Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-03-2018, 16:27   #242
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
DOMINIUM

Koniec Obrotu Koła, to początek nowego Obrotu. Koło wyznacza czas. Wyznacza cykle. Wyznacza momenty w historii. Koło toczy się i miażdży to, co znajdzie się pod nim. Bezlitosne, ponieważ Koło nie ma uczuć. Bezduszne, ponieważ Koło nie ma duszy.

Jest tylko wyznacznikiem tego co było, jest i będzie. Miarą krwawego szaleństwa nawiedzającego Dominium i Wieloświat.

Toczy się i toczy. Obraca i obraca. Niepowstrzymane. Niekończące. Niezrozumiałe.

A każdy jego obrót to nowa nadzieja, nowy lęk i nowa wojna, straszniejsza od poprzedniej.

TOBIAS GREYSON

Tobias szedł po niekończących się schodach. Piął się w górę po dziesiątkach, setkach czy nawet tysiącach kolejnych stopni. To była męcząca droga i musiał zatrzymywać się kilka razy, aby złapać oddech.

Wydawało się, że schody wspinają się spiralą z korzeni gór, aż po wyżyny niebios. Oczywiście nie było ich aż tyle, lecz zmęczenie robiło swoje i Tobias czuł się coraz bardziej zmęczony.

Aż w końcu ta niekończąca się spirala stopni doprowadziła go na szczyt jakiejś wieży – to było bardzo dziwne, ponieważ nierozsądnym wydawało się budować tak potężną konstrukcję nie mającą możliwości ujścia gdzieś w bok. Chyba, że coś przeoczył lub ktoś luminą ukrył przed nim inne drogi.

Tak czy owak znalazł się na szczycie jakiejś wieży, z której – przez oszklone okna – miał niesamowity, zapierający dech w piersiach widok na panoramę Dominium. Szachownicę żółtych pól, zielonych plam, niebieskich wstęg, brązowych pustkowi i czerwonych lub czarnych skał. Piękna i groźna kraina z tej wysokości wyglądała jak plansza do gry.

Nie był sam w tej sali na szczycie niebotycznej wieży. Wyczuwał czyjąś obecność, chociaż nikogo nie widział.

Nagle jednak powietrze zafalowało i znikąd, na podłodze podniebnej komnaty zmaterializowały się cztery przedmioty: miecz, butelka z jakimś płynem, tarcza i ciemny kryształ.

- Witaj Wachlarzu – dobiegł go skądciś głos, czy raczej głosy.

Cztery wypowiadane w niesamowitej synchronizacji, prawie jednoczenie głosy. Dziecka – dziewczynki, kobiety, mężczyzny i czegoś, co nie było zapewne człowiekiem.

– Mamy dla ciebie prezenty. Ale możesz wybrać tylko jeden. Więc wybierz rozsądnie. Maska zdecydował, że powierzy się twemu osądowi. Miecz- pozwoli ci zakończyć jego tyranię. Butelka, płyn przywróci ci wspomnienia i pozwoli żyć swoim życiem. Tarcza – pozwoli ci ochronić Dominium przed tym, co nadciągnie. A kryształ – pozwoli zniszczyć wszystko i rozpocząć od nowa. Każdy przedmiot ma swoją cenę, jaką przyjdzie ci zapłacić. Ale poznasz ją dopiero wtedy, gdy go wybierzesz.

To były Potęgi. Bogowie Dominium. Istoty tak potężne, że ich zrozumienie przekraczało pojęcie Wachlarza czy jakiejkolwiek żywej istoty. Były tutaj. Czuł je.

I wiedział, że nie ucieknie przed wyborem.

ENOCH OGNISTY

I Simeon wpadł w gniew.

Czarne Drzewo popłynął na fali wściekłości. Zatracił się w szaleństwie. Cios Enocha przeciął, zdawałoby się ostatnią nić rozsądku, jaka trzymała w ryzach tego obłąkańca.

W mgnieniu oka Simeon zaczął rosnąć. Wystrzelił w górę zatracając ludzką formę. Dwa uderzenia serca później zaczął się rozrastać na boki. A Enoch mógł jedynie patrzeć, zbyt słaby by nawet próbować ucieczki.

Przed nim stało teraz wysokie na dobre sto metrów drzewo, które zamiast korony miało jednak tysiące kolczastych wici. Wici, które wystrzeliły na boki, przeszywając okolicę, niszcząc skały, wbijając się w ziemię i rozrywając ją na strzępy.

Cztery łodygi kolczastej winorośli wbiły się w ciało Enocha. Przeszyły je bez najmniejszego trudu. Przebiły płuca, organy wewnętrzne, i pomknęły dalej, spływając ognistą krwią.

Enoch zawył plując ogniem, zamiast krwi. Ale Czarne Drzewo było wilgotne i płomienie spływały w dół, skapywały na ziemię, która zrobiła się czarna, paskudna, zepsuta.

Gasnącym wzrokiem Enoch ujrzał swój topór, który zniknął w pniu Czarnego Drzewa. A potem wici szarpnęły nim, rozszarpały na sztuki.

Kończyny Enocha poleciały w dół. Korpus został rozdarty na strzępy. Górna połowa, wraz z głową, została uniesiona w górę.

Macki – gałęzie docisnęły Enocha Ognistego do korpusu, gdzieś w połowie wysokości i Wieloświatowiec poczuł, jak gąbczasta ale i jednocześnie twarda kora piekielnego drzewa chwyta go, wchłania tak, że stał się jej częścią. Z pokrwawionych ust Ognistego wydobył się krótki śmiech.

Zabił Simeona. Obnażył jego demoniczną, złą naturę i został scalony z tym szaleńcem – obaj martwi na Cykl, a może dłużej.

I Simeon też to pojął. Zrozumiał, co się stało i krzyknąłby wściekle, gdyby nie to, że drzewa nie potrafiły krzyczeć.


ME’GHAN ZE WZGÓRZA


- Wybacz – Kent spojrzał na Me’Ghan. – Gniew. Pokierowałem się gniewem. Oczywiście. Zrobimy to, co powinniśmy zrobić. Chyba już jest bezpiecznie. Dla tej armii. Idźmy za nimi.

I wtedy Me’Ghan to poczuła. Śmierć. Simeon Czarne Drzewo i Enoch … zginęli w tej samej chwili. Mimo, że czuła iskrę ich istnienia, to jednak … nie była to silna iskra. Coś się zmieniło. Coś wydarzyło.

Dominium zadrżało.

A potem do jej uszu doleciał dziwny dźwięk. Narastający huk. I gdzieś tam, na widnokręgu, w górę wystrzeliło coś czarnego, coś potwornego, coś nienaturalnego.

Widziała to już kiedyś.

Walczyła z tym kiedyś.

Wygrała z tym kiedyś. Ale to było kilka Cykli temu. Dwa? Trzy? Nie pamiętała. Wtedy byli zjednoczeni i silni. Wieloświatowcy. A teraz byli słabi i … rozdzieleni.

To było Czarne Drzewo. Tyranth. Jego … posmak. Wtedy, gdy walczyli z Tyranthem, też kogoś stracili. Simeona. Zawsze, co Cykl, kogoś tracili.
Potęgi! Byli tylko pionkami w niekończącej się wojnie. Miała rację. Miała cholerną rację.

Powietrze wokół nich zawirowało rozsypując piasek i pył, a kiedy kurz opadł ujrzała stojącego przez nią Maskę.

Porcelanowa zasłona twarzy lśniła w czerni szat.

Kent wyciągnął miecz.

Maska uniósł/uniosła dłoń w pokojowym geście.

Kent spojrzał na Me’Ghan. Zawahał się.

- Simeon umarł. Enoch również. Wachlarz zapewne za chwilę też umrze. Nikogo z nich nie zabiliśmy. I nikogo nie chcemy już zabijać. Jeśli nie będziemy zmuszeni. Me’Ghan, przyjaciółko. Potrzebujemy twojej luminy. Chcemy byś coś dla nas zrobiła.

- Co? – pytanie nic nie kosztowało.

- Pochłoń luminę wszystkich Wieloświatowców. A potem daj ją Studniom Zapomnienia. Musimy przestać istnieć, by Cykl przestał nieść ze sobą śmierć i zniszczenie.

ARIA TARANIS

- Tutaj jesteś – powiedział Maska głosem kobiety i mężczyzny jednocześnie. – Odnalazłaś swoją luminę, Burzowy Pomruku. Przyjdź więc do nas, do Cytadeli. Porozmawiajmy. O tym co było, i o tym co będzie. Odważysz się?

Wizja znikła.

- Odważysz się, pani? – dopiero teraz zrozumiała, że Corvus zadał jej jakieś pytanie, którego nie dosłyszała oszołomiona obrazami, które tańczyły w jej głowie.

- Wybacz mi Corvusie, ale nie usłyszałam pytania. Czy mógłbyś je powtórzyć?

- Stawić czoła Masce? Aby odzyskać swoją pamięć.

- A czy w ogóle jej potrzebuję? Mojej pamięci?

- Nie wiem. Ty musisz o tym zdecydować, pani.

- Tak sobie pomyślałam, że wy będziecie moją pamięcią. Przekażecie mi wszystko, co powinnam wiedzieć.

- Nie wiemy, co rozumiesz pani, przez powinnam wiedzieć? Jakie informacje cię interesują? O czym? O kim? Błagam, pani. Chcę ci służyć najlepiej, jak tylko potrafię. Nie wiem jednak, czego ode mnie oczekujesz. Nie każ mnie za moją głupotę, proszę.

Jej Lud stał i czekał. A potem zaczął opowiadać. A była to długa opowieść. Pełna smutku i bólu. Pełna cierpienia i krwi. Opowieść o źle i dobrze. I o odwiecznej wojnie tych dwóch przeciwstawnych sił. A Aria słuchała i wzbierał w niej smutek i ból. Wzbierało w niej poczucie, że ta opowieść nie skończy się dobrze. Że nigdy nie kończyła się dobrze.
 
Armiel jest offline