Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-03-2018, 09:02   #26
Adr
RPG - Ogólnie
 
Adr's Avatar
 
Reputacja: 1 Adr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputację
Wszyscy


Wilczyński widząc uciekających Szwedów. Wręczył Żydkowi nóż i rozkazał:
- Leć przetnij więzy chłopów.
Adam skinął głową w milczeniu i podążył spełnić polecenie szlachcia. Jakub też czasu nie mitrężył i pobiegł za Szwedami. Wyjął zza pasa półhak z toporem i rzucił w plecy wolniejszego z uciekinierów. Szablę obnażoną ściskał w garści i szykował się do walki.

Trafiony toporem mężczyzna zwalił się z jękiem na ziemię. Nie był martwy, ale rana zadana mu przez szlachcica była poważna. Drugi zaś Szwed nawet się nie obejrzał. Wilczyński doskoczył do rannego Szweda, wyszarpnął toporek z pleców i dobił go ciosem w szyję.


Skrywająca zaś na skraju lasu Tyncia natomiast w końcu coś posłyszała. Zarówno strzały dochodzące ze wsi jak i odgłos końskich kopyt. Wysłańcy oficjera wracali z misji poszukiwawczej.

Nie było co dumać. Ni pozwolić, by dwójka jeźdźców towarzyszom na plecy nagle wyskoczyła.
- Do kolasy - poleciła krótko Marynie. Sama ze słoja dobyła salamandrę, jeszcze ospałą i lekko wilgotną w dotyku. Zsunęła ją na mech pod drzewem przy trakcie, pistolet nabity ukryła w szerokim rękawie, na gościniec wyszła i głęboki dech wzięła.
- Hilfeeeee! - zawołała ile tchu w piersiach, głosem rozpaczliwym, do zbliżających sie konnych.
Ci zatrzymali się nagle, szarpiąc za cugle koni gwałtownie. Wyraźnie zaskoczeni jej pojawieniem, jak i językiem którego używała.
- Wer bist du? Was ist passiert? - zapytał jeden z nich, zapewne ten który lepiej z dwójki władał germańską mową. Ich broń była opuszczona… nie spodziewali się by śliczna “Niemka” stanowiła zagrożenie.

Tyncia załkała gwałtownie, twarz przysłaniając jedną ręką. Liczyła, że się zbliżą lub zlezą z koni, bo wtedy miałaby większe szanse, że w ogóle trafi jednego z nich. Uroda i delikatność dziewczęcia, były jak zapach rosiczki. I tak jak tej rośliny, kruchość Karaimki była pozorna. Mężczyźni zbliżyli się do niej, nieświadomi pułapki. Nie zeszli z koni, ale... znaleźli się w zasięgu pistoletu.

Padł strzał... głośny i przeszywając hukiem okolicę, ostatnio bardzo głośną. Koniec stanęły dęba. Jeździec trafiony w klatkę piersiową z jękiem upadł na ziemię.
Drugi klnąc w rodzimym języku, ściągnął cugle próbując Ałtyn postrzelić. Niecelnie. Kula śmignęła z głośnym świstem tuż nad głową dziewczęcia. A z spod drzewa, gdzie spoczywała salamandra, bluznęła struga ognia zapalając rękaw koszuli Szweda, który to Tyncię chciał ubić. Próbując zgasić ogień na swej ręce, zapomniał on o Tynci, przynajmniej na razie.
Ta zaś między drzewa skoczyła, za pniem ukryta pistolet ładować zaczęła na nowo, choć wprawy i szybkości żołnierskiej w jej ruchach brakowało niechybnie. Zerkała też raz po raz ku Szwedowi. Osobliwie salamandra lubiała ręce popielić…


Miłowit miał wybór albo nic nie robić, albo rzucić się na Szwedów przy wozie licząc że zaskoczenie i przewaga szermiercza wystarczy na wyrównanie ich przewagi liczebnej.

Miłowit sięgnął po pistolety. Nie miał już zbyt wiele czasu i zbliżyć się bardziej nie mógł. Wystrzeliły z hukiem, raniąc dwóch Szwedów, ale tylko jednego śmiertelnie. Ta “zdrada” zwróciła jednakże lufy pozostałych przy życiu w jego kierunku. Na szczęście nie był sam. Strzała niczym cichy posłaniec śmierci pozbawiła jednego, a kula Janeczki żywota drugiego.
Pozostali wystrzelili w kierunku szlachcica… ale Cadejko zdołał uniknąć ran. Może przez ciemność, a może przez to że im ręce drżały. Kolejna strzała z łuku przeszyła powietrze, a potem szyję Szweda. Został przy życiu tylko jeden… ten którego Miłowit ranił i z pistoletu.

- Jag kommer att ge upp! Lytoszczy. - ten rzucił trzymany oręż i upadł na kolana poddając się zapewne i błagając o łaskę.

Cadejko ciął szabla, aby zabić tchórza jednym, możliwie najmniej bolesnym ciosem, by skonał bez cierpienia. Pochwycił załadowana broń Szwedów, a ich leżące na ziemi pochodnie odrzucił z dala od wozów, coby widzieć atakujących wrogów dokładniej samemu korzystając z większego mroku. Między wozami wypatrywał kogo ustrzelić, bo kule słać miał zamiar, kiedy bliżej Szwedzi mieć byli lub w drzwiach lub oknie karczemnej który łeb wystawił.


Janina zaczynała powątpiewać czy to był aby rozsądny plan. Wypaliła ze strzelby a potem dwóch krótkich pistoletów i teraz zajęła się przeładowywaniem a sypanie prochu po ciemnicy nie było zajęciem łatwym, tym bardziej że trzęsły jej się ręce. Dodatkowo czuła się jak zając na przeoranym polu gdzie ponad głową kołuje głodny jastrząb. Byli na widoku, w samym środku wydarzeń. Janka miała jednak do Miłowita zaufanie i nie zamierzała stchórzyć i go opuścić.


Wilczyński zaś przekonywał się ze zdziwieniem, że szwedzik szybką bestyjką jest. Nie mógł go dogonić, mimo że tamten miał pancerz na sobie. Niemniej dystans pomiędzy nimi się zmniejszał coraz bardziej. Szwed coś wrzeszczał w swoim języku biegnąc w kierunku karczmy, a strach najwyraźniej dodawał mu skrzydeł.

I ten strach najwyraźniej uratował mu życie… na razie. Bowiem z karczmy odezwały się strzały. Jeden, drugi, trzeci… Świst kuli niedaleko ucha Jakuba, sprawił że szlachcic odruchowo się zatrzymał i padł na ziemię. Wyglądało na to, że oficjer w karczmie się już obudził, a słysząc strzały i odgłosy walki postanowił uczynić z karczmy swą twierdzę. Przynajmniej do rana, gdy światło słoneczne rozproszy mroki nocy. A żołdak którego Jakub dotąd ścigał, biegł w jej kierunku dołączyć do swego dowódcy i opowiedzieć co się stało. Gdzieś w ciemnościach nocy, widać było sylwetki żołnierzy, którzy dotąd patrolowali wioskę z pochodniami. Teraz zaś biegli tam gdzie ostatnio słyszeli strzały. Jedni do karczmy, drudzy w pobliże wozu i Miłowita.


Kiedy Szwedzi zaczęli palić z pistoletów Jakub przypadł do ziemi. Widział, że Szweda już nie dopadnie. Postanowił się szybko i w miarę uważnie wycofać poza zasięg strzałów. Skierował się do stodoły gdzie przetrzymywani byli chłopi, których to Adam miał uwolnić ich z więzów.
Ci byli w dość kiepskim stanie, poobijani, niektórzy poranieni. I zastraszeni. Była ich ósemka w sumie. Plebejusze ci wydawali się dość silni, ale żołnierzami nie byli.

Wilczyński zapowiedział kmieciom, że kompanija przyszła tu z pomocą i ubili już kilku najeźdźców. Rozkazał chłopom, aby po uzbroili się w siekiery i noże. Ci wcale tan entuzjastycznie nastawieni nie byli. Wszak pamiętali co Szwedy najbardziej opornym zrobili... a i z siekierami na muszkiety iść?
Wydawało się że Wilczyńskiego posłuchają, ale też przy pierwszej okazji dadzą nogę. Niezbyt godne zaufania to wojsko było. Ale nic innego szlachcic nie miał.

Jakub dwu chłopów wyznaczył coby za gońców mieli służyć i do dworku szlacheckiego gnać.
I właśnie tymi dwoma chłopami i Adamem ruszył w stronę wozów, przy których znajdowali się Cadejko i reszta diabelskiej kompanii. Stamtąd odzywały się strzały, które jednak pochodziły z przyjaznych luf. Cadejki i Janina, która do niego dołączyła, ostrzeliwali cienie przemykające w ciemnościach. Omal się Jakubowi nie oberwało przy okazji. W końcu jednak dotarł do obojga.

Gdzie zaś przebywał kozak? Na polowaniu. W przeciwieństwie do Miłowita, czy Jakuba, Żmajło czuł się bezpieczny w mrokach nocy. Może widział nie lepiej od innych śmiertelników, ale mógł podejść bliżej do swych celów, posłać strzałę i zakończyć żywot szwedzkich najeźdźców. Gdy zaś już tak wytropił pierwszego i ubił, dostrzegł niepokojący widok... jakby strugę ognia w okolicy drogi. Tam gdzie Tyńcia z Maryną były. Zły omen, zdecydowanie zły omen.

Sytuacja Ałtyn ukrywającej się w lesie była poważna, bo też i ciężko po ciemku pistolet wyrychtować. Zwłaszcza gdy dłonie drżą ze strachu, a żołdak krzyczy cosik tam po swojemu, z czego “häxa” kojarzyło z niemieckim Hexe… czyli wiedźmą. Tyncia choć słów nie rozumiała, to intencję tak.. a te nie były przyjazne. Poparzony żołnierz sięgnął po pałasz i ruszył w kierunku kryjącej się wśród drzew dziewczyny. Salamandra strzeliła kolejną ognistą plwociną. Nieco większą niż ostatnia… i takoż ku niej ruszył żołnierz chcąc upierdliwego stworka ubić. Pupila trzeba było ratować, więc Tyncia wydarła się “Hilfe” i upiornym uśmieszkiem ściągnęła uwagę k’sobie. Niestety sama nadal bezbronną niewiastą będąc, a żołdakowi jeśli nawet amory były w głowie… to nie takie jakich się karaimka mogła spodziewać.

Strach ten sprawiał, że dłonie nie chciały słuchać Tynci i pistoletu nabić się nie dało. Rimas był daleko, a złowrogi błysk ostrza pałasza blisko. Nagle nastąpił świst strzały i… Szwed padł z przebitym gardłem na ziemię, charcząc i kopiąc nogami rozmiękły grunt. Z jego ust popłynęła krwawa piana, a z ust Karaimki wyrwał się cichy jęk ulgi. Nie widziała swego wybawcy, ale domyślała się kto zacz. Bo mógł to być tylko kozak którego noc niczym matula tuliła w swych objęciach.


Tymczasem kompanija przy wozie już nie strzelała. Nie było do kogo. Tych których nie dosięgły kule, zabiły strzały Miszki lub maczuga Litwina. Rimas i Adam dołączyli wkrótce do trójki szlachciców, by obmyślić co czynić dalej.

Wilczyński zarzucił planem, co by karczmę obstawić i wsparcia czekać. Miłowit po namyśle się zgodził, acz uznał, że czekać należy jedynie do świtu. Bo potem oficjer w karczmie zorientuje się z jak “licznym” przeciwnikiem ma do czynienia. I polecił mości Wilczyńskiemu wszystkim się zająć od organizacyjnej strony, a Janinie związanymi niewiastami się zająć. Lepiej żeby je kobieta oswobadzała za więzów. Dość się już wycierpiały z męskich łap.*

Wilczyński rozporządził, aby dwu chłopów pojechało po Michałowiczów i ich czeladź dworską. Rozkazał chłopom szwedzkie konie siodłać. Rozkazał wsiadać na konie pojeździć po wsi rumor czyniąc i pokrzykując, że to jakaś większa kompania do wsi zajechała. Niech szwedy w karcmie wiedzą, że mają do czynienia z większą grupą. Rozkazy głośno krzykiem wydawał, aby szwedzi to słyszeli jak krzyczy wachmistrz co wojsko do porządku chce doprowadzić. Poprosił kompanów aby nabili pistolety i celowali w drzwi karczmy.

Łajał też na niby jednego z podkomendnych.
- Hej oczajdusze kiedy przyciągnięcie moją armatę. Bo mam fantazję zdmuchnąć tą karczmę jak pianę z piwa.


Odetchnęła Tyncia głęboko, bo już śmierci w oczy patrzyła… choć po prawdzie wiecznego potępienia po zgonie nie obawiała się ni trochę. Czekała chwilę, czy się wybawiciel jej z mroku objawi, żeby mu mogła się z wdzięczności na szyi powiesić. Oczyska czarne w noc wypatrywała, a nie doczekała się pana Żmajły. Znać, nieśmiały.

Do jednego i drugiego szwedzkiego zezwłoka podeszła, badylkiem z leszczyny przydrożnej dźgnęła, czy aby na pewno życie się tam jeszcze nie kołacze. Salamandrę wylegującą się na spopielałym mchu z powrtotem do słoja zagarnęła. Później strzałę kozacką z truchła wyrwała, broń na kupce złożyła porządnie, konie szwedzkie w zagajniku uwiązała i po Marynę poszła. Kozak się sromał podejść, a tu niewdzięczna robota czekała, ni na Tynciowe siły, ni chęci. Tedy musiała sobie poradzić inaczej.
- Ci dwaj ubici - zrelacjonowała chłopce szeptem. - Chodź, ciała ukryć pomożesz. I od razu zapomnisz, gdzie leżą. Żadnym Szwedom o tym gadać nie wolno, bo pomstę wywrą na was.


Gdy tylko Miszka się zorientował, że ormianka jest bezpieczna popędził z powrotem w kierunku wsi. Chciał być pewny, że jego towarzyszom nie grozi kula jakiegoś ukrytego Szweda dla tego obszedł jeszcze raz pobojowisko i upewnił się , że wszyscy najeźdźcy leżą trupem. Gdy zbliżył się do wozu i usłyszał, że dwóch chłopów ma ruszyć do dworu po wsparcie, postanowił, że będzie ich po cichu eskortował ukryty i gotowy by przeszyć strzałą tajemniczą bestię która mogłaby zaatakować chłopów. Powiedział o tym panu Wilczyńskiemu i ponownie kryjąc się w mroku ruszył za chłopami.

Gdy kozak chciał ruszyć za chłopami Wilczyński go wstrzymał.
- To miejscowi. Oni wiedzą o bestii, w las nie pójdą choćbym ich na postronku wodził. Pewnikiem drogi przyjdzie im nadłożyć, ale strach im na ramionach siedzi jak zmora. Twoje oko i łuk bardziej przydadzą się we wsi. Boś chyba niejednego Szweda do piekła odprawił?
- To prawda, choć nie jestem z tego specjalnie dumny.Cieszę, się, że mogłem pomóc prostym chłopom, wolę jednak strzelać do jeleni niż do ludzi. Skoro mam zostać to może pójdę obstawić tył karczmy, żeby nam ptaszki z rąk nie wyfrunęły?-zapytał kozak.

Prawdą było, że tej nocy jego strzały dosięgnęły wielu żołnierzy wroga, Miszka nawet nie potrafił ich zliczyć, w szale bitwy nie zastanawiał się nad tym co robi, teraz jednak zaczął dostrzegać ciała z których wystawały pierzyska strzał. Kołczan był prawie pusty jednak Misza nie mógł się zmusić do tego by wyciągnąć strzały z trupów. Poczuł, że robi mu się niedobrze, chyba pobladł i zaczęło mu się kręcić w głowie. W nos uderzył go zapach juchy, kozak pomyślał, że zapach nie różni się niczym od tego który towarzyszył patroszeniu zwierzyny. Nagle świadomość tego co uczynił dosięgnęła go z pełną mocą i Misza zwymiotował pod nogi panów szlachty.

- Sumienie nie raz łaskota kiszki - mruknął pod nosem Jakub widząc treść żołądka kozaka. Nie raz to widziałem.


Janka tymczasem na rozkaz Miłowita zareagowała zwyczajowo, czyli posłusznie. Skinęła główką aż jasne loki zafalowały, z cholewki buta dobyła kozik by szmury zniewolonym niewiastom przeciąć.
- Idę - poinstruowała i ruszyła wykonać zalecenia. Zdarzenia docierały do Janki jakby z opóźnieniem, zza grubej szyby. Znać było, że w pełni zdaje się na Miłowita i idzie tam, gdzie on kieruje, samodzielnością w tym wszystkim nie grzesząc.
 
Adr jest offline