Kusza w dłoniach Emmericha jak dotąd była zbędna, bowiem nie pojawiło się nic godnego ustrzelenia. W ogóle niewiele się pojawiało – w świetle dnia widoczne były jeszcze zwłoki Drugiego rycerza a dalej już tylko ciemność. Trzy pozostałe korytarze także był w stanie sprawdzić na kilka kroków w głąb, po czym zapobiegliwie się wycofywał.
Najważniejsze z całego wypadu okazały się przedmioty, jakie znaleźli z Gerhartem przy martwych przeciwnikach. Poza typowymi kosztownościami jak pas z specyficznej, niczym wężowa, łuskopodobnej skóry, złoty pierścień czy też lekka ale przyjemnie brzęcząca sakiewka mężczyzna odkryli, że płomień, którym strzelał z dłoni Drugi z rycerzy musiał pochodzić z noszonego na palcu srebrnego sygnetu. Niezwykle bogato zdobionego sygnetu, na którym rozpoznali znaki już wcześniej znane choćby z wilczej skóry czy rytualnych narzędzi.
Tymczasem głębiej w lesie Ulli poszukiwał śladów po zaginionym wierzchowcu. Odkrył jedynie tyle, że siłą się nie zerwał – ani śladu było po resztach rzemieni czy też zerwanego kopytami mchu.