Ranek przyniósł nie tylko smaczne śniadanie, ale i informacje, od których omal krew Dietricha nie zalała.
Jakaś gnida otruła jego werzchowca?
Nie chciał uwierzyć w słowa stajennego, nim ruszył jednak, by sprawdzić prawdziwość tej wieści, w karczmie wybuchła awantura, której celem stał się, nie wiedzieć czemu, nie karczmarz, a bogu ducha winien Karl. Najwyraźniej krasnoludy przestały myśleć rozsądnie.
- Ja też jestem stratny - powiedział, dobywajac broni i stając obok Lehmana. - Dziwne to jednak, że na nim pomsty szukacie - głową skinął w stronę Karla - a nie na tych, co są za to odpowiedzialni. Na przykład na stajennym, który wszak za konie odpowiada i który rękę do tego przyłożyć musiał. Albo i wie, kto za tym stoi, skoro noc całą w stajni był. Lepiej go złapcie, nim ucieknie, winę swą i współudział potwierdzając.
- A i karczmarza warto by przycisnąć. Wszak z tego tu - ponownie w stronę Lehmana skinął - złota nie wyciągniecie, a przecież to karczmarz za dobytek swych gości odpowiada. Niech złoto za konie odda. I to szybko, póki jeszcze jego karczma cała stoi.
Gdyby był sam, już by ze stajennego prawdę, a z karczmarza odszkodowanie wyciągnął. Zachowanie krasnoludów zdecydowanie utrudniało tego typu działania.