W domu na końcu alei Wiązów zapanowała nienaturalna niemal cisza. Cisza, jakiej nie słyszano tutaj od wielu, wielu lat.
Czyżby to strach zawładnął kocimi sercami i to on był przyczyną takiego stanu rzeczy?
Niewątpliwie wiele kotów bało się gniewu potężnego kapitana Lightwooda. Wszak kocie futro nie raz, nie dwa latało już po pokojach w podobnych sytuacjach.
Dlatego też po zebraniu i przemowie Wielkiego Gatsby’ego, koty w milczeniu rozeszły się po domu i rozpoczęły poszukiwania.
Trudno jednak szukać czegoś o czym nie ma się bladego pojęcia. Koty to jednak sprytne zwierzęta i jak jeden mąż wpadły na jeden, ale jakże genialny pomysł.
Każdy koci mieszkaniec domu na końcu alei Wiązów, przyniesie na wieczorne spotkanie z kapitanem coś, co zainteresuje ich gospodarza. Szansa, że wśród tych przedmiotów będzie akurat ten, którego poszukuje kapitan była niewielka, ale koty liczyły na coś innego. Wierzyły one, że jeżeli każdy z nich coś przyniesie i pokaże kapitanowi, jak bardzo się starał, jak wiele czasu poświęcił na poszukiwania, to kapitan doceni to i nie wpadnie w gniew. A nawet jeśli wpadnie, to nie będzie to mordercza furia, jakiej koty obawiały się najbardziej.
Wielki Gatsby z uznaniem pokiwał na ten przejaw kociego geniuszu i nie podnosząc swojego tłustego tyłka z półki na której się wylegiwał, przykrył łapą znaczek pocztowy ze Statuą Wolności. Rano przez roztargnienie zostawiła go tutaj pani Róża.
- Na pewno tego szuka kapitan - pomyślał Wielki Gatsby - Jeszcze się okaże, że dostanę nagrodę.
Pers z zadowoleniem zmrużył oczy i zapadł w błogą drzemkę.
W tym samym czasie….
Lady Luna
wbrew całej kociej społeczności postanowiła działać w zupełnie inny sposób. Bardziej niż gniew kapitana i jego zguba, zainteresowały ją słowa Amona. Dlatego też gdy tylko skończyło się zebranie ruszyła w poszukiwaniu kocura.
Na wstępie zajrzała do kuchni. Wiadomo przecież, że to ulubione miejsce wszystkich kotów, zaraz po salonie z miło trzaskającym kominkiem.
W kuchni nie było Amona, ale za to pani Róża pogłaskała kotkę i nagrodziła kawałkiem tłustego skrawka mięsa, które z niewiadomych dla kotki powodów nie nadawało się na ludzki obiad.
Przekąsiwszy małe co Lady Luna ruszyła dalej. Swoje kroki skierowała w stronę holu, a dokładniej schodów prowadzących na piętro.
Po drodze minęła kilku współbraci, którzy węszyli po kątach w milczeniu, szukając kapitańskiej zguby.
Instynkt nie zawiódł Lady Luny. Amon z wysoko podniesionym ogonem właśnie maszerował dumnie na górę. Kotka podbiegła do ściany i cichaczem ruszyła za kocurem.
Ten nagle zatrzymał się i odwrócił się w stronę kotki. Patrzył na nią spod przymrużonych powiek, a na dnie jego oczu czaił się gniew i jakiś tajemniczy mrok. Mrok, który jednocześnie przyciągał Lady Lunę, jak i budził w niej wielkie lęk. Amon syknął złowrogo.
W tym samym momencie, zza rogu wyłonił się Mały Tim. Na sobie miał luźną, szarą, płócienną koszulę, a w dłoni dzierżył drewnianą szablę. Jego głowę zdobił, krzywo przewiązany szalki, który udawał piracką przepaskę. Tuż pod jego stopami stała Bonni. Strach dosłownie ją sparaliżował i wyglądała w tym momencie, jak posąg lub co gorsza wypchany trocinami egzemplarz kota.
- O! - zawołał swym dudniącym głosem
Mały Tim - Kicia! Chodź będziesz moją papużką. Każdy pirat musi mieć papużkę.
Kompletnie nieświadoma tych zagrożeń...
Coco
musiała się mierzyć z czymś równie niebezpiecznym, co i tajemniczym. W to groźne miejsce doprowadził ją instynkt. jakby powiedzieli jedni, czy też bezmyślność, jakby orzekli inni.
Gdy tylko kotka dała susa w najciemniejszy kąt pod szafą, mrok otulił ją niczym koc. Nie było w nim jednak nic przyjemnego, milutkiego, ani ciepłego. Mrok był zimny, wilgotny i cuchnął stęchlizną i rozkładem.
Coco poczuła, że spada z zawrotną prędkością. Trwoga ścisnęła jej serce. Otaczał ją nie przenikniony mrok i chłód. W oddali słyszała
czyjś upiorny śmiech.
Nagle poczuła, że łapią ją ludzkie ręce. Strach jeszcze mocniej ścisnął jej serce, a całe ciało zastygło w bezruchu.
W następnej sekundzie Coco stała już na drewnianej podłodze w niewielkiej izbie, która była jej kompletnie obca. Było tutaj ciepło i przyjemnie. Lęk w momencie opuścił kotkę. Poczuła się pewnie i bezpiecznie.
Pokój w którym znalazła się Coco był niewielki. Całkowicie pozbawiony okien i drzwi. Wypełniał go zapach kurzu i wilgoci, ale także jakiś wonnych kadzideł. Na wszystkich jego ścianach stały wysokie półki, wypełnione po brzegi książkami, czy też należałoby powiedzieć księgami i woluminami. W różnych częściach pokoju ustawiono dziwne i tajemnicze przedmioty o których przeznaczeniu Coco nie miała pojęcia. Instynktownie jednak czuła, że wszystkie bez wyjątku związane są z magią.
Na środku pokoju stało masywne biurko na którego blacie piętrzyły się stosy ksiąg i luźno zapisanych kart papieru. Stała tam też oliwna lampka, której płomień oświetlał całe pomieszczenie.
Nagle Coco poczuła drżenie podłogi, a chwilę później
ciężkie dudnienie kroków.
Odgłos kroków zbliżał się i nie zwiastował nic dobrego.