Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-02-2018, 08:53   #12
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację

- Cóże ci, kwiatuszku? - zmartwił się pasza, ramieniem ją ogarnął i w dół pociągnął, by przy nim usiadła. Widziała, że Garibaldi ściska mocno rękojeść miecza, głowę ma zadartą i wzrok utkwiony w spłachetek nieba nad dziedzińcem. Markiz za to, swobodny i rozluźniony, bawił się doskonale. Odgryzał się przygadującej mu Cudce z dużym wdziękiem, i pocałunki słał dłonią zgromadzonym damom. Zaraz jednak donośny głos szeryfa uciszył wszelkie pokrzykiwania i rozmowy.
- Nocy wczorajszej obecny tu markiz Joseph Gaspard de Mortain Pagerie z klanu Toreador i Efraim Garibaldi z klanu Toreador wszczęli spór. Obaj uznali, iż nie da się go rozwiązać inaczej jak zbrojnym starciem na ubitej ziemi. Za pozwoleniem szlachetnej Drahomiry - ukłonił się księżnej, na co ta skinęła lekko dłonią - księżnej Pragi, która gości nas w zamku Frydlant, pojedynki mogą toczyć się na śmierć i życie, jeśli obydwaj przeciwnicy tak postanowią. Wasza wola, panowie.
- Na śmierć i zycie - potwierdził markiz z uśmiechem.
- Na śmierć i zycie - odrzekł Garibaldi niespodziewanie mocnym głosem.
- Przypominam wam, panowie, że nie ma pozwoleństwa na akty diabolizmu. Czyn taki jest obrzydliwstem w oczach naszej pani Drahomiry i jako taki spotka się z natychmiastową karą - zakończył Sokol i usunął się z pola. Wzniósł rękę, by dać sygnał do rozpoczęcia walki…
I w tym momencie Garibaldi opuścił wzrok. Biegł spojrzeniem po tłumie jakby kogoś szukał.
Anna o dziwo przylgnęła do zwalistego cielska paszy z niejaką wdzięcznością, uczepiła sie jego rękawa jak dziecko matczynej spódnicy. Gdy jednak zobaczyła, że Garobaldi szuka kogoś wzrokiem przypomniała sobie o obietnicy i przesiadła się na poduszkę przed paszą, w końcu zasłaniać mu i tak nie bedzie, nawet jeśli Garibaldi wcale jej nie szukał to uznała, że obietnicę wypełnić musi niezależnie od tego jak drżą jej nogi.
Potem przez myśl jej przeszło, choć nie myślała dość jasno, dlaczego Garibaldi sie zgodził. Sam przyznał, ze to prowokacja. I naraz Anna poczęła rozważać czy sprawy nie zrozumiała całkiem na opak, czy prowokowanym nie był, jak podejrzewała Włoch, ale De Mortain? Nie, niemożliwe. Sarijah osadził, że sie Garibaldi na walce nie wyznaje, to by było wbrew logice.
Anna czekała rozwoju wypadków gotowa by sięgnąć po moce Kapadocjan i młodego Rzemieślnika poratować, dać mu kilka cennych sekund i oby je wykorzystał bo jeśli wyjdzie na jaw, że ktoś sie do pojedynku dołączył, będzie chryja i zgrzytanie zębów.
A Garibaldi wyłowił ją wzrokiem z tłumu. Oczy rozwarł szeroko, i źrenice rozszerzyły mu się tak, że wypełniły niemal całą tęczówkę. W skraju powiek zamigotało coś krwawo. Rzemieślnik uśmiechnął się błogo, oczy mu się wywróciły białkami na drugą stronę. Grzmotnął o ziemię jak kamień, głową ciskał na boki, a ręce i nogi trzęsły się niekontrolowanie. Zgromadzeni z miejsc powstawali, dzięki czemu dostrzegła kątem oka, że na podeście do wolnego miejsca przeciska się Bożywoj. Szeryf dopadł do leżącego i ciskającego się w ataku Toradora i usiadł mu na piersi, ręce złapał.
- Nawet go nie tknąłem! - zawołał wesoło markiz, dłonie unosząc do góry.
-Wiedziałam - szepnęła Anna, której naraz się sytuacja wyklarowała. Jasnym było, że w istocie prowokacji uległ De Mortain. Wszystko poszło jak pójść miało a ona, Anna, była w tej grze jeno rekwizytem. Garibaldi dostawał ataków od widoku piękna. Skalkulowane to było na zamiar ale po co? Ano na pewno by przerwać negocjacje, które się odbywały między diabłem i… księżną? Czas kupić chciał… Sokol? Do czego? Aż przybędzie egzekutor z Wiednia?
Anna poderwała się i ruszyła w stronę miejsca niedoszłego pojedynku. Miała wrażenie, że na skroń jej wystąpił krwawy pot a nogi zaraz odmówią posłuszeństwa ale nie po to ojciec szkolił ją w sztukach medycznych żeby w takich sytuacjach stała jak kołek. Rychło dotarła na miejsce, do pasa Sokolowego sięgnęła po skórzaną pochwę noża.
-Odgryzie sobie język - rzuciła drżącym głosem i kucnęła za Rzemieślnikiem. Rozwarła mu usta i pochewkę między żeby wepchnęła. Dłońmi głowę objęła by nią nie rzucał jak wściekły ogier. Garibaldi rzucał się z niemałą siłą, spod pochwy noża wepchniętej między szczęki sączyła się krwawa piana. Kątem oka Anna widziała, że zgromadzeni na podeście wstali i nachylają się, by lepiej widzieć. Na miejscu tkwił tylko hospodar, Gangrel w mnisiej szacie, któremu Cyriak szeptał coś do ucha, i rozbawiony Bożywoj, rozparty w swobodnej pozie, z nogami zarzuconymi na drewnianą barierkę. Słyszała jak przez mgłę, że Sokol mówi, że zaraz koniec, zaraz będzie dobrze. I w istocie, drgawki słabły, ale nim ustały całkowicie, rozległ się mocny głos księżnej.
- Co się dzieje? Czy mistrz Garibaldi jest zdolny do walki?
Zdaniem Anny nie był zdolny, by samodzielnie wstać i pójść do łóżka.
-Absolutnie niezdolny - rzekła Anna i choć chciała brzmieć twardo to głos jej się trząsł bo głowę podniosła i dojrzała tłum gapiów nad sobą. - Proszę się rozejść, to żadna atrakcja a bardzo chora osoba. Trzeba go zanieść do łoża.
- Toreadorzy, słabi jak dzieci - sarknęła księżna i przeniosła wzrok na markiza. - To oczywiście, pana nie dotyczy, panie Mortain.
Machnęła dłonią, jakby nakazywała zabranie naczyń ze stołu.
- Zabierz go stąd - polecił szeryf syczącym szeptem. Dwójka sług już się brała za podnoszenie bezwładnego ciała Garibaldiego.
- Zostawić tego tak jednak nie możemy - Drahomira oparła palec na ustach. - Tym bardziej że w sprzeczce ów Rzemieślnik obraził i hospodara…
Anna pierwszy raz spojrzała prosto na siedmiogrodzkiego księcia.
-Mistrz Garibaldi jest słabego ducha, szybciej mówi niż myśli. Pewna jestem, że tak wielka persona jak hospodar Botskay wspaniałomyślnie zapomni słowa wyrywnego głupca i jest ponad takie drobne spory.
Jasne oczy utkwiły badawczo w jej twarzy. Wąskie usta już się otwierały.
- Hospodar wspaniałomyślnie zapomni, zwłaszcza że nie wie, kogo księżna na czempiona naznaczy i czy zwycięstwo nie będzie tak pewne jak pierwotnie - rzucił Bożywoj rozbawionym tonem.
- Do diabła, niech się ktoś tłucze, skoro żeśmy tu już wszyscy zleźli! - zawołała Cudka na cały dziedziniec, oganiając się od szepczącego Cyriaka jak od natrętnej muchy. - Znoście zdechlaka z pola i pokażcie jakiegoś prawdziwego mężczyznę. Jeśli takich macie, a jak nie to ja może stanę?
Odpowiedziały jej śmieszki, a księżna i hospodar zacisnęli zęby w bliźniaczym grymasie. Sokol popchnął Annę palcem między łopatki.
- Schodź z pola - wysyczał.
Anna ani drgnęła klęcząc na zimnym kamieniu w samym centrum zainteresowania skąd wyniesiono już Toreadora. Podniesienie sie jawiło sie nagle najwyższym wyzwaniem.
„Pod warunkiem że przed świtem pomówimy. Przejrzałam po co ta farsa. Chcę wiedzieć co zamierzasz i nie traktuj mnie jak dziecko, które można rozstawiać po kątach. Na dywanie twojej komnaty dzieckiem ci nie byłam.”
“Potem. Idź już, nie leź w oczy”.
Anna posłuchała ale chciała najpierw wysłuchać kto zastąpi Garibaldiego.
Gdy wychodziła, księżna pytała hospodara, jaka jest jego decyzja. A zapędzony publicznie w kozi róg Bocskay zażyczył sobie kontynuowania pojedynku, bo inaczej straciłby twarz. Drahomira naznaczyła Sokola, i markiz przestał się uśmiechać.
Anna była już przy wyjściu ale przystanęła jak wryta. Skryta w cieniu zamkowego krużganku wreszcie poczuła ulgę, że oddaliła się od tłumu, z drugiej strony coś ją dźgnęło. Nie chciała żeby Sokol zginął. Przekleci mężowie i ich pojedynki na śmierć i życie. Czy to było celem? Wyeliminowanie Markiza? Ale po co? Był plotką na dworze hospodara. Mógł wiedzieć coś co zaszkodzi księżnej?
Anna wbiła palce w kamienną kolumnę. Wzrok zawiesiła na De Mortainie. Czas wyrwać jakieś odpowiedzi. Zanurkowała w głowie markiza, wbiła się do niej jak taran, do samego dna gdzie drzemią największe sekrety.

Ania ogląda sobie obrazek, jak markiz przyprowadził hospodarowi Maricę i ku ukontentowaniu estetycznemu zdarł z niej habit. Marica była ogłupiała od toreadorskiej prezencji… którą markiz stosował później często a gęsto, za posrednictwem hospodarowej maskotki próbując uzyskać dołączenie do najbliższej, zaufanej siódemki chroniącej Stefana.
Widzi dalej. Markiz w ciemnicy zagryza wampira, mężczyznę. Sądząc z wyglądu, Diabła.
Markiz podsłuchuje przez niewielką szparę po osypanym spoiwie między cegłami. Słychać głos hospodara, ale cholera wie, co z początku mówi. Na koniec do uszu markiza dociera i elektryzuje go strzęp zdania, że musimy cofnąć się na zachód.

Gdy Ania kończy grzebanie w głowie markiza jak grabarz szpadlem w grobie, walka trwa jeszcze, brutalna i ostra, ale bynajmniej nie wyrównana. W trzy rundy szeryf rozbraja markiza, tuż po tym wali go na odlew pięścią w twarz, obalając na ziemię. Anna czeka na epilog, czy Sokol go faktycznie zabije czy daruje. Ale gdzie tam daruje. Nawet na księżną panią nie popatrzył. Chlasnął szeroko, chrupnęło i śliczna głowa markiza potoczyła się pod podest, wywijając trefionymi lokami.
Anna odwraca się na pięcie nie przyglądając sie dokładnie. Wystarczyły jej dźwięki.
Idzie potem korytarzem sprężystym krokiem byle zostawić to wszystko szybciej za sobą. Znowu drżą jej nogi i myśli sobie, że powinna przyjąć propozycje Bożywoja i gryfitki. Jest za miękka żeby wdrapywać się na szczyty po trupach. Jest jej też trochę wstyd, że życzyła markizowi śmierci. Był diablerystą ale nie Baali. Ma wrażenie, że jest nieskuteczna. Wszystko dzieje się poza nią, na nic nie ma wpływu bo orientuje się w planach innych za późno.
Wpada do Komnaty Garibaldiego i musi wykorzystać czas zanim pojawi się Sokol. Bedzie miała chwile żeby go przepytać.
“Już jestem. Jeno mówić nie mogę”, ozwał się w jej głowie Rzemieślnik, leżący w łożu jak trup. “Wygrał?”
„Tak jak zamierzał prawda? Teraz rozumiem kto prowokował kogo.” - Anna szczelnie zasunęła zasłony aby z zewnątrz do komnaty nie przedarło się światło, zdmuchnęła też jedna po drugiej wszystkie świece. „Możesz już otworzyć oczy. A co gdyby mnie tam nie było? Kto by mnie wyręczył w roli narzędzia, żona Botskay?”
Sama szła przez ciemność nadzwyczaj pewnie. Przysiadła na skraju łożu i zaczęła Garibaldiego oglądać, choć ciężko było ocenić zdrowie kogoś kto nie żyje.
“Podobno bardzo urodziwa” przyznał. “Nie turbuj się mną, Trochę czasu, spokoju i ciemności, i wstanę. Zawsze w końcu wstaję. Jesteś szeryfa sojusznikiem?”
„Dobrze mu życzę, choć on mnie odtrąca. Chyba gryzie go sumienie, że mnie wykorzystał i pozwolił mi się wgryźć w swoją żyłę a to nie przystoi skoro jego serce i wola należą do kogoś innego. To też były rozkazy księżnej? By zabić De Mortaina? Wykonywał jedynie jej wolę?”
“Nie jestem pewien…” poruszył się lekko i nieskoordynowanie pod pierzyną. “... czy aby to ja powinienem odpowiadać na te pytania”.
„On nie jest zbyt rozmowny, ciska się jak rosomak z przytrzaśniętą łapą. Dlaczego jesteś wobec niego taki lojalny? Co mu zawdzięczasz?”
“To, że ciągle jestem. Czy to nie oczywiste? To jedyny przyjaciel, jakiego mam.”
Boże jakie to było smutne, Annie aż krew błysnęła w oczach. Znalazła bez trudu dłoń Rzemieślnika.
„To teraz masz dwóch.” - pociągnęła nosem. Bardzo chciała w tej chwili wierzyć, że tamto to prawda i Sokol go nie wykorzystuje. - „Czytałam o chorobie, która ci doskwiera. Spróbuję przyrządzić kilka mikstur. Wypije je służka a ty będziesz pił z niej. Tuszę, że ci sie poprawi choć trochę.”
“Spróbować nie zaszkodzi. Szkoda, że przeleżę cały bal… ale przynajmniej wstanę na czas, żeby cię namalować”.
„Spróbujemy cię postawić na nogi na bal. A co do obrazów, czy Sokol pokazał ci ten który wisiał w jego salonie? Mysle ze to był Ronovic na swym ognistym koniu.”
“Pokazał… nawet wpuścił do tej swojej nory przy tej okazji” rzemieślnik zachichotał mentalnie, ale spoważniał zaraz. “Coś w nich było złego, i to widać na malowidle. I w jeźdzcu, i koniu. Nie było podpisu, ale poznałżem rękę. On zaginął, wieki temu. Przepadł bez śladu. Był Toreadorem, pochodził z Burgundii”.
„Czyli nadal nic co mogłoby mi pomóc. Odpoczywaj. Za dnia pośle dziewkę do lasu by mi narwala ziół, odwiedzę cię wkrótce.” - poczuł chłodne Anine wargi na swoim czole. - „I powiedz Sokolowi… zresztą nic mu nie mów.” - jej myśli osnuł kłąb smutku.*

*

Szeryf znalazł ją na jednym z korytarzy. Był brudny i utytłany krwią, jak to po pojedynku na śmierć i życie. Zapytał gdzie mają pomówić więc Anna zasugerowała łaźnię twierdząc, że w istocie by mu się w tym stanie przydała.
- Nie sądzę, by łaźnie były odpowiednie - odparował i wskazał ciemne, woniejące kurzem wnętrze. - To wręcz doskonałe.
Anna weszła do środka, przysiadła na szezlongu.
-Dobrze, jak wolisz. Przejdźmy więc do rzeczy. Wiem, że prowokacja odbyła się ale nie względem Garibaldiego a odwrotnie. Nawet ja miałam swoją rolę, jak chojnie. Dlaczego księżna chciała śmierci De Mortaina? Przecież zależy jej na sojuszu z Botskay, po co go wkurzać?
- A czy to ważne? - sarknął, przeszedł przez komnatę, dłonią wodząc po omacku przed sobą, zapadł się w fotel zakryty lnianą płachtą. - Zagrażał ci, już nie zagraża. Nie rozumiem tylko, dlaczego sama pchasz się hospodarowi w pole widzenia.
Anna zamrugała oczami.
-Mnie zagrażał? To było… dla mnie? Moment, moment - poderwała się z miejsca i zaczęła nerwowy marsz po pokoju. - Nie, to musiało być przy okazji interesów księżnej, prawda? Tak gładko cię wyznaczyła na zastępstwo że musiała wiedzieć.
- Oczywiście, że wiedziała - wzruszył ramionami. - To, co miała wiedzieć. Że czas pokazać zęby hospodarowi, bo włazi jej na głowę i obcasy wyciera o ramiona. Więc został trochę przycięty. Negocjacje to nie alkowiane podchody, nie można się pieścić i gruchać jeno.
Anna przystanęła splatając dłonie na podołku.
-Kim jest egzekutor, co to właściwie za tytuł? I czemu chciałeś mnie najpierw namaścić na primogenkę Brujah? Ty się kogoś spodziewasz z Wiednia, prawda?
- Na nikogo nie czekam. Nie wiem, kim jest egzekutor. Pewnie kimś, kto egzekwuje? Nie mam czasu na zagadki, Anno. Trzymaj się z dala od Drahomiry i nie pchaj się hospodarowi w oczy. Stracił swojego lotnego łowcę, a sam nie będzie za tobą ganiał po zamku, jego godność by tego nie zniosła.
-Dlaczego mi pomagasz skoro drażni cię nawet moja obecność? - Anna sięgnęła po ostateczną broń - drżący, podszyty szlochem głos. - Po coś mnie czarował wąpierskimi mocami, bo wiem ześ to robił. Świetnieś się bawił? Wyjaśnij mi chociaż jak jest z tobą i księżną. Kilka słów wyjaśnień mi się należy. Mówisz ześ z nią związany, inni twierdzą że jej nienawidzisz.
Sapnął cięzko i niespokojnie poruszył się na swoim miejscu.
- Czy nie doszliśmy wczoraj do konsensusu, że między nami skończone? Miałem wrażenie, że tak jest, gdy rzucałaś we mnie wazonem.
-Doszliśmy? - zapytała smutno.
Przytkało go na chwię, ale odparł z całą mocą i przekonaniem.
- Doszliśmy. Nie dam ci tego, czego szukasz. Choćbym chciał, to nie mam.
-A czego według ciebie szukam? Miłości? - postąpiła kilka kroków w jego stronę. - Po co mi ona skoro mam męża? Ale tesknie za nim a i ty za czymś tęsknisz, za czymś słodkim i dobrym. Nie wszystko jest jeno czarno białe.
- To ci moja krew dyktuje - wycelował palec w kierunku jej głosu. - Wpadłaś w to za bardzo.
Po czym się zerwał i do drzwi ruszył, a marszrutę przerwał łomot i przekleństwo, gdy po ciemku staranował jakiś mebel.
-Nie dyktuje mi nic twa krew. Tylko ja - Anna obawiała się czy teraz nastąpi ulga czy gniew. Dotknęła jednak jego ramienia. - Jestem związana z mężem.
Zesztywniał w jednej chwili.
- Ależ ze mnie głupiec - żachnął się gorzko.
- Zależy mi na tobie, mimo wszystko, jesteś mi oparciem w trudnym czasie - Anine raczki oplotły go w pasie, przytuliła policzek do jego szerokich pleców. - Czy ja nie mogę być też twoim?
Poczuła ruch przy twarzy, Sokol przymusił puste płuca do miarowego oddechu.
- Jako twój… kto?
- Potrzebujesz wszystko nazywać po imieniu? - zimne palce wsunęła pod Sokolową koszulę, dotknęła spiętego brzuch. - Zatem… przyjaciel i kochanek?
- Nie będziesz piła mojej krwi - zażądał, głowę w bok wykręcił w jej stronę.
-Dlaczego?
- Bo to nie jest bez wpływu - odwarknął i zmitygował się zaraz, dodał łagodniej: - Chcesz dołączyć do książęcej kliki za moją przyczyną?
Zastanowiła sie.
-Od czasu do czasu? - zaproponowała ugodowo.
Nie odpowiedział, bo się już obrócić zdążył i usta wcisnął w jej szyję, kłami drapał niemiłosiernie i napierał na nią, aż cofając się oparła o jakis spowity w tkaniny jak duch mebel. Sam się widać wpływu dopijania krwią inna niż pana nie bał.
Anna przycisnęła go do siebie, nóżką objęła, odcisnęła, paznokciami przejechała po plecach by tak choć swój teren zaznaczyć. Powiekami zatrzepotała gdy kly Zeloty przebiły jasną skórę. Anna wydała z siebie słodkie westchnienie i nawet jeśli miała chwilę wyrzuty, że tylko jednostronna to ekstaza to zaraz te wyrzuty odpłynęły zalane gęstą czerwienią.
Gdy rzeczywistość do Anny wróciła na chwiejnych nogach doszła do pokrytego kurzem loża i się na nim wyciągnęła.
-Coś się tu szykuje. Coś dużego ale całkiem nie wiem co - poklepała narzutę obok siebie aż drobiny kurzu wzbiły się w powietrze i zamigotały w świetle księżyca.
- Coś - poświadczył z westchnieniem, po omacku i jej głosem się kierując, dotarł do łoża i wyciągnął się z rękami pod głową. - Podczas gdy ja się w twoje ramiona wpychałem, cała reszta próbuje zrobić to samo z Bocskayem. Mniej lub bardziej z wdziękiem. Chyba Gryfitce najbliżej, z tą strategią księżniczki w wieży. Nie pojawiła się ani razu, więc hospodar o nią rozpytuje.
-Myślę, że za Skrzynskimi nie stoi wielka strategia. Ot, szukają sojuszników w ogóle a Botskay ma ziemię na Węgrzech sąsiadującą z ich ziemią.
Anna ułożyła splecione rączki na piersi Sokola, na rączkach złożyła główkę. Pogłaskała go po policzku a w ciemności doskonale odszukiwała kształty, musiał się zorientować.
-Boję się - przyznała nagle. - Boję się, że to co sie tu szykuje zrzuci Drahomirę z tronu a ona ciebie pociągnie na dno.
- Nonsens - skwitował. - Ma mocną pozycję, sąsiadów mniej lub bardziej, ale ugadanych, poparcie w dziedzinie. Sojusz z Siedmiogrodem jeszcze ją wzmocni.
Anna nie była taka przekonana.
-Dlaczego są tu Saraceni? Wierzysz, że to przypadek? Pasza jest jako mówisz… duży. Ale jego druh to Assamita. Co jeśli ma kontrakt na księżną? Na kogoś ma, tak mysle. Pomów z kimś z opozycji księżnej. Zabezpiecz się na ewentualność przetasowania władzy.
- Tak zrobię - obiecał. - Możemy o niej nie mówić?
-Ostatnie pytanie. Jak się stało, że cię krwią spętała. Po prostu chce wiedzieć czy to było dobrowolne.
Wykrzywił się szpetnie, zawiercil pod nią, jakby łoże nagle uwierac go zaczęło.
-Nie było - odparł krótko i znowu zaczął oddychać. - Ty nic nie czujesz? Po wczorajszym?
-Pytasz czy żywię miłe uczucia do księżnej? Nie żywię. Prawdę mówiąc mam jej za złe, to co ci zrobiła. Spętać kogoś wbrew woli to najgorsze co można zrobić. - Usiadła na łóżku podekscytowana. - Widzisleś Pężyrkę? Ona jest spętana a ciągle się stawia. Nie teraz ale… kiedyś się zbuntowała tak porządnie. Wysieklysmy wtedy polowe zbrojnych Skrzyńskiego. Więzy gdy nie są dobrowolne mogą przekuć się w nienawiść, jeśli się wystarczająco postarać.
- Ja to wiem - mruknął, choć na wzmiankę o buncie bozywojowej przybocznej zaciekawił się mocno. - O mnie mi szło. Czy nic, czy coś.
-Nie wiem. Raczej nie, choć mam do ciebie słabość to nie taką by ci mówić tak gdy myślę nie - pochyliła się i w ciemności odszukała jego usta. Szeryf zdawał się nie przedkładać ludzkich tkliwości nad wampirze ale i tak postanowiła to przetestować. Zaraz potem zarzuciła go nader bezpośrednim pytaniem. - Po co Drahomirze ludzie w klatkach? Hospodar ich przerobi na coś potwornego czy złoży w ofierze demonom? - chłonęła myśli i odczucia Sokola względem jej propozycji ważąc czy któraś z nich jest prawdą. A te z miejsca stały się olowiano ponure.
- Przemaglowalas biedna Clotilde? - W pytaniu złości nie było, był za to obraz tej niby dziewczynki, a już kobiety. Gdy wszedł do lochu, manipulowała przy kłódce klatki. - Jak Stefan sobie ich zażyczy, to pewnie mu ich księżna sprezentuje… tymczasem od jutra urządzi nam tu spektakl bólu, poniżenia i krwi. Ma doświadczenie. Wiem, bo siedziałem w podobnej klatce.
Anna stłumiła jęk. Jej ciało opadło bezwładnie na materac jakby dostała pięścią w nos.
-Ona jest okrutna - nie pytała, stwierdziła fakt. - Skoro byłeś w klatce… To ona cie przemieniła?
- Nie - poza zaprzeczeniem, nie wiadomo w sumie czego się tyczącym, wiele się nie dowiedziała. Sokol przeturlał się na nią i rozchylił dekolt jedwabnej szaty, palcami szyję musnął i nachylił się do Aninego uszka.
- Nie chcę zabrzmieć jak nienażarte bydlę albo hipokryta, choć zapewne jestem jednym i drugim, ale skoro na ciebie wpływu to nie ma, to może jednak byśmy, jeszcze raz….
Anna uśmiechnęła się zadziornie.
-Bydlę i hipokryta - powtórzyła i zaśmiała się jakby jej sprezentował łaskotki. Zatopiła paluszki w gęstych włosach Sokola i przyciągnęła go do siebie. - Jeśli użyczysz mi klucz od krypty Ronovica. - wyszeptała między pocałunkami. - Śni mi się ciągle. I chyba widziałam jego konia w labiryncie, pomyślisz że zwariowałam ale muszę tam pójść. To coś jak… przeznaczenie.
- Słodki Jezu - jęknął ze zgroza po tym wyznaniu i oblapil ją mało przystojnie. - Klucz! Nie przekazałem go miłym gościom. A tak ładnie prosili… nie dość, że bydlę, to jeszcze świnia.
-Powiedz że się zawieruszył. Oddam ci jutro jak sobie kryptę oglądnę. - Anna droczyła się z nim napierając lekko na skórę kłami, które urosły w ustach. - W ogóle wiesz jakiego jestem klanu? Czy jest ci to za jedno?
- Nie dość że świnia, to osiol, klucza upilnować nie potrafi - wyszczerzył zęby. - A klan… powiedz. Ale różnicy to nie robi. Zakładam, że nie ród Malkava, z którego się przedstawiłaś.
-Skąd taka pewność? - nadęła usta jak obrażona dziewczynka. - Wielu twierdzi, ze mam nie po kolei w głowie. Widzę różne rzeczy. I słyszę głosy. Właściwie jeden… - na moment spoważniała. - Księżnej tez sie tak przedstawię. Nie będzie mnie chyba wypytywać o rodowód i takie tam?
- Na razie wątpię, żeby w ogóle znalazła czas - mruknął i bez ostrzeżenia wgryzl się w jej przedramie.
Nawet jeśli Anna miała coś powiedzieć to zamilkła. Słowa rozpłynęły się w rozkosznym westchnieniu. Było Annie dobrze i błogo i wszystko jedno, mogłaby się w tej komnacie zaszyć do końca balu.
Gdy jej wróciła ponownie trzeźwość postanowiła i jemu się odwdzięczyć. Zęby zatopiła w jego szyi i usadowiła się na nim jak nocna mara, na piersiach mu ciążąc całym ciężarem kruchego ciałka.
Potem gdy już leżeli zmęczeni pośród ciemności Anna zaczęła się niechętnie podnosić i poprawiać odzienie.
- Przyjdę do ciebie przed świtem. Wezmę klucz. A mapy labiryntu jakieś się uchowały? On jest w ciągłym ruchu.
- Naprawdę? Niby jak? - Zdziwił się - Nic takiego nie zauważyłem. Choć po prawdzie, to i nie patrzyłem. Zamek całe dziesięciolecia stał przy minimalnej obsadzie. Nikt tu nie mieszkał. Wybór padł na Frydlant gdy hospodar zapowiedział się że przybędzie z dworem.
- A czy… hospodar tego Frydlantu trochę nie zasugerował? - dopytywała się dowiązując ostatnie tasiemki i poprawiając sploty warkocza.
- Trochę tak, ale jakoś bardzo nie nalegał, jak to on potrafi. Poszukam owych map, może coś się ostalo.
Doczekał się za to pocałunku w policzek.
- Uważaj na siebie. I nie pchaj się proszę w każdy pojedynek, który zasugeruje księżna. Mogłeś zginąć.
- Zdaje mi się, że nie zrozumiałaś, Aniu.
Wstał i odwrócił się, wpychał giezło w spodnie.
-Księżna tej walki nie zasugerowała. To ja zasugerowałem ją jej.
- Tak, wiem. Ale nadal mogłeś zginąć. - W jakiś sposób się rozpromieniła. Był to jednak dowód na to, że nie księżna ma wszystko pod kontrolą ale i on czasem manipuluje Dragomirą. - Niemniej dziękuję, jeśli to było dla mnie. Teraz tylko muszę obmyślić jak zgrabnie wycofać się z umowy z paszą.
- A musisz?
- Nie wiem. Chyba nie. Nawet ich lubię. Umowa nie przewiduje niczego… takiego - wyjaśniła oględnie. - Co prawda Hamza nazywa mnie Anusią i swoim słodkim daktylkiem ale to nawet zabawne, nikt nigdy nie nazywał mnie inaczej jak Anną.
- Zabawne. Jak małe rzeczy mają znaczenie.
Pocałował ją w czubek głowy i wyszedł z ociąganiem.
 
Asenat jest offline