Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-03-2018, 21:18   #15
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Annę zamurowało na widok dwóch osób, których się tu bynajmniej nie spodziewała. Tremerkę już kojarzyła z powodu swoich rozlicznych duchowych podróży, mężczyzna był jej obcy ale, nie wiedzieć czemu pomyślała od razu, że pusta Komnata jest przeznaczona jemu.
Anna stała tak jeszcze chwilę, obróciła się na pięcie by zrejterować, potem obróciła się znowu pomna, że on ją dostrzegł więc już nie ma sensu, pomyślała zaraz, że nie wypada przeszkadzać więc znów spojrzała za plecy, a potem że przecież ma tu swoje sprawy i pasuje ich stąd przepłoszyć, gdy sie wycofa mogą tu debatować wieki. Chyba, że… Mężczyzna raczej na Tremera nie wyglądał choć… Anna zdała sobie sprawę, że nigdy Tycho nie widziała.
Ostatecznie po długich chwilach wahania spojrzała na obcego i dygnęła niezbyt wprawnie.
-Nie chciałam przeszkadzać… - wymamrotała niewyraźnie. - To sala karciana, prawda? Ja… chciałam grać w karty.
- To tuż obok - odezwał się mężczyzna, a Tremerka odwróciła się, by sobie obejrzeć niespodziewanego gościa. - Za tą kolumną w prawo.
-Ach tak, dziękuję. - Ale zamiast iść do wskazanej sali Anna podeszła do tamtej dwójki. - Mam wrażenie, że będziemy sąsiadami. Czasem wieszczę - wyjaśniła z ciepłym uśmiechem i dygnęła raz jeszcze wyciągając dłoń w stronę mężczyzny. - Anna Złodziejka. Pan chyba przybył dziś, prawda?
- Wczoraj. Lecz zatrzymałem się poza zamkiem. Gerhard Czarny, książę na Kamiennym Lesie.
Nachylił się do jej dłoni, musnął ustami kostki palców, a gdy się podniósł, przedstawił towarzyszkę.
- Aurora, przełożona zboru Tremere.
Ta zaś wyciągnęła rękę.
- Laurentin wiele o tobie mówił.
- Mam nadzieje, że nic bardzo złego. - Anna uścisnęła dłoń Tremerki. - Slyszalam, ze zaangażował się w spory między zborami choć nie wtajemniczał mnie w szczegóły.
Kiedy Tremerka obróciła Aniną dłoń by przyjrzeć się pierścionkowi Kapadocjanka dodała.
- Pani jest biegła w badaniu magicznych przedmiotów? Mam jeden do którego potrzeba mi wyjaśnień. Ale to delikatna sprawa.
- To raczej nieszkodliwy bzik niż głębokie poznanie istoty rzeczy - zaśmiała się Aurora. - Lecz zerknąć zawsze mogę.
- Ta Anna? - Zreflektowal się Gerhard - Która wygnała precz upiora z Vez Horaku?
- Tak, to ja - potwierdziła Kapadocjanka nieco skrępowana. - Tak się poznaliśmy z Laurentinem i odtąd przyjaźnimy.
Przeniosła wzrok na Aurorę.
- Wobec tego wpadniemy do pani z tym drobnym przedmiotem. A do pana sąsiada może też się wproszę jeśli się oczywiście nie pomyliłam i jesteśmy sąsiadami. Ach tak, i proszę uważać na Gangrela. Pan Botskay… chyba złączył go z futryną drzwi. To wygląda dość makabrycznie.
- Połączył… czemu zrobił coś takiego? - spytał Gerhard, marszcząc brwi.
- Chyba niezbyt dobrze pilnował jego zamkniętej w wieży żony - wyjaśniła pokrótce.
- Ktoś ją porwał?
- Nie ale odszedł ze stanowiska. - Anna zaczęła się zastanawiać ile jeszcze może trwać ich pogadanka i gdzie jest Tycho. - Ja… chyba już lepiej pójdę. I tak wtrąciłam się nieproszona.

Pożegnali się oboje, książę zapewnił, że z przyjemnością spędzi z Anią parę chwil, a Aurora zaprosiła Anię i Laurentina na “mały pokaz możliwości zboru”. Anna czekała potem aż sobie pójdą podsłuchując duchową formą.
Gerhard spytał, kogo Anna popiera. Tremerka na to, że właściwie nie wie, spyta się Laurentina. Zapytała, czy Gerhard ma zawieszenie broni z Cudką, ten odparł, że jak w każdę żniwia, sianokosy i strzyżę owiec. Umówili się na rozmowę w komnatach Gerharda, jak już jakieś zostaną mu przydzielone, on pocałował ją w rękę, odprowadził do wyjścia do ogrodu. Anna mogła wreszcie iść do ukrytej komnaty gdzie czekało umówione spotkanie.

Niewielkie pomieszczenie być może kiedyś było kaplicą zamkową, gdyż z jednej strony posiadało podwyższenie, do którego prowadziły trzy płaskie stopnie, dwa płytkie boczne wykusze, a świetliki miały kształt krzyża. Anna widziała to wszystko, choć wewnątrz nie paliło się żadne światło.
Anna stanęła pośrodku Komnaty i czekała na umówionego gościa. Owinięta w czarną materię księga spoczywała pod jej pachą. Nie mogłaby rzec, że nie jest zdenerwowana.
Drzwi skrzypnely. Zamajaczyl w nich zarys sylwetki i Anna przez moment miała wrażenie, że to znowu jakaś pomyłka, że do komnaty zawędrował ktoś, kogo tu być nie powinno. Młody lokaj uśmiechnął się do niej cokolwiek trwozliwie, uklonil się i pośrodku pomieszczenia ustawił niewielki trojnog z drucianych części, które jedną po drugiej dobywal zza pazuchy. Na szczycie osadzil przejrzysty, duży kryształ… i cofnął się pod ścianę.
Anna odczekała chwile aż zamigitał kryształ i pojawiła sie nad nim mglista sylwetka.

- Pan Tycho jak mniemam - odezwała się cichutko. Jej głos zabrzmiał niemal lękliwie w jej własnych uszach. To dobrze, niemożliwym by wielki Tremer obawiał sie takiego dziewczątka. - Mam księgę.*
Zwiewna postać poruszała ustami, lecz nie było słychać nijakiego dźwięku. Sługa odkleił się od ściany, poprawił kryształ w uchwycie.
- Czy teraz się słyszymy? Ja widzę panią i słyszę dość wyraźnie. Nie chciałbym być źle zrozumiany… - zaplótł dłonie na piersi, tuż pod amuletem rzeźbionym w czaszki i okultystyczne symbole.
-Teraz sie słyszymy - przyznała zastanawiając się czy otoczył jakimś rodzajem magicznej bariery. Rodziło się też pytanie czy przez taką ktoś mógłby przejść w jakąkolwiek stronę. Najlepiej zakładać najgorsze, ze jest sama. - Mówiłam, że mam księgę. Chcę ją wymienić na nóż z kościaną rączką. Nóż zabijający upiory.
- Tak, przekazano mi to. Pokaż księgę. Dziesiąta strona i piętnasta od końca.
Twarz Tycho zdeformowała się, jakby nachylił się niżej nad niewielkim otworem i jego gębą zasłoniła resztę sylwetki.
- Przed kryształem proszę.
Anna podeszła bliżej do mężczyzny, na bliżej nieokreślonym meblu okrytym białym prześcieradłem ułożyła księgę. Odwinęła materiał by Tycho zobaczył obwolutę.
-Proszę pokazać sztylet.
Strony oglądał długo, kiwając raz po raz rozdętą głową. Potem znów wyprostował się, głowa zmalała, a dla odmiany urosła dłoń, dzierżąca dobyty z buta długi, cienki sztylet o rękojeści z pożółkniętej ze starości kości. Obraz był zbyt niewyraźny, ale zdawało się, że na kości wryto jakoweś znaki.
Anna chciała wziąć rzecz do ręki by oglądnąć ale jej ręka przeszła przezeń jak przez mgłę.
Podniosła oczy na Tycho.
-Nie tak się umawialiśmy.
- Moja droga, jestem dość sławny w tych okolicach. Zaś ty z tego co mi wiadomo jesteś związana z kimś, kto żywi do mnie nieuzasadnioną nienawiść.
-Nieuzasadnioną? Nie jesteś winny śmierci Nataly? - Anna spróbowała dojrzeć aurę i skupić się na wczytaniu kłamstw.
- Ubolewałem nad jej końcem nie mniej niż Laurentin - Tycho posmutniał, długie wąsy obwisły. - Jednak gdy zostałem zaatakowany, musiałem ratować przede wszystkim siebie.
-W takim razie kto według ciebie to zrobił?
- Aurora - skrzywił się. - Jeśli nie osobiście, to rękami kogoś ze swego zboru.
-Jaki miałaby powód?
- Zbory Kryształowej Gwiazdy i Jednorożca nie potrzebują dodatkowych powodów, aby pogłębiać swój konflikt.
-Nie bardzo pojmuje. Właściwie do którego ze zborów należała Nataly? - Anna postanowiła jednak w temat wniknąć skoro juz sie za niego brała.
- Była Salamandrą - westchnął Tycho. - Ten zbór już nie istnieje. Księżna do spółki z szeryfem obwiniali ich o każdy pożar w mieście… a wszak nie trzeba mieć w symbolu zboru ognistego jaszczura, by krzesać zarzewie. Niejednemu psu wszak Burek - żachnął się. - Najlepszy dowód, że Tremerzy z rozwiązanego zboru podołączali do innych. Ale teraz wszak nazywają się inaczej, więc w odczuciu księżnej załatwiło to chyba sprawę - wydął usta z pogardą.
-Nadal nie rozumiem dlaczego Aurora miałaby zabijać Nataly. Nie była we wrogim jej zborze, bo z tego co wiem niechęcią pała jedynie Gwiazda do Jednorożca, tak? Nijak jej Nataly nie zagrażała. To nielogiczne.
Zaśmiał się nieprzyjemnie.
- Przyjaźnie między zborami w Pradze są doraźne, krótkotrwałe i fałszywe. Rad jestem, że mam to już za sobą. W cywilizowanych miastach, gdzie rządza cywilizowani ksiażęta, wyglada to zupełnie inaczej.
-Czyli rozumiem, że przeniosłeś się z Pragi na dobre. Ku cywilizacji czyli na zachód. Paryż? Rzym? Wiedeń? - Anna zaplotła dłonie na piersi. - Czyli prawdopodobnie nawet cię nie ma w Pradze, podróż trwałaby dłużej. Jak więc wyobrażasz sobie tę wymianę?
- Wiedeń to wspaniałe miasto - rozmarzył się. - Zdolny mag szybko znajduje tam możnych protektorów, a wszak należę do największych okultystów naszej epoki. A wymiany dokonamy we Frydlancie, z czymże tu czekać, chyba cena obopólnie nas zadowala?
-Nie ma na co czekać - przyznała mu rację. - Jeszcze jedno pytanie. Kamienica z chimerą. Co to za miejsce? Byłeś tam, widziałam cię w wizji i znalazłam spalona do połowy kartę Tarota.
- Dom Georga Barescha? - zdziwił się Tremere. - A tak, byłem tam wielokrotnie. Czyżbym był oskarżony o ten pożar, dla odmiany?
-Bynajmniej. Po prostu ciekawi mnie ta osoba. Co możesz mi o nim powiedzieć?
- Podrzędny talent, nie należał do żadnego zboru - w głosie Tycho wybrzmiała pogarda. - Zbierał księgi i rękopisy, na kopy. Często nie miał nawet pojęcia, co posiada.
-I gdzie teraz jest? Zginął w pożarze kamienicy?
- Tak sądzę - skrzywił się. - Ale kogo to obchodzi… to nie był nikt wart twej uwagi.
Sam zaś wyprostował się dumnie. Ani chybi uważał się za najbardziej godnego.
-No dobrze, do rzeczy więc. Jak przeprowadzimy wymianę?
- rzecz jasna, spotkamy się raz jeszcze. W labiryncie. Idąc od wejścia skręcisz cztery razy w lewo. Będzie tam czekał sługa, który przekaże ci dalsze instrukcje.
-W porządku, tak zrobię.
Anna odczekała chwile czy projekcja sie rozwieje czy zamierza jej do labiryntu towarzyszyć. Widmowy Tycho ukłonił się grzecznie. Wisiał w powietrzu, dopóki sługa nie zdjął kryształu z trójnoga. Po rozmontowaniu trójnoga lokaj wyszedł, a po chwili z ciemnego kąta rozszedł się głos Matoza.
- To się, prawda, narobiło.
- To kłamca i morderca - wściekł się Laurentin, ciągle niewidoczny.
-Jesteś pewien, że tego właśnie chcesz? Jego śmierci nawet jeśli nie masz pewności, że to on jest winny? - zapytała Anna z głuchym westchnieniem. - Druga okazja może się nie trafić choć, jeśli moje rady coś znaczą, pozwól mi zbadać sprawę. Po powrocie z Wiednia. Dowiemy sie prawdy ale to zawsze trwa.
- To on - odwarknął Laurentin. Nosferatu zdjął z zaczajonych płaszcz niewidoczności i Anna spojrzała wprost w wykrzywioną w grymasie urodziwą twarz. - To on zabił Nataly i musi za to odpowiedzieć.
-Czyli masz pewność? Dobrze. - Anna utkwiła palec w panu z Horaku. - Pamiętaj, że robimy to dla CIEBIE. Bo TY tak zdecydowałeś.
I odwróciła się w stronę drzwi.
-Wracacie do niewidzialności i staracie się mnie nie zgubić. Deptajcie mi po piętach bo labirynt jest ruchomy.
Upewniła się że ma dobrze schowane dwa sztylety, jeden w buciku, drugi w fałdach sukni. Nie było co zwlekać. Ruszyła za instrukcjami Tycho prosto do labiryntu ściskając pod pachą owiniętą w materiał księgę.
Labirynt zdawał się uspiony i cichy. Tylko wiatr szelescil między galezmi żywopłotow.
Anna podążyła za wskazówkami Tycho, cztery razy skręciła w lewo i wypatrywała tremerskiego sługi.
Zdało się jej, że wyczulonymi zmysłami słyszy odległe stąpnięcia konia… nade wszystko jednak dobiegał jej szum wiatru poruszającego liśćmi. Dopiero po chwili, gdy w jej nozdrza uderzył zapach ciężkiej, piżmowej parfumy, wyłowiła z szumu inny szum. Szelest tkaniny, ocierających się o siebie krochmalonych na sztywno koronek.
Anna szła nieśpiesznie by jej towarzysze w zbrodni nie zgubli drogi. Skręciła ostatni raz i wyszla naprzeciwko postaci w koronkach. Odruchowo dotknęła jej umysłu i myśli by wyprzedzić ewentualne wrogie działania i odczytać intencje.
Spowita w czerń i półprzezroczyste kwefy postać zatrzymała się tuż przed nią. Twarz skrywały koronki, a prawdziwe uczucia nieruchoma maska obojętności, podmalowana jeszcze mocnym makijażem. Jednak i to Anna przejrzała. Zaciekawienie i skupienie zastąpiła nagła czujność. Signora Tofana, jedna z siódemki zaufanych przybocznych hospodara, sprężyła się wewnętrznie, jakby czekała na atak.
Anna zatrzymała się przed Lasombrą dość zbita z tropu. Spodziewałą się tremerskiego ghula i teraz zachodziła w głowę czy to jest zbieg okoliczności czy spotkanie ma drugie dno. Spojrzała w czarne kwefy i nie rzekła nic czekając by tamta zrobiła pierwszy ruch. Minęła ją lub zagadnęła, wedle zamiarów.
- Przeszkodziłam w schadzce? - spytała uprzejmie wampirzyca. Wzrokiem błądziła za plecami Anny.
- Nie, skądże - Anna przystanęła. Nie chciała sprawiać wrażenia, że gdzieś się spieszy. - Po prostu spaceruję.
- Może się zatem przyłączę? - wprosiła się Lasombra bez ogródek i zamilkła na moment. - Szlachetna księżna próbuje to ukrywać, lecz tu nie jest bezpiecznie. - Wymalowane na czarno wargi skrzywił pełen niesmaku grymas. Taki sam pogardliwy rys pojawił się w aurze. - We Frydlancie zaginęła już dwójka z naszego rodzaju, odkąd zjechaliśmy. Może gdzieś posnęli. A może nie… Lepiej nie chadzać samemu.
- A któż taki zaginał? Nic mi o tym nie wiadomo - Anna nie skorzystała z propozycji wspólnego spaceru i wciąż stała w tym samym miejscu.
- Gangrel i Ventrue. Obydwaj słudzy księżnej. Mieli przygotować zamek dla gości. I przepadli jak kamień w wodę… Ty jesteś Anna od Gangreli, prawda?
- A ty jesteś Teofano, doradczyni hospodara - odrzekła w zamian.
- Można to ująć w ten sposób - zgodziła się Lasombra, ale spękania na aurze świadczyły, że bynajmniej, wcale nie można. I Annie przypomniało się paplania Nadziei, iż hospodar więcej na męskim zdaniu polega.
- Cóż, skoro ci samotne spacery niestraszne, zostawię cię twym sprawom. Pozdrów ode mnie Bożywoja.
- Pozdrowię - zgodziła się układnie i ruszyła w swoją stronę zastanawiajac się skąd Lasombra zna się ze Skrzyńskim i czy można to jakoś wykorzystać.
- Coś idzie za nami - po chwili z ciemności dobiegł szept niewidocznego Matoza. - W żywopłocie, jakaś mała gadzinka.
Anna spojrzała dyskretnie w tamtą stronę starając się wychwycić aurę stworzenia, czy to wąpierz, ghul, człowiek czy coś jeszcze mniejszego. To był gronostaj albo łasica, jak zauważyła. Prawdopodobnie zghulona.
- Nie możemy mieć obserwatorów. Chyba, że to ghul Tycho na którego czekamy.
- Co proponujesz? Mam go złapać za ogon i zapytać? Nie odpowie.
“Na razie idziemy na wyznaczone miejsce spotkania i czekamy na ghula” - odpowiedziała w głowie Nosferatu. Nie odrzucała nadal teorii zwierzątko jest ghulem Themera. - “Jeśli to nie będzie futrzak, postarajcie się czworonoga wyeliminować po cichu. Nie chcemy obserwatorów.”
“Po cichu? Ta gonitwa będzie zabawniejsza niż występy sowizdrzałów w karnawale”, zamarudził Matoz. Zaś za następnym zakrętem na Annę oczekiwał szczupły, młody ksiądz. Przycupnąwszy na kamiennej ławeczce, oddawał się lekturze książeczki wielkości dłoni.
“Dobrze, w takim razie spraw, żeby zwierzak niczego nie zobaczył.” - poleciła Matozowi w myślach. Przed ghulem skłoniła zdawkowo głowę.
- Anna - przedstawiła się jakby to miało być jakieś tajne hasło.
- Niech będzie pochwalony - odparł klecha z uniżonością właściwą ghulom. - Pani wybaczy, moim zadaniem jest upewnić się, iż ma pani księgę - dodał przepraszająco i poderwał głowę, bo w zaroślach wszczął się jakowyś gwałtowny tumult, zakończony piskiem zwierzęcym.
Anna poklepała okładkę księgi.
- Jest tutaj. - I by odwrócić uwagę od pisków przysiadła blisko obok klechy i przysłoniła mu cały widok. - Możesz prowadzić do swego pana.
- Nie, nie - zaprzeczył, zagapił się w dekolt Aniny i gębę rozwarł, dość szeroko, by wampirzyca mogła ocenić, że coś dużo zębów mu wyrwano, z końca szczęki, gdzie przy rozmowie zrazu nie widać. Otworzył swą maleńką książeczkę. Nie tekst pacierza zdążyła tam zobaczyć, nim ją zatrzasnął, a ciągi liczb. Wskazał palcem kierunek, z którego przyszła.
- Dwa razy w prawo, raz w lewo, znów w prawo i znów w lewo. Będzie tam pomnik czegoś - skrzywił się leciutko - nagiego mężczyzny. Za lewą stopą będzie leżało to, co jest na wymianę. Księgę pozostaw w tym samym miejscu.
- Nie tak się umawialiśmy. Z rąk do rąk, moich i Tycho. Zapewniał, że gdzieś tu jest i transakcji dopełni osobiście.
- I zapewne jest… ale, pani wybaczy, ja jestem tylko sługą. Robię, co mi polecono - zaczął przepraszać, a ramiona przy tym ze strachu przykurczył.
Anna prychnęła i podniosła się gibko.
-Jest niesłowny. Czemuż ja powinnam? - Nie czekała na odpowiedź. Zaszurała czarną suknią i poszła pod wskazany posąg próbując wyłapać każdy z umysłów w okolicy.
„Słyszeliście?” - odezwała sie w głowie Nisferatu i Gangreli po kolei.
“Nie chce się spotkać twarzą w twarz. Na miejscu Oldrzycha bym się obraził, że mi żoną gardzą. Na twoim też”, zamarudził Libor. “Co robimy?”
„Zmusimy go by się ujawnił. Musi być gdzieś w pobliżu i obserwować. Udam, że korzystam z okazji. Wezmę i sztylet i księgę, zobaczymy co on na to.”
Nagi mężczyzna zapowiedziany przez klechę okazał się satyrem. Nagim, marmurowym i śpiącym. Kamienne przyrodzenie spoczywało na kudłatym, kamiennym udzie. Zaś pod udo wetknięto nieduże zawiniątko.
Anna sięgnęła po ukryty przedmiot, wyswobodziła go z materiału i obejrzała wnikliwie używając również Wąpierskich mocy by mieć pewność, że to sztylet o jaki jej chodzi.
„Nikogo w polu widzenia?” - zapytała jeszcze Matoza i jej wzrok zawisł na imponującym przyrodzeniu satyra. Nie wiedzieć czemu pomyślała o Włodku Skrzynskim.
“Nikogo… acz zdaje mnie się, że ktoś na mnie spogląda. Nieswojo mi” poskarżył się Nosferatu. Anna uniosła wzrok znad satyrzych części sromotnych i drgnęła.
Czy satyr aby nie spał? Jego powieki wcześniej, zdaje się, zamknięte były.
Spojrzała na posag jako na żywe stworzenie doszukując się jego aury. Może to tylko fasada, iluzja? Ktoś się pod satyra podszywał? Albo to kolejny ze strażników labiryntu? Posąg, jako rzecz martwa i nierozumna, aury mieć nie powinien. A jednak ją miał. Bladą, bledszą nawet niż u wampira, a przez to łatwą do przeoczenia, i trudną do odczytania. Jednakże było tam, blade halo zdawało się rozbiegać koncentrycznie od sromotnych części figury.
Anna rozejrzała się jeszcze dookoła, odczekała chwilę jakby miał ten czas zrobić jakąś różnice i Tycho mógłby zmienić zdanie i jednak przybyć osobiście na spotkanie.
„Satyr chyba drgnął” poinstruowała swój niewidzialny oddział i chowając sztylet do cholewki buta ruszyła w drogę powrotną bacząc jednak na satyra by jej nie zaskoczył swoim nagłym ożywieniem.
Wpierw usłyszała odgłos osypującego się żwiru. Rzuciła wzrokiem za siebie. Satyr przesuwał lewą nogę, przedtem swobodnie i bezwładnie spoczywającą na podeście. Spod kamienia sypał się piach, lub może skruszona zaprawa.
Anna stanęła jak wryta. Niby brała to pod uwagę, że posąg może ożyć ale gdy to się stało jakby jakieś zaklęcie przeszło z satyra na nią i skamieniała. Tylko usta uchyliła z oszołomienia.
„Tycho?” - zastanawiała się w myślach i chyba dlatego nadal nie uciekała. Gdyby to iluzja skrywała Tremera to znaczyłoby że to dobra okazja by dopaść Tycho. Podskórnie jednak nie dowierzała, że to on. Ale i nie zwykła ufać w zbiegi okoliczności. Do lewej nogi dołączyła prawa, i satyr zeskoczył z podestu. Szybko i zręcznie nie tylko jak na posąg, ale i jak na człowieka. Dostrzegła jeszcze krwistą czerwień oczu.
„W nogi….W waszym tempie. Chyba ze Semen weźmie Laurentina na bary” - posłała mentalną komendę kompanom i zaczęła biec oglądając się jednak na satyra. - „Odciągnę go, wy się nie wystawiajcie. Jeśli Tycho patrzy nie wolno wam się ujawniać.”
Pamiętała ile razy skręcała i w którą stronę. O ile labirynt nie zmienił położenia nie powinna mieć problemów z trafieniem. „I nie rozdzielacie sie. W tym labiryncie giną wąpierze.”
Ruszyła. Satyr był szybki i jak na swoją wagę, bardzo cichy. W utrzymaniu tempa nader pomagało, że co się obejrzała, to uśmiechał się obleśnie. Ale może to był tylko taki wyraz twarzy… Wymknęła się raz i drugi, ruszyła kolejnym korytarzem. Był nadal z sześć, siedem dużych kroków za nią. Biegła, i biegła, widziała ślepy koniec korytarza, a po bokach nie pojawiało się żadne przejście.
Anna wyhamowała i zaklęła w myślach. Wyczuła won perfum Teofano. Lasombra musiała stać tu na tyle długo by nocne powietrze nasyciło się jej perfumą. Anna spróbowała przeskoczyć wysoki żywopłot ale bez rozbiegu nie wyszła jej ta sztuka. Wylądowała w kuckach akurat by uchwycić za gęstwiną liści sylwetkę Teofano na ławeczce sączącej coś z butli w świetle księżyca.
-Szlag - zaklęła Anna, tym razem głośno obracając się w stronę szarżującego satyra. - Teofano, pomocy! - wyrwało się Annie w pierwszym odruchu, zapewne z powodu strachu jaki wzmagał widok olbrzymiego przyrodzenia. Pomyślała, że mogłaby ślizgiem przemknąć między nogami potwora ale… niezbyt jej się ten pomysł podobał.
Satyr oblizał usta i… zatrzymał się. Palcem muskularnej dłoni wskazał na zawiniątko, które Anna nadal dusiła w ręku… a woń perfum przybrała na sile.
Czyli jednak posąg został zaklęty przez Tycho - pomyślała Anna i mocniej ścisnęła księgę.
-Chcesz ją, to sobie weź! - rzuciła prowokująco. - Miałam ją oddać jednej osobie do rąk własnych a ty nią nie jesteś! - spróbowała ostatni raz wywabić Tycho z kryjówki. Obejrzała się też czy Teofano nie odpowiedziała na jej wołania ale nie zamierzała jedynie zawierzać w Lasombrę. Spaliła kolejną krew by dodać sobie siły i dobyła sztylet, nie ten od Tycho by go nie uszkodzić, lecz swój. Satyr zdawał się mieć kilka słabych punktów. Dwa na głowie i… jeden między nogami. Uderzy raz, mocno ii dalej w nogi.
Zdążyła dziabnąć jeden raz. Ostrze brzdęknęło o kamienne przyrodzenie. Koniec męskiej dumy satyra odłupał się i potoczył pod żywopłot, a posąg wzniósł pięknie wyrzeźbione ramię do ciosu. Anna właśnie zamierzała pod tym ramieniem zanurkować i dać chodu, gdy wokół piersi objęły ją szczupłe, lecz silne ramiona. Owionął ją zapach piżma i orientalnych przypraw. Poleciała w tył, a ostatnim, co zobaczyła, była ciemność zamykająca się nad nią jak tafla wody pod idącym na dno pływakiem. Chwilę później uperfumowana, drapiąca wykrochmalonymi na sztywno koronkami rękawów ręka zasłoniła jej oczy.
Lasombra więc przyszła jej z pomocą, skonstatowała Anna z ulgą i poddała się ciemności i palcom w otulinie sztywnych koronek. Poczekał aż ciemność znów ustąpi półmrokowi i poczuje twarda ziemie pod stopami.
-Dziękuje - wyszeptała.
Lasombra palcem otarła kroplę krwi, ciągle tkwiącą przy kąciku wyszminkowanych na smolistą czerń ust. Sięgnęła za głowę i na powrót przysłoniła twarz kwefem.
- Przez chwilę dumałam, czy przed nim uciekasz, czy bawisz się, czy chcesz walczyć, czy się pod nim pokłaść… Cóż, wszyscy miewamy chwile, prawda?
Rozejrzała się badawczo.
- Ciekawe, co to było… - płaski głos signory Tofany bynajmniej nie świadczył o zaciekawieniu. - Mówiłam, byś nie chodziła sama. A teraz - nie wiem, gdzie jesteśmy. Nie tu chciałam wyjść.
Anna też nie wiedziała - poza tym, że nadal w labiryncie. Korytarz przed nimi ciągnął się daleko, skręcał lekko w lewo.
-Tutaj wąpierski moce nie działają jak należy - wyjaśniła Anna nieco speszona. - I walczyłam z nim, choć do walki nie jestem stworzona pewnie dlatego wyszło komicznie.
Anna wskazała jedyną możliwą drogę aby ruszyły.
-A jednak spacer był nam pisany.
Anna miała pewne przeczucie. Że mianowicie lasombra próbowała zażartować.
-Jak ci się współpracuje z Tzymisce? - Zagadnęła po kilku krokach Teofano.
Anna otworzyła usta zbita z tropu ,jej usta opuściło mało inteligentne i przeciągłe „eeee”.
-Masz na myśli rodzinę hospodara czy Skrzyńskich? - i nie czekając na odpowiedź dodała. - Nadzieja jest bardzo miła. A ze
Skrzynskimi da sie dogadać.
- Byłabyś trzecią osobą na świecie, która dogaduje się z Włodkiem. Elitarne grono… należysz? - Lasombra szła cicho jak przelewający się cień. Tylko coś w sakiewkach u jej paska podzwaniało z cicha.
-Chyba nie - przyznała krzywiąc z niechęcią usta. - Oprócz Katarzyny i Bożywoja kto jeszcze należy do tej elity?
-Nikt zatem. Acz widzę, żeś próbowała.
-Próbowałam? - Na pewno próbował Anny ojciec, może nawet za owego trzeciego można by go policzyć. Anna żywiła do Włodka cień sympatii przy ich pierwszym zapoznaniu ale teraz czuła się przede wszystkim zdradzona. Ku jej zdziwieniu trochę ją ta zdrada uwierała niby cierniem wplątanym w halki. A przecież nie powinna od Włodka oczekiwać niczego, tym bardziej lojalności.
Skręciła na końcu korytarza szukając wskazówek podług gwiazd w która stronę mniej więcej powinny się kierować na zamek.
-A jak można się dogadać z Botskay? Ksiezna usilnie próbuje choć jej ostatni wybryk musiał diabła rozdrażnić. Planuje odwet?
-Dogadać? Zależy kto. I co… a odwet… hospodar jest Tzimisce. Zabito jego sługę.
Annie nagle jakby sie objawiła ta możliwość po raz pierwszy. Wcześniej nawet nie brała jej pod uwagę. Mogłaby sie dogadać z Botskay. Ale… czy on miał jej cokolwiek do zaoferowania poza zagrabieniem ewentualnie jej wolności? Nie, głupi pomysł.
-Czyli odwet będzie. Diabły nakręcają spiralę zniewag jak nikt inny. - rozejrzała się. - Od dawna służycie przy gospodarze? Ty, Nadia i jego niezawodna siódemka?
- Ja od pół wieku. Najdłużej jest przy nim Hieronimus - odparła wolno lasombra. - W jakim nastroju znajdę starszego Skrzyńskiego, gdy będę chciała szukać?
-A zależy ci by był w dobrym? - uśmiechnęła się Anna. - pozwól więc że Chociaż tak ci sie odwdzięczę. Przyjdź do niego godzinę przed świtem, akurat będę wychodzić.
- Powiadają, że wywozi majątek z węgierskich włości. Kiedyś nie bał się wschodu. Kiedyś nie bał się… niczego.
-Sugerujesz aby że hospodar jest lepszą partią? Można przy nim więcej zyskać?
- W Siedmiogrodzie nie ma sobie równych. A i gdzie indziej niewielu mogłoby stanąć w szranki.
Mimo to lasombra skrzywiła lekko usta pod zasłoną kwefu.
-Na Skrzyńskich polecenie spacerujesz po labiryncie?
Anna zerknęła w myśli Lasombry.
-A dlaczegóż bym miała to dla nich robić? - zaśmiała się niemal beztrosko. - Nie, droga Teofano. Nie wszystko obraca się wokół diabłów. Spaceruje dla siebie. I prawdę mówiąc chciałabym już trafić do wyjścia. Mam jeszcze sporo spraw na dziś. Ale jutro pierwszy dzień balu. Tuszę, że wreszcie zapoznam całą świtę Balinta.
- Gdy najpotężniejsi w domenie należą do jednego klanu, wszystko kręci się wokół nich - odparła Lasombra kurtuazyjnie.
Zaś w jej myślach mignęła sylwetka Bożywoja, z psem u boku. Spojrzał na nią ponad głowami biesiadników przystrojonych w orientalne, wschodnie szaty. Był wtedy wrogiem, ale Teofano śledziła jego kroki, gesty i słowa z fascynacją właściwą niewiastom zauroczonym.
Za kolejnym zakrętem korytarza objawił się niewielki budynek z ciosanych kamieni.
 
liliel jest offline