach, więc trzymajcie oczy otwarte, gdyż mogą one wrócić. Stworzenia te nie nabyły jeszcze instynktu unikania ludzi, więc by je odstraszyć strzelajcie w największego osobnik pół magazynku. Ostatnią rzeczą, którą chciałem poruszyć są artefakty pochodzenia Argonauckiego. Jeśli ktokolwiek natknie się na przedmioty, nie będące z kamienia lub gliny, nie dotykajcie ich bez kontaktu radiowego ze mną. To chyba tyle. Jeśli są jakieś pytania, odpowiem na nie później.-
Po tej jakże długiej przemowie Melathios podszedł do Benjamina i Adrany, którzy właśnie o czymś rozmawiali.

- Pani Gadhavi, panie Taro. Mam dla was specjalne zadania. Pani, wraz ze mną, gubernatorem, Mary, i braćmi Oree uda się w głąb miasta. Sprawdzimy najbliższe dzielnice, może obejrzymy te mosty, które widziałem z mostku Słonia. Pan panie Taro może zająć się organizacją pierwszego obozu podczas naszej nieobecności, i tu wraz z resztą ekspedycji poczekacie na nasz powrót. Tom Mervin, doktor Konohara i Kevin Walker zostaną na Słoniu przy radiu.

Adrana słuchając, acz nie zaszczycając spojrzeniem doktora Melathiosa załadowała nową baterię do swojego działka gaussa, czemu towarzyszył charakterystyczny dźwięk i puściła oko w stronę Kevina, który najwyraźniej był skazany na pozostanie w sterowcu. Ani ona, ani Benjamin Taro nie oponowali Melathiosowi. Jedynym odstępstwem od planu doktora było to, że David Iliescu zobowiązany do ochrony Benjamina pozostanie na pokładzie razem z nim.

Po wydaniu zadań członkom wyprawy Mel podszedł do Bradocka.
- Weź Elise i Johna Meere oraz wielebną Amę z jej Bezimiennymi do świątyni. Nich Elisa porobi zdjęcia, John oceni stan budynku, wielebna pewnie będzie chciała zajrzeć w zakamarki. Pilnuj by nikomu nie stała się jakaś krzywda.

- Słoń? - Kev zerknął w bok słysząc o nadanym przydomku dla latadełka w jakim właśnie byli. - Słonie nie latają. I są grube i ciężkie. - powiedział obserwując wskaźniki na konsolecie pilota. Zastanawiał się czy to oznacza, że przekreśla to rolę na ksywę dla latadełka czy nie. Czołgi przecież też nie latały a jednak, kiedyś raz…

Poza tym zastanawiał się też czy to możliwe. Czy Mel miał rację. Czy mogły to być ruiny pozostawione przez Argonautów? Serio? Tak serio - serio? O rany ale to byłby czad! Może wreszcie odkryją co się z nimi stało! Gdzie polecieli, gdzie zniknęli. I dlaczego. No i w ogóle. Tyle pytań. Też go korciło by tam zaraz wylądować i pozwiedzać, pooglądać wszystko co się da i najfajniej to samemu znaleźć… No właściwie nie wiedział co ale pewnie coś fajnego. Ale pod czaszką o rozsądek walczyła też z ciekawością ostrożność. No i profesjonalizm. Był w końcu pilotem. W tej chwili głównym pilotem tej maszyny. Musiał zadbać głównie o tą maszynę.

- Port wydaje mi się niezły. Ten mniejszy. - Kevin pokiwał głową co do wybranego miejsca lądowania. Wolał gdzieś z boku niż w centrum. Zawsze jakaś szansa jakby się tam jakieś przeciwlotnicze systemy jednak uchowały. Chociaż takie zwykle skanowały przestrzeń skanerami by namierzyć potencjalne cele no a nic takiego aparatura sterowca nie wykrywała. Z drugiej strony jeden palant z ręczną wyrzutnią też mógł sporo krwi napsuć.

- Dante już wstępnie sprawdził świątynie, więc uznałem, że kontynuowanie z tej strony to miły gest.- Odpowiedział Mel.

- Dajcie znać. Powiedzmy co godzinę, że jest okey. Wiecie może tam być coś co blokuje sygnał to będziemy mieć utrudniony kontakt. Jakby co to jeszcze są dachy, latarki i sygnały Morse’a. No jak po wyznaczonej godzinie się nie odezwiecie będziemy widzieć, że coś jest nie tak. Jak was wysadzimy poczekam trochę a potem zrobię oblot dookoła miasta. Wiecie, porobię pamiątkowe słitfocie z romantycznymi ruinami w tle i takie tam. - Walker dopowiedział swoje do narady o wyprawie. Na razie podlecieli z jednej strony miasta. Ale kto wie, jak to wyglądało z innej. Może coś by dostrzegli? Sterowiec w ciągu godziny spokojnie pewnie by dał radę zrobić kółko wokół miasta. A to by dało niezły obraz i kto wie, może coś by się znalazło niekoniecznie widoczne od strony portu?

- Czemu nie.- Mel przytaknął pilotowi.- Dokumentacja z powietrza to świetny pomysł. Pan Taro i tak zajmie się organizacją obozu, więc możemy się spotkać w tym miejscu o zachodzie słońca.

- A Dante jest pilotem? - Kevin uśmiechnął się z przekąsem spoglądając na Mela. Lekko uniósł brew do kompletu nieco ironicznego grymasu. - Nic nie ujmuję naszemu Dante oczywiście ale ja odpowiadam za maszynę. A więc i za powrót i jakikolwiek transport do i z naszej bazy. Jak sprawdzicie te miasto i będzie w porządku nie ma sprawy ale na razie to ja stąd widzę taką masę kryjówek dla złych facetów ze sprzętem przeciwlotniczym, że nie uśmiecha mi się im paradować przed celownikami licząc, że spudłują. Bo nasz słonik na uniki czy pancerność za bardzo liczyć nie może. A sami, wszyscy wiemy jak bardzo liczną i świetnie wyposażoną flotę powietrzną dysponujemy na jego zastępstwo. - rozłożył ramiona w geście bezradności. Nie chciał wnikać w szczegóły broni i systemów przeciwlotniczych. Ale miejski teren był skrajnie niebezpieczny dla niskich i wolnych przelotów wybitnie wystawiając jednostkę powietrzną na dowolny atak. A przecież sterowcem inaczej nie dało się latać. Dlatego też wolał oblecieć miasto dookoła by zrobić powietrzny zwiad ale i by możliwe być poza możliwym zasięgiem ewentualnych ataków. Chociaż tych ręcznych bo te poważniejsze to miały zasięg mierzalny w dziesiątkach kilometrów. Więc już teraz i wcześniej byli by w ich zasięgu ale skoro nic się nie stało albo ich nie było albo ktoś czy coś nie zdecydował się ich użyć. Ale inaczej było z ręcznym sprzętem.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline