Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-03-2018, 04:12   #620
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 82

Cheb; bagna; farma Fergusona; Dzień 8 - wieczorna szarówka; ulewa; zimno.




Alice Savage i San Marino



Nic. Gdy San Marino bez ostrzeżenia wyrwała się do przodu i wskoczyła na to coś na gąsienicach wszyscy chyba zamarli w napiętym oczekiwaniu oczekując... No właściwie nie wiadomo czego. Nikt chyba niezbyt wiedział czego właściwie oczekiwać czy spodziewać się po tym dziwnym czymś. Ale to pewnie był jakiś robot. I to spory. A pewnie wszyscy słyszeli wiele o tym jakie one są podstępne i tylko czyhają na błąd człowieka by go wysadzić, zabić, poćwiartować, spalić czy co one tam jeszcze robiły. A tu nic. Szamanka wskoczyła na to coś i nic. Nic się nie stało, nic nie wybuchło, nic jej nie odstrzeliło no nic. A przez to nadal nie było jasne czego się spodziewać. Ale po chwili wahania reszta pstrokatej grupki również otoczyła tą dziwną i wciąż pracującą maszynę.

 

Dłonie zaczęły dotykać i macać metalową obudowę. Była ciepła tam gdzie był silnik czyli tam gdzie wskoczyła szamanka. A im dalej tym chłodniejszy. I w każdym miejscu zalewany przez rozbryzgujące się igły wody które potem ściekały po brzegach. Maszyna bez wytchnienia pyrkotała silnikiem i pracowała tym koparkowym ramieniem odwalając kolejne fragmenty gruzowiska. Czasem coś się obsunęło na nią czy spod niej to cała się trzęsła jakby ten gruz miał ją pogrzebać na amen. Ale jakoś na razie to się nie działo.

 

Pojazd był dziwny. Nawet dla ludzi pochodzących ze stolicy motoryzacji albo specjalsów z elitarnej jednostki komandosów czy ludzi z przedwojennym wykształceniem. Po pierwsze nie było niczego przypominającego kabiny. Żadnych szyb, szoferki a bez tego nie dało się zobaczyć choćby kierownicy czy czegoś podobnego. W efekcie nie było nawet właściwie wiadomo gdzie jest przód a gdzie tył. W zwykłym pojeździe pewną wskazówką były jeszcze skrętne koła no ale kół też nie było tylko gąsienice. Był jeszcze silnik. Tam gdzie wylądowała szamanka tylko niżej. Ale gdy pooglądali ten pojazd bliżej okazało się, ze tam pod tym drugim zestawem z tym pracującym ramieniem też coś burczy i pracuje. No i ten przegub. Kojarzył się z jakąś przyczepką. Ale była dziwnie duża jak na przyczepkę no i przyczepki zwykle były bez silników. Sam przegub też był dziwny bo wydawał się o wiele większy niż potrzeba do uciągnięcia przyczepki. Rozmiary też były nietypowe. Na szerokość i długość to te dwa "klocki" były mniej więcej podobne do jakiejś osobówki choć trochę długiej, jak jakaś landarowaty kombi czy co. Z drugiej strony jak liczyć osobno te dwie części to każde było krótsze niż mały coupe. No i niskie. Niewiele wyższe od klasycznego Jeepa Willysa jeśli liczyć go ze złożonymi siedzeniami, szybami i bez załogi.


Jeszcze dziwniejsze było to jak się do tego czegoś dobrać. Pomysł "Brzytewki" by odłączyć temu czemuś silnik spodobał się chyba wszystkim. Tylko, że w zapadającym zmierzchu okazało się, że nie jest to takie proste. Brakowało tak znanym wszystkim uchwytów, klamek, zamków, szyb czy cokolwiek co pomagało w klasycznych brykach "zorganizować sprzęt" jak to mówili Bliźniacy. Wszelkie stukania, pukania, próby podważenia przez znalezione wnęki i szczeliny spełzały na niczym. Zwłaszcza, że prawie nie mieli narzędzi z prawdziwego zdarzenia.


W końcu Alice znalazła coś. Wyglądało jak wejście czy gniazdo na jakiś gwiazdkowy klucz. Podobnie działający jak imbus ino w dziwnym kształcie. Co prawda to mogło być cokolwiek ale właściwie tylko to coś pasowało pod cokolwiek co mogło jakoś otworzyć wnętrze tego pojazdu. Problem był taki, że za grzyba nikt, nie miał czegoś o tak głupim kształcie. Dłubanie zwykłymi śrubokrętami, ostrzami, imbusami czy przypadkowymi przedmiotami nie przyniosły żadnego rezultatu za to mocno sfrustrowały członków tego improwizowanego zespołu do włamywania się do fur. Padało bez przerwy, szczeki już wszystkim zaczęły się telepać tak samo jak dreszcze po reszcie przemoczonych i zmarzniętych ciał zaczynając od najmniejszych obiektów najszybciej wytracających ciepło. Czyli od Alice. Chociaż z resztą też nie zapowiadało się, że zbytnio ją przetrzymają na tej ulewnej zimnicy. Poza tym robiło się coraz ciemniej i ta noc której ta obawiał się ale i tak czekał Guido w końcu miała rozpocząć swoje panowanie. No ale byli Bliźniacy.

 

- No co wy kurwa nigdy do fury się nie włamywaliście? - Paul trzęsący się już z zimna podszedł do gąsienicówki trzymając chyba jakiś pręt. Chwilowo skupił na sobie więc uwagę chyba wszystkich bo brzmiało jakby miał plan albo chociaż pomysł jak wybrnąć z tej sytuacji. - Nie chce po dobroci to bierzemy ją na rympał. - wyjaśnił i wyszczerzył się w uśmiechu. Znaczy próbował i pewnie miał być ten bezczelny uśmieszek jaki znali ale wyszedł mu słabo z powodu szczękania zębami. Ale wszyscy widocznie załapali jego intencje.


- A dlaczego ja? - zapytał nagle Hektor którem białasowy kumpel wręczył ten pręt zbrojeniowy. Popatrzył na ten kawałek żelaza jak na bardzo niechciany prezent.


- No j-ja już dawno bym odjechał w siną dal a-ale no sam rozumiesz, zalecenie lekarza. - Paul wyjaśnił ze zbolałym tonem i wymownym gestem trzęsącej się brody wskazał na trzęsącą się jak osika służbę zdrowia. No i na swoją łapę w temblaku przez którą operowanie łomem było tak samo problematyczne jak operowanie czymkolwiek wymagającym obydwu sprawnych rąk.


- Dawaj to. Zanim t-ty coś zajumasz to jakiś cz-czarnuch by cię trzy razy o-pierdolił. - burknął w końcu Latynos biorąc do ręki ten improwizowany łom i podszedł do pracującego czegoś tak samo jak oni zalewanego ulewą i zapadającymi ciemnościami. Hektor chwilę przyglądał się temu czemuś, macał, badał ale w końcu zorientował się. - A wy gdzie spierdalacie? - zapytał podejrzliwie bo jakoś jego kumpel i Nix tak nakierowali resztą zespołu, że jakoś dziwnie wszyscy zaczęli się cofać.


- No wiesz... A jak wybuchnie? - Nix powiedział świadomie czy nie całkiem poważnie i z wyraźną troską. O siebie, swoją żonę czy resztę zespołu. I Hektor zrewanżował mu się takim spojrzeniem jakby miał zamiar rzucić to wszystko w cholerę.


- No dawaj. Nie wymiękaj. To diesel. Musi mieć ropę. Przyda nam się do transportera. Nawet jak wszystko inne będzie do dupy. - Krogulec spróbował zachęcić go do kontynuowania prac i reszta ekipy tak raźno na ile pozwalały trzęsące się zęby i wstrząsające ciałami dreszcze zaczęła potakiwać i zachęcać kumpla do tego wyczynu. Ten w końcu dał się namówić i wrócił do prób otwarcia tego czegoś. Chwilę jeszcze macał, aż w końcu wbił w szczelinę pręt i mocował się chwilę. Potem znowu i po kilku próbach nagle coś trzasnęło. Krogulec i Nix ściągnęli kogo dali radę złapać na dół a Hektor po prostu zamarł. Reszta też. I znów się nic nie stało.


- Ale z was m-mięk-kie f-faje... - burknął z wyższością chociaż przed chwilą też było widać strach w jego oczach i te przerażającą świadomość, że cokolwiek się teraz stanie nic już nie da rady się zrobić. A się okazało, że to ta pokrywa wreszcie trzasnęła i można było ją unieść i zajrzeć do wnętrza. A wnętrze...


No tak. To był na pewno silnik. Nawet jakiś diesel. Tylko właśnie gdzieś tutaj kończyły się mądre spojrzenia. Zalewająca wszystko ulewa która natychmiast wdarła się do trzewi maszyny po otwarciu klapy i zapadające ciemności nie poprawiały sytuacji. Detale było widać już tylko dzięki pazurowej latarce jaką Nix odłączył od swojego karabinku i świecił to tu to tam. Widać było jakieś przewody, rury, rurki, druty, procesory, pojemniki, tłoki czyli generalnie "bebechy" typowe dla silników, pojazdów i maszyn. Tylko właśnie jakieś dziwne. Zapowiadało się by rozróżnić co jest co to potrzeba na to trochę czasu i główkowania. "Brzytewce" wydawało się, że dość dobrze rozróżnia główną bryłę silnik ale co i jak miałoby go wyłączyć w tej plątaninie kabli i przewodów to tak od ręki nie potrafiła rozróżnić.


Czas naglił, podobnie jak kumulujące się skutki wychłodzenia, ulewa która prawie namacalnie zaganiała wszystko co żyje do jakiejś kryjówki no i nadciągająca ciemność. "Brzytewka" była już bliska kresu swojej wytrzymałości gdy zostawiła gdybania przy otwartej ale wciąż działającej maszynie i spróbowała zgadnąć przy czym właściwie tak kopie te coś na gąsienicach. Widziała coraz słabiej. Ale wyglądało na to, że maszyna stara się odkopać jakiś wrak. Coś na wielkość podobną do furgonetki. Wciąż jeszcze częściowo zagrzebany w gruzowisku. Na dachu były jakieś kopułki czy coś w ten deseń. Nix na chwilę omiótł światłem ten wrak to okazało się, że to jakaś zrujnowana i wypalona furgonetka. Ale na dachu sterczały jej chyba wieżyczki z bronią maszynową. Aż dwie. Dach i burty były wysadzone od środka jakby to coś eksplodowało od środka. Całość wyglądała właśnie na spalony i wysadzony wrak. Ale właśnie ten wrak ta gąsienicówka starała się tak zawzięcie odkopać spod szczątków tej chyba stodoły.

Szamanka słabo ogarniała temat silników i mechanizmów o jakich głównie była mowa przez ostatnie kwadranse i minuty. Wnętrze otwartej koparki wyglądało równie pociągająco i tajemniczo jak wnętrze większości przydrożnych wraków jakie w życiu widziała. No może nie był zardzewiały, uwalony piachem lub błotem no i nadal pracował. Ale z rozmów i zachowania reszty bandy poznała się, że oni też mają niezłą zagwostkę. Najpierw z samym otwarciem a teraz po.




Cheb; rejon południowy; nadrzeczny sklep; Dzień 8 - wieczorna szarówka; ulewa; zimno.





Nico DuClare




- O, kiełba. - ucieszył się Matt i tradycyjnie do tego zakaszlał i splunął flegmę w ogień. Okazało się, że piec działa nadal więc mieli całkiem cywilizowane warunki. A choć z początku nie dawał tyle ciepła co ognisko i wyraźnie mniej światła to za to gdy już się rozgrzał to się zrobiło całkiem przyjemnie. Prawie, że domowo. Zwłaszcza, że było sporo garów a i wody było pod dostatkiem więc sporządzenie kolacji było też prawie jak w jakimś domu. Przyjemny blask i ciepło ognia nadawał wnętrzu zawilgoconej i śmierdzącej bagnem chaty przyjemnego kontrastu w porównaniu ze światem zewnętrznym. Nie dalej niż parę kroków i był ten szary, topiący się w bagnie i ulewie świat. Z nadciągającą zaraz nocą. Ale tutaj, w tej starej kuchni, przy piecu, jak na warunki Pustkowi było prawie jak w domu.


Mężczyźni też dorzucili się do kolacji ze swoich zapasów. Jeden wyciągnął gotowane jajka, chleb i ser, drugi jakieś placki, ryby i kawałek kurczaka. Spożywali przez chwilę w milczeniu ale pod koniec gdy Matt wyciągnął jakąś butelkę i łyknął i puścił ją w obieg jakoś się chyba na rozmowy zebrało.


- Stara zawsze ze mną drze koty, że jeżdżę na chlanie a nie na ryby. - zwierzył się Daney.


- No przecież zawsze zabierasz flachę na ryby. - Matt się chyba trochę zdziwił wyznaniem kolegi.


- No tak. A gdzie jak nie na ryby mogę ją zabrać? Przecież jak gdzieś dalej to nie wypijesz na spokojnie, zwłaszcza jak sam jesteś nie? - Daney łyknął z butelki i podał ją Kanadyjce. Kolega zaś pokiwał ze zrozumieniem głową i znowu zakaszlał.


- Nie wiem jak ten Drzazga wytrzymuje. Przecież czasem go i ze dwie niedziele nie ma. A sam chodzi. - Daney wyglądał jakby mu ten temat przypomniał miejscowego speca od dalekich wypraw. Wedle standardów jakie obydwaj towarzysze wyznawali dwa tygodnie ciągłej, samotnej czujności to musiało być strasznie długo.


- Ciekawe gdzie on tak łazi. Może nigdzie? Dojdzie do jakiejś osady, przebaluje tam i potem wraca i mówi, że gdzieś tam był? Znaczy właściwie nawet nie bo weź coś z niego wyciśnij gdzie był. - kaszlący towarzysz też dołączył się do rozważań o samotnym rangerze o niezbyt ciekawej reputacji.


- No ale fanty przywozi całkiem fajne. - Daney skwitował całościowo temat talentów Drzazgi a drugi z mężczyzn pokiwał zgodnie głową gdy po chwili zastanowienia nie miał widocznie nic więcej do dodania.


- Długo tak nie wytrzymamy. Nawet jak się uda przenieść. Rybacy muszą wypływać na jezioro, traperzy łazić po lesie a farmerzy mieć gdzie siać i co hodować. - powiedział po chwili milczenia Matt obierając ze skorupki gotowane jajko. Wydawało się, że ten temat wywołuje u obydwu towarzyszy zastępczyni szeryfa ponure myśli.


- Myślisz, że kto tutaj zostanie? Ci z Detroit czy z Nowego Jorku? - zagadnął Daney patrząc i na mężczyznę i na kobietę oświetlonych przyjemnym blaskiem z paleniska. Kolega wzruszył ramionami a potem wymownie je rozłożył poddając temat ze swojej strony.


- Teraz mamy przerąbane nieważne którzy zostaną. Wcześniej było dobrze, zanim te przygłupy załatwiły Custera. But był daleko. A teraz z bliska czy glan czy trep to nas docisnął aż będziemy piszczeć. - obecna sytuacja też Chebańczykom nie przedstawiała się w różowych barwach.


- A ty Nico? Co z tobą? Zostałaś zastępcą szeryfa to co? Zostaniesz u nas na dłużej? - zapytał jeden z towarzyszy patrząc na milczącą dotąd Kanadyjkę.




Cheb; rejon wschodni; lokal “Wesoły Łoś”; Dzień 8 - wieczorna szarówka; ulewa; zimno.




Gordon Walker i Nataniel Wood



Gdy "Lynx" zasypiał na zewnątrz było ciemno. A gdy się obudził było szaro. Nie było to przyjemne przebudzenie. Całe ciało nadal miał obolałe od otrzymanych w ciągu ostatnich godzin, dni i nocy ran. Gdy podszedł do okna w pokoju przez szpary w nabitych na nie deskach, dyktach i blachach dostrzegł, że dzień ma się ku końcowi. I leje w najlepsze jakby niebiosa chciały zatopić ten ziemski padół. Czyli przespał albo cały dzień albo i dwa. Tak czy siak był nie tylko obolały i zmaltretowany przez ostatnie wydarzenia w porcie i na bagnach ale i diablo głodny.


Nadal zajmował swój pokój w "Wesołym Łosiu" i chociaż to się nie zmieniło. Nie zmienił się też wystrój lokalu tak na piętrze jak i na parterze. Dalej dominował ten postrzelany i potrzaskany krajobraz widoczny dla uważnego oka w każdej ścianie czy świeżo zbitym meblu. Przez co przez zapach palonych świec i lamp, piwa i jedzenia dochodził ten mało typowy dla lokali gastronomicznych zapach świeżego drewna. Niemniej postęp prac remontowych powoli ale uparcie szedł do przodu. Lokal znowu mógł się poszczycić aż dwoma oszklonymi oknami które znajdowały się każde po jednej stronie głównych drzwi. Widać Yelenie jakoś musiało się udać odnaleźć i załatwić transport okna które potem pewnie zamontowała na miejscu.


Widok przez te okna jednak był jeszcze bardziej frustrujący niż sam odgłos ulewy dochodzący przez zabite czym się da pozostałe okna. Przez szyby nie tylko słychać ale i było widać tą ulewę i zapadający zmierzch. W ciągu paru kwadransów zrobi się ciemno i nad Cheb nadejdzie kolejna noc.


Jednak było coś pozytywnego w tym wszystkim. W sali głównym brodacz natrafił na czarnoskórego grenadiera. Sądząc po mokrych śladach przy krześle, ubłoconych butach i mokrych nogawkach musiał wrócić z zewnątrz. Gordon też dostrzegł podchodzącego snajpera który wydawał się równie "żwawy" jak i on sam świeżo po zejściu do sali głównej i przed wizytą na moście.




Detroit; Downtown; "Grzesznik"; Dzień 8 - przedpołudnie; pogodnie; ziąb.




Julia “Blue” Faust




Z Leah zostały na chwilę same. “Kwiatuszek” nie wytrzymała i natychmiast musiała posłać plotę o nowej superfurze dalej. A napatoczył się Leo który niósł jakąś skrzynkę. Widząc i słysząc żywiołową i rozentuzjazmowaną reakcję rudowłosej koleżanki dał się ponieść tej euforii na tyle, że poszedł za nią w kierunku podwórza klubu gdzie zostało Ferrari Blue.


- White Hand… No do nas nie przychodzi i szczerze mówiąc wcale bym się nie ucieszyła jakbym go tutaj zobaczyła bo wiadomo co się dzieje jak on kogoś szuka… - “Kosa” pokiwała swoją brązową główką na znak, potwierdzający na mieście reputację głównego cyngla i zleceniodawcy od mokrej roboty u Schultzów.


- Ale fakt, w tym białym merolu i białym gajerze wygląda zarypiaście. Jakbym mogła zostać dziewczynką takiego ważniaka i mieć życie jak w Madrycie wcale bym się nie zastanawiała. - Leah uśmiechnęła się filuternie do Blue wznawiając wędrówkę po schodach i na swój sposób też podzielając opinię pany Faust o tym typie. Chwilę obydwie wchodziły w milczeniu gdy brunetka zastanawiała się nad właściwym pytaniem Blue. Ledwo chwilę wcześniej zaś “Kosa” była dla odmiany zachwycona i też chyba trochę zazdrościła rozmówczyni o blond włosach gdy okazało się, że te ploty na mieście o Seiko i jej technikach masażu to jednak prawda. - Wziełabyś mnie do Dzikiego i to jeszcze z Seiko?! - wyszeptała z zachwyconym niedowierzaniem podobnym dyskretnym szeptem z jakim zwróciła się do niej dziewczyna z Vegas. Ta obietnica widocznie pobudziła i zmotywowała ją całkiem mocno więc teraz gdy wchodziły po schodach zastanawiała się jak zaspokoić ciekawość blondynki.


- Sama go nigdy nie spotkałam ani nie obrabiałam. - przyznała w końcu brunetka dochodząc do półpiętra. - Wiem, że chodzi na pokera z innymi ważniakami od Schultzów. Wysokie stawki. Kapelusznik czasem z nimi grywa to pewnie wie więcej. Ale to raczej sam poker, i wiesz, tak na poważnie, bez dziewczynek. - powiedziała zerkając w bok na kroczącą obok blondynę.


- Wiesz to trochę dziwne, nigdy się nad tym nie zastanawiałam ale jak tak teraz pytasz to właściwie nie wiadomo za dużo o samym White Hand i jego prywatnych sprawach. - Kosa przyznała gdy wyszły na kolejny korytarz. - Nie słyszałam by skądeś zgarniał dziewczynki. Ani od nas ani z innych lokali. Ale masz rację, jak nie jest jakiś lewy to musi coś bzykać. - temat wydawał się coraz bardziej fascynować dziewczynę gdy tak szły korytarzem i sama chyba zaczęła się wczuwać w zaspokojenie możliwych potrzeb Steve Clandey’a.


Nagle "Kosa" zatrzymała się, pstryknęła palcami i z wrażenia złapała idącą obok blondynkę za nadgarstek. - A no tak! Ta nowa! - zawołała pod wpływem emocji lekko potrząsając złapanym nadgarstkiem Blue. Po chwili jakby się zreflektowała i puściła ją krzywiąc się lekko. - No widziałam ją jak tańczy. Jest naprawdę niezła. - westchnęła jakby to świeże wspomnienie nieco popsuło jej humor. Jakby się obawiała, że miano najbardziej rozchwytywanej i popularnej grzesznicy w tym przybytku grzechu wartym.


- W każdym razie no wiesz, gadałyśmy z tą nową. Z Max. Co ją przywiozłyście z szefową z tej aukcji parę dni temu. - szatynka podjęła na chwilę przerwany dialog już bardziej stonowanym głosem. - No i wiesz, jak zwykle, skąd jest, gdzie już robiła, na co można u niej liczyć i takie tam pierdoły, no jak to z nowymi. - szatynka zaczęła streszczać o co chodzi z tym pomysłem z "tą nową". - No i gdzieś tam się wypruła, że zna White Handa. Znaczy, że razem ćwiczą czy coś. Wtedy właściwie myślałyśmy, że ściemnia bo przecież jakby znała White Handa tak jak mówi to jak skończyłaby na aukcji? - dziewczyna rozłożyła swoje ramiona by podkreślić swoje wątpliwości i wówczas i teraz jakie miała co do tej wspomnianej znajomości Max z głównym szefem operacji zbrojnych Schultzów. - No ale jak tak pytasz to właściwie nie wiem kto jeszcze by coś miał wspólnego z White Handem. No chyba tylko "Kapelusznik". - przyznała grzesznica bo chyba nawet w jej uszach nie brzmiało to zbyt pewnie.


Leah odprowadziła Blue właściwie pod same drzwi biura szefowej. Pomachała jej zalotnie i z ciepłym uśmiechem na pożegnanie i blondynka mogła wejść do kancelarii szefowej tego przybytku dóbr i usług. Nawet na słuch i spod drzwi rzeczywiście było słychać, że rodzeństwo to jest i porozumiewa się ze sobą mieszaniną angielskiego i rodzimego języka. Przestali gdy drzwi się otwarły i do środka weszła Blue.


- Dziewuszka! - Kapelusznik przywitał blondynkę z jowialnym uśmiechem godnym jakiegoś wujaszka albo starszego brata. Siedział na fotelu swojej siostry ale wyciągnął przed siebie ramiona w geście powitania jakby blondyna mogła przemknąć lotem błyskawicy z wejścia, przez gabinet, biurko by dać się objąć na powitanie. - Weź jej coś powiedz. - westchnął już poważniejszym i zmęczonym głosem wskazując na drobniejszą od siebie ale nie mniej nastawioną bojowo siostrę.


- Cześć Julia. I weź jemu coś powiedz. Zobacz co zrobił z moim barkiem! Z moim biurem! Jakiś burdel! - zdenerwowana Rosjanka wskazała zirytowanym gestem na wymowne pobojowisko w otwartym barku. Część butelek leżała wewnątrz, część na podłodze a Anna wskazywała jeszcze na niedopałki widoczne w okolicy biurka.


- Ależ to jest burdel siostrzyczko i ty temu przewodzisz to co się dziwisz. - brat zrewanżował się kąśliwym tonem szczerząc się do ubranej w małą czarną siostry. Ale swoim zwyczajem Anna przyozdobiła swój schludny i elegancki ubiór fioletowymi wstawkami.


- Burdel jest na dole a nie w moim gabinecie! - zafurczała bliska białej gorączki właścicielka lokalu. - Masz szlaban na testowanie nowych dziewczynek! - zawołała ze złości wskazując na swojego brata.


- Jesteś pewna? A kto ci je lepiej przetestuje na start? Co sobie myślisz, że do nich będą same wymuskane amanty przychodzić? - wyszczerzył się drwiąco Kapelusznik patrząc na siostrę. Potem zmrużył oczy jakby skojarzył coś ważnego. - A masz jakieś nowe do przetestowania? - zaciekawił się i grymas na twarzy zmienił mu się na chytry.


- Nie twoja sprawa! A jeszcze raz mi wychlejesz barek to ci się dobiorę do książek! Jedna książka za jedną butelkę! - Anna musiała być naprawdę wściekła ale jako siostra wiedziała gdzie uderzyć by dopiec bratu.


- Nie ruszaj książek! - uwaga musiała być celna bo Egora poderwało na nogi i oparł się o biurko wolną ręka by drugą groźnie wycelować w siostrę.


- To mi nie ruszaj barku do cholery! Otwórz sobie swój gabinet jak ci tak na nim zależy i chlej sobie w nim do woli! - Anna tupnęła nogą w złości gdy kłótnia doszła chyba do kulminacyjnego momentu. Egor żachnął się i nastąpiła chwila pauzy. Anna skorzystała z okazji i zwróciła się do gościa.


- No zobacz co on tu narobił, chlew normalnie. Ja tu przychodzę by omówić biznesowe sprawy a tu no zobacz jak to wygląda. - Anna poskarżyła się blondynce wskazując na butelkowo - petowe pobojowisko.


- No zaraz, sama wywaliłaś te butelki! I popielniczkę! I “biznesowe sprawy”. Akurat. Z tym twoim nowym gogusiem. - Egor prychnął ironicznie obrażonym na siostrę tonem.


- Nie twoja sprawa! - prychnęła też rozzłoszczona siostra i w końcu z furią ruszyła do drzwi wyjściowych.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline