Test obserwacji
Emmerich (67): 64 udany
* * *
Ritta parsknęła we własny talerz, spuściwszy nań wzrok.
- Dziadku! - zaprotestowała na głos Olge.
- Sza, moja droga! Sza. Ciebie nie wyślę, a Klaus nawet na postoju gotów wpaść pod koła czy na lejcach się powiesić.
Starsza wnuczka skapitulowała. Niezadowolona pracowała łyżką nieco szybciej, żeby mieć powód do milczenia.
- Aslaak. Jedź po jedzeniu. Dam ci pieniądze na zboże. Dobrze się spakuj - dawkował informacje Wiktor.
Krasnolud podejrzewał jaka podróż go czeka. Zwykle gdy Hans ruszał do Naffdorfu wyjeżdżał przed świtem by zdążyć wrócić przed zmierzchem i nie zawsze się udawało.
Było po obiedzie, gdy podczas pakowania zaczepiła go Olge.
- Pojedziesz przez las do Gladish, przejedziesz przez miasteczko i wyjedziesz na pola nad rzeką. Tam będzie Naffdorf - poinstruowała krasnoluda.
Tuż przed samym wyjazdem do
Aslaaka podszedł Wiktor i podał mu brzęczącą sakiewkę.
- Te pieniądze dasz sołtysowi Naffdorfu. Ma długi, biały dom na środku wsi - starzec zrobił pauzę zamyślony.
- Mówi się dużo o wilkach ostatnio. Sam zobaczysz jak będzie, ale może nie jedź po nocy - wydusił w końcu na pożegnanie.
* * *
- Kamień z serca. Jestem Rudiger Klos - nadrobił konwenanse sołtys wyraźnie zadowolony. Odetchnął głęboko i aż się wyprostował z radości a na usta wpełzł mu wyraz ulgi.
- Nad ranem wilki zwykły polować, więc teraz będzie lepij. Zaraz zawołam ci ja Helmuta, był dziś przy leśniczówce i te wieści straszne nam przyniósł. I przyniosę pochodnie.
Helmut okazał się być rolnikiem w średnim wieku. W świątecznej koszuli i ewidentnie po kilku piwach. Oderwany od śpiewu ze swym sąsiadem nie był uradowany powodem, dla którego tak się stało.
- Nie no, Klos, weź. Czemu teraz?
- Wolisz nad ranem?
- Czemu nie, wracając do domu zaprowadzę nieludzia.
- Nasz dobrodziej nie ma tyle czasu. I masz prowadzić, nie pierdolić gupoty pod nosem. Jak się szybko nie obrobisz to chuja nie piwsko dziś zobaczysz, o!
- Już dobre, no. Który to? - zapytał Helmut i zaśmiał się parszywie pod nosem.
- Dobry! Święto mamy - przywitał się Helmut z
Bardagiem radośnie jakby zupełnie nie istniał między nimi dystans nieznajomości. Wyposażeni w źródła światła ruszyli do leśniczówki.
Na miejsce dotarli w około godzinę. Chatka pośród drzew wyglądała niepozornie a wokół woniało krwią. Budowla była niska, o ostrym dachu. Nawet na miejscu Helmut nie odzywał się wcale co jak na podpitego człowieka było dziwne.
Przestało gdy rolnik wskazał ręką kałużę krwi i ślady kręcące od, do i przez niewielkie zagłębienie wypełnione juchą. Nawet dla szampierza było jasne, że tyle krwi nie miał w sobie byle dzik. A dwóch myśliwych nie było w zasięgu wzroku.