Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-02-2018, 21:01   #145
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Retrospekcja: Nostalgiczna wizyta przed wyruszeniem do Alamo

Azyl. Billy zajechał pod niego wyraźnie zmartwiony na obliczu. Schodząc ze swej zielonej bestii, odruchowo musnął dłonią rodzinną pamiątkę. Ostrze tam tkwiło. Gdzieś głęboko w sercu muzyk miał mroczną nadzieję, że będzie następnym celem Melomana.
I wtedy zboczeniec się przekona ile w Billy’m zostało z rozrabiaki żyjącego na ulicy. Rebel Yell nigdy nikogo nie zabił… z zimną krwią. Ale dla tego typka zrobiłby wyjątek.
Azyl… był we władaniu Janis. To ona zakładała zabezpieczenia, to ona o niego dbała. Billy dokładał się tylko do czynszu i sprzątał w swoim zakątku. Ale dziś nie przyszedł robić, porządku, ani wypoczywać… tylko coś z siebie wyrzucić.
Nie rozmawiał wiele z JJ-em w pierdlu. Jakoś żadne poważne rozmowy się między nimi nie kleiły. Miał jednak ochotę przelać to co mu tkwiło w sercu i potrzebował chwilki w Azylu. Wszedł do środka i ruszył w kierunku schodów by zanurzyć się w swojej kryjówce.
Okazało się, że zastał w domu Janis i musiała usłyszeć jak wchodzi, bowiem korytarzem poniósł się jej głos:

- No, no, brat marnotrawny powrócił! - zaraz potem wyłoniła się z kuchni, w fartuszku narzuconym na t-shirt. - I nawet nie musiałam pożyczać kasy na kaucję. - dodała zgryźliwie, ale zaraz w jej głosie zabrzmiała siostrzana troska: - No dobra, wiem że tym razem nie trafiłeś tam ze swojej winy, skurwiele z tych pacyfek. Chodź lepiej na spaghetti, bo pewnie nic porządnego nie jadłeś. Tym bardziej, że rzadko ostatnio wpadasz. -
Billy zdążył co prawda oszamać na szybko hot-doga w Warsaw, ale wciąż burczało mu w brzuchu a zapach sosu bolońskiego niósł się intensywnie z kuchni.
- Cena sławy… - rzekł ironicznie Billy i westchnąwszy dodał. - Zresztą sama wiesz. Ostatnio ciężko było znaleźć miejsce do grania. Niewidzialny spadł nam jak ta… noooo… te… ziarniste coś… manna z nieba.
- Widzę, że te wszystkie rekolekcje u padre Francesco nie poszły na marne - uśmiechnęła się Janis. - Dzwonił do mnie, tak w ogóle. Dziwne, bo w sumie nie znam go tak dobrze. Pytał czy wszystko gra i kazał pilnować, żebyś nie zszedł znów na złą drogę. Obiecałam, więc chodź, przynajmniej nakarmię strudzonego wędrowca po aresztach - dodała, znikając znów w kuchni.
- Janis… powinnaś zatrzymać się chyba u Rasco. - rzekł Billy idąc za nią do kuchni.- Meloman może uderzyć w kogoś lub coś powiązane ze mną. Może uderzyć w ciebie.
- We mnie? - zdziwiła się, dorzucając makaronu do garnka. - Przecież nie jestem muzykiem. Bo o tym, że czasem próbuję nieudolnie brzdąkać na twoim fortepianie raczej nie wie. - mrugnęła okiem. - Jesteś kochany, że się o mnie troszczysz, ale naprawdę martw się o siebie i o przyjaciół z zespołu. To nie ja mam sprawę karną na głowie i morderczego psychofana. A jeszcze w temacie uważania na siebie… lepiej nie odwiedzaj teraz Izzy’ego ani nikogo z Dzieci. Lada chwila może się zrobić u nich gorąco.
- Aaaa tam… sprawa karna z zarzutami pisanymi na wodzie. A psychofan…- wzruszył ramionami Rebel Yell siadając przy stoliku. - … nie jest nasz. Pewnie na kolejnej ofierze zostawi zwrotkę innego zespołu i zupełnie przestaniemy się dla niego liczyć.
Po czym spytał nerwowym tonem. - Tak źle u Dzieci? Z kim się zamierzają bić?
- Z Los Locos - westchnęła smutno. - Z najsilniejszym gangiem w mieście. Jeszcze nikt nie wypowiedział wojny, ale do tego to zmierza. Gordon zwerbował ostatnio jeden mniejszy gang motocyklowy i poczuł się mocny. Dzieci może i są coraz silniejsze, no ale Locos to setki ludzi i mają plecy meksykańskich karteli. Syntkoka Izzy’ego psuje im rynek. Mówiłam Jackowi, żeby poszedł na ustępstwa, ale on nie chce. Niby mają jeszcze negocjować, ale ktoś może nie chcieć czekać i zaatakować pierwszy. Dobrze, że stamtąd uciekliśmy, Billy.
- Szlag. - podrapał się po policzku Billy spoglądając na Janis. - To ile jej Izzy wyrabia. Przecież był detalistą za dawnych dobrych czasów? Albo wiesz co… nie mów mi. Lepiej powiedz mi jak tobie idą interesy, bo u nas… niby mamy całkiem niezły kontrakt, ale zespół jest podzielony. Perkusista ma korpofobię.
Janis wyciągnęła z lodówki i podała Billy’emu zimne piwo.
- Fobie są głupie - stwierdziła, po czym wzruszyła ramionami, oparta o kuchenny blat. - Ja po prostu robię interesy z tym kto płaci. Z niektórymi oczywiście mniej chętnie, ale… na tym polega zaleta bycie fixerką, nie wykonuję dla nikogo żadnych brudnych robót, tylko znajduję odpowiednich ludzi i pośredniczę, no żadnego krwawego kryminału się nie tykam oczywiście, dałam kiedyś słowo padre Francesco. Staram się być neutralna, nawet kiedy chodzi o Dzieci i tobie też radzę. Nie daj się w nic wciągnąć. Wiem, że Gordon z ekipą będzie jutro pod Alamo.
- My tam tylko zagramy kawałki i tyle. Taki plan.- stwierdził Rebel popijając browara. - Liczę, że nie dołączymy do żadnej rewolucji. Co prawda żal mi tamtych ludzi i wiem, że Anastazja tam mieszkała, ale… oboje wiemy co się dzieje po przewrotach i co dadzą krwawe zamieszki.
- Zajebistą okazję do szabrowania? - wyszczerzyła się Janis.
Sama też otworzyła piwo, a teraz wrzucała na patelnię mielone mięso i sos.
- No dobra, ten okres mamy za sobą. Będę jutro na tej demonstracji - oświadczyła nieoczekiwanie - bo mnie też wkurza to co się dzieje. Ale nie pójdę z Gordonem, tylko z ojcem Guterezem i zwykłymi ludźmi. Landlord podniósł czynsz, wiesz ile teraz płacimy za Azyl? Trzy kafle.
To oznaczało, że działka Billy’ego, który dokładał Janis jedną trzecią (jak miał z czego), wzrosła właśnie do tysiąca miesięcznie. Azyl był w końcu prawie osobnym domem, konkretnie połową bliźniaka z kuchnią i pokojem Janis na parterze oraz łazienką i pokojem Rebela na piętrze. Było ich stać na najem tylko dlatego, że Janis, odkąd dzięki kontaktom wyniesionym od Dzieci Kwiatów została fixerką, całkiem nieźle zarabiała.
- Ale na backstage nie wpadnę - dodała - wasza wokalistka na serio ma problemy z głową. Nawet się nie zdziwiłam jak ją zobaczyłam wczoraj w wiadomościach.
- Była lekko naćpana… sama rozumiesz, że ludzie wtedy trochę szaleją. - Billy próbował usprawiedliwić Liz. A następnie skinął głową.
- Ja uważam że powinniśmy zniknąć zaraz po występie. Pewnie i tak będziemy kozłami ofiarnymi speców od PRu następnego dnia. Już widzę te nagłówki artykułów pisanych na zamówienie: Mass Æffect wywołało zamieszki. Mass Æffect jest winne tylu a tylu ofiar śmiertelnych, a tylu rannych.
- Zadyma tam będzie tak czy inaczej, bo chcą otoczyć Alamo ludzkim łańcuchem i Pacyfikatorzy będą się musieli przez niego przebić - wzruszyła ramionami. - Myślisz, że zrobią z was kozły ofiarne? Demonstrację organizują Gaultier i młody Bezos, to na nich pewnie spadnie całe gówno, ale kto wie, i wam się może rykoszetem oberwać. Ale co z “Krzykiem buntownika”? Oj, Billy, Billy, starzejesz się. - dopiekła mu Janis, jak to czasem miała w zwyczaju.
- Gaultier i Bezos nie są tak wiralni jak my. - zaśmiał się Rebel i podrapał się za uchem. - Może się starzeję, a może… mam przed sobą jedną jedyną szansę sprawdzić się w pierwszej lidze. I zagrać dla prawdziwych tłumów… wyjść z muzyką poza SanFran. Nie chcę jej stracić.
Jutro macie szansę na tłumy - uśmiechnęła się w odpowiedzi. - Ale mówisz o kontrakcie, nie? Należy wam się jak psom… no, należy się. Zawsze wiedziałam, że kiedyś będziesz sławny. Ale na razie masz i żryj plebejskie żarcie - zachichotała, nakładając na talerze spaghetti.


Po posiłku Billy udał się na górę, do swojego Azylu. Był to jego pokój na piętrze. Miejsce które mało kto widział. Miejsce specyficznie ozdobione...


Czarne krążki, zamknięte w kolorowych okładkach. Wypełniały półki i piętrzyły się w postaci niedużych wież. Rebel Yell cenił stare winyle, choć większość jego płyt pochodziła z drugiego „odrodzenia”, kiedy to pojawiły się firmy tłoczące te krążki po 2010 w ramach fali nostalgii.
Billy miał na czym je odgrywać, miał też tu swoje miejsce pracy i weny. Tu tworzył muzykę i tu odpoczywał. Tu mógł odseparować się od wszystkich zmartwień. Tyle że nie miał na to zbyt wiele czasu. Niemniej potrzebował tej chwili na ochłonięcie, zanim przyjdzie mu wrócić do rzeczywistości i udać się do Alamo.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline