Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-02-2018, 09:31   #150
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
The blue pill opens your eyes
Is there a better way?
A new religion prescribed
To those without the faith


Liz marzyła by dalej spać. Nie to że śniło jej się coś przyjemnego, nie śniło jej się nic. To było jak czarna próżnia w którą spadła i która ją łakomie połknęła. Przez chwilę Liz nie istniała i to było w jakiś sposób dobre. Teraz rzeczywistość upomniała się o nią, przemawiała głosem Rasco i potrząsała Liz za wątłe ramiona. Mówił coś o koncercie, o tym, że Schizo niedługo zejdzie ze sceny, że publiczność, że oczekiwania. Liz podniosła się wreszcie z materaca i już wiedziała, że nie powinna była. Grzechy dnia dzisiejszego podeszły jej do gardła palącą żółcią. Potem kojarzyła już tylko widok białej porcelanowej muszli i targające nią spazmy.
- Kurwa, nic mi nie jest. Zaraz wstanę - wymamrotała do Rasco, który przytrzymywał jej włosy.
Podniosła się chwiejnie i zawisła dla odmiany nad umywalką. Odkręciła kurki i zanurzyła całą głowę pod strumień wody. Trochę ją to ocuciło, ale stanie na nogach bez przytrzymywania się czegoś wciąż było trudne.
- Ja pierdolę, musimy cię jakoś doprowadzić do ładu - westchnął Rasco. - Reszta jest już na backstagu ze sprzętem, za pół godziny macie wchodzić. Dasz radę w ogóle grać?
Liz nie była pewna. Nadal miała mdłości, potęgowane przez smak wymiocin w ustach i kręciło jej się w głowie. Może na siedząco?
Zza okien niosły się dźwięki elektronicznego podkładu i echo psycho-rapu Schizo.
- Jeeeezu, jest źle. - Liz zakręciła kurki. Wyprostowała się podtrzymując skraju umywalki. Zimne strugi spływały pod podkoszulek, zrobił się mokry i lepił do skóry. - W kurtce mam jeszcze z jedną działkę syntkoki. Jak ona mnie nie postawi na nogi, to chuj z tego będzie. Usypiesz mi krechę?
Usłyszała własny, ale jakby nie jej, słaby i zachrypnięty głos.
Rasco zmierzył ją krytycznie wzrokiem.
- A nie przekręcisz mi się czy coś? - zapytał. - No dobra, ale najpierw wypijesz kurwa kefir. Krechę walniesz przed samym koncertem, żeby za szybko nie zeszło. Czekaj.
Liz spojrzała na kumpla z miną przygłupa. Przez chwile zastanawiała sie czy zadać Rasco pytanie czy „kefir” to jakaś nowa nazwa na fetę, w końcu wszystko zostałoby w szczęśliwej nabiałowej rodzinie. Nim jednak zdążyła zwerbalizować swoje myśli Rasco wyszedł z sypialni Anastazji i wrócił po minucie z opakowaniem kefiru. Kefir był słony i zimny. Żołądek Liz wahał się chwilę czy go przyjąć, ale po chwili powiedział: tak. Kefir był dobry. Choć nie pomagał na walenie młotów pneumatycznych w głowie.
-To jeszcze jakies painkillery i wio - Liz wróciła do umywalki i zabrała się nieudolnie za mycie zębów. Czyją szczoteczkę właśnie pożyczyła, bogowie raczą wiedzieć. - Syp tę krechę. I nie bój się, nie przekręcę się. Bywałam w dłuższych ciągach niż cztery dni. Po prostu potem odeśpię, bedzie wporzo. - Chyba bardziej chciała pocieszyć jego, samej było jej w tej chwili dość obojętnie czy dostanie zawału na scenie czy nie. Kurwa, życie. Łatwo przyszło, łatwo poszło, czy jakoś tak. Na razie po prostu dawało w kość i to tak w stylu kopnięcia z całej siły w piszczel.
Mieszkanie Anastazji było puste, podobnie jak całe Alamo, niemal wszyscy byli na koncercie.
Rasco bezceremonialnie przeszukał kuchenne szafki i znalazł tabletki przeciwbólowe. Dał Liz dwie a na stoliku usypał małą kreskę z połowy pozostałego towaru.
- Na razie tyle - oznajmił stanowczo. - Postawi cię na nogi i nie sponiewiera za mocno.
Rasco wiedział co mówi, znał się na prochach nie gorzej od Delayne, ale przy tym miał więcej rozsądku.
Wciągnięte przez słomkę do napojów białe zbawienie powędrowało drogami oddechowymi Liz, która niemal natychmiast poczuła efekt. Minutę później nie mogła już usiedzieć, poczuła przypływ energii, choć błędnik wciąż nie funkcjonował dobrze i poruszała się chwiejnie, jak uszkodzony nakręcany robocik. Jej serce waliło mocno a po twarzy rozlało się gorąco. Przed oczami momentami migotały mroczki.
- Jest super - skłamała gładko. Pokusiła się nawet by stanąć przy lustrze i nabazgrać sobie na powiekach kocie kreski. Kredkę wsunęła z powrotem do wewnętrznej kieszeni skórzanej kurtki. Zabrała Rasco woreczek z resztką dragów. - Druga połowa na kryzys, w trakcie koncertu. A jakby coś… - urwała. Zmierzwiła palcami włosy i upięła w nawet schludny wysoki kucyk. - Pamiętaj, że cię kocham, półgłówku. Moja gitara, piec, kasa na koncie, obrazy Amelii, wszystko jest twoje. Nie że mam zamiar się tam przekręcić, ale tak w ogóle. Na wszelki. Aha, a moje prochy wystrzel w kosmos. Znaczy… nie te co wyciągam. Te co zostaną po kremacji, nie?
- Ale ty masz dałna - prychnął Rasco. - Kosmos-srosmos, to było oryginalne dwadzieścia lat temu. Zmumifikuję cię i sprzedam do Rock&roll Hall of Fame za grube hajsy, tylko musisz najpierw zostać bardziej sławna. Ej, daj w ogóle trochę tego białka na spróbowanie, bo rzadko mam okazję kosztować towar z górnej półki.
- Nie no, kurwa…. Nie dzisiaj, widzisz, że jest kryzysowo. Jutro skoczymy do Izzy’ego i sobie nakupimy. Już będzie po pandemonium, się zrelaksujemy, programy w gierki na VR, nabuzujemy białym i odciążymy mózgi. Stary dobry dream team Liz-Rasco. - Klepnęła kumpla w łopatkę i ruszyła ku reszcie zespołu. Zarzuciło ją raz na jedną, raz na drugą stronę ale odnalazła w końcu równowagę. Nieco pomogła podpórka ze ściany.
- Byle wyżyć dwie najbliższe godziny - szepnęła i zrobiła coś czego nie zwykła robić nigdy. Przeżegnała się.
Rasco obrzucił ją niedowierzającym spojrzeniem na co wzruszyła ramionami.
- No chyba nie zaszkodzi, nie?
- No dobra, dla ciebie to faktycznie dziś kwestia życia i śmierci. Znaczy syntkoka.
Pustymi galeriami Alamo niosło się echo trip-hopu Schizo, śpiewającego właśnie jakiś straight-edge’owy kawałek o narkomanii.
- Pierdolenie - stwierdził Rasco, który dzielił z Delayne miłość do Queens of the Stone Age i zanucił “Better Living Through Chemistry”:

The blue pill opens your eyes
Is there a better way?
A new religion prescribed
To those without the faith
 
liliel jest offline