Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-03-2018, 00:28   #15
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Post wspólny z Czarną

Lukas "Luke" Benson - przybysz z Miami



~ Fuck… ~ dłoń łowcy przesunęła się po nadszarpniętej warstwie drzewa.Wyszarpanej. Nie wyrąbanej, nie odstrzelonej tylko wyszarpanej. Cięciem. Jego czy jakakolwiek ludzka dłoń wydawała się mikra w porównaniu do rozmiarów tego czegoś zostawionego na drzewie. ~ Fuck. ~ Szarpnięcie z góry na dół trochę po skosie. Czyli nie dość, że to coś miało spore szpony to jeszcze spory rozmiar. Pewnie wyższe od człowieka. Żaden człowiek by nie mógł tak ciachnąć drzewa na takiej wysokości. Chyba, żeby miał stołek czy drabinę. Ale wtedy i tak by nie miał pary w łapach by tak ciachnąć drzewo. I pewnie nie tylko drzewo. ~ Fuck. ~ czuł jak język jakoś dziwnie mu wysycha i przylepia się do podniebienia.

I te łuski. Ładne, uniwersalne łuski od Parabelki. Złociły się w tym bagiennym błocie. Świeże. Jeszcze nie pochłonięte przez syf z bagna. Też z ostatniej nocy. Ale na rozmiar i masę celu były żałośnie słabą amunicją. Dobre do powstrzymania człowieka postrzałem w brzuch czy płuca ale nie takie coś. Ze dwa, może dwa i pół albo jakoś tak wzrostu. Może i trzy. Niewiele niższe od niedźwiedzia. Stojącego na dwóch łapach. Młodego ale i tak sporego w porównaniu do człowieka. No i pewnie na masę też już wchodzącą w trzycyfrowe wartości. Parabelka absolutnie nie miała wystarczającej mocy obalającej by zatrzymać coś tak wielkiego. I kurwa nie był pewny czy strzelba ma. ~ Fuck! ~ ale się wpieprzył. Chociaż jeszcze nie tak jak ten ktoś co tu strzelał ostatniej nocy. A jak się to ma do dzieciaka Bri? On już powinien być rano. Po tej walce. Cholera jak to widział to czemu nie zawrócił do domu?!

Głos szeryfa wyrwał go z tych nieprzyjemnych rozmyślań. - Idę! - okrzyknął szeryfowi ruszając prędko w jego stronę. Musiał mu powiedzieć. Powiedzieć im wszystkim. Byli w niezłym bagnie. Dosłownie. To raczej nie był niedźwiedź ostatniej nocy. Niedźwiedź, nawet młody, coś by pewnie zostawił po sobie. I rozstaw pazurów niezbyt mu pasował do niedźwiedzia. Poza tym niedźwiedź na bagnach?

Wtedy zderzył się z tą bagienną ciszą. Powinno być głośniej. Nawet ujadające psy nie powinny tak zagłuszyć i wystraszyć bagiennego życia. Chyba, że… Chyba, że było tu coś innego. Coś na tyle groźnego by nie wchodzić temu czemuś w drogę i uwagę więc lepiej stulić dziób. ~ Fuck! Fuck, fuck, fuck! O kurwa! ~ poczuł jak gruba kropla potu ścieka mu po kręgosłupie a dłonie nagle zaczęły się pocić jeszcze bardziej niż zwykle. Wróciło! Instynkt mówił mu, że to coś co tu było w nocy wróciło! Co teraz?!

Dobiegł do szeryfa gorączkowo próbując wymyślić odpowiedź na pytanie “Co teraz?!”. Ogień! I koncentracja! Inaczej wyłapie ich w tych zamglonych bagnach pojedynczo! - Szeryfie! Jest za cicho! - syknął pokazując dłonią w górę na otaczające ich drzewa. Szeryf i reszta może nie byli takimi specami jak on by to wyłapać w lot tą różnicę w języku otaczającej ich natury i aury ale jak im wskazał powinni to chyba dostrzec. - Myślę, że to co tu było w nocy i zostawiło te ślady na drzewach wraca. Trzeba się skoncentrować i by nas nie wyłapał pojedynczo. I ogień. Musimy miec pochodnie. - mówił szybko i rozglądał się szybko po zebranych ludziach. Mieli jakieś lampy? Z nasączonych olejem czy innym paliwem dragów najłatwiej by szło zrobić pochodnie. Jak nie musieli trochę poczekać i rozpalić bardziej tradycyjnie ale nie był pewny czy zdążą. Ale skoncentrować się mogli od razu.

Starszy mężczyzna zatrzymał się wpół kroku, czekając na tropiciela podczas gdy pozostali mijali go, podążajac za wciaz ujadającymi psami. Szeryf zmarszczył brwi, a niecierpliwość na jego twarzy zmieniła się w skupienie, gdy słuchał uważnie krótkiego raportu. Omiótł samymi oczami osnute mgłą pnie jakby chciał tam dostrzec coś, co skrywało się przed ludzkim wzrokiem. Bardzo powoli kiwnął głową, sięgnął dłonią za pas, wyciągając rewolwer, a w powietrzu rozległ się metaliczny klekot odsuwanego kurka.

- Ślady? Co widziałeś - przez mgnienie oka na jego twarzy pojawił się niepokój, ale szybko go zamaskował, stawiając na powagę. Pokiwał głową na znak, że rozumie, spojrzenie też bystro zlustrowało ponownie okolicę. Znajdowali się na w miarę płaskim, zalanym terenie, a jedyną osłonę mogły stanowić grube pnie drzew, porozsiewane po okolicy w odległości paru metrów. Benson nie widział żadnych kup kamieni, ścian, ani niczego, co mogłoby ich osłonić przynajmniej z jednej strony - Mamy ze trzy pochodnie, tyle samo latarek. Cristal zapakowała w plecak dwie butelki z benzyną… - chciał coś powiedzieć, ale przerwał mu krzyk gdzieś z przodu pochodu.

- Roy! - wrzask z przodu przebił się przez szczekanie i poniósł wytłumionym przez opar echem, odbijając się między wysokimi filarami drzew, ginąc w ich koronach. Poza tym panowała drażniąca, głucha i szarpiąca nerwy cisza w której oddechy wydawały się niestosownie głośne.

- MacCoy i reszta, wracajcie tu! - Skov odkrzyknął, patrząc czujnie po okolicy.

- Gdzie jest Roy?! - znów rozległ się ten sam krzyk. Lukasowi wydawało się o kogo chodzi - milczącego gościa, którego nie kojarzył z żadnej rozmowy, ale parę razy widział w Czapli.

- Nie wiem, lazł zaraz za mną! - następny krzyk, ten był wyraźnie nerwowy.

Ten pierwszy nie wydawał się zadowolony z odpowiedzi.
- To gdzie do cholery jest?! Roy!

- Nie wiem, mówię że był zaraz za mną! Cristal widziałaś go?! - kolejna odpowiedź i następne pytanie, na które odpowiedziała kobieta. Cristal Rivers, o ile tropiciel dobrze słyszał. Mgła wytłumiała głosy i zniekształacała je, przez co miało się wrażenie, że dochodzą zza ściany, a nie z pustej, niewielkiej przecież odległości.

- Nie, patrzyłam na psy! - odpowiedź kobiety wyszła bardzo cienko, dziecięco wręcz. Nerwowa atmosfera po kolei udzielała się każdemu. Rozległy się dźwięki rozchlapywanej pospiesznie wody i ciche przekleństwa, zbliżające się do tropiciela z każdą sekundą. Tak samo ja psie szczekanie.

- Roy! - pierwszy głos wrzasnął ile sił w płucach.

- Zamknij się debilu! - kobieta wrzasnęła, a mgła zafalowała, zmieniając bezkształtne sylwetki w ludzkie figurki. Każda z nich trzymała wyciągniętą broń, ale niewiele tam było palnej.

~ Ale syf! ~ zwiadowca zacisnął szczęki widząc jak z każdym oddechem sytuacja chrzani się coraz bardziej. Czuł ciśnienie presji, jak zawsze gdy stawiał na szali losu swój własny. Co robić?! Iść po tego Roya? Coś mu mówiło, że facet ot, się raczej nie potknął i nie wyrżnął w błoto. Miał głupie wrażenie, że to coś od tych pazurzastych szram na drzewach go dorwało. Tak samo jak tego pechowca od 9-tek w nocy. Albo spróbować odpalić ten ogień co mogli i najwyżej wtedy spróbować coś zdziałać. To niezbyt dobrze wróżyło Roy’owi ale cholera… A jak to z tymi szponami nie było samo?

- Do tyłu! Wracać, nie rozłazić się! - krzyknął do nich sięgając po olej z lampy i gorączkowo ścigając się z czasem by rozpalić pochodnie. Musieli mieć ogień! Jak się uda to pójdzie tam gdzie chyba był Roy i sprawdzi co da się wyczytać ze śladów na miejscu. Ale najpierw ogień, jak najwięcej ognia, jak najwięcej pochodni, najlepiej by każdy miał swoją.

Ścigali się z czasem, tropiciel czuł to w kościach. Szybkie, nerwowe ruchy dłoni próbowały nadgonić stracone sekundy, przygotować się na nieznane zagrożenie, czające się pośrodku mlecznego oparu. Otaczajacy go ludzie szybko podjęli aluzję, przestając robić hałas. W ciszy, z zaciśniętymi szczękami próbowali coś zdziałać. Syknęły odpalane zapalniczki, zaskwierczały zapałki, posyłając w przesycone bagiennym zaduch nikłą woń siarki.
Pierwsze wątłe płomyki zatańczyły na pochodniach, gdy psy z dzikiego ujadania przeszły w ostrzegawczy warkot, zbijając się w ciasną grupkę i jeżąc kryzy futra na karkach.

Benson widział strach i niepewność na znajomych twarzach, zacięcie w oczach, desperacko skaczących po okolicznych pniach i mgle. Widział że szerf otwiera usta aby coś powiedzieć, lecz nie zdążył.

Zamieszanie z boku przykuło uwagę z elektryczna precyzją uderzajacego w ziemię pioruna, chociaż to nie piorun spadł na kark młodego MacCoya, a bestia. Lukas dostrzegł tylko bure futro i długi ogon w cętki. Kształt wielkości dorosłego człowieka spadł z nieba, przyczajony do tej pory gdzieś wśród koron drzew.
- Rob! - krzyk szeryfa zlał się w jedno z wrzaskiem bólu młodego chłopaka.

- Kurwa! - zawtórowało mu chóralnie parę osób, momentalnie obracajać się tam gdzie nastąpił atak.
Benson zaś zobaczył co innego - kolejne ruchy, dyskretnie przedzierające się we mgle tuż przy ziemi. Otaczały ich, nim minęło pierwsze zaskoczenie naliczył trzy sztuki niecałe 6 metrów od pleców stłoczonych w nerwową grupę ludzi.

- Jest ich więcej! -
Luke dostrzegł tego co i skoczył na młodego McCoya. Ale też drugie cholerstwo podchodziło ich z przeciwnej. I jeszcze jedno na drzewie. I kolejny. ~ Cholera z pół tuzina! ~ przemknęło mu przez myśl. Sporo. Nawet jeden to by był nie lada zajęciem dla nich. Rzucił pochodnie pod swoje nogi by choć symbolicznie odgradzała go od bestii jaką obrał za cel. Wycelował swojego SPAS-a włączając latarkę. Wąski promień taktycznego oświetlenia padł na podkradajacę się z kierunku z jakiego właśnie przyszli. Przestawił strzelbę a automat. Szybko! W tym trybie broń pożerała ammo z maga jak głupia ale nie było się czasu patyczkować, liczyła się siła ognia!

Strzelił. Strzelał raz za razem posyłając gorączkowo kolejne chmury ołowiu w stronę obranego za cel stwora. Na kilkadziesiąt kroków uderzenie ołowiu w nie opancerzony cel było mordercze. Stwór zachwiał się gdy oberwał za pierwszym razem chmarą ołowiowych drobin. Ale pędził dalej. ~ Kurwa! ~ broń Bensona przeładowała i strzeliła znowu. ~ Cholera! ~ chyba pudło, dostał najwyżej jakimś rozbryzgiem. Trzeci strzał. ~ Dostał! Padł! ~ skumulowana wiązka ołowiu dosięgła stworzenie i te zawyło gdy chyba dostało w łapę. Jeszcze dychało ale choć chwilowo było zastopowane. Luke obrał za cel następną kreaturę. ~ Z pół maga. ~ zostało mu jeszcze z pół maga. A miał chyba najmocniejszą broń w ich paczce. Niedobrze. Ale póki jeszcze były metry i naboje…

Puszczona pochodnia z sykiem wpadła w błoto i paliła się jeszcze przez moment, ale żar musiał wygrać z podmokłym terenem. Za plecami słyszał strzały. Te głośniejsze, rewolwerowe i inne - z mniejszej broni krótkiej i starych, wysłużonych myśliwskich strzelb. Słyszał też krzyki. Te Crystal, szarpiącej się z czymś, co swoją masą wdusiło ja w błoto. Kotłowali się oboje, zwierz przypominający przerośniętą pumę warczał i gryzł, rycząc za każdym razem, gdy w jego ciało zagłębiała się kolejna kula, ale nie tylko ta jedna para walczyła w krótkim zwarciu. Parę kroków dalej chłopak z bliznami na twarzy wrzeszczał z bólu i szoku, niemrawo odpierając ataki drugiego stworzenia. Na jego szczęście ludzie przełamali stupor, biorąc w dłonie to, co tylko mieli. Rozległy się odgłosy rąbania i warkot psów, które doskoczyły do stwora atakującego ich pana. Ludzie klęli, ale słowa ginęły w głośnych dźwiękach awantury i wystrzałów.

Benson za to nie miał czasu się rozglądać, ani biec z pomocą. Musiał liczyć, że przewaga ludzi wystarczy, by zażegnać zagrożenie nim ktoś straci życie. On miał inne zmartwienie - szarżujące na niego poprzez bagienną wodę. Widział je już na wyciągnięcie ręki, tak blisko, że bez problemu dałby radę policzyć kły w wyszczeroznej paszczy… długie, coś jak jego kciuk. Były też pazury, ale te młóciły burą wodę. Dostrzegł, że zwierzę spina mięśnie grzbietu, jakby gotowało sie do skoku… prosto na niego! Innych celów nie miało na drodze!

Zdążył strzelić tylko raz. Ale ołów w locie rozminął się ze skaczącą bestią a potem Benson poczuł uderzenie sprężystej masy gdy bydlę na niego wpadło. Oboje upadli w błoto gdy bestia przygniotła go do ziemi. Czuł desperację przemieszaną ze strachem gdy te obce mięśnie, kły i pazury były o centymetry od niego. Czuł gorący i wilgotny oddech tego stworzenia tak samo jak wolę wyrażoną w ruchach by go dorwać. A on desperacko próbował się wywinąć. Zastanawiał się strzelbą by nie dopuścić kłów do siebie. Pod łopatką wyczuwał jakiś korzeń albo zgniłą gałąź ale zeszło to na dalszy plan. Bestia użarła go w ramię. Zawył gdy ból zaatakował jego świadomość. To coś było silniejsze i cięższe od niego a do tego przygniatało go swoją masą. Ale wciąż udawało mu się zastawiać i wywijać przed ostatecznym ciosem kończącym tą walkę. Stwór poprawił swój cios i użarł go znowu. Benson znowu wrzasnął. Nie mógł znieść zbyt wiele takich ran z tak silnym przeciwnikiem, jeszcze z raz czy dwa da radę a potem po nim!

Udało mu się jakoś trzasnąć bokiem broni w bok głowy bestii. Stworowi odrzuciło trochę ten łeb ale zanim wrócił Luke trzasnął go lufą w łeb. Tym razem stworzenie chyba zamroczyło. Myśliwi skorzystał z okazji by zrzucić stwora z siebie i stanąć na własnych nogach. Stwór zaczynał dochodzić do siebie a Luke miał dość starcia z nim. Pośpieszenie wycelował SPAS-a i strzelił dobijając maszkarę. Rozejrzał się.

Ten którego trafił wcześniej próbował się odczołgać. Jeden leżał martwy na pobojowisku. Został jeszcze jeden ale psy i ludzie pospołu przyparli go do drzewa. Zdołał wycelować do niego a światło opromieniło plecy najbliższych ludzi i samego poranionego stwora. SPAS wypluł z siebie następną porcję ołowiu. Wiązka śrutu śmignęła między ramionami ludzi i trafiła stwora w pierś. Potężne, ołowiowe uderzenie rzuciło go na pień drzewa i tam zaskomlał boleśnie i wreszcie osunął się na ziemię.

Ludzie upewnili się czy nie udaje ale na oko myśliwego po tych wszystkich trafieniach wcześniej ta bezpiśrednia wiązka śrutu w trzewia powinna go powalić na dobre albo byłby do dobicia. Tak jak ten ostatni jeszcze żywy stwór jaki po wcześniejszych trafieniach Bensona próbował odpełznąć w mroki mgły by skryć się przed ludźmi. ~ O nie tak prędko. ~ przybysz z Miami który od paru lat zadomowił się wśród tych właśnie zaatakowanych ludzi wiedział, że w tej chwili to coś jest w mizernym stanie. Ale jeśli nie wykończą sprawy to znów ma szansę kogoś z nich zaatakować. Podbiegł więc do tego czegoś i strzelił. Z bliska skumulowaa wiązka śrutu roztrzaskała czaszkę stwora jak melon spuszczony z dużej wysokości na chodni.

~ Hiuh… ~ traper westchnął z ulgą. Chyba koniec. Ale gdy na czuja zerknął do magazynka broni okazało się, że wystrzelił ostatni nabój na tego ostatniego stwora. ~ Hiuh… ~ niewiele brakowało. Z jeden więcej, trochę mniejsza odległość i byłaby wtopa. Pokręcił głową. Zaczął ładować kolejne naboje z bandoletu by zastąpić w magazynku te wystrzelone. - O cholera… - mruknął gdy jakoś dopiero teraz dotarło do niego, że oberwał. Ramię nie wyglądało zbyt dobrze. Właściwie to wiedział przecież, że oberwał no ale jakoś…

- Hej! Wszyscy cali? Wszyscy są?! Ma ktoś bandaż?! - krzyknął wracając do większości grupki. Musieli sie ogarnąć, sprawdzić co i jak. I zdecydować co dalej.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline