Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-03-2018, 12:48   #70
Aiko
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację

- … przejaskrawione, wyuzdane w swoim splendorze, pozbawione resztek przyzwoitości.
- Przyzwoitości? Że niby co jakaś pocztówka ma wspólnego z przyzwoitością?
- Nic. O to mi właśnie chodzi. To kłamstwa zaklęte w obrazkach, stworzone celem nakręcenia turystycznej koniunktury. Policzki wymierzone odbiorcom, które mają ich zmusić do pokazania, że są lepsi od nadawcy. Genialny pomysł. Bombowy w swojej prostocie i…
- Skoro są takie diablo czadowe, to dlaczego nikt ich już nie wysyła? –
zapytał drugi głos.
- Lepsze jest, było i będzie wrogiem dobrego. W dobie Internetu piękne, utopijne obrazki zdewaluowały się całkowicie, nie mówiąc już o niepotrzebnych kosztach dla wysyłającego. Dodaj do tego nadszarpnięcie dawnych więzi społecznych, a będziesz miał pełen…
- Cichaj, nasza Śpiąca Królewna się budzi. Hej. Hej! Na… ugh. Na…
- Nana –
podpowiedziała mu dobrodusznie pierwsza para strun głosowych – Nazywasz się Nana, prawda? Albo raczej tak miała na imię dziewczyna, do której jeszcze niedawno należało to napiętnowane ciało. Z nazwiska Kleinfrankenheim, w czasie ślubów…
- Święty Jezu, jakim cudem nie połamałaś sobie przy tym języka? –
wdarł się drugi mówca.
- Od momentu ślubowania znana jako siostra Suzanne. Popełniła samobójstwo po tym…
- Dobra, dobra! Wszyscy znamy tę bajeczkę. Ona ją przeżyła, my mamy za sobą kilkustronicową czytankę. Lepiej wylegitymujmy już tego, co siedzi w środku, co by znowu nie było kolorowej sytuacji jak z przed miesiąca . Nie wywabiłem jeszcze resztek plam –
gaduła numer dwa nie dawał za wygraną, ewidentnie chcąc przejąć pałeczkę.
- Przepraszam za mojego kolegę. Gruboskórność i brak wychowania wyssał z mlekiem
matki. Nie potrafi odnosić się z szacunkiem nawet do towarzyszy z czasów wojny –
w pierwszym głosie rejestrowało się teraz realne zakłopotanie. Jakby osoba, do której należał, uważała się bezpośrednio pociągniętą do odpowiedzialności za zachowanie swojego sojusznika. Shateiel poczuła, że opuszki palców gładzą z zatroskaniem jej czoło. Że ocierają je z ciążących nań kropelek potu i... czegoś jeszcze. Czegoś dawno już zaschniętego. Miękkość oraz ciepło otulające tył jej głowy sugerowały, że ta spoczywa bezwładnie na czyichś kolanach. Nozdrza Nany przepełniał słodki zapach herbatników wymieszany z wonią polnych kwiatów. Znów była niczym mała dziewczynka, skryta w matczynych ramionach przed całym złem śmiertelnego świata. Bezpieczna. Błogo beztroska. Błogość? Czy właśnie to ją teraz przepełniało? Nie. Przecież nie była jej godna. Ani jedna, ani druga. Pierwsza odebrała sobie życie w chwili słabości. Druga wybebeszyła ostatki żywota z planu Wszechmogącego, odważyła się kwestionować nieomylność jego sądów, butnie podnieść przeciw niemu rękę. Jak mogła? Jak? Mimowolnie zakwiliła. Cienka strużka ciepła spłynęła wzdłuż policzka Nany, ale to Shateiel krwawiło serce.
- Ciii… już dobrze! Już wszystko dobrze. Koszmar się skończył. Możesz otworzyć oczy. Jesteś teraz ze swoimi braćmi i siostrami. Bezpieczna. Daleko od Otchłani. Już nikt nie zrobi Ci krzywdy. Nie pozwolimy na to. Komukolwiek... – ruch dłoni, pewny i delikatny zarazem, starł łzę mknącą w dół policzka dziewczyny.

Wspomnienia Nany szybko podsunęły jej właściwe słowo. Łzy. Widywała coś takiego u śmiertelników… dawno temu. Wieczność temu. Była pewna, że nigdy tu nie powróci, że już zawsze tkwić będzie w Otchłani. A jednak Wypuścił ją. Bo to musiał być On, prawda? Poczuła jak kolejna łza spływa po policzku. Musiała upaść na udo tej kobiety… Nagle w głowie pojawiła się panika,a chwilę po niej atak wspomnień. No tak. Karolina i jej zgrabne uda. Jej świadomość zaatakował strach i dezorientacja, Nana błyskawicznie zaczęła się wycofywać w głąb jej świadomości. O ile to pierwsze nie było typowym dla niej odczuciem, to drugiemu udało się przebić przez, potępiający zmysły, smutek. Zepchnęła wspomnienie o Karolinie zatrzymując Nanę. Będzie jej teraz potrzebowała. Ta rozmowa… nie rozumiała większości słów. Bo czym była ta poczt… Nana podrzuciła jej wspomnienie, otrzymanego od jakiejś znajomej kawałka kartonu.
To chociaż jedną rzecz sobie wyjaśniły, teraz tylko gdzie właściwie jest i kim jest ta dwójka. Otworzyła usta, ale powstrzymała się od wypowiedzi… Większość słów, które podpowiadały jej wspomnienia i wiadomość Nany jakoś nie pasowała do stanu w jakim się znalazła. Przymknęła wargi starajac sobie przypomnieć coś adekwatniejszego. Znalazła! Uśmiechnęła się i ponownie otworzyła usta, a wraz z nimi oczy.
- Kim wy do cholery jesteście? - Jej głos był lekko chrapliwy jednak nie była pewna czy od płaczu teraz czy od tego całego ryku, który odstawiła Nana przed skokiem.

- No to masz za swoje, Quasu. Tyle w tym temacie. Tyle jeśli chodzi o “empatię, czułość, wyrozumiałość” i resztę tego cukierkowego pierdolenia. Na moje to możesz je sobie w tyłek wsadzić i przytkać tą swoją pozłacaną trąbką - rzucił mężczyzna, formułując dla koleżanki barwną reprymendę. Ton jego głosu, choć nie mniej szorstki niż Nany, zdradzał dobry humor.
- Ale i tak masz szczęście. Ja na miejscu Na...- żachnął się, znów zapominając jej imienia. - Ja na miejscu siostruni nie strzępiłbym języka, tylko skoczył ci do gardła i wydarł soczysty kawałek krtani - wstał z krzesła w rogu pomieszczenia i zrobił dwa kroki do przodu, najwyraźniej poddając ułożony właśnie scenariusz dalszym rozważaniom.

Był wysoki. Masywny. Zarost na jego twarzy nie widział żyletki od dobrych dwóch tygodni, a ruda grzywa tłustych, zmierzwionych włosów zaścielała cały kark. Do tego bawełniana koszula oraz kurtka, bojówki i buty zasponsorowane przez Armię Zbawienia.
- Myślę, że powinieneś przestać mierzyć innych swoją miarą. To zupełnie naturalne, że jest przestraszona, zdezorientowana. Najlepiej zrobisz, jak zostawisz nas same i zaczekasz na zewnątrz. Nana już wystarczająco się zestresowała bez twoich ordynarnych...
- Sorry, Batory, nie ma mowy. Prikaz odgórny, Szycha powiedział, żebym cię o krok nie odstępował, a po naszej ostatniej wtopie nie zamierzam mu się narażać.

Rozłożył ramiona w geście beznadziejności. Ten był równie sztuczny co niesmaczny.
- A czy mogę przynajmniej prosić, abyś to mnie pozwolił przeprowadzić tę rozmowę? Tak będzie lepiej dla wszystkich zebranych - skontrolowała kobieta, nie dając wyprowadzić się rudowłosemu z równowagi. Ona również była dość wysoka. Na stojąco mężczyzna miał nad nią zapewne nie więcej jak dziesięć centymetrów przewagi. Jej długie, kasztanowe włosy sięgały prawie do pasa, naznaczone tu i ówdzie różnobarwnymi strunami koralików. Kolory tych ostatnich kontrastowały z gładką, mlecznobiałą cerą właścicielki, jednak nawet ich pstrokatość nie mogła mierzyć się z głęboką, seledynową zielenią jej oczu. Do tej pory Suzanne uważała “zatracenie się w czyimś spojrzeniu” za zwykły literacki frazes, ale teraz... teraz nie była już taka pewna. A choć pozornie spokojne, wody zaklęte w tych ślepiach jawiły jej się jako niebezpieczne - podszyte skałami, wiodące lekkomyślnych żeglarzy na zatracenie w akompaniamencie syreniego śpiewu. Takiego jak ten.
- Nie bój się, jesteśmy przyjaciółmi. Ja nazywam się Quasu, a to jest Valerius - wskazała dłonią w stronę skromnie ubranego mężczyzny, jakby przedstawiała nowo przybyłego gościa na przyjęciu koktajlowym. Ten machnął bagatelizująco ręką, po czym wyciągnął z kieszeni pomiętą paczkę papierosów. Teraz... teraz musiał tylko znaleźć zapalniczkę.
- Wysłano nas, abyśmy pomogli Ci się odnaleźć w tym nowym świecie. Wiele rzeczy uległo zmianie od czasów wojny, a pierwsze kroki mogą być... - ukradkiem skierowała wzrok na rudzielca -... cóż, przytłaczające, nawet jeśli ma się to szczęście, żeby skorzystać ze wspomnień śmiertelnego ciała. Ale zacznijmy od początku, od podstawowych ustaleń. Jak Ci na imię? Czyja świadomość zamieszkuje teraz umysł Nany Kleinfrankenheim? - Quasu zmrużyła zielone oczy i dobrotliwie się uśmiechnęła, pomagając dziewczynie podnieść się na nogi i odzyskać poczucie równowagi. Scena przywodziła na myśl koniec przedszkolnej drzemki, nauczycielkę pozwalającą wydobyć się podopiecznym z osowienia. Tyle tylko, że poluzowane elementy drewnianego parkietu zdecydowanie w tym nie pomagały, a ściany z odchodzącą farbą odległe były od dziecięcej lekkoduszności. Suzanne i jej nowi “przyjaciele” najwyraźniej znajdowali się w jakimś opuszczonym mieszkaniu typu studio, co potwierdzał okupowany przez mężczyznę wrak barowego blatu oraz roztrzaskane kawałki lustrzanego sufitu, które przypominały o swoim istnieniu przy każdym stąpnięciu.

Dziewczyna powoli złapała równowagę i, nie spiesząc się z odpowiedzią, rozejrzała się po pomieszczeniu. Znalazła się na przegranej pozycji. Była ich dwójka i bez wątpliwości siedzieli tu dłużej niż ona. Przyjrzała się swemu odbiciu. Wszystko było jak przed skokiem. Krótkie włosy i “cywilny" kostium. “By nie robić kłopotów dla zakonu". I tak by je mieli, toż zaraz ktoś by się dowiedział kim jest i gdzie mieszka. Sięgnęła do tylnej kieszeni spodni i wyjęła z niej różaniec i dowód osobisty. “By nie robić kłopotów policji". To było tak bardzo w stylu Nany. Nawet samobójstwem nie chciała narobić innym problemów. Schowała dowód do kieszeni i przesunęła palcami po różańcu, wyczuwając delikatną fakturę powycieranych drewnianych paciorków.
- Shateiel. - Rzuciła, podnosząc wzrok na Quasu. - Kto was przysłał? Kim jest ten “Szycha"? - Zerknęła na rosłego faceta. Z jakiegoś powodu wydawał się mniej niebezpieczny niż zielonooka pani. Choć Nana ze swoim metrem i sześćdziesięcioma centymetrami wzrostu była przy nich niczym nieszkodliwe dziecko.
W drugiej kieszeni musiała mieć kilka drobnych. Jej świadomość podpowiedziała jej po co. “Na kawę". Pewnie na dwie albo trzy. Nana zawstydziła się. Uwielbiała kawę mimo, że to UŻYWKA. Shateiel uśmiechnęła się bo momentalnie wyczuła kolejną słabostkę. Wino. Momentalnie poczuła na języku znajomy, cierpki smak. Uśmiechnęła się do swoich myśli, przesuwając palcem po paciorkach.

Zapalniczka szczęknęła, uwalniając płomień. Valerius przystawił go do czubka własnej używki. Zaciągnął się dymem. Obłoczek szarego dymu opuścił jego usta, nieśpiesznie płynąc w kierunku sufitu. Chwilę potem przelało się przezeń światło neonów za oknem. Przypominał teraz nieco aureolę. Smolistą, rakotwórczą aureolę.
 

Ostatnio edytowane przez Aiko : 08-04-2018 o 17:35.
Aiko jest offline