Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-02-2018, 01:29   #614
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
post wspólny z Czarną i MG

Niespodziewane spotkanie trzech, zupełnie obcych sobie cywilizacji. Trzech kultur i bytów powiązanych ze sobą raptem pod kątem biologicznym. Szokująco zróżnicowanych. Spotkanie, które przyniosło wszystkim tak wiele korzyści i strat. Spotkanie, które nauczyło obce, pozornie niekompatybilne życiowo jednostki jak współistnieć i współpracować, a przede wszystkim walczyć - ramię przy ramieniu, oddech przy oddechu. Jak tworzyć i niszczyć. Runnerzy, Pazury i cywile zebrali się pod jednym sztandarem, we wspólnym celu. Zmobilizowali się, by odstawić na boczne tory dawne niesnaski oraz uprzedzenia, odepchnąć od siebie przewiny, animozje lub zwykłą niechęć, spowodowaną różnicami w wychowaniu, tudzież wyznawanych wartościach. Tego zimnego, deszczowego popołudnia liczyło się jedno - pokonać wspólnego wroga. Dzień ten był tym, w którym ziściły się ciche marzenia i nadzieję Savage, lecz również jej najczarniejsze koszmary, obleczone w metalowe, syntetyczne ciała. Nieposiadające niczego, co dałoby się uznać za ludzki odruch. Senne mary, wyrwane ze złego snu, wciąż odbijającego się o kości czaszki zwykle skutecznie odcinające niechciane wspomnienia od spektrum teraźniejszego postrzegania.

Każda chwila w życiu człowieka dwa oblicza i nic nigdy nie było tak proste, jak się na pierwszy rzut oka wydawało. Ludzie należeli również do tych tworów, które z zacięciem same sobie lubiły komplikować żywot, oddając zbyt rozległe pole do popisu dawnym lękom, oraz niepewności. Pojęcie całkowitej wygranej nie istniało. Takie rzeczy się nie zdarzały. W takich chwilach ruda lekarka wierzyła, że los robi człowiekowi na złość, na przekór. A on przecież chce jak najlepiej, czyż nie?

Jednak w coś należało wierzyć, odstawiając wrodzony pesymizm. Choć przez ułamek sekundy spojrzeć na pozytywy, udając że rewers monety jaka wpadła w skostniałe ręce nie jest utytłane we krwi. Był czas radości i był czas liczenia strat. Zimnej, odartej ze zbędnej euforii, kalkulacji, nakazującej spojrzeć na pole bitwy chłodnym okiem. Bilans strat i zysków wciąż pozostawał nieznany, szczególnie w tym drugim przypadku. Alice jednak nie zamierzała psuć rodzinie tej chwili tryumfu. Patrząc na pokiereszowane, zziębnięte ciała dookoła czuła, prócz smutku, również dumę. Udało im się, wygrali potyczkę w wojnie o nowy dom, chociaż wiktorię okupili krwią oraz życiem dwójki ludzi w skórzanych skorupach. Ich martwe, nieruchome ciała spoczywały w transporterze, przykryte naprędce zaimprowizowanymi okryciami i tam musieli pozostać, póki żywi potrzebowali opieki - na nich winno się skupić, co też niewielka Runnerka robiła, uwijając się niczym w przysłowiowym ukropie, aby jak najszybciej zażegnać widmo kolejnego zgonu poprzez wykrwawienie.

Uśmiechała się szeroko, troskliwie zajmując się potrzebującymi, każdemu prócz pomocy medycznej próbując nieść otuchę, dobre słowo i wsparcie, dodatkowo podzwaniając przy każdym ruchu karkiem. Dźwięczne, ciche tony wydawał dzwoneczek na obroży jaką nosiła na szyi - cienkiej, skórzanej, podobnej jak dla kota, ale na ludzki rozmiar. Brzytewka nadawała do chłopaków pogodnie, chwaląc odwagę, robiąc wielkie oczy przy czasem przejaskrawionych opisach i kiwając do tego głową z miną wyrażającą czysty zachwyt.

Potrzebowali tego, jak ona potrzebowała widoku dowódcy kręcącego się z miotaczem na plecach i dbającego o morale po walce. Potrzebowała też innych, bardziej namacalnych dowodów że nic mu nie jest, jednak czas i okoliczności nie sprzyjały ani długim rozmowom, ani tym bardziej ckliwym, siejącym siarę scenom… nie było jednak tak źle. Udało się im złapać na parę oddechów, zamienić dwa zdania. Upewnić, że żadna zbłąkana kula nie uczyniła szkód w tym drugim ciele. Wymienić uśmiechy, szybkie uściski lodowato zimnych dłoni, a potem wrócili do obowiązków. On do swoich, ona do swoich.

Część bojowa się skończyła, przynajmniej chwilowo, nadszedł czas przegrupowania, opatrywania ran i dbania, aby wycieńczeni walką ludzie nie skończyli z głęboką hipotermią, zapadając w sen z którego już się nie obudzą.

Zająwszy się większością rannych, Alice stanęła przed kolejnym zadaniem, tym razem bardziej przyziemnym. Skoro zostawali na bagnach należało zadbać o ciepły posiłek, bo ogniem zajął się już Guido. Wyprawy na kutry nie planowano jako operacji długoterminowej. Zapasy jedzenia posiadali wybitnie… mikre. Zostawał też problem w czym przygotować je dla tak dużej liczby osób. Potrzebowali prowiantu - z tą myślą dziewczyna podniosła się z klęczek i otrzepawszy kolana z błota, zaczęła nową rundkę między gangerami i Pazurami, każdego wypytując o to samo. Karen zostawiła na koniec, licząc ją jako ostatnią deskę ratunku. Musiało coś zostać, cokolwiek co dało się podgrzać i dać ludziom jako może nie zbilansowany, lecz z całą pewnością ciepły i sycący posiłek.

Robota z opatrywaniem rannych wyglądała na skończoną. Ale widok choć dodawał otuchy sam w sobie nie był budujący. Cały rząd poranionych i otumanionych bólem ciał w skórzanych kurtkach i nierzadko swoimi wnętrznościami na wierzchu. Oberwali. Poważnie. Prawie każdy. Aż o cud zakrawało, że najważniejszy z ich bandy i najmłodszy, prawie zabrany na doczepkę i w ostatniej chwili wyszli z tego wszystkiego bez draśnięcia. Albo ta czwórka podwodnych saperów która na chłopski rozum była najbardziej narażona na ryzyko gwałtownego zejścia z tego świata. I nic. Plan w tej części zadziałał bezbłędnie i cała czwórka wyszła z tego bez szwanku. To mogło cieszyć i dodawać otuchy. A jednak.

A jednak mimo, że kolejni ranni byli przez Alice kiedyś Savage a teraz Brzytewkę opatrywani i odsyłani w ciepło ognisk do domu albo przy garażu ich ilość zatrważała. Teraz jeszcze w miarę na świeżo jakoś się trzymali. Trzymał ich szef, jego poczucie humoru, runnerowa duma, satysfakcja z rozwalenia tego czegoś no i ciepłe słowo i kojący dotyk lekarki. Ale w końcu byli na tej cholernej ulewie w tych cholernych bagnach. Alice chyba najdobitniej zdawała sobie sprawę, z ryzyka przebywania w tych warunkach. Każda godzina zwiększała ryzyko, że te warunki rozłożą kolejnych poszatkowanych już ołowiem Runnerów. Była jeszcze Boomer. “Zajebista” jak ją ochrzcił Guido. Ta chodź sama nie wymagała opatrunków zdradzała najpoważniejsze stadium hipotermii ze wszystkich przypadków jakie tutaj Alice widziała. Ale nie było się co dziwić, przebywała tutaj najdłużej po szyję zanurzona w tym lodowatym bagnie. Na razie jednak grzała się przy ogniu choć raczej była wyłączona z akcji na dłuższy czas. Jak tu zostaną dłużej wszystkim im to groziło. Potrzebowali schronienia. Suchego, z ogniem, by ogrzać się i wysuszyć. Bez tego nawet ogniska jakie rozpalił Guido mogły tylko odwlec to co nieuniknione.

Słabo też wyglądały zapasy medykamentów. Na aż tyle i tak poważnych obrażeń zasoby lekarki nie były przygotowane. Brakowało jej przede wszystkim opatrunków. Na szczęście Runnerzy mieli coś pokitrane tu i tam więc część z potrzebujących Brzytewka mogła opatrzyć z ich własnych środków. Ale po tym wszystkim okazało się, że zostało jej niewiele. Kilka ostatnich. Na pewno nie starczy na kolejną turę zmiany bandaży jaką powinna wykonać jutro rano czyli gdzieś za pół doby. Ale jutro rano w tej chwili wydawało się niebywale odległą przyszłością. Przecież wedle planu Guido jutro rano powinni być znowu w Schronie. A tam przecież miał być cały podziemny szpital a nawet jakiś schroniarzowy lekarz. Taki prawdziwy bo sądząc z relacji części Runnerów jacy go chyba spotkali albo słyszeli to były na to widoki.

Więc na razie problem wykrwawienia, zakażenia, ran został zażegnany. Chociaż na jakiś czas. Teraz był problem głodu. Pomocni okazali się jak zwykle Bliźniacy. Widząc, że Brzytewka zabrała się za kolejny temat w jakim tym razem mogli ją jakoś nie stali bezczynnie. - No co jest kurwa? Nie słyszałeś? Zrzuta jest! Zrzutę robimy! Wyskakiwać z szamy! - wyglądało to trochę komicznie gdy jeden z ręką na temblaku a drugi z nogą w łupkach przechadzali się brodząc po zatopionym w bagiennej wodzie gruzie pośród próbujących się ogrzać przy ogniu kumpli nie rzadko podobnie do nich właśnie zszytych i pobandażowanych przez Brzytewkę i tak huczeli zaczepnie jakby rozróbę kręcili na jednego to drugiego. Ale jakoś ich charakter i renoma były w bandzie tak znane i rozpoznawalne, że we trójkę nie mieli trudności z usypaniem kupki prowiantu.

Runnerzy połączeni wspólną niedolą, głodem, bólem i cierpieniem jakoś nie gniewali się ani nie sarkali na te nagabywanie. Do wytrzaśniętego skądeś plecaka poleciały kolejne produkty. Jakaś puszka z tuszonką, jakaś skitrana wojskowa racja, zupa w słoiku, ktoś miał jakieś ciastka czy chleb, ktoś inny zaczęty słoik z dżemem gdzieś jakaś wędzona ryba. Problemem było to, że choć Runnerzy zrzucali się dość chętnie to jednak tej szamy było tak na słowo honoru. Na oszczędnym majstrowaniu potraw z tego pewnie starczyłoby dla każdego ale byłaby to bardzo oszczędna racja. I chyba wrzucili co mieli więc pewnie na rano już nikt nic by nie miał. A po takich ranach, chłodzie i wodzie Alice zdawała sobie sprawę przydałby się jak najbardziej kaloryczny posiłek dający energię i wspomagający gojenie się ran. Bo przecież czekała ich dalsza droga. Bagnem, rzeką, osadą, jeziorem, lasem by wreszcie wrócić do Schronu. Do nowego domu jaki wymarzył sobie i im wszystkim ten czarnowłosy facet grzebiący teraz w resztkach rozszarpanego wybuchem kutra.

Karen też bez oporów dorzuciła się do zrzuty. Wydawało się, że jest oszołomiona całym tym bardzo improwizowanym punktem opatrunkowym w rozwalonym garażu utopionym w bagnie z tą całą walającą się wokół krwią i tyloma poszatkowanymi, jęczącymi ludźmi. Właściwie wydawała się, że najchętniej znalazłaby się gdzie indziej gdzie nie było tego wszystkiego. Ale jej łódź wciąż była uwiązana do transportera w środku tego zbiegowiska Runnerów a w niej wciąż leżały poszarpane ciała zabitych gangerów.

Wspólnymi siłami udało się zgromadzić wystarczającą ilość zapasów, dorzucił się każdy kto mógł i czym mógł, co dawało jeszcze czytelniejszy znak o wspólnocie, nie alienacji poszczególnych grup. Jeden z nielicznych plusów w równaniu zdominowanym przez wartości ujemne.

- Karen, mogłam cię prosić o drobną pomoc?
- w pewnej chwili lekarka zboczyła z wyznaczonej trasy, wchodząc na kolizyjną z obcą w gruncie rzeczy brunetką. Uśmiechnęła się do niej ciepło, wskazując na trzymany oburącz plecak pełen zapasów - Będzie wielkim nietaktem jeśli spytam czy zechciałabyś mi z tym pomóc? Chłopaki są ranni i zmęczeni… poza tym istnieje spore prawdopodobieństwo, że przygotowany przez nich posiłek będzie zawierał przewagę alkoholu i THC, na co w obecnej sytuacji nie możemy pozwolić ze względu na małą ilość wartości odżywczych wspomnianych produktów. Poza tym zasłużyli na odpoczynek - odwróciła na moment głowę, wodząc zmęczonym wzrokiem po szpalerze rannych. Na czerni skórzanych kurtek biel bandaży wydawała się razić w oczy ze zdwojoną siłą - Poza tym będzie mi niezmiernie miło, jeśli będziesz mi towarzyszyć. Nie ukrywam… moją domeną jest medycyna. Gotowanie zwykle zostawało gdzieś w ogonku priorytetów. Tym bardziej przydałaby mi się pomoc - wróciła uwagą do drugiej kobiety, patrząc na nią gdzieś z dołu.

Brunetka przygryzła wargę robiąc bardzo niepewną minę. Albo będąc zaskoczoną tym co Alice do niej mówi albo w ogóle, że ktoś na nią zwraca uwagę i coś do niej mówi. Spojrzała na trzymany przez Alice worek. Gdy tak we trójkę przeszli się po bandzie jak dawniej ksiądz z tacą po wiernych to nawet był całkiem ciężki i pełny. Karen patrzyła chwilę niezbyt rozumnym wzrokiem na ten misz masz produktów jakby pierwszy raz jedzenie widziała albo miała coś gotować. Ale wreszcie chyba się jakoś ocknęła. Pokiwała głową biorąc od Alice ten worek i rozejrzała się po zrujnowanym garażu.

- Chodź tam. Zobaczymy co tu jest. - powiedziała wskazując na jakieś stare stoły warsztatowe albo coś podobnego. Tam położyła worek i zaczęła wykładać to co wspólnymi siłami zdołali uzbierać. Produkty były różne więc trzeba było jak te różne, różniste rzeczy przerobić na coś pożywnego. Karen wstępnie selekcjonowała względnie podobne produkty jak puszki do puszek, słoiki do słoików i tak dalej w ten deseń.
- Mam rondelek. Ale taki mały, dla mnie. Przydałoby się coś jeszcze. - powiedziała odwracając głowę na stojącą obok lekarkę. Wyjęła ze swojego plecaka rzeczony rondelek no i miała rację. Na jedną no dwie osoby ta menażkopodobna rzecz wydawała się w sam raz jak dla niej jednej. Ale na zbiorcze gotowanie potrzebowali więcej garów i najlepiej większych. W międzyczasie od strony kutrów dał się słyszeć ponaglająco - pytający okrzyk szefa bandy. Chciał jakieś narzędzia co miałyby pomóc w rozbrajaniu wraku. Bliźniacy pokuśtykali do do transportera by spróbować tam znaleźć cokolwiek pomocnego.

- Przepołowiony kanister albo beczka? - lekarka podrapała się po przemarzniętym nosie, rozglądając się wokoło - Większa powierzchnia do gotowania, tylko trzeba będzie porządnie wymyć. Środki do odkażania się znajdą. Ewentualnie przejdę się i zobaczę co zostało z kutrów. - na bladej, piegowatej twarzy pojawił się uśmiech, choć dziewczynie nie było niż w ząb do śmiechu. Ponowne zanurzenie w upiornie zimnej wodzie jawiło się jej niczym ziszczenie następnego koszmaru, lecz jakie inne wyjście mieli?
- Może odpadła część mogąca efektywnie zastąpić rondel, a najlepiej dwa. Jeden na jedzenie, drugi na herbatę. Przyda się dużo gorącego - westchnęła cicho - Pójdę i poszukam, gdybyś w tym czasie była tak miła i zagotowała wodę chociaż dla Boomer, tej dziewczyny w mundurze. Nią w pierwszej kolejności trzeba się zająć, została wystawiona na najdłuższe działanie niskiej temperatury. - wyprostowała się, patrząc na Karen z uprzejmym zainteresowaniem - Kiedy temperatura naszego organizmu spadnie do 28–30 stopni Celsujsza dreszcze zanikają, ale pojawiają się zaburzenia mowy i sztywność mięśni. Często osoba w stanie hipotermii przypomina zachowaniem nietrzeźwego: ma problem z utrzymaniem pionowej pozycji ciała, jej ruchy są chwiejne, a mowa bełkotliwa. Następnie dochodzi do utraty świadomości z powodu hipotermii… i właśnie tego ostatniego etapu musimy uniknąć, stąd konieczność wlania w nią czegoś gorącego - zakończyła spokojnym tonem.

- Aha. - Alice miała wrażenie, że dziewczyna albo słabo łapie te detale o hipotermii albo nie jest tym zbyt zainteresowana. Za to przygotowania zdawały się pomóc jej jakoś zachować pion nie tylko w sylwetce zewnętrznej. - Nie mamy tyle wody. Ta tutaj się nie nadaje do picia. Nawet po przegotowaniu bym jej nie piła jakbym nie musiała. - szatynka wskazała na rozlaną wszędzie wodę. Zimną, bagienna wodę niosącą ze sobą całą gamę powikłań w razie picia, zwłaszcza na surowo. A tej wody w manierkach zbyt dużo już nie miały. Ani one ani pewnie postrzelani i zmarznięci ludzie dookoła. - Możemy coś porozstawiać by deszczu nałapać. Mocno pada to powinno szybko nalecieć. - odpowiedziała wskazując na siekące w ściany krople. Od ręki we dwie uzbierały do rondelka Karen tyle wody by zagrzać coś dla Boomer ale nie było co marzyć o czymś więcej.

- Możemy
- lekarka zgodziła się automatycznie, a wzrok uciekł jej gdzieś poza garaż. Stała tak przez ćwierć minuty, aż wreszcie poruszyła się, zaczynając od aparatu mowy - Najlepsza będzie twoja plandeka, manierki i menażki. To da nam czas na zbudowanie filtrów wody. Puste, przecięte butelki i coś pod spód, aby zbierać już przefiltrowaną ciecz. Jako wkład spokojnie użyjemy gazy, piasku i węgla drzewnego. Gazę mam w torbie, piasek się znajdzie… gdziekolwiek, a węgle są przy ogniskach. Istnieje też opcja z korą brzozy zamiast butelki jako materiałem dość elastycznym, aby móc zwinąć go w stożek. Albo sokiem brzozowym - wzruszyła ramionami - Zacznijmy od plandeki.

- No. Coś takiego. Widzę, że znasz się na tym. -
Karen pokiwała głową na znak zgody. - Teraz na szybko chyba by wystarczyło cokolwiek do nałapania tej wody. To by się zlało potem w coś większego. - dziewczyna rozglądała się po zrujnowanym wnętrzu garażu. - Ale śpieszyć się nie musimy. Nie przestanie prędko tak lać. - westchnęła unosząc głowę nieco do góry i mrużąc oczy od atakujących ją kropel. Pod względem zbierania wody wydawała się to dobra wiadomość choć oczywiście pod względem warunków bytowych na tej bagnistej farmie to w ogóle. A jednak zdarzyło się wreszcie coś pozytywnego.

Z początku usłyszały okrzyk Guido. Przez tą ulewę niezbyt szło zrozumieć co krzyczał mimo, że wcale tak daleko nie był. Ale słychać było triumf w głosie. To zaalarmowało i zaciekawiło wszystkie widoczne głowy by spojrzeć w tym kierunku. Przez zmarzniętych i postrzelanych gangerów przeszedł szmer zdziwienia, niedowierzania by szybko przerodzić się w radość i podobny triumf jaki słychać było w głosie dowódcy. I pozie. Trzymał coś nad głową razem z Nixem. Obydwaj stali na resztkach spalonego i rozsadzonego kutra a przy nich widać było czarnowłosą szamankę. Przez szeregi bandy dało się usłyszeć szmer głosów i chaos okrzyków “Mamy to!”. Wreszcie! Po tak wielu trudach i mozołach, wyrzeczeniach, nerwach, ryzyku, ranach, chłodzie i głodzie mieli to! Mieli to po co przybyli na te cholerne bagna! Humor i nastroje w bandzie od razu wyraźnie podskoczyły o oczko albo dwa w górę.

Ulga na wieść o zdobyciu broni masowego mordu, zdolnej przecinać ściany jak i ludzkie ciało z łatwością z jaką nóż ciął kartkę papieru, wywołała u Savage dreszcz wzdłuż kręgosłupa. Wciąż pamiętała z zimy co podobne działko jest w stanie zrobić. Podobne Runnerzy mieli zamontowane na samochodzie, który ostrzeliwał otoczony kościół wraz ze schowanymi weń ludźmi… a teraz mieli je dla siebie. Aby niszczyć, zabijać.
Ruda głowa pokręciła się szybko na boki, doganiając niepotrzebne myśli nim zdążyły nabrać tempa, zmieniając się w nikomu niepotrzebny ciąg przyczynowo skutkowy, zahaczający o gruntowną rewaloryzację wyznawanych przez świat wartości… był jaki był, a oni żyli na jego powierzchni. Tu mieli swój dom, jakkolwiek irracjonalnie by to nie brzmiało.
Lekarka poczekała aż fala entuzjazmu się przetoczy, nie wypadało psuć rodzinie tej chwili radości.
- Billy Bob! - krzyknęła w głąb domu. Młody Runner nie oberwał podczas walki, jego więc bez zgrzytów dało się oddelegować do przyniesienia płachty brezentu.

Młodzik podskoczył jakby go przyłapano na czymś wstydliwym. Ale widząc kto i po co go woła chyba odetchnął z ulgą. Przyniósł z łodzi brezent co w pojedynkę, w tą całą ulewę i przez tą wodę wcale nie wyglądało na zbyt łatwe. Ale w końcu przyniósł. Zaś przy wraku kutra widać było jak mała procesja dźwiga zdobycz z wraku do domu gdzie założona była coś jakby główna osada przy tych dwóch ogniskach. Przy kutrze został sam szef bandy wciąż uparcie pracujący by powiększyć listę zdobyczy. Ścigali się przecież z uchodzącym dniem a ciemność znacznie musiała wszystko utrudnić, może nawet przy tym całym zmęczeniu uniemożliwić. Więc widocznie szef chciał ogarnąć co się da póki jeszcze byli na chodzie.

Na razie jednak mieli brezent, Karen zagotowała wodę i zrobiła którąś ze słoikowych zup dla przemarzniętej Boomer. Poszła jej zanieść mówiąc, że jak ją nakarmi to wróci. Młodzik wykorzystał chwilę by podejść do lekarki i zapytać nieśmiało.
- Hej Brzytewka. A co robimy z tym? - zapytał wskazując na majaczący wśród kupy gruzów kształt wciąż pracujący nad nie wiadomo nad czym. Guido i reszta na razie skoncentrowali się na czym innym, większość bandy niezbyt nadawała się w tej chwili do jakiejś sensownej aktywności a tam o dziwo wciąż pracowała ta gąsiennicówka w ogóle nie pomna na to co się stało i co się dzieje dookoła.

Ruda głowa obróciła się we wskazanym kierunku. Z całej masy sprzętu działa wciąż jedna maszyna - ta do której akurat Savage bardzo chciała się dostać. Pozostawałą kwestia uzbrojenia, bezpieczeństwa i całej reszty zasad BHP podchodzenia do jednostek zainfekowanych przez programy Stalowej Bestii.
- Najpierw rozłożymy brezent i zrobimy filtry do wody, aby mieć czym napoić naszych. Trzeba znaleźć butelki plastikowe… bądź brzozę. Przyda się też coś, co może posłużyć za większy rondel - wskazała brodą na złożoną płachtę, uśmiechając się szeroko - Będziesz taki kochany i pomożesz mi z tym? Następnie dopiero będziemy mogli zająć się sprawą koparki - uśmiechnęła się odrobinę blado.

Gdzieś z zimnego i stękajacego ze zmęczenia mroku wyłoniła się postać w czerni i kościach, powłócząc nogami. Szczerzyła się po wariacku, obchodząc skupiska pokancerowanych złamasów i kierujac tam gdzie dziwnie czysta i niepotargana Plama… jednak ledwo podeszła i usłyszała o czym gadają, humor nożowniczce od razu się zważył.

- Nawet kurwa nie myśl, że poleziesz tam sama - warknęła, celując paluchem wpierw w pierś z równoramiennym krzyżem, a potem w mrok, gdzie stękanie kopiącej maszyny - Albo z tym gnojem, który przecież cię nie upilnuje. Co ty sobie wyobrażasz, co?! - pochyliła się nad rudzielcem, gromiąc go wzrokiem od góry - Nie mamy innego lekarza to raz. Dwa… Diabeł by nam nogi z dupy powyrywał i w gardła wepchnął, jakbyś się gdzieś zapodziała, albo zgubiła, albo wpadła w dół i utopiła… nie odchodź nigdzie sama, kapujesz? Tym bardziej nie podchodź do czegoś, co cię może rozpierdolić… no kurwa Brzytewka no… - zawiesiła głos z groźna miną.

W odpowiedzi niewielka lekarka uśmiechnęła się szeroko i bez wahania wyciągnęła do czarnowłosej ramiona, obejmując z całej siły w pasie, gdyż wyżej nie sięgała bez konieczności zadzierania kończyn, bądź stawiania na palcach… lecz to nie było ważne. Liczyło się coś kompletnie innego.
- Tak się cieszę, że nic ci nie jest Milly - wtuliła się w większą kobietę, przyciskając się do niej bez baczenia na stopień zawilgotnienia ubrań. Podniosła głowę na tyle, by móc spojrzeć w górę, gdzie blada twarz - Jak się czujesz… jak się trzymasz? W porządku tak w granicach przyjętych jako norma? A Nix? Poprosiłam Karen żeby zagrzała coś do jedzenia dla Boomer, a my tu z BB próbujemy zmontować skraplacz od deszczówki, bo zapasy wody pitnej … cóż. Nie posiadamy zasobów umożliwiających napojenie tylu osób. Zostaje też kwestia tej maszyny - uśmiechnęła się blado, przełamując nagłą sztywność mięśni twarzy - Ja również wolałabym iść tam ze wsparciem, nie sama. Powiedzmy że… - zawahała się, przenosząc spojrzenie zielonych oczu prosto na kupę terkoczącego gruzu - Nie mam za dobrych wspomnień odnośnie spotkań z tworami Molocha. Mimo tego… musimy to sprawdzić. Z drugiej strony gdyby tamta maszyna miała jakikolwiek protokół obronny już by go użyła. Na marginesie Milly… świetna robota. Doskonale sobie z Nixem poradziliście. Powinnam powiedzieć coś jeszcze, jednak obawiam się, że jeżeli za bardzo się rozkręcę, moge mieć problem aby ponownie zamknąć szczęki na głucho. Niemniej niezmiernie się cieszę, że nic… że udało się wam wyjść w miarę bez szwanku. Tobie, Nixowi. Guido… i BB - młodego dodała na sam koniec, po ułamku sekundy zwłoki. wypadało pamiętać o wszystkich pozytywnych aspektach.

No i tyle jeśli chodzi o fochy, gromienie wzrokiem i udawanie złego, niedobrego Mówcy. Nie dało się.
- Ehhh… nie dygaj no, ogarniemy - oddała uścisk, przyciągając do siebie Plamę. Odruchowo przybrała łagodniejszy ton, gładząc ją po włosach. - Dobrze że Boomer dostanie żarcie. Musi coś zeżreć. Żywi potrzebują żarcia… o siebie też musisz zadbać, wiesz to, nie? Mówca się trzyma dobrze, jeszcze nie padnie. Nix też da radę. - zadumała się, też przenosząc wzrok na kupę gruzu - Pójdziesz ze mną i Petem, będziemy cię ubezpieczać. On ma latarkę, pewniejsza rzecz niż pochodnia. Te dwa kaleczne złamasy też mogą się przydać - mruknęła, krzywiąc się teatralnie gdy wyszedł temat jej rodzeństwa - I dzięki Brzytewka. Miałaś rację co do tych kutrów. Plandeka wypaliła. - drgnęła, przenosząc lodowaty wzrok na najmłodszego z runnerowej grupy uderzeniowej i przy okazji najbardziej pechowego i wkurwiajacego - A teraz powiesz Billemu Bobowi co ci potrzeba, a on to ogarnie. Ja skoczę po chłopaków, dość tego lenienia. Guido ma multitoola. Łapą tam niczego nie odkręcisz.

- Nie ma sprawy, przynajmniej tak mogłam pomóc
- Savage wypuściła powoli powietrze z ust, wtykając w nie papierosa, zaś pomiętą paczkę wyciągnęła do Milly, a potem BB - Butelki plastikowe piasek, węgiel drzewny. Trzeba również rozłożyć plandekę i podstawić kubki, garnki, menażki aby nałapać deszczówki. Filtry zrobię jak wrócimy… i nie trzeba Guido nic zabierać - uśmiechnęła się wesoło, pokazując wyciągniętą zza pazuchy survivalową kartę - Jakoś sobie poradzimy, a odrywać od prac wydobywczych będziemy tylko w ostatecznej ostateczności.

Młodzian chyba chciał coś zaprotestować przeciw wyrażone przez Czachę opinii o nim. Do tego paru starszych kolegów usłyszało to chyba bo choć siedzieli przy ognisku zaczęli się podśmiewać z tego wszystkiego. Ale jednak Billy Bob nie zebrał się na odwagę by coś odpysknąć szamance i mówcy i w ogóle kimś wyżej w hierarchii bandy niż szeregowy ganger. A w końcu on w tym szeregu jeśli był już to gdzieś na samym końcu. W końcu więc zajął się razem z Brzytewką rozkładaniem płachty Karen i przygotowaniami do nazbierania deszczówki. Wydawał się nawet zadowolony, że może ukryć te niezręczne zmieszanie jakimś zajęciem. No i rudowłosa tak po nim nie jechała jak czarnowłosa. Alice wiec zyskała dzielnego pomocnika w tym dość prostym technicznie ale jednak zajmującym układaniu nie takiej znowu lekkiej plandeki by leżała jak trzeba. Ale szybko okazało się, że to dobry pomysł. Nawet jeszcze nie do końca rozłożona plandeka już tryskała strumieniami wody jak prawdziwa rynna podczas takiej ulewy.

Praca nie była taka łatwa bo trzeba było w tej ulewie gdzieś zaczepić tą plandekę a naturalnym wydawały się brzegi ścian pozostałe po dawnym dachu. W rogu to dawało już dwie ściany na podpórki i pozostawało resztę plandeki ukształtować w lejek czy coś podobnego by woda miała gdzie ściekać. Trzeba było się więc nawspinać, potem nabalansować na tych pokruszonych krawędziach zalewanych ulewą ścian i jeszcze jakoś przytrzymać potem tą plandekę by nie spadła. Właściwie to zrobiło się z tego całkiem solidny kawałek uczciwej pracy. Oboje zasapali się i napocili całkiem nieźle. A jednak okazało się, że mają jakąś pomoc. Najpierw jakiś jeden Runner wstał od ogniska by podtrzymać regał po jakim Alice próbowała dostać się na brzeg ściany, potem kolejny coś ruszył podać wreszcie to właściwie nagle okazało się, że pracują wszyscy razem. Ale gdy skończyli plandeka ujawniła swój przyjemny efekt uboczny bo choć o nią trzaskał i rozbijał się deszcz to pod nią było bez tego deszczu. Chociaż mokro i chłodno od tego co napadało do tej pory. Ale zyskali przy okazji zaimprowizowany twór namiotopodobny. Potem jeszcze młodzian ruszył na poszukiwania jakiś butelek i garów, właściwie czegokolwiek co by tej wody nałapać jak najwięcej.

I jakoś na ten moment wróciła San Marino z Peterem i Bliźniakami. I z Karen. Gdy Czacha wróciła do domu znowu było tam te przyjemne ciepło uderzające od ognia. Aż korciło by choć na chwilę ogrzać zmarznięte i zmoknięte dłonie i ciało. Znalazła też Nixa bez problemów. Kończył karmić Boomer zupą z jakiegoś rondelka. Drugi pazurowy komandos wyglądała bardzo mizernie. Ale ciepły posiłek i słowa Nixa jakoś chyba dodawały jej sił i otuchy. Sam podporucznik Pazurów zbyt zachwycony pomysłem zbadania tej koparki czy co to tam jeszcze grzebało się nie wydawał ale skinął głową na znak zgody. Skoro trzeba było to zrobić to trzeba. Po drodze na dole spotkali tą Karen. Grzebała w starej kuchni i wygrzebała jakieś gary, wiadro i butelki. Do gotowania albo zbierania wody. Poprosiła ich by pomogli jej to zanieść do garażu i na trzy osoby jakoś dali radę.

W końcu więc spotkali się wszyscy razem przy rozłożonym brezencie do zbierania wody i ochrony przed ulewą. Bliźniacy jakoś sami zwęszyli, że coś się święci i jakoś się przypałetali do tego garażu. Karen zajęła się rozstawianiem tych przyniesionych naczyń więc wydawało się, że sprawę na miejscu mają na tyle ogarniętą co w tej chwili się dało.

- Dobrze kochani - pierwsza odezwała się lekarka, dzieląc uwagę między poszczególne sylwetki tracące na ostrości w zbliżającym się nieubłaganie wieczornym mroku. Zielone oczy uciekały jej też notorycznie ku ludziom w garażu, tym z obrażeniami uniemożliwiającymi jakiekolwiek manewry manualne przynajmniej przez najbliższy czas. Powinna z nimi zostać, odwdzięczyć się za pomoc nie tylko przy montowaniu płachty, lecz tak za całokształt. Opiekowali się nią od paru miesięcy, teraz nadejść winien czas odpłaty. Ruda łepetyna wmawiała sobie, że zrobiła co tylko się dało, przygotowała rodzinę pod kątem zaopatrzenia i z pomocą Karen mogą wyrobić równolegle zarówno z kolacją jak i sprawdzeniem… lecz wciąż zostawienie potrzebujących przychodziło ciężko. Zadaniem wszak lekarza było przede wszystkim niesienie pomocy, dbanie o zdrowie oraz życie pacjentów - nie latanie po gruzach i dłubanie w mechanicznych wnętrznościach czegoś, co przed wojną samodzielnie nie powinno działać.
- Istnieje chociaż… cień prawdopodobieństwa, że wśród nas znajduje się ktoś, kto ma pojęcie o elektronice i sprzęcie komputerowym? Wolę badania na organizmach żywych, z syntetycznych znam podstawy i byłabym niezmiernie zobowiązana, mogąc w tej materii skorzystać z pomocy profesjonalisty. Niestety robotyka definitywnie nie jest moją mocną dziedziną - uśmiechnęła się połowicznie, przyjmując przepraszającą minę - Nie interesują nas urządzenia peryferyjne, naszym celem są dyski danych, choć przyznam szczerze, że dobrym procesorem i płytą główną… - powiedziała lekkim tonem, obserwują uważnie reakcje grupy i szukając tego specyficznego spojrzenia, dającego sygnał że druga strona dyskusji rozumie cokolwiek z tego, co właśnie słyszy.

- Dobra dobra Brzytewka. My ciebie też - San Marino przewróciła oczami i pokręciła głową. - Uwiniemy się z robotą i zaraz wrócisz do tych pobandażowanych złamasów. W tym stanie nigdzie ci nie spierdolą - zarechotała wesoło, z premedytacją obracając łeb na latynoskiego kuternogę - Idziecie z nami na szybki numerek przy koparce, czy będziecie dalej bezużytecznie bezużyteczni?

Z wysokości około półtora metra rozległo się głośne, wymowne westchnienie, wymieszane ze zgrzytem zębów. Trwało tak dobre trzy uderzenia serca, zaś zakończyło je krótkie kaszlnięcie, po którym Savage podjęła konwersacje uprzejmym, spokojnym tonem.
- Dziękuję za wyrozumiałość Milly - kiwnęła nieznacznie głową, przenosząc wzrok na Karen - Poradzisz sobie z zapasami i przygotowaniem kolacji? Wrócę jak tylko uwiniemy się z ostatnim problemem i ci pomogę. Wybacz… naprawdę jest mi niezmiernie niezręcznie prosząc cię o coś, co sama powinnam zrobić, jednak ze względu na braki kadrowe muszę rzucić na problem okiem. Jakoś ci się odwdzięczę, obiecuję - zakończyła mniej sztywno, choć zmęczenie kładło się szarym cieniem między piegami. Nabrała powietrza i obróciwszy głowę do najemnika w mundurze Pazurów - Nie obejdziemy się bez latarki, wypada również zachować choć podstawowe środki bezpieczeństwa. Znasz się na zabezpieczaniu terenu, każda sugestia z twojej strony będzie niezmiernie cenna. Na pewno dobrze się czujecie, nie potrzebujecie usiąść i odpocząć? - ostatnie zdanie skierowała do pary Bliźniaków, kołujących w okolicy na podobieństwo pary wybitnie przemoczonych sępów.

Bliźniacy wyglądali jak charty które zwietrzyły krew uciekającego zająca gdy Czacha wspomniała coś o szybkim numerku w ruinach stodoły.
- Szybki numerek? - zapytał z zaciekawieniem Hektor wyłapując co było najważniejszego w całej tej gadaninie wszystkich i do wszystkich i o wszystkim. - No pewnie! No i tak, mogę usiąść i odpocząć, no pewnie Brzytewka. - zgodził się z nonszalancją kiwając czarną, przemoczoną głową zgadzając się z lekarką. - Jak tak ci będzie lepiej robić laskę no to pewnie, mogę usiąść i odpocząć. - zgodził się zgodnie i pogodnie a słyszący go najbliżsi Runnerzy roześmieli się mniej lub bardziej słysząc ten ton i temat, jakże dobrze im znany.

- Zaraz, jak to tobie? A ja? Ej, Brzytewka, chyba nie będziesz robić gały takiemu złamasowi co? No daj spokój, laska to powinna się trochę szanować nie? No lepiej jak już masz robić to mnie. No dobra jemu możesz ale potem okey? Poza tym jemu dopiero co Karen robiła laskę to już mu starczy nie? - Paul oczywiście nie mógł pozostać bierny i cichy gdy temat wkroczył na robienie laski, szybkie numerki i do tego jeszcze chodziło o Brzytewkę, Czachę i tego latynoskiego złamasa. Za to Karen która właśnie podnosiła jakiś garnek gdy to usłyszała wyglądała jakby się potknęła. W każdym razie straciła równowagę chyba nie tylko tak na ciele i wypuściła trzymany garnek a potem próbowała go niezdarnie złapać skostniałymi z zimna dłońmi.

- A ty ją zapinałeś! - zrewanżował się oskarżeniem Latynos wskazując na kumpla ze złością, że jak zwykle bajeruje fakty na swoją korzyść jakby sam był lepszy. Karen odeszła gdzieś w kąt garażu niby, żeby ustawić ten garnek przy ognisku ale tam w blasku ognia widać było jej twarz, że spala się ze wstydu na te bezpardonowe uwagi Bliźniaków. Scysję zakończył Pazur. Uruchomił taktyczną latarkę przy swoim karabinku i to jakoś tak, że światło oświetliło twarze obydwu Bliźniaków. A, że latarka była przymocowana do broni więc i lufa wodziła odpowiednio od jednego do drugiego Bliźniaka. To jakoś w naturalny sposób przykuło uwagę obydwu Runnerów do tego światła, lufy i ich właściciela.

- No. Działa. - powiedział w końcu Nix po tym małym pokazie działającego taktycznego oświetlenia po czym zgasił te światło. - Pójdę z wami. Ale z tym co tam jest to nie wiem. - przyznał Pazur patrząc na pracującą z pyrkającym silnikiem bryłę pogrążoną tamtejszym złomem i ruinami stodoły. W zapadających ciemnościach była coraz słabiej widoczna.

- Tamte dwa to miały broń to wiedziałem chociaż czego się spodziewać. A ten tam no nie zwiedzałem go jak tam byliśmy ale nie widziałem żadnych luf ani nic takiego. No to nie mam pojęcia czego się spodziewać. - przyznał Peter patrząc poważnym wzrokiem na cel jaki sobie sami obrali i wybrali.

- Ja słyszałem, że te roboty to porywają ludzi. I piorą im mózgi. I w ogóle chujostwo. - powiedział Hektor też spoglądając na pracujące nie tak daleko coś. Gdzieś trochę dalej niż Guido, Krogulec i Vicky pracowali by wymontować z tej bardziej bojowej jednostki co się da.

- A ja słyszałem, że lepiej do tego nie podchodzić. I nie otwierać. Bo w środku jest jakieś chujostwo. Jakiś gaz albo inny syf i potem się roznosi. - dorzucił swoją porcję ulicznych mądrości Bliźniak z ręką na temblaku. Nix popatrzył na nich i widocznie nie był pewny jak to traktować. Tak naprawdę to plotek o tych cholernych robotach była cała masa, aż za dużo. Dlatego gdy już się jakiegoś naprawdę spotkało to tak naprawdę dalej człowiek nie wiedział co, z czym i jak się je.

- Alice się pytała o jakiś mechaników czy co. Macie kogoś? - Pazur przypomniał o pytaniu Brzytewki zwracając się znowu do Bliźniaków. Ci pokiwali głowami i zakrzyknęli po garażu. Od ognisk oderwały się dwie postacie. Mężczyzna i kobieta. Harv i Corey. Harv znał się na silnikach i takich tam innych rzeczach od wozów więc i blacharkę też mógł ogarnąć. Corey trochę bawiła się obwodami, czipami i takimi tam. Oboje należeli do tych poszatkowanych przez odłamki jakich niedawno opatrywała Brzytewka. Ale oboje też przyznawali, że nie mieli do czynienia “z czymś takim” co tam pracowało ale mogli spróbować.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline