Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-03-2018, 23:25   #27
Ehran
 
Ehran's Avatar
 
Reputacja: 1 Ehran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputację
Las płonął. Victor nie miał pojęcia jak się znalazł w tym miejscu. Wokół niego było kilka innych postaci. Wszystkie zaciemnione. Im bardziej starał się skupić na nich swój wzrok, tym bardziej pochłaniała je ciemność.
Zaczął się rozglądać. Polana wydawała się idealnie okrągła. Żar bił od ściany ognia, która ich otaczała. Wtedy spomiędzy drzew wyszła ona. Kobieta odziana w biel.
Victora uderzyło to jaka jest… czysta. Nie pamiętał kiedy spotkał kogoś takiego. W zasadzie chyba nigdy. Gdy kobieta się odezwała to jej głos zdawał się dochodzić gdzieś z wnętrza głowy wilkołaka.
- Jesteście najsilniejszymi z waszego pokolenia. Tylko wy możecie odwrócić losy świata. To od was zależy przyszłość Gai. Musicie spotkać się na płaskowyżu w najbliższą pełnię księżyca. Nie możecie zawieść tak jak my zawiedliśmy.
Victor skrzyżował ramiona na potężnej piersi. - Pierdol się panienko. - parsknął i splunął w zieloną trawę. Jego ślina zasyczała a trafiona kępka poczęła się wykrzywiać i rosnąć. Pędy rozwidlały się i plątały. Piękna trawa po chwili wyglądała niczym zdziczały chwast.
- Albo jeszcze lepiej, obciągnij mi. - zażądał złowrogo. To był jego sen. Tu dziewczęta zazwyczaj zachowywały się jak należy, a co tej tu odbiło?
Kobieta przeszyła go lodowatym spojrzeniem. Mięsień na policzku Victora wściekle i spazmatycznie zadrżał. Wilkołak odpowiedział kobiecie swoim paskudnym spojrzeniem stalowo szarych oczu. Mierzyli się. Victor czuł jak potężna wola napiera na jego umysł. Pot wystąpił na jego czoło. Napęczniała żyła na jego skroni pulsowała wściekle. Victor zagryzł zęby. Mięśnie na bicepsach napęczniały niezdrowo, grożąc rozdarciem koszulki.
- Zrozum Victor, to twój obowiązek - tłumaczyła cierpliwie kobieta spokojnym, troskliwym wręcz głosem. Podeszła bliżej. - To twoje przeznaczenie.[/ Twoje.
Victor strząsnął z siebie nacisk, wybuchnął nagłym ruchem, zaskakując kobietę. Twarda niczym stal pięść trzasnęła kobietę w twarz. Buchnęła krew, na boki poleciały skruszone zęby.
- Wynoś się z mojego pierdolonego snu zdziro! - warknął wściekle pryskając na boki śliną. Zamachnął się i kopnął kobietę z całej siły. Poczuł jak pod butem pękają żebra.
Coś wyskoczyło z cieni uderzyło go z siłą lokomotywy od tyłu. Victor runął na trawę. Z każdej strony dostrzegł zbliżające się cieniste postacie. Szarpnął się w górę i zrzucił napastnika. Lecz natychmiast dwa kolejne niewyraźne kształty naskoczyły na niego. Poczuł zagłębiające się w jego ciele pazury. Poczuł jak pod ubraniem wylewają się gorące plamy krwi. Pochwycił jednego z napastników, szarpnął za głowę, czemu towarzyszyło charakterystyczne chrupnięcie. Kolejne postacie dopadły go, unieruchomiły. Kopnięcie od tyłu w kolana zmusiło do uklęknięcia. Ktoś pochwycił jego głowę za włosy i szarpnął w górę. Victor ujrzał kobietę. Była nietknięta, jakby jej wcale nie uderzył. Nawet suknia była lśniąco czysta. Żadnych śladów krwi, żadnych śladów trawy czy ziemi. Patrzyła na niego głębokimi, przepełnionymi smutkiem oczyma.
Poczuł ostrze dotykające gardła.
Patrzyli sobie w oczy, zastygli w tej szczególnej chwili, ostatniej chwili przed śmiercią. Kobieta była tak pełna współczucia i żalu. Victor poczuł skręt żołądka, bardziej niż zimna stal na szyi, niepokoiło go jej spojrzenie.
Victor zachłysnął się okrzykiem przerażenia, lęku i nagłego ostrego bólu, czując, jak ostrze wbija się w ciało, jak głęboko rozcina mu gardło.
To był koniec.
Poczuł jak gęsta gorąca krew wytryskuje z jego tętnic. Jak spływa po jego szerokiej klatce piersiowej. Poczuł jej metaliczny smak. Zacharczał dławiąc się własną posoką.
Chłód błyskawicznie wkradał się w jego kończyny. Lód kąsał jego członki.
A ona patrzyła z współczuciem, jej oczy... były tak niezwykłe. jakiego koloru były? Zieleni świeżej trawy? Błękitu czystego nieba? Nie był pewien. Tracił świadomość. Pole widzenia zawężało się szybko, serce jeszcze wściekle tłukło w piersi, nie świadome, że tylko przyśpiesza nieuniknione.
- Wróć tutaj. I zrozum. - ostatnie słowa kobiety przebiły się nieśmiało przez zapadający całun czerni.

Victor obudził się zlany potem. Zacharczał. Nie mógł nabrać powietrza. spróbował wstać, ale przewrócił się, kończyny wydawały się zdrętwiałe. zakaszlał i od charczał paskudnie. A potem splunął gęstą zakrzepłą gulą krwi. Znów mógł oddychać. Ciężko dysząc chwycił się za szyję. Sztywne niczym kołki palce macały skórę. Nie było rany. To był tylko sen. Victor zakaszlał i uderzył pięścią w podłogę.
- Skurwiona dziwka. - warknął. Dawno nie miał tak realistycznego snu. Koszmary... te miał niemalże co noc. Jedynym lekarstwem, i to nie zawsze skutecznym, było ciepłe kobiece ciało, które mógł nocą przytulić do siebie. Wtedy, czasem, zmory zostawiały go w spokoju... jakby odstraszało ich iskrzące się życie w ciepłym kobiecym ciele.
Victor sięgnął po bukłak i przepłukał gardło. Wyraźnie czuł cierpki posmak własnej krwi.

Kolejna noc nie różniła się wiele. Znów pojawiła się kobieta. znów stawiała żądania. Znów wdał się w bójkę i znów został zabity. Tym razem ktoś rozbił mu czaszkę... chyba młotem... nadal nie był w stanie dostrzec wyraźnie cienistych postaci, jakby byli tam... ale nie do końca...
Łeb bolał go cały dzień. Pod palcami wyczuł zrośnięte pęknięcia czaszki, których, i tego był pewien, wcześniej nie miał na tej części swego czerepu...
Coś było nie w porządku. Poważnie nie w porządku.

Tym razem postanowił się przygotować. Nie znał rytuałów mocy. Był żołnierzem, zabijakom. Kapłani nigdy go nie wtajemniczyli. Ale obserwował ich, gdy odprawiali swoje hokus pokus. Gdy rozmawiali z duchami czy przywoływani różne paskudztwa zza zasłony, był i patrzył. Chronił ich, gdyż to co napływało nie zawsze było posłuszne, nie zawsze chciało odejść...
Przed nim w piasku leżało truchło zmutowanego.. czegoś... Wielkie umięśnione cielsko przypominało trochę ogromnego psa. Mięśnie nadal drgały pod lśniącym czarnym futrem. Łeb zaś był zbyt płaski i kanciasty na psa, bardziej przypominał krzyżówkę krokodyla i człowieka...
Victor był nagi i obsmarowany krwią bestii. Podobnie dwie dziewczyny. Ich ciała splotły się w podrygujący ekstatyczny węzeł. Kochali się dziko, drapieżnie na zabitym, jeszcze ciepłym cielsku wielkiego zwierzęcia. Dookoła stały rozstawione świece, rzucając upiorne cienie na piasku. Powietrze było chłodne i przesycone zapachem krwi i seksu.
Victor czuł jak duchy przyglądają im się z zaciekawieniem. A może mu się tylko wydawało?

***

Ciemną noc rozjaśniały błyskawice. Deszcz zacinał mocno, uderzając w pustą jezdnię i wypalone pola. Brudna, gęsta od szlamu i popiołów woda spływała rowami.
Victor był we śnie. swoim śnie. Tym samym, który męczył go od jakiegoś czasu. Czuł gdzieś w oddali obecność kobiety. Wydawało mu się, że uśmiecha się do niego z oddali, niczym matka do swego niesfornego syna. Lecz czuł, że teraz ma... no co? Był bardziej świadomy, czuł za plecami jakąś mroczną siłę, pulsującą i wibrującą. Czuł, że tym razem będzie inaczej.
Uniósł głowę. Deszcz zmoczył mu twarz. Przetłuszczone włosy kleiły mu się do karku. Niebo nad nim smagane było błyskawicami. Coraz to silniej i gwałtowniej, jakby ktoś wyładowywał swoją furię na czarnym nieboskłonie.
Victor ruszył do przodu. W oddali widział swój cel. Ulica zamieniła się w rzeczkę, spłukując śmieci i niosąc z swym nurtem stare puszki, plastikowe butelki, foliowe torebki, kolorowe papiery i masę innego drobnego śmiecia. Po jakimś czasie broczenia w wodzie, Victor skręcił w bok, na wąską brukowaną ścieżkę.
Począł wspinać się krętą uliczką na wzgórze, z którego widoczny był las krzyży otoczony przez stary, omszały mur. Błoto spływało ścieżką wlewając mu się do ciężkich wojskowych buciorów.
Dotarł do starej, przerdzewiałej bramy .
Popchnął ją wkładając w to całą swą siłę. Mimo to, udało mu się jedynie nieznacznie odgiąć grube kraty. Spróbował wcisnąć się do środka. Zardzewiały metal poszarpał jego skórę, pociekła gęsta krew, natychmiast mieszając się z deszczem. Szkarłat zamienił się w brunatną breję u stup wilkołaka. Victor ryknął i szarpnął się do przodu. Zabolało, ale udało mu się wywalczyć sobie dostęp do starego cmentarzyska.
Doszedł go wrzask kruków, które latały nerwowo wokół wielkiego, czarnego, upiornego drzewa o powykręcanych gałęziach pozbawionych liści.
Victor ruszył prosto w ich stronę. Ptaki wydawały się oburzone, swym skrzekiem wydawały się chcieć go odstraszyć. Victor jednak ponuro parł na przód.
Podszedł do upiornego drzewa. Ostrożnie przyłożył rękę do jego martwej kory. Była lekko oślizgła w dotyku. Kruki uspokoiły się i osiadły na powykręcanych gałęziach. Przekręcając swe czarne łepki w tą i wew tą, obserwowały go raz to lewym raz to prawym przypominającym czarne paciorki okiem.
Victor ukląkł w błocie. Zaczął kopać tuż obok powykręcanych korzeni gołymi rękoma.
Ziemia była miękka, i wilgotna. Jednak mężczyzna co rusz trafiał na jakiś korzeń lub jakąś starą kość. Bardzo szybko jego ręce spływały krwią od licznych drobnych zadrapań. jednak nie zważał na to. Z determinacją kopał dalej.
Wreszcie jego palce natrafiły na stare, zbutwiałe płótno. Victor wyszarpnął spore oblepione ziemią zawiniątko. Pachniało glebą, żywicą i pleśnią. Lecz padający strugami deszcz szybko zmywał zapachy, zastępując je cudownie świeżą wonią burzy.
Z nabożną trwogą Victor odwinął zawiniątko. W środku leżały jego pistolety. Nienaturalnie duże lufy lśniły nowiutkim lakierem, a na metalu zbierały się krople deszczu. Victor zacisnął dłonie na wytartych od częstego użytku rękojeściach. Gdy palce wskazujące dotknęły spustu, zapłoną rubinowy promień lasera. Powoli, Victor uniósł się. Na chwilę zamarł w bezruchu. Miał pochyloną głowę. kołtuny przetłuszczonych i zmoczonych włosów zasłaniały mu twarz. Deszcz ustał. Po jego ciele leniwie spływały ostatnie krople.
Gdy Victor uniósł głowę, nie był już na starym cmentarzu. Był na polanie. Dookoła płonął las. Obok stały owe niewyraźnie postacie. Ona zaczęła się wyłaniać, lecz Victor nie czekał. Uniósł ręce. Na białej sukni zalśniły dwa punkty rubinowych laserów. Dum dum. Ciszę rozdarły dwa wystrzały. Biała suknia eksplodowała czerwienią. Olśniewająca kobieta zadrżała, przez chwilę nie rozumiejąc wpatrywała się w szkarłat swej sukni. Brakowało jej prawego barku wraz z sporym kawałkiem klatki piersiowej. Poniżej bieliła się odsłonięta połowa miednicy.
Nim kobieta runęła na ziemię, Victor rozpoczął rzeź wśród nie całkiem widocznych postaci. Dum-dum. Dum-dum. Był niczym czarny ptak. Jego płaszcz trzepotał na nie istniejącym wietrze, gdy on unikał wroga, odskakując to w lewo to w prawo. Dum-dum. Raz po raz rozbłyskiwały wystrzały, rwąc przeciwników na sztuki. Coś mrocznego i oleistego kroczyło w jego cieniu. Coś dzikiego i nieujarzmionego, użyczało mu siły. Victor czuł się żywy jak już dawno się nie czuł. Przepełniała go siła i szumiała krew w uszach.
[i]- Nie chciałaś mi obciągnąć w moim własnym śnie, kurwo, to teraz giń! - wykrzyczał odwracając się od truchła ostatniego z niewyraźnych obrońców. Chciał dobić kobietę. lecz... ona znów stała przed nim. Nietknięta. Olśniewająco czysta. Smutna. Nie zła. Nie przestraszona, tylko... zatroskana.
To wystraszyło na chwilę Victora. Cofnął się o krok. Zagryzł zęby. rozejrzał się dookoła. Polana usłana była cienistymi truchłami. Obecność za nim pchnęła w niego swój oddech. Victor poczuł wściekłość. Błyskawicznym ruchem schował pistolety do kabur. Zrobił energiczny krok do przodu. I drugi. Znalazł się tuż przed kobietą. Poczuł jej słodki, świeży zapach. Pachniała górskim potokiem. Żyzną glebą. Motylami wiosną. Pszenicą złocącą się w letnie popołudnie. Żywicą słodką, z młodego drzewka i miodem, lepkim cudownie słodkim miodem.
Victor zagryzł zęby. Aż poczuł jak jeden z jego trzonowców trzasnął w pół.
Spoliczkował ją. Z furią. Tak mocno, że ugięły się pod nią nogi i upadła na usłaną miękką trawą polanę.
Kręciło jej się wyraźnie w głowie, a policzek płonął żywym ogniem. Victor splunął na nią kawałkami skruszonego zęba. Pochylił się, mocno chwycił kobietę za włosy i brutalnym szarpnięciem poderwał ją z ziemi. Krzyknęła z bólu. Wreszcie krzyknęła!
Trzymając ją jedną ręką za włosy, drugą wymierzył jej następny, siarczysty policzek. Ból ogarnął teraz obie strony jej twarzy. Oszołomiona, uniosła ręce zbyt wolno, by się osłonić. Gniew emanował z całej postaci Victora, widziała nad sobą jego wykrzywioną wściekłym grymasem twarz. Uderzył ponownie, i jeszcze raz. Krew popłynęła z rozbitej wargi.
Puścił jej włosy i spojrzał w dół, na jej ciało w lśniąco białej sukni. Chwycił rękoma za cienki materiał i szarpnął mocno. Kobieta usłyszała dźwięk dartego płótna. Po chwili strzępy białej szaty spłynęły po krągłościach jej ciała na świeżą trawę. Stała przed nim naga i oszołomiona.

Victor uderzył ją ponownie. Upadła na miękką trawę, trzymając się za policzek.
Victor podszedł do niej.
- Przyniosłem ci kwiaty. - rzekł pogardliwie, patrząc na nią z góry. Uniósł z ziemi wielki wieniec krwisto czerwonych róż. Przed chwilą ich tam z pewnością nie było, lecz to nie przeszkadzało mu w tym, by je teraz podnieść. Victor rzucił wieniec na nagi brzuch kobiety. Ta wlepiła w niego przerażone spojrzenie.
przez chwilę Victor zmagał się z swoim pasem, by po chwili uklęknąć przed kobietą.
Jej brzuch i piersi w całości zakrywał wieniec czerwonych róż. - Spodoba ci się. - rzekł.
A potem powoli, rozmyślnie, przygniótł ją swym ciałem. Ukłucia kolców były nie do zniesienia. Kaleczyły skórę, szarpały nerwy.
Ale na tym się nie skończyło. Victor począł się poruszać do przodu i w tył, przyciskając się mocniej i mocniej do ciepłego kobiecego ciała.
Kobieta krzyczała z bólu.
Victor przyśpieszył. Skóra na piersiach ich obojga podarta była w krwawe strzępy.


Kobieta drżąc cała zanosiła się szlochem, z jej oczu spływały łzy. I pomimo łez i krwi, pomimo udręki, jaką wywoływało w niej cierpienie, kobieta poczuła zbliżający się orgazm.
Victor uśmiechnął się, czując jak jej ciało napina się w oczekiwaniu na nadchodzące spełnienie. Zamknął oczy, rozkoszując się tym.

do jego nozdrzy doleciał ledwie uchwytny, słabiutki fetor unoszący się w powietrzu. Zapach zgniłego mięsa.
Victor parsknął niezadowolony. Co do cholery.
Obrzydły fetor jakby przybrał na sile. Cuchnęło już nie na żarty.
Victor otworzył oczy i zawył z obrzydzenia i wściekłości.
Tuż przed jego twarzą, tam gdzie jeszcze przed chwilą była słodka zapłakana twarzyczka kobiety, Teraz leżał Rozkładający się, oślizgły, ohydny łeb martwego człowieka. W oczodołach pływały tłuste larwy. Skóra, szara i sina, obłaziła płatami, odsłaniając żółtawą, pokrytą liszajem trupiego jadu kość. ściągnięte wargi odsłaniały równiutkie małe ząbki, pożółkłe i osadzone w sczerniałych spuchniętych dziąsłach. Czarne włosy, jeszcze przed chwilą tak świeżo pachnące, teraz przypominały kłębowisko glist, wiły się obrzydliwie po przegniłej trawie.
Victor szarpnął się nerwowo w tył. Odskoczył od ofiary niczym poparzony. Odskakując niezgrabnie zapinał na powrót spodnie.
Otaczające polanę ściany płomieni wypaliły się, odkrywając uprzednio skryty spalony i pokryty popiołem świat. Zielona trawa pokrywająca idealnie okrągłą polanę była brązowa i przegniła.
Victor rozejrzał się do koła.
I wtedy doszedł go perlisty śmiech kobiety.
Siedziała na pniu, znów idealnie czysta, w nieskazitelnej bieli. Trawa dookoła niej na powrót zieleniała, powoli mały okrąg żywej trawy powiększał się.
- Już? - zapytała powstrzymując śmiech.
Victor uniósł brew, nie bardzo rozumiejąc.
- Czy już skończyłeś błaznować?
Victor warknął niezadowolony.
-Czego ty do kurwy nędzy chcesz? - zapytał.
[i]- Już mówiłam. Dlaczego nie słuchasz, gdy się do ciebie mówi? - kobieta przekrzywiła zaczepnie głowę, obdarzając go promienistym uśmiechem.
- Odwrócić coś tam. Gaia, los czegoś tam i płaskowyż, tak? - podsumował Victor.
- Brawo chłopcze. Jednak coś tam słuchałeś. - odparła wstając. Otrzepała nieistniejący kurz z sukni.
- Ty tak na poważnie? Z tą misją i ostatnim ratunkiem świata? - zapytał opryskliwie Victor.
- Tak. - odparła z pełną powagą. Victor poczuł ciarki na plecach od tego głosu.
- Musisz dokonać wyboru Victor. Musisz wybrać, po której stronie będziesz walczył. Zrób coś sensownego z swoim życiem. - Kobieta odwróciła się. Victor wpatrywał się w jej rozbujane biodra, gdy odchodziła. Jego spojrzenie powędrowało do zgniłego trupa, nadal leżącego tam gdzie go zostawił. To był ten wybór. Albo jego czyny doprowadzą do tego zgniłego czegoś... albo... tu znów spojrzał na jędrną pupę oddalającej się kobiety.
Wiedział, że ten sen już się nie powtórzy.


***

Nad pustynią unosiły się rozedrgane fale żaru.
Kurz podrzucany przez ich mały konwój zdążył już opaść.
Victor spojrzał na otaczającą go pustkę i mimowolnie otarł spieczone wargi grzbietem dłoni. Stał na swojej ciężarówce wśród piasków i badał okolicę przez lornetkę.
Dziewczyny miały swoje ustrojstwo, ale on lubił upewniać się w ten bardziej staromodny sposób, że nie pakują się w jakąś zasadzkę.
Osada o intrygującej nazwie Rozdroże oczekiwała ich.
- Może uda się jakiś mały handelek. - rzuciła Vanessa. Ale Victor zbył ją milczeniem. Wrócił poprzez górny właz do środka, zamykając klapę, by uchronić wnętrze od nadmiaru kurzu i gorącego powietrza.

W osadzie dziewczęta postarały się o zapasy, wymieniając trochę towarów, jakie Victor zawsze na pace woził. Pozbył się kilku bezwartościowych rupieci, w zamian wziął inne, podobnie mało wartościowe, przynajmniej dla niego.
Dziewczyny wypytały o drogę, o niebezpieczeństwa, o niepokojące zdarzenia, które mogły interesować podróżników.
Nie zamierzali zatrzymać się tu długo.
 

Ostatnio edytowane przez Ehran : 09-03-2018 o 12:08.
Ehran jest offline