Brunchilda czuła się źle - łupało ją w kościach i bolała ją głowa. W zasadzie to był paskudny dzień. Obudziła się na ulicy, w sumie to by tłumaczyło ból w kościach i kiepski poranny nastrój, jednak coś jej mówiło, że jej miejscem nie jest rynsztok, że przeznaczona jest do wyższych rzeczy, nie pamiętała jednak dokładnie jakie jest jej miejsce w porządku wszechrzeczy. Siedziała więc na ławce i kontemplowała błysk słońca odbijający się w wypełnionym wodą korycie gdy nagle usłyszała dźwięk otwierających się drzwi. Skrzypienie ją zaniepokoiło i na chwilę wytrąciło ją z równowagi obejrzała się więc i zobaczyła że siedzi pod knajpą. Karczma była całkiem zacna z drewnianych bali na z otoczaków a z jej wnętrza dochodziły dźwięki biesiady oraz zapach piwa. Brunia pomyślała sobie, że dzień pewnie będzie gorący więc warto napić się napoju bogów, po którym z pewnością poczuje się lepiej, nie zastanawiając się więc zbyt wiele udała się do jej wnętrza. Chciała się napić i trochę odpocząć. Miała w końcu do tego święte prawo, zwłaszcza w tak trudnym dla świata momencie. Zdanie Pracownika Socjalnego na temat alkoholu niezbyt ją w tej chwili obchodziło, zaś zbliżający się (zdecydowanie zbyt szybko) śpiew Doroty szkodził jej na kaca dlatego pośpiesznie zanurkowała do karczmy gdzie zamówiła sobie metr piwa.