Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-03-2018, 20:29   #27
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Wilczyński z iście magnacką fantazyją zabrał się do zleconego mu zadania. Konie robiły tumult i czasem prowokowały Szwedów uwięzionych w karczmie do odpowiedzi. Na szczęście niecelnej, bo Jakub trzymał swych “ludzi” poza zasięgiem wzroku. Wszyscy czekali. Szwedzi na świt, kompanija na posiłki.
Dziewczęta zaś ciała ukrywały. Oczywiście nie same. Ani mieszczka, ani szlachcianka nie miały wszak zamiaru brudzić sobie rączek taką niewdzięczną robotą.Plebs miały od tego. Żmajło przyczaił się z łukiem by drogę ucieczki odciąć wrogom. Wraz z Litwinem Tynci. Ten bowiem liczył na łupy, które przy oficjerze mógł zyskać. W przeciwieństwie do kozaka, Rimas zabijał ludzi i ograbiał ich zwłoki bez jakichkolwiek wyrzutów sumienia.
Czas mijał...nieubłaganie. Do świtu zostało pół godziny. I wtedy właśnie kompanija posłyszała tętent koni. Czyżby posiłki?
No właśnie… nie bardzo.


To nie były posiłki. Spanikowani chłopi poganiając konie prowadzili za sobą szwedzką konnicę. Wyjaśniało to czemu nikt z dworku nie przybył do wsi. Tam już wojska Carolusa Gustawa stacjonowały i pewnie szlachcic był niechętnym gospodarzem najeźdźców… lub był martwy. Było ich zbyt wiele by dwójka szlachciców i kozak mogła się pozbyć zagrożenia, tym bardziej że noc zbliżała się ku końcowi. I Żmajło pozbawiony płascza ciemności, przestawał być atutem drużyny.
Sytuacja wyprawy w kilka chwil odwróciła się do góry nogami. Jeszcze przed chwilą mogli sobie pogratulować zwycięstwa, a teraz… cała ta awantura w którą to się zaangażowali okazywała się błędem. Katastrofą wręcz. Nawet z diabelskimi mocami nie poradzą wszak sobie z całym pułkiem szwedzkiej kawalerii... nawet jeśli niepełnym.


Tak dramatyczna sytuacja wymagała stanowczych kroków do podjęcia i ryzykownych działań. Miłowit spojrzał w stronę lasu, którego tak bardzo bali się tutejsi chłopi i podjął decyzję. Póki była noc, w lesie aktywne było licho. Cadejko nie wiedział co to było, ale uznał że z pewnością zainteresuje się szwedami.
Nakazał reszcie kompaniji, by się oddalili w stronę przeciwną i wyruszyli w kierunku Lublina jak tylko Miłowit swój szalony plan zrealizuje.

Bo Cadejko zamierzał zrobić za przynętę dla szwedzkiego wojska. I odciągnąć je od wioski i reszty drużyny. Rzucił listy Wilczyńskiemu i pognał niczym wiatr w kierunku wojska. Strzelił do szwedów i szpica ruszyła za nim galopem. Pozostałe wojska się zatrzymały na razie, czekając aż żołdacy ujmą szlachcica. Ci jednak nie byli tak dobrymi jeźdźcami. No i konie mieli nie szlacheckie, a pludrackie. Cadejko bez problemu wjechał w las, wciągając za sobą szwedzką szpicę. Co tam się działo, widać nie było… ale krzyki agonii i strachu żołnierzy niosły się po całym lesie i wiosce. Jakby ich żywcem torturowano.
Te dźwięki wywołały konsternację i niepokój wśród szwedzkiego wojska. Nie tylko wśród nich zresztą.
Przerażeni chłopi szeptali “Licho ich rozszarpuje na strzępy”, a i kompanija też nietęgo czuła się słuchając tę kakofonię ludzkich wrzasków bardziej się z piekielnymi karami, niż bitwą kojarząc.
Pułkownik szwedzki uznając zapewne, że pozwalając swym ludziom na słuchanie takich krzyków źle wpłynie na morale, ruszył w kierunku lasu razem z swym wojskiem. Oczywiście na samym czele dając przykład swoim podwładnym. Co się potem działo nie było wiadome kompaniji, która zgodnie z zaleceniem swego dowódcy szykowała się do natychmiastowej ewakuacji z wsi i wyruszenia drogą do Lublina.
Pobliski las wypełniły wrzaski i krzyki agonii.. słowa pozbawione znaczenia poza ładunkiem emocji wypełniającymi każdą zgłoskę. A imię tej emocji brzmiało “ nieludzki ból”. Potrafiły one zagłuszyć nawet kanonadę muszkietów. I wyglądało na to, że licho była na tyle groźne, że niestraszna mu była nawet taka masa ludzka jaką był oddział wojsk szwedzkich.
Tym bardziej więc należało nie podążać drogą Miłowita. Sercem Janiny wstrząsał ból i strach o Cadejkę, acz… tkwił w nim płomyczek światła. Domaszewiczówna wiedziała o diabelskim darze Miłowita tak samo jak Jakub. I choć oboje nie rozumieli natury tego daru, to ta sztuczka mogła pomóc Cadejce uciec z owego krwawego lasu. Im zaś ich talenty pomóc nie mogły w takiej rejteradzie. Była więc nadzieja, że żyw ujdzie z tego piekielnego lasu i w Lublinie się spotkają.
Teraz czekać nie mogli, wszak nie wszystek żołdactwa szwedzkiego w las się zapuścił. Tylna straż jakoś się nie spieszyła. I zatrzymala w przerażeniu słysząc wrzaski bólu i przerażenia swych kamratów.
Jeden z tych nieszczęśników zdołał prawie dobiec do granicy lasu. Prawie… bowiem, gdy był już w polu widzenia zszokowanych Szwedów i przyglądającej się temu kompaniji, zginął okrutnie. Nogi jego oplątały korzenie drzew. Pochylające się niczym łapy olbrzymów konary pochwyciły za ręce i szyję nieszczęśnika. I potem wyprostowały rozrywając mężczyzna żywcem na strzępy z taką siłą, że jego krew bryznęła naokoło niczym wybuch kartacza oblewając najbliższych nieszczęśników juchą. Mrok nocy oszczędził drużynie brutalnych detali tego zgonu, ale wyobraźnia mogła te szczegóły dopowiedzieć. Tak czy siak… nie warto było ostawać we wsi. Do walki nikt się nie kwapił, a i niewątpliwie niedobitki Szwedów czmychną ze wsi niczym przetrzebione przez wilki stado jeleni. A i nikt przy zdrowych zmysłach nie śmiałby stawać do walki z lichem… czymkolwiek ono było.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline