Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-02-2018, 22:12   #39
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Kilyne i Izambard w tym czasie nie musieli wysilać zmysłów siedząc na niewygodnych siodłach. Spacerując po mieście z łatwością wychwytywali liczne spojrzenia, którymi ich obdarzano. Większość należała do grupy pozytywnych, choć nie wszystkie. Wszystkim dogodzić się nie dało. Ten dzień nie był świąteczny, wszystkie niemal sklepy i zakłady rzemieślnicze zostały otwarte. Nikt nie próbował ponowić oficjalnego święcenia katedry, szeptano, że zostało to zrobione potajemnie z samego rana.
Czarnowłosa zabrała największy z łupów - goblinią gizarmę i z nią udali się do Zbrojowni Savah - sklepu z wszelaką bronią i opancerzeniem, który prowadziła Savah Bevaniky - niepozorna, szczupła kobieta w średnim wieku. Ciemne włosy miała zaplecione w imponujący warkocz, którego końcówkę wydawała się często szarpać. Kiedy tylko przekroczyli próg sklepu, jej oblicze rozjaśnił uśmiech.
- Ah, to wy! Zastanawiałam się, czy zechcecie odwiedzić moje skromne progi - wskazała dłonią na rzędy ustawionych na stojakach broni. - Mam tu wszystko to, co jest potrzebne do zabijania goblinów, a dla was zawsze będę miała specjalną zniżkę!
- To się cudownie składa! - czarnowłosa dziewczyna od razu odwzajemnila uśmiech. Chciała od razu się przedstawić, ale nagle do zakutego jej łba napłynęło nieco z pobranych nauk. Zamiast tego uniosła przytarganą tu broń. - Czy w przypadku sprzedaży dostaniemy lepszą cenę? - zapytała, kładąc oręż na ladę. - Zdobyczne, ale zaskakująco dobrze wykonane, prawda?
- Witam! - skłonił się w skromny sposób na powitanie, uśmiechnąwszy się do sprzedawczyni, po czym żartobliwie dodał - Pozwólcie, pani, że ja tutaj zajmę się jedynie oglądaniem. Jak wezmę jakąś włócznię do ręki, to ta pewnie mi wywierci dziurę w brzuchu wiedząc, że żaden ze mnie wojownik.
Rzucił tylko okiem na przytaszczoną przez Kilyne broń, po czym po prostu zwrócił się do oglądania, których, jak przynajmniej miał nadzieję, zbyt szybko potrzebować nie będzie. Nietrudno było zauważyć, że gizarma po goblinie jest świetnie wykonana. Tego typu rzeczy można było kupić za trzysta sztuk złota i więcej.
- Nic straconego - uśmiech kobiety jeszcze się poszerzył. - Nigdy nie jest za późno na naukę! - roześmiała się. - Ale gdzie moje maniery. Jestem Savah Bevaniky, właścicielka tego skromnego sklepu.
Sprzedawczyni mówiła, ale już przyglądała się broni. Dotykała ostrza, drzewca i oglądała ze wszystkich stron.
- Doskonałe ostrze, to prawda. Tylko rozmiar nie ten. Można wymienić drzewce oczywiście, ale wciąż niewiele osób będzie chciało z tego korzystać. Mogę zaproponować sto trzydzieści sztuk złota lub jakąś korzystną dla was wymianę - zatoczyła dłonią po wystawionej broni i pancerzach.
- No nieeee wiem - Kilyne przeciągnęła sylabę, szukając wzrokiem czegoś pasującego do jej własnego oręża. - To wspólna zdobycz, a mój towarzysz już zastrzegł, że się tylko pokaleczy jak coś weźmie do rąk - zaśmiała się, spoglądając na Izambarda. -. Gdyby dorobić długie drzewce to na te małe pokurcze idealna broń! Zwłaszcza te na psach. Sto osiemdziesiąt i oddaję - spróbowała się targować.
Tymczasem mag, najwyraźniej nie chcąc przeszkadzać w negocjacjach, przechadzał się po pomieszczeniu oglądając towar na sprzedaż. Co prawda wyłapywał spojrzeniem co ciekawsze okazy, jednak skupiał się bardziej na tym, co się działo przy ladzie, będąc gotowym do interwencji w każdej chwili, gdyby cena sprzedaży w jego mniemaniu okazała się za niska.
- Sto osiemdziesiąt, oh - Savah zamyśliła się, jeszcze raz oglądając ostrze. - Sto pięćdziesiąt, tyle mogę dać. Tu w Sandpoint nawet gobliny mogą nie sprawić, żeby ludzie oręż masowo kupowali. Widzicie to cacuszko - wskazała na ustawioną w specjalnej gablocie dziwną kuszę z czarnodrzewa i kości słoniowej, która miała jakiś rodzaj mechanizmu i pojemnik na bełty pod łożyskiem. - To magiczna kusza samopowtarzalna. Nawet ma imię, "Vansaya". Kupiłam rok temu od będącego tu przejazdem człowieka. Teraz co wieczór zastanawiam się, czy ta ozdoba była tego warta - roześmiała się. - Nikt o zdrowych zmysłach nie wyłoży na coś takiego dwóch tysięcy sztuk złota!
- Za to jaka piękna ozdoba sklepu - Kilyne powiedziała szczerą prawdę. - Chciałabym zobaczyć jak się z tego strzela. Zgodzę się na sto sześdziesiąt sztuk złota oraz kilka strzałów do tarczy z tej kuszy.
- Tam, gdzie jest magia, to również są magowie! - zaśmiał się mag, podchodząc do broni strzeleckiej, by pooglądać ją z każdej strony.
- Przepraszam, mogę sprawdzić właściwości magiczne przy użyciu zaklęcia? - zapytał, ponieważ wypowiadanie inkantacji na przedmioty innych osób bez ich pozwolenia jest co najmniej nieuprzejme, takie przynajmniej miał zdanie.
- Uważasz, że jestem nieuczciwa w tej cenie? - Savah uniosła brew, ale chwilę później uśmiechnęła się i machnęła ręką. - Broń nie ma specjalnych właściwości oprócz nasączenia magią. Sto sześdziesiąt? No dobrze, dla bohaterów Sandpoint! Najwyżej burmistrz dopłaci mi do interesu - Bevaniky pokręciła głową, chowając zakup pod ladę i odliczając monety do sakiewki.
Izambard wypowiedział zaklęcie i rzeczywiście kusza rozbłysła magią. Jako jedyna tutaj, był to zapewne najdroższy i najlepszy przedmiot w tym sklepie - z tego co się mag przyglądał broni, to rzeczywiście wyglądała na pięknie i misternie wykonaną. Nie żeby się znał na użyteczności, ale nikt w sumie nie zaklinał marnych przedmiotów. Oprócz niej na stojakach i półkach leżało jednakże trochę świetnie wykonanych sztuk oręża. Kilyne nawet wychwyciła spojrzeniem kilka szurikenów z bardzo ciemnego metalu, których ostrza aż lśniły od ostrości.
Kilyne schowała sakiewkę zaraz po tym, jak została napełniona.
- Zgłoszę się po to strzelanie, może jakiegoś wieczora tuż przed zamknięciem? - zaproponowała Savah. - Żebyś się nie bała, że zabiorę ze sobą to cacuszko - roześmiała się. - Po ile są te? - dodała wskazując na gwiazdki. Lepsze od jej własnych mogłyby okazać się przydatne jak już nasączy się je czymś odpowiednim.
- Tej jakości są trzy - odpowiedziała Savah. - Sprzedam je razem za sto osiemdziesiąt złotych monet.
- Ah… niestety nie mogę wydać wszystkiego na siebie - Kilyne uśmiechnęła się smutno, wskazując sakiewkę. - Może w przyszłości. Dziękujemy i pojawię się później! - dziewczyna pomachała właścicielce i pociągnęła Izambarda do wyjścia.
- To gdzie teraz? - zapytała, gdy znaleźli się już na świeżym powietrzu. Sięgnęła także do pieniędzy i odliczyła równą dolę dla czarodzieja, podając mu monety, które przyjął z lekkim wahaniem.
- Nie powinniśmy zapominać o Chasequah’u oraz Lugirze, jako że oni również mieli swój udział w walce z goblinami - stwierdził mag, chowając pieniądze do sakwy z zamiarem oddania połowy jednemu z mężczyzn - Cieszę się jednak, że w tym sklepowym szale wcale o mnie nie zapomniałaś - uśmiechnął się na te słowa, widocznie uznając to za wyjątkowo zabawne, choć w sklepie gotów był zainterweniować, gdyby jednak zdecydowała się wydać ich pieniądze na swoje zachcianki.
- Dostałeś czterdzieści monet - wtrąciła zdziwiona Kilyne, robiąc niewinną minę. - Czwartą część ze stu sześćdziesięciu. A jeszcze dostaniesz dziesięć z tego co dał nam Foxglove.
- Sugeruję… Udać się do księgarni albo... pod zrujnowaną latarnię - zaskoczył sam siebie pomysłem ekstremalnej wyprawy do lokalnych ruin - Jeśli dobrze pamiętam, to była ona tam od bogowie wiedzą jak dawna. Może znajdziemy coś ciekawego bądź godnego zapisania?
- Byłam tam już wczoraj - czarnowłosa spojrzała w stronę zrujnowanej wieży. - Nic ciekawego o ile nie chcesz się wspinać. To ciekawe wyzwanie, ale bardziej ciekawi mnie wyspa. Wspinałeś się kiedyś po klifie? - zapytała z szerokim uśmiechem, a jej świecące się oczy sugerowały, że zamierza to zrobić. - Najpierw mogę pójść z tobą do księgarni, a później ty ze mną do alchemika. Bo w Sandpoint jest jakiś, prawda?
Izambard westchnął, starając się nie wygiąć warg do góry, choć niekoniecznie mu to wychodziło.
- Sądzę, iż ktoś taki jak ty w miejsca niebezpieczne się wspinać nie powinien! W sumie chyba nikt nie powinien - zaczął przemawiać wyjątkowo poważnie, choć ów powaga zmniejszała się z każdym wypowiadanym słowem. W końcu machnął ręką - Ale ty chyba lubisz ryzyko. Ja to chwycę kamień i jestem gotów się przewrócić.
- Proponuję się najpierw przejść do Alchemika, ponieważ zapewne umrzesz z nudów w księgarnii - lekko rozłożył ręce na znak kompromisu - Choć mogę się mylić. Poza tym sam się zastanawiam nad zaopatrzeniem się w jakieś przedmioty alchemiczne. “Butelkowe Rozwiązania”, tak się nazywał sklepik, mniej więcej na samym środku miasteczka. Może być?
- Jasne, chodźmy zobaczyć co tam oferują. Moje gwiazdki z nieba bardzo potrzebują wspomagania - mrugnęła wesoło do czarodzieja i ruszyła we wskazanym kierunku. - I nie przesadzaj z tym ryzykiem. Lubię piękne widoki i niedostępne miejsca. Takie, których nie zdążyli rozkraść i zadeptać inni. Wiesz, tajemnice - ostatnie dodała konspiracyjnym szeptem.
- Aaa - przybrawszy ten sam ton wypowiedzi, pokiwał głową ze zrozumieniem - Również lubię szukać tajemnic, więc chyba nie mam żadnych innych argumentów. Tyle że zamiast wspinaczki preferuję lewitację.
- Ta kusza jest faktycznie prawdopodobnie najdroższym przedmiotem w tym miejscu - spojrzał jeszcze za siebie w stronę sklepu z bronią - W dodatku muszę potwierdzić, że jest magiczna. Przynajmniej tyle dobrze, oszustów na tym świecie nie brakuje, zwłaszcza w okolicach Magnimar. Gorzej jest jedynie w Riddleport. W Akademii mieliśmy kilka wizyt wyjątkowo wpływowych ludzi żądających - podkreślił to nieprzyjemnie brzmiące słowo - od nas pomocy w odnalezieniu ich skradzionego majątku. Śledczymi jednak nie jesteśmy i zawsze odmawialiśmy. Grożono nam strasznymi konsekwencjami… Ale Akademia wciąż się trzyma.
- Najdroższym na sprzedaż - poprawiła go Kilyne. - Rody założycielskie pochodzą z Magnimaru, na pewno przywieźli ze sobą sporo bogactw. I tajemnic. Żyłam długo w tym mieście… - nie dokończyła, bo właśnie wchodzili do sklepu alchemicznego.

Butelkowane Rozwiązania okazały się bardzo zagraconym sklepem. Wszędzie były półki i szafki, zastawione wszelkiej maści butelkami i pojemnikami na alchemiczne specyfiki. Niektóre nowe, niektóre zakurzone, a wszystko to w półmroku i zapachu zmieszanych ze sobą przeróżnych komponentów tworzących jedyną w swoim rodzaju woń. Na wchodzących patrzył zaś odrobinę zgarbiony, siwiejący mężczyzna o orlim nosie i lekko spiczastych uszach zdradzających częściowo elfie pochodzenie. Kręcił trzymanym przy oku monoklem, wgapiając się we wchodzących, cichy niczym śmierć.
- To jego spojrzenie mnie trochę przeraża - czarnowłosa wypowiedziała te słowa konspiracyjnym szeptem do Izambarda, po czym całkiem niezasadnie zaczęła skradać się na palcach w stronę sprzedawcy. Stając tuż przed nim, nachyliła się. W pierwszej chwili kusiło ją, aby powiedzieć głośno coś głupiego tylko po to, aby zmusić tego człowieka do jakiejś reakcji, stłumiła jednak ten odruch. Potrzebowała czegoś, czego zwykle nie wystawia się na półkach, a takie podejście odebrałoby szansę zrobienia zakupów. - Imponująca kolekcja. Czy rozciąga się na substancje niestosowne do wystawienia na półkach?
Mierzył wzrokiem każdy jej krok, każde zakołysanie bioder i na pewno wiele innych szczegółów. Trudno powiedzieć, czy tych kobiecych, czy tych mogących zdradzić potencjalnego złodzieja. Nieufnie zerknął na Izambarda zaraz jak się zatrzymała i odezwała.
- Mogę przygotować wszystko - odezwał się cichym, nieco rzężącym głosem. - Pytanie czy będą składniki i czy cię na to stać.
Czarodziej się podrapał nieco nerwowo po głowie. Co prawda wiedział, że jego towarzyszka chce zapewne kupić truciznę i nie szczególnie mu się podobał fakt ze względów prawnych i moralnych, ale postanowił na razie się przysłuchać. Nie znał również jej pobudek, sama raczej niewiele o sobie powiedziała.
Chyba trzeba będzie się zapytać.
- Jakoś… mam pewne wątpliwości? - pytający ton miał za zadanie chyba przekonać samego siebie do chęci przebywania w tym miejscu. Jego aura była nieco zbyt przytłaczająca w porównaniu do obiektów akademickich.
- Jestem pewna, że znikną - Kilyne mrugnęła do czarodzieja, na momencik odwracając swoją uwagę od sprzedawcy. Nie był zachęcający, lecz trzeba było o wiele więcej, aby ją zniechęcić. - Szukam czegoś odpowiedniego dla moich… zabaweczek - sięgnęła pod kurtkę i wyciągnęła jeden z szurikenów. - Są o wiele skuteczniejsze, kiedy posmaruje się je czymś specjalnym.
- Tak, ooo tak… - półelf zamrugał po tej dziwnej odpowiedzi i poprawił monokl na prawym oku. - Tak, wszystko się da. Jak miałoby działać? Zwykłe osłabienie najtańsze, śmierć… śmierć jest zawsze najdroższa, prawda piękna? - uniósł spojrzenie z szurikena na twarz Kilyne, nie odmawiając sobie przesunięcia wzrokiem po ukrytych pod luźną tuniką krągłościach kobiety.
Kilyne była z siebie dumna. Nie wzdrygnęła się nawet przed tym trochę upiornym spojrzeniem podstarzałego alchemika. Uśmiech błąkał się na pełnych wargach czarnowłosej, kiedy odpowiadała.
- Wystarczy, żeby stawali się powolni i słabi. Wtedy wykończę ich bez trudu… - wymruczała prawie do ucha. - Jestem też pewna, że dogadamy się co do zniżki dla bohaterki Sandpoint.
- Hm. To ja się może rozejrzę za bardziej legalnym asortymentem - powiedział mag, czując się jeszcze bardziej nieswojo. Przeglądając zapasy kwasu znajdującego się na jednej z półek przypomniał sobie, że w Akademii warzenie trucizn było raczej na granicy regulaminu, natomiast za tworzenie tych śmiertelnych na terenie obiektu groziły poważne konsekwencje. Przypuszczalnie ograniczenia zostały narzucone odgórnie przez rząd miasta, jednak wciąż stanowiły one temat unikany w rozmowach.
W Sandpoint większość, jak nie wszystkie tego typu substancje na pewno również do legalnych nie należały. To co jednakże było na półkach już jak najbardziej. Napisy wskazywały, że zgromadzone tu mikstury działały na wszystko. Od porostu włosów, poprzez lśniącą skórę na typowo magicznych - jak niewidzialność czy przyspieszenie kończąc. To jednakże nie interesowało Kilyne, ani obecnie zapatrzonego w nią właściciela.
- To… - zawahał się, zerkając na Izambarda - …możemy omówić na zapleczu, kiedy przyjdziesz sama odebrać… i nikomu ani słowa, zgoda? Jutro powinno być gotowe to o co prosisz - powiedział, trochę nerwowo oblizując wargi i jeszcze raz wracając wzrokiem na czarodzieja.
- Nikomu nie powiemy, nie ma obaw. To przecież nasza prywatna transakcja - Kilyne mrugnęła do alchemika, a potem jak gdyby nigdy nic, odwróciła się i biorąc Izambarda za ramię poprowadziła ku wyjściu. - Księgarnia? - zapytała lekkim tonem.
- Po książki to nawet na koniec świata - odparł jej radośnie mag, pociągając ją w stronę wyjścia - To do widzenia! - pożegnał się z alchemikiem i zamknął za nimi drzwi.

- Mam nadzieję, że te trucizny to nie na nas - powiedział czarodziej po wyjściu od alchemika nieco się przy tym krzywiąc. Widać było, że czuł się raczej niekomfortowo z tą myślą.
- Po co miałabym używać na was trucizn? - zapytała szczerze zdziwiona Kilyne, popatrując na czarodzieja. - Szkoda marnować drogie specyfiki kiedy można bez trudu poradzić sobie bez nich. Za to gobliny nie mają prawie wcale opancerzenia, ich ciała będą podatne. Bez tych dodatków moje kochane gwiazdki nie są tak skuteczne, jakbym chciała. Urodziłam się dziewczynką i mam za mało siły - uśmiechnęła się słodko.
- Wyjątkowo uroczą dziewczynką, gdyby ktoś się miał mnie pytać, a brak siły nadrabia techniką - uniósł brew jakby oceniając, po czym sam się uśmiechnął - Wybacz. W Kamieniu Wieszczów traktujemy trucizny jako temat tabu, przez co większość z nas czuje się raczej... niekomfortowo w ich pobliżu. Samo ich warzenie groziło wydaleniem z akademii, a w przypadku gorszych złamań tego regulaminu - rzeczy jeszcze gorsze.
Kilyne przyjrzała się uważnie czarodziejowi, zanim się ponownie odezwała.
- Nie jesteś teraz w akademii, a nad głową nie stoi ci stary zgred z listą przepisów. Możesz się odrobinę rozluźnić.
- Spróbuję - rzekł po chwili namysłu, nie kryjąc wahania - Choć jestem poza obszarem Magnimar, to żyłem tymi zasadami przez większość mojego życia. W życiu nie będę siłą sprowadzał innych na tą ścieżkę. Nie jestem jakimś paladynem! - zaśmiał się pod nosem Izambard - Kiedyś mieliśmy takiego na uczelni, ot przybył w gościnę na chwilę. Alchemia go zwaliła z nóg.

Dla większości osób zamieszkujących świat, najciekawszą częścią "Ciekawskiego Goblina" był sam szyld, przedstawiającego wielkookiego zielonoskórego trzymającego do góry nogami księgę niemal tak wielką jak on sam. W środku - pełnym wszelkiej maści woluminów grubych i cienkich - nie było już aż tak ciekawie. Przynajmniej dla większości, bo miejsce to Izambardowi przypominało dom. Cicho, niezbyt jasno, z niemal siedemdziesięcioletnim Chaskiem Haladanem, którego dobrze pamiętał, siedzącym teraz w fotelu. Cicho rozmawiał z kobietą w średnim wieku siedzącą naprzeciwko. Oboje mieli księgi rozłożone na kolanach i wydawali się nie w pełni zauważyć wchodzących, a mag wcale nie zamierzał im przeszkadzać, przynajmniej na obecną chwilę. Skinął porozumiewawczo głową do Kilyne i przeszedł w cichy, biblioteczny sposób i rozpoczął poszukiwanie czegoś interesującego, zwracając dużą uwagę na wszelkie zapiski o goblinach.
Kilyne rozejrzała się po wnętrzu i stłumiła westchnięcie. Przebywanie tu wyglądało na przeżycie podobne do gapienia się na przemierzającego ulicę ślimaka, ale przełknęła ten problem. Licząc, że Izambardowi nie zajmie długo to po co tu przyszedł, zaczęła się rozglądać za książkami o alchemii lub chociaż trujących gatunkach roślin i jadowitych zwierząt z tutejszej okolicy.
Ciekawy Goblin miał i to i to. Chask od dawna nie zarabiał szczególnie na swoich drogich tomiszczach, na które mieszkańców Sandpoint zwykle stać nie było, ale za to skrupulatnie rozwijał swoją kolekcję. Izambard znalazł więc zarówno książkę o goblinach jako takich, jak również o całym gatunku zielonoskórych. Kilyne zaś rozpoznała kilka tytułów o roślinach - choć nie było wyłącznie o tych trujących - jak również o "Najmniejsze i Najgroźniejsze - traktat o niepozornych zwierzętach Varisii".
- Dzień dobry! Przepraszam najmocniej - złamał ciszę czarodziej, pochodząc do Haladana - Za ile by pan chciał sprzedać te książki o goblinach? Próbuję pomóc szeryfowi Hemlockowi w rozwikłaniu zagadki wczorajszego ataku, ale potrzebuję materiałów.
Kilyne z niepewnością i pewną niechęcią przyjrzała się opasłym tomom. Nie uśmiechało się jej wydawać złota na coś takiego. Korzystając z tego, że Izambard zajmował uwagę właściciela, wyjęła i otworzyła księgę o roślinach, kartkując ją i starając się określić na ile jest użyteczna. Sprzedawca mógł posiadać tę wiedzę i przekazać ją za darmo, jeśli tu coś było, to warto byłoby się wokół starszego pana zakręcić.
Haladan przerwał rozmowę z kobietą i spojrzał na Izambarda, marszcząc brwi. Wyraźnie nie dostrzegając tego czego szukał, wstał całkiem żwawo i zbliżył się, biorąc od czarodzieja woluminy i przesuwając wzrokiem po tytułach.
- Wybacz młody człowieku, oczy już nie te - uśmiechnął się. - Gobliny, powiadasz. Szlachetne zadanie sobie postawiłeś, zgłębienie tej wiedzy. Ten o zielonoskórych nie jest tak kompletny jakbym chciał, autor pominął kilka istotnych kwestii. Sprzedam go za trzydzieści sztuk złota. O goblinach natomiast, cóż, nie wziąłem nazwy znikąd - zaśmiał się nieco skrzypliwym ze starości głosem. - To najlepsze kompedium o tej rasie w całej Varisii. Mogę je odstąpić za pięćdziesiąt złotych monet.
Kilyne tymczasem przeglądała książkę o roślinach, znajdując w niej wszystkie istotne dla siebie elementy: gdzie znaleźć, jak pozyskać, jakie ma właściwości i tym podobne. Należało z tego jedynie wyłowić właśnie te najbardziej interesujące okazy. Kiedy na chwilę oderwała oczy, poczuła na sobie spojrzenie kobiety, z którą rozmawiał właściciel. Kilyne odwzajemniła je kątem oka, odrobinę zaskoczona zainteresowaniem, jakie budziła jej osoba. Może nie powinna? Plotki rozchodzą się szybko. Bo chyba nie była zdziwiona, że ktoś taki umie czytać? Albo podejrzewała, że może chcieć ukraść księgę… za dużo pytań! Czarnowłosa zamknęła wolumin odrobinę zbyt gwałtownie, aż trzasnęło. Zmieszana odłożyła książkę na półkę. Poszukiwanie roślin mogło poczekać, zdecydowała nagle.
Izambard zastanowił się chwilę ważąc tomiszcza w dłoniach. Ostatecznie stwierdzając, że wiedza jest bezcenna, a jeśli zakup się nie przyda, to na pewno będzie interesującą lekturą, odłożył tańszą książkę na półkę. Z żalem przejechał jeszcze wzrokiem po innych okazach w księgarni ze świadomością, że na pewno nie będzie w stanie zbyt szybko poświęcić się ich lekturze, nie wspominając o wcześniejszym ich zakupie.
- Myślę, że kupię to kompedium - zdecydował mag, odliczając wspomnianą kwotę w złotych monetach, po czym dodał, uśmiechając się serdecznie - Muszę przyznać, że ta kolekcja budzi wręcz we mnie zazdrość!
- Ah, doskonały wybór, młodzieńcze! - sprzedawca z entuzjazmem przyjął decyzję Izambarda. - Ten tom jest w dużej mierze inspiracją dla nazwy mojej księgarni. Dziękuję, dziękuję. Całe życie spędziłem na zbieraniu i przepisywaniu tych dzieł. Nowi w Sandpoint? - zapytał jeszcze, z całą pewnością nie rozpoznając w czarodzieju plączącego się tu kiedyś dzieciaka.
Spojrzenie Kilyne spotkało się ze wzrokiem nieznajomej kobiety w średnim wieku. Miała ostre, lecz przystojne rysy. Nosiła ostrzyżone na krótko jasne włosy oraz luźny strój - tunikę i spodnie - spięte paskiem. Strój ten nie różnił się bardzo od posiadanego przez czarnowłosą - oprócz może kolorów, albowiem kobieta wybrała czerwony i żółty jako przewodnie kolory.
- W moim wypadku jest to powrót do domu po latach - odpowiedział mag, chowając księgę do swojej torby podróżnej - Przepraszam, nie przedstawiłem się. Nazywam się Izambard Morieth. Nie postarzał się pan nawet o rok!
Kilyne odwróciła wzrok jako pierwsza. Wszystko wskazywało na to, że nawet w takim Sandpoint można spotkać kogoś z zakonu. Na pewno nie z tego samego, kolor szat bardzo dobitnie o tym świadczył, czarnowłosa obawiała się natomiast, że mimo to zostanie skojarzona jeśli ta kobieta pochodzi lub bywała w Magnimarze. Podeszła do czarodzieja, stając blisko i zerkając na to co kupił. Nie odezwała się, licząc, że ta rozmowa nie potrwa długo i opuszczą to miejsce wkrótce.
Chask zmarszczył brwi i zamyślił się na chwilę. Po niej jego oblicze rozjaśnił uśmiech.
- Młody Izambard, no jakże! To już tyle lat minęło? - westchnął. - Toż to było niczym chwila, kiedy ostatnio tu do mnie zawitałeś.
- Nawet sobie pan nie zdaje sprawy - zaśmiał się mag - Pomimo wielkich bibliotek w Kamieniu Wieszczów, to dopiero tutaj czuję się jakbym faktycznie był w domu. Z dala od zgiełku cywilizacji i na dobrze znanych sobie terenach.
Czarodziej ze zrozumieniem spojrzał kątem oka na czającą się przy nim Kilyne stwierdzając, że nie do końca musi się jej podobać w księgarni. Skinął więc właścicielowi budynku głową na pożegnanie
- Proszę o wybaczenie, ale jeszcze do pana zaglądnę przed dalszą podróżą! - powiedział, kierując się w stronę wyjścia.

Nikt ich nie zatrzymywał i wkrótce mogli się już oddawać aktualnej pasji Kilyne - czyli wyspie. Nie było to wcale takie proste. Wymagało albo zamoczenia się, albo zejścia po gruzowisku jakie stanowiły resztki latarni morskiej, albo opuszczenia miasta przez północną bramę i dotarcia do miejsca, gdzie klif już nie stanowił przeszkody. Żadna z tych opcji nie była tak naprawdę bardzo trudna, każda jednakże wymagała czasu i energii, co zapewne stanowiło dodatkowy powód, dla którego nikt nie odwiedzał tego miejsca. Z plaży przy ruinach praktycznie suchą stopą wchodziło się na piaski wokół wyspy i bez trudu podchodziło pod sam klif. Dalej już było trudniej. W najniższym punkcie trzeba było wspinać się przez dobre dziesięć metrów po bardzo stromej, nierównej ścianie. Odrobinę dalej stawała się niemal pionowa i tam odnaleźli resztki starych schodów, zakopane w piasku, lub częściowo ciągle trzymające się skały. Ktoś włożył dużo energii w porąbaniu ich na kawałki. Powyżej, na zielonej części wyspy, spomiędzy koron drzew wystawał kawałek zawalonego dachu. Tam znajdowała się chata Rębacza. Czarnowłosa potrafiłaby wspiąć się, lecz bez dodatkowego oporządzenia było to bez wątpienia niebezpieczne. Izambard czuł przed klifem strach od samego patrzenia i myślenia o wspinaczce. Zamiast więc podejmować wyzwanie już tego dnia, wrócili do miasta i pokręcili się po sklepach, aż ich oczom ukazali się Lugir i Chasequah, wracający z podróży po okolicznych ziemiach.

***

Mężczyźni nie mogli uznać swojej wycieczki objazdowej po okolicy za w pełni udaną. Oczywiście druid odnalazł krasnoluda, ale poza tym nie osiągnęli nic godnego uwagi. Pozostawiając Bofana i jego zasadzkę samym sobie, podążyli dalej na wschód, docierając do rzeki, a potem na południe. Teren stawał się tu o wiele bardziej pagórkowaty, a nawet górzysty i w końcu musieli zejść z wierzchowców, aby móc posuwać się dalej. Za to ich oczom ukazał się Diabelski Talerz, pnąca się w górę wapienna skała, rozciągająca się aż kilka mil na wschód, aż do Mosswood. Wjechać na nią nie mogli, lecz widok sam w sobie był jedyny w swoim rodzaju.

Lugir wybrał trasę na południe, próbując wybierać najłatwiejszą trasę, lecz teren szybko stał się bardzo zdradliwy. Końskie kopyta zapadały się co chwilę, a przestraszone i niezadowolone zwierzęta wymagały usilnych próśb, aby próbować iść dalej. Aż wreszcie musieli się poddać. Sami nie mieliby wielkich trudności z przedostaniem się przez to niewielkie górzyste pasmo, ale dalsze próbowanie mogło skończyć się okaleczeniem któregoś z wierzchowców. Gra niewarta świeczki, szczególnie, że nie odnaleźli śladów goblinów ani innych groźnych stworzeń, a białowłosy mógł jedynie poszerzyć swój zapas ziół o kilka trudniej dostępnych gatunków.

W dodatku zajęło im to dużo czasu, pożerając sił więcej niż było to warte i kiedy przejeżdżali wieczorem przez most prowadzący do Sandpoint, to obaj myśleli już tylko o odpoczynku, strawie i być może kąpieli.
 
Sekal jest offline