-Ooo- zdumiał się mnich wychylając się w kierunku Andre, tak że niemal spadł z pleców muła.- Czyżbyś walczył z poczwarami, jakie czają się w tych lasach? Z ohydnymi bestiami? Trolami, goblinami, zjawami, strzygami?- wymieniał podniecony mnich-Z takimi istotami, o których słyszy się tylko legendy, a ci którzy je rzekomo spotkali już dawno leżą w ziemi? Pokój ich duszom- wyszeptał do siebie Bent, przymykając powieki i składając dłonie do modlitwy.
Po chwili znowu się ożywił kontynuując swój monolog- Potwory nadzwyczaj szkaradne chodzą po tym świecie. Osobiście nie natrafiłem nigdy na któregoś z nich i obym nigdy nie natrafił. Miejsce ludzi takich jak ja jest w klasztorze, przy ciepłym kominku i mocnym trunku. O!- mnich najwyraźniej znowu się zapominał- Nie dla mnie tułanie się po świecie z mieczem w dłoni i strachem w sercu, nie mówiąc już o wrogach depczących po piętach. O, tak jak to jest w Twoim przypadku.- Bent zamilknął na chwilę. Zmierzył wzrokiem Al’ Thora. Rzeczywiście, mężczyzna wyglądał na zaprawionego w boju. „Cóż, zawsze lepiej mieć takiego po swojej stronie” pomyślał mnich. – A jeśli już mowa o poczwarach…Czyżbyś zmierzał do Vilee-de-Clee jako przyszły zabójca…-Bent czujnie rozejrzał się we wszystkich kierunkach, wliczając w to niebo ponad ich głowami. Znowu wychylił się w kierunku Andre, tym razem już niemal spadając z muła. Ściszył głos do ledwo słyszalnego szeptu wypowiadając ostatnie słowo-…smoka?
__________________ "The eagle's eye is hiding something tragic
but in this night the red wine rules in me" |