Coco wzdrygnęła się z obrzydzeniem na widok Panny Havisham. Leciwa kocica, zwykle będąca wzorem kociej elegancji wyglądała jak krwawy ochłap, który przed chwilą stoczył nierówną, choć z jej punktu widzenia zwycięską – bo wciąż była żywa, walkę z rottweilerem.
Szara kotka zrobiła kilka niepewnych kroków w stronę biurka, pod którym siedziała starsza kicia. – Co ci się stało? – spytała łagodnie.
Myrddin Wyllt!
Mirttin Emrys!
Merlinus Sylvestris!
Nieświęty triumwirat zjednoczony
A nad ich głowami sztandar Taliesina
Umarły król nadchodzi, a jego żółte szaty
Płoną przedwiecznym gniewem.
Z każdym kolejnym słowem wydobywającym się z pyszczka Panny Havisham sierść na skórze Coco coraz bardziej się jeżyła a bystre oczy zaczęły nerwowo rozglądać się po pokoju w poszukiwaniu realnego zagrożenia.
- Co to za miejsce? – zapytała, gdy zakończył się tajemniczy monolog.
I tym razem odpowiedź, była inne od tej, której Coco by sobie życzyła.
Kazamaty wykute z naszych marzeń i lęków
Niezdobyta twierdza, zawieszona na granicy światów
Bastion przeklętego triumwiratu
Miasto Tysiąca Drzwi i świątynia zakazanych bogów
Istniejące i trwające od zawsze i na zawsze
Każde z osobna i wszystkie w jednym
Oto Dom na końcu alei Wiązów.
Dudnienie kroków narastało, szaleńczo-błagalny wzrok Panny Havisham przeszywał na wskroś a jej złowrogie słowa zaczęły wiercić dziurę w mózgu młodej kotki.
Instynkt nakazał ewakuację podpowiadając jednocześnie, w jaki sposób oddalić się szybko z tego miejsca. Nim pełnym gracji susem wskoczyła w najciemniejszy kąt pod biurkiem posłała starej kocicy spojrzenie pełne otuchy. – Pomogę ci – zdążyła wyszeptać nim spowiła ją ciemność.