Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-02-2018, 23:09   #149
Bounty
 
Bounty's Avatar
 
Reputacja: 1 Bounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputację

“Children of the Revolution” było prostym kawałkiem, który mimo jego wiekowości znali niemal wszyscy. Wszystkie instrumenty przez większość czasu wygrywały praktycznie ten sam rytm, co dawało efekt skumulowanego, potężnego pierdolnięcia. Wystarczyło, że zagrali utwór dwa razy w “VIP-roomie”, by w miarę go opanować. Wszyscy też jednogłośnie zaakceptowali zmianę tekstu drugiej zwrotki wymyśloną na poczekaniu przez JJ-a.

Przed godziną dwudziestą rozległy plac i parking przed Alamo wypełniał już wielotysięczny tłum, zasilany teraz przez kolejne setki mieszkańców supersquatu, którzy wylewali się ze swojego improwizowanego domu, zajmując najlepsze miejsca na barykadach.
Była to największa publiczność dla jakiej do tej pory grali, nie licząc wiosennego występu na festiwalu w Vallejo, gdzie jednak jako młody zespół wystąpili jako pierwszy z supportów Led Puppets, jeszcze w pełnym świetle dnia, dla widowni bardziej zainteresowanej piciem piwa.
Tym razem to oni mieli być główną gwiazdą, pomimo że sporo ludzi przyszło tu dla Schizo. Tlum pomrukiwał jak wielkie rozdrażnione zwierzę, wznoszono okrzyki „power to the people!”, skandowano nazwy zespołów, wymachiwano transparentami, głównie politycznymi, choć było też kilka z napisem „Mass Æffect”, wśród których rozpoznali nawet flagę fanów z Portland.


Zapadał już zmierzch, z bocznych okien VIP-roomu widzieli rozświetlające się w oddali, za ciemną dzielnicą przemysłową i autostradą, centrum miasta. Nagle rozświetliło się również Alamo, na co dzień z oszczędności pogrążone w półmroku, może po raz pierwszy od sześciu lat tak jasno. Oświetleniowcy, na czele z Siergiejem odwalili dobrą robotę, montując reflektory nawet na dachu sąsiadującej z Alamo od wschodu fabryki.
Kilka minut później rozbłysły reflektory oświetlające scenę oraz stojących na niej, pośród rozstawionych już instrumentów Kill The Man, Paula Gaultiera oraz Francisa Bezosa. Zainstalowany powyżej sceny holobim przybliżał ich postacie stojącym dalej a muzycy Mass Æffect mogli oglądać wszystko na ekranie holowizora, nie opuszczając „VIP roomu”.

- Witajcie w Alamo! – przemówił Gaultier do mikrofonu. – Chciałbym móc wypowiadać to zdanie jeszcze wiele lat, ale jutro chcą nas stąd wyrzucić na bruk. Zobaczymy czy im się uda, bo gdy patrzę na was obstawiam, że nie. Tym bardziej dziękuję wszystkim, którzy dzisiaj przyszli i z góry dziękuję, dziękujemy tym co przyjdą jutro, bo jutro nie będzie czasu na podziękowania. Dziękuję zwłaszcza artystom, którzy odważyli się nas wesprzeć, narażając się na represje. Ale dzisiaj nie czas na długie przemówienia. Pozwólcie tylko, że oddam na chwilę głos Francisowi Bezosowi, przewodniczącemu stowarzyszenia Miasto Jest Nasze, który od lat walczy o godne życie dla mieszkańców San Francisco i o to, żeby Golden City zachowało swoją duszę.

Rozległy się okrzyki i brawa.
Francis, najmłodszy i wydziedziczony syn osiemdziesięcioczteroletniego Jeffa Bezosa, jednego z najbogatszych ludzi świata, podszedł do mikrofonu. Kilka lat po studiach przeznaczył cały swój majątek na działalność polityczną i społeczną, skierowaną głównie przeciw firmie ojca. W przeciwieństwie do Gaultiera z jego białym irokezem, młody Bezos był niepozornym trzydziestoparolatkiem o niebdałym wyglądzie retro-hipstera, potęgowanym przez wąsik i staromodne e-glasy lenonki. Jedynym awanturniczym elementem był tatuaż na wygolonej skroni, sprowadzający się do napisu: „fuck you, dad.” Wystarczyło jednak, żeby zaczął mówić a zgromadzone tysiące słuchały w skupieniu.

- Dobry wieczór! – odezwał się. – Dobry, bo jesteśmy tutaj razem, co rzadkie w tych nieludzkich czasach. Dlaczego nieludzkich? Weźcie firmę mojego ojca, szóstą megakorporację świata, lidera na rynku e-handlu, wartą czterdzieści bilionów Eurodolarów. To prawie dokładnie milion razy więcej niż warte jest Alamo, ale zarząd nie wypuści go z rąk, ze względu na swoje tak zwane zasady. Amazon ma większy zysk niż wynosi budżet federalny Stanów Zjednoczonych, nie mówiąc o NoCal, ale nadludzie nie idą na ustępstwa. To imperium zbudowane na niszczeniu konkurencji i zwalnianiu ludzi. Tysiące sortowni i magazynów, obsługiwanych głównie przez roboty, do których towar dowożą zautomatyzowane frachtowce i konwoje ciężarówek a z których dostarczają go klientom drony. Bazar w Alamo to ostatnie miejsce w mieście, gdzie możecie spojrzeć w oczy właścicielowi interesu. Wszędzie indziej: sieciówki i franczyza. Automaty i zastępowalni ludzie-automaty, marionetki w rękach anonimowych udziałowców, pięknych i długowiecznych, programujących DNA swoich dzieci, rodzące się dynastie nadludzi. To świat ku któremu zmierzamy pozostając bierni. Co chcę powiedzieć z tego miejsca to to, że to ostatni moment, żeby się sprzeciwić. Garry Calahan nie żyje, ale rewolucja wciąż ma szansę zwyciężyć! Rewolucja obyczajowa 1968 roku zwyciężyła. Bunt Niszczycieli Maszyn w 2033 zwyciężył połowicznie, ale jego ciężko wywalczone owoce są właśnie deptane a proludzkie przepisy obchodzone i po cichu zastępowane nowymi ustawami. Muzycy śpiewają o tym co nas trapi od dawna i wszyscy którzy zagrają dla nas dzisiaj poruszają te tematy. Muzycy od czasów Boba Dylana i Johna Lennona ubierają w słowa i muzykę myśli nas wszystkich, nasze nadzieje i lęki. Słowa i piosenki nic nie zmienią, powiecie, ale to od słów wszystko się zaczyna. Przed wami Kill The Man! Schizo! I Mass Æffect! – po każdej nazwie robił przerwę na owacje.

Podniecony przemówieniem tłum odprowadził schodzącego ze sceny aktywistę bojowymi okrzykami, po czym przywitał wiwatami chłopaków z Kill The Man, wyraźnie stremowanych tak gorącym przyjęciem. Riot Master pomachał nieśmiało ze sceny, rzucił „cześć!” i czym prędzej założyli gitary, niczym zbroje pewności siebie. A że grali punka to nikt nie zwracał uwagi na to, że czasem coś pomylą.
Zaczęli ostrymi riffami tytułowego utworu ze swojej płyty, „Corpotration Camp”:

The walls, the guards and the barbed wire
And everyone inside is wired


Gitary i automat perkusyjny napierdalały równo, zaś klawiszowiec wplatał w tą sieczkę ostry bit a czasem industrialne motywy oraz dźwięki wystrzałów i policyjnych syren. Nad sceną wyświetliły się hologramy obozów koncentracyjnych przeplatane z widokami murów i bram korpostref. Riot Master rozkręcił się i skakał kilka metrów wzwyż na wspomaganych butach.

Your company’s your new freakin’ mommy
She wipes your ass clean and fills your tummy
She keeps you safe from the bad world outside
Gives you a shelter where you can hide
From using your brain the wrong way
and from civil strife
Where you can hide from real life!


Kawałek był jednak całkiem melodyjny a wśród publiczności wyraźnie było widać kilkuset osobników z dużą ilością tatuaży, kolczyków i czarnorynkowych wszczepów oraz o sterczących z głów barwnych fryzach. Prędko zrobili młyn przed barykadami, podczas gdy reszta tłumu przysłuchiwała się z uprzejmym milczącym zaciekawieniem. Utwory Kill The Man trwały średnio po trzy minuty i były do siebie bardzo podobne, ale miały chwytliwe buntownicze teksty pasujące do okoliczności. Zagrali ich jeszcze kilka a gdy publiczość zaczęła wykazywać oznaki znużenia, zaserwowali jej cover „Anarchy in USA” Led Puppets, będący coverem przeboju Sex Pistols z przerobionym tekstem:

Is this Amazon
Or is this Corp-Tech
Or is this Umbrella
Hey!
I thought it was the USA!


Szlagier porwał dużą część publiki. Drugi cover zostawili na finał, dedykując "Refuse/Resist" Sepultury weteranom Buntu Niszczycieli Maszyn, z których wielu nie objętych amnestią (różnie z tym było w różnych stanach) wciąż odsiadywało wyroki składając tanią elektronikę w manufakturach sprywatyzowanych więzień, należących często do tych samych korporacji, z którymi walczyli. W tle ukazały się archiwalne nagrania demonstracji oraz walk ulicznych, barykad, płonących czołgów i robotów kroczących. Pamiętali te obrazy z wczesnego dzieciństwa. Utwór tracił trochę na braku prawdziwej perkusji, ale potężne riffy poniosły się od Alamo kanionami ulic a setki gardeł wykrzykiwały:
Refuse!
Resist!

Młodzi cyberpunkowcy zeszli ze sceny wśród dzikiego wycia i oklasków. Ich koncert trwał niewiele ponad pół godziny.


Schizo wyszedł na scenę ledwie kilka minut po nich. Nie potrzebował rozstawiać sprzętu, jego jedynym instrumentem była konsola obsługiwana przez AI. Ghostyler miał tu dużo fanów, którzy dali teraz o sobie znać skandowaniem jego ksywki a następnie tradycyjnym na jego koncertach wywoływaniem jego Ducha imieniem Hyde, który objawił się najpierw w stroju clowna, by później zmieniać wygląd co utwór a czasem nawet częściej. Podobnie jak jego pan i twórca epatował ironicznym i czarnym humorem. Schizo i Hyde przeszli płynnie od wstępnej żartobliwej gadki do grania muzyki, choć pierwsza część ich występu nosiła pewne cechy kabaretu. Jak przy zaśpiewanym w rzewnym stylu charity-songu zorientowanym na pomoc poszkodowanym przez kryzys milionerom, w którym duch przybrał formę starszego białego mężczyzny w garniturze, z zawieszoną na szyi tabliczką „Akcje spadają. Proszę o wsparcie”:

Save the rich
Let them know you care
Don't leave them to languish
in their penthouse of despair
Save the rich
Let their bonuses be swollen
And let them keep all tax free
Even if it's stolen


Większość kawałków Schizo miała jednak formę rapowanego dialogu między nim a Duchem:

- Yo man, how r ya? Haven’t seen ya for a while
- Been busy bro, you know how it’s like.
- I know. My old homies wanted to meet,
back home, but I didn’t give a shit.
And now man, now I’m back for good.
Never goin back to the old hood.
- Good. Come, check out my new Pontiac.
- Bet it’s not as bad ass as my Cadillac!
But I still prefer flyin on a jet-pack.
- I just grow angel wings on my back.
You still hangin round with the same old ho?
- Yep, but she changed her skin to Latino.
- Datin’ aint easy, even here, bro.
- I know. But it’s been a week and I still ain’t bored.
Yet. And you? How do you score?
- Doin wild stuff with a bunch of crazy whores.
All of the time they keep me erect.
It’s like listening to Mass Æffect!
- Sounds awesome man, don’t wanna neglect…
- Fuck, sorry bro, I gotta disconnect.


Stopniowo jednak ghostyler zaczął poruszać coraz poważniejsze tematy a podkład stawał się cięższy i bardziej trip-hopowy.

Only ugly people left are the poor
Beauty is the hallmark of a well-doer
Distinguish yourself from the common rest
To join the club of the twin-like best
So we witness the birth of a new race
Post-humans designed to win the rat race
But our crippling world can’t handle this pace
For two human kinds there just ain’t enough space


I choć to Kill The Man o tym wcześniej mówili, to ostatecznie Schizo wykorzystał motyw hymnu Stanów Zjednoczonych:

And the star-spangled banner in triumph doth wave,
O'er the land of the free and the home of the brave

So tell me now: are you free?
Or are you at least brave to be?


Po tym rzuconym publiczności w twarz pytaniu zniknął, zasłonięty hologramem powiewającej na wietrze amerykańskiej flagi.

Spocony i zadumany Schizo wkroczył z tarasu-sceny na backstage, będący czyimś udostępnionym na tą okazję mieszkaniem. Muzycy Mass Æffect byli tu już wraz z całym sprzętem, przeniesionym z pomocą ludzi z samoobrony i starszego mężczyzny w egzoszkielecie. Zaskoczeni rozpoznali w nim technicznego z Niewidzialnego Klubu, tego samego, który odnalazł wraz z nimi ciało FistBaby. Kolejny wolontariusz, czy może zaangażowanie Niewidzialnego Człowieka w sprawę szło jeszcze dalej niż udostępnienie sprzętu?
Była tu też ekipa holowizyjna z AmuseNews filmująca koncert od zaplecza. Dziennikarka o dziewczęcej urodzie od razu napadła Schizo, pytając o wrażenia.
- Publika rozgrzana – uśmiechnął się skromnie ghostyler, patrząc na szykujący się do występu zespół. – Teraz kolej tych ziomków tutaj.
Z zewnątrz wraz z rześkim nocnym powietrzem dobiegały już pojedyncze okrzyki:
- Mass Æffect!
- Mass Æffect!
Projektory Chrisa były już na miejscu, ale potrzebowali wciąż kilkunastu minut na rozstawienie, podłączenie i sprawdzenie instrumentów. Z pomocą przyszli: techniczny z Niewidzialnego, Rasco, Oliver i Rosalie, nawet Dale zakasał rękawy modnej koszuli. Chłopaki z Kill The Man byli już kompletnie ubzdryngoleni, upijając się pod wrażeniem swego scenicznego sukcesu i snując coraz bardziej śmiałe wizje siebie na czele rewolucji.

Problemem była Liz Delayne.
Wokalistka od rana upijająca się na smutno i ćpająca na potęgę wyglądała jak śmierć, lub bohaterka kampanii „Meth. Not even once” i ledwo trzymała się na nogach. Z trudem dobudzili ją z drzemki, w którą wreszcie zapadła zaraz po krótkiej próbie. Natychmiast też zwymiotowała żółcią.
Cała nadzieja w energetykach oraz w syntkoce, której nowy zapas udało się skołować Oliverowi. Z drugiej strony Liz była na niemal permanentnym haju i rauszu czwarty dzień, nawet jej zaprawiony w bojach organizm mógł wreszcie powiedzieć: dość.

Wtedy też nadleciał radiolot. Czarna, należąca do Pacyfikatorów avka, zawisła wysoko nad placem, hucząc wirnikami czterech śmigieł i omiatając strumieniem reflektora zgromadzony tłum. Z jej głośnika odezwał się męski głos:
- TO ZGROMADZENIE PUBLICZNE JEST NIELEGALNE I ZAKŁÓCA CISZĘ NOCNĄ! NATYCHMIAST ROZEJŚĆ SIĘ DO DOMÓW!
Wezwanie powtórzyło się po chwili.
- To chujki! – rzucił wkurzony Rasco. - Zamierzają tak wisieć i szczekać?!
Najwyraźniej zamierzali.
 

Ostatnio edytowane przez Bounty : 24-02-2018 o 19:53.
Bounty jest offline