Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-03-2018, 08:22   #16
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
- Chyba w istocie się zgubiłyśmy. Nie szkodzi - Anna doszła do budyneczku gotowa zajrzeć do środka z braku lepszych pomysłów.
Obróciła się jednak do Lasombry i zaplotła dłonie w koszyczek. Przez chwilę ważyła słowa.
- My wiemy co tu się dzieje - zaczęła enigmatycznie, co mogło znaczyć, że faktycznie ma pogląd na plany Botskay albo nieźle blefuje. Specjalnie użyła zaimka “my” by zabrzmieć poważnie, jak front z którym trzeba się liczyć. - Wiemy czemu spacerujesz po labiryncie. Czego szukacie we Frydlancie. Co chcecie zyskać w Pradze. Ale to się nie uda.
W głosie Anny nie pobrzmiewała satysfakcja. Przeciwnie, smutek. Łagodnie położyła dłoń na barku Teofano.
- Spójrzmy prawdzie w oczy, hospodar cię nie poważa. Bardziej zawierza swoim męskim kompanom i czemu? - prychnęła urażona. - Tylko dlatego, że noszą spodnie? To nieuczciwe. Bożywoj Skrzyński jest bardziej niż uczciwy. I wielkoduszny. Nie jest nic gorszy niż Botskay no i… Skrzyńskich jest trójka. Choć tylko Bożywoj nadaje się do piastowania władzy. Jestem pewna, że nie pogardziłby Lasombrą szepczącą mu do ucha rozsądne rady. Przemyśl to. Czasem przychodzi czas na zmiany i nadarza się ku tym zmianom okazja.
Teofano stężała jak Lotowa żona w słup soli zaklęta.
- Skoro tak mu z władzą do twarzy, czemuż nigdy księciem nie został? - sarknęła po chwili. - Jeno na własnych włościach siedzi, czas trwoni na polowania na łanie i w polityce najwyżej gra, miast rozdawać karty za każdym razem.
Nie zrzuciła jednak dłoni Anny ze swego ramienia, wykręciła tylko głowę, spoglądając na kamienny budynek.
- Kto jak kto ale Lasombra powinna rozumieć, że nie trzeba nosić korony na czole by rządzić - Anna zdjęła dłoń z barku Teofano i pchnęła drzwi od budyneczku. Te zaś ani drgnęły, trzymane przez rygle zamka. Tyle że nigdzie nie widać było dziurki na klucz… może była ukryta pod jednym z okuć?
- Nie ruszałabym - ostrzegła Lasombra. - Nie po tym greckim bożku. Na dachu też siedzi jakiś maszkaron kamienny… - wskazała palcem w koronkowej rękawiczce na skrzydlatego potwora, coś na kształt wilka ze skrzydłami. - Przez ciekawość, dobrze ci Skrzyńscy płacą?
- Dobrze - skłamała Anna gładko. Właściwie początkowo zasłaniała się Skrzyńskimi w obawie przed Bocskay. Teraz jednak coraz głębiej brnęła w tę blagę, przypuszczalnie dlatego że w głowie już postawiła wszystko na Bożywoja. Powinna choć wpierw porozmawiać z Gerhardem by upewnić się że jest za słaby na to rozdanie. Nie mówiąc czy Bożywoj będzie w ogóle zainteresowany jej pomysłem. Fakt, że nigdy nie pchał się na tron musiał mieć uzasadnienie.
- W takim razie zawracajmy. Może tym razem labirynt nas wypuści. Z wyjściem nie powinno być problemu. A ty rozważ moje słowa, akurat przed spotkaniem z Bozywojem. O czym chcesz z nim mówić? I w imieniu swoim czy swego pana?
- Kiedy pożyjesz dłużej, zobaczysz, jak wiele w nas determinuje krew rodzice. Przebywając z Tzimisce zawsze baczyć trzeba, czy aby nie mają za co się mścić. Czy już się nie mszczą, albo czy zaraz nie zaczną. A u podstaw niemal każdej diablej wendety leży ziemia i ród. Możesz mu powiedzieć, że o to go podejrzewam, albo zachować dla siebie.
- Podejrzewasz, że ma ze Stefanem Botskay zatargi i planuje odwet? - teraz Anna wyglądała na zaskoczoną. - Mówił że znają się słabo. On nie mówi o swoich śmiertelnych wrogach z taką obojętnością. Myślę, że się mylisz. - Właściwie to nie była pewna. Ale jeśli są wrogami to byłby argument by Bozywoj aktywnie włączył się w problem władzy w Pradze.
- Mogą znać się słabo. Niczemu to nie wadzi. Nie osobiście, nie on w ten zatarg wszedł - Lasombra skinęła głową. Ona zdawała się pewna swego. - Co myślisz o praskiej księżnej pani? - zapytała nagle. - I zelockim ogarze na jej pasku?
Anna drgnęła lekko mijając kolejny zielony korytarz, wybrała jeden ze skrętów.
- Myślę, że księżna nie jest krakenem - odparła Anna enigmatycznie nawiązując do nomenklatury Botskay. - A co myślisz ty, moja droga?
- Iż nie znam jeszcze powodu, dla którego ktoś jej formatu włada miastem od tylu lat. Jednakże to musi być mocny powód… Szeryf zdaje się właściwą personą na właściwym miejscu. Czyż nie ślicznie urządził markiza? Wszak to on uszył tę intrygę z pojedynkiem. Drahomirę by przerosła taka misterna robota. Ona kazałaby Mortainowi urwać głowę w ciemnym korytarzu. Jakiego ona właściwie jest klanu?
Anna wzruszyła ramionami i parła korytarzem do przodu, znów skręciła. W takim razie Teofano wie dlaczego zginął De Mortain. Wie o jej cichych schadzkach z szeryfem. Czy wiedzą też inni? Oblała ją fala wstydu.
- Nie interesowałam się tym - zbyła jej pytanie. I dodała ostrzej. - Do diabła, wypuść nas ty zielony potworze.

Po dłuższej chwili błąkania natknęły się na blond gangrelskiego księcia pożywiającego się na niewieście w typie damy
-Którędy do wyjścia? - zapytała Anna gdy oblizał zakrwawioną wargę. - Panie…? Widziałam cię siedzącego na placu Cudką, przed pojedynkiem.
Gangrel otarł z krwi jasną brodę, ściągnął z palca pierścień i rzucił na pierś nieprzytomnej damy. Wyprostował się, skórzany kaftan aż zatrzeszczał. Był wielkim mężczyzną, wysokim i rozrośniętym w barach.
- I ja cię widziałem. Trudno było przeoczyć. Zaś siedziałaś z tucznym wieprzem w jedwabiach.
Lasombra jakoś tak naturalnie i po nosferacku usunęła się w bok i w cień, stała skromnie i nie zwracała na siebie uwagi.
- Siedziałam - Anna postąpiła krok w stronę Gangrela, głowę hardo zadarła by mu patrzeć w oczy. - A niby nie wolno? Panie…? - drugi raz zapytała o miano a wyraz twarzy miała taki jakby trzeci zapytać nie przewidywała.
- Omé - odparł, a nie przyozdobił sobie miana żadnym tytułem ni nawiązaniem do posiadanych włości. - Rozsądnie to tak, z miejscową gangrelską watahą przestając, pchać się do wschodniego przybłędy miast do tych, co tu od pokoleń na straży lasów i gór stoją? Hm?
Jednak Lasombrę też zaszczycił spojrzeniem. Chyba nie spodobała mu się zbytnio.
-To teraz już nawet nie można z kimś zasiąść by nie być posądzonym o głębokie sympatyzowanie, panie Ome? - uśmiechem złagodziła sytuacje. - Sympatyzuje zaś z Gangrelami, nie trzeba być szpiegiem by ten fakt wyciągnąć. Chętnie też spotkam sie z Cudką bo jestem bardzo otwarta na rozszerzenie ów sympatii na innych z tegoż klanu.
- Tak tak - chyba w połowie przestał jej słuchać. - Gdzie kto stoi, z kim kto leży, albo szwenda się - musnął znów wzrokiem milczącą Teofano. - Całkiem to sprawy bez znaczenia. Cudka baluje już i bym się pospieszył na twoim miejscu.
- To i sie spieszę. Wskażesz mi wyjście panie Ome? Łatwo sie tu zgubić.
- Niewiasty - sarknął i ruszył przed siebie, zostawiając ciało kobiety, z której się pożywił. Skręcił kilka razy, nie wahając się z wyborem drogi, i rychło doprowadził Annę i Teofano do wyjścia.
-Dziękuje - uśmiechnęła sie ciepło acz niezbyt szczerze. Poczekała na Teofano. Dwie spowite w czerń sylwetki musiały sie rzucać w oczy jak kondukt pogrzebowy.
- Odwiedź go dziś, przed świtem - przypomniała. I ruszyła do zamku zmieniwszy plany. Najpierw w istocie zahaczy o Cudkę.

Ta zaś zgodnie z ostrzeżeniem Ome już balowała. Widać musiała sobie odreagować posiedzenie w komnatach księżnej i nudne rozmowy. W sali wieczernej ona i jej przyboczni zajęli cały stół, śpiewali w głos i pili jakby jutro cała krew świata miała wyschnąć. U boku Cudki siedział Gerhard Czarny i takoż śpiewał, a głos miał wśród gangrelskich ryków nieprzystająco melodycyjny i miły. Nie wyglądał też na kogoś, kto miałby z kasztelanką jakowyś zatarg, o którym rozmawiał z Tremerką. Wyglądał prędzej na druha, którego dziwactwa można tolerować, bo pomimo nich jest swoim chłopem.
Anna skonczyla szeptać na oko Semenowi i doszła do stołu.
- Można sie dosiąść? - zapytała.
- A siadajże - kasztelanka zaprosiła ją szerokim gestem. - Posuńże się, Gerhard, jak się na codzień nie chcesz usunąć.
- Obiecaliśmy sobie, że nie będziemy teraz tego wyciągać - przypomniał Ventrue, ustępując Annie miejsca.
- Nie, nie. To ty powiedziałeś, że nie będziesz niczego wyciągał. Ja nie rzekłam nic - sprecyzowała Cudka lekko bełkoczącym głosem i polała Annie do kielicha. - Znasz Gerharda? To Patrycjusz.
- Poznaliśmy się - Anna skinęła Gerhardowi usiadła obok niego. Upiła łyczek z kielicha. - Czego nie chcecie więc przy mnie wyciągać? - pociągnęła Cudkę za język.
- To on wyciągnął - kasztelanka dwa razy prosić się nie dała, i palcem dźgnęła Gerhardową pierś, pochylając się nad Anną. Pachniała intensywnie końskim potem, dymem z ogniska… i wodą różaną. - Przylazł do mnie jak się tylko sprowadził, i z gaci wyciągnął, jeszcze żeby wartego uwagi co. Papiór woskiem opięczętowany, jakoby łąki pod Czarcim Pazurem należały do niego. Skoro ja na nich siedzę, a wcześniej ojciec i dziad mój śmiertelny, to czyje one mogą być, no czyje?
- To skomplikowana sprawa - zaczął mitygować Patrycjusz, a Cudka dopiero się rozkręcała.
- Dupa tam skomplikowana. Prosta. Są moje, a woskiem z tej pieczęci zaczeskę sobie możesz zrobić, by ci wiatr łysiny nie odsłaniał.
Ventrue machinalnie zakrył szpakowatymi włosami głębokie zakola.
- Mimo wszystko, nie jesteśmy tu w tej sprawie.
- Jako żywo, ale wyciągnąć zawsze można. Właśnie, jak ci się pszenica przy granicy udała?
- Kiepsko - westchnął Gerhard.
- Mówiłam ci, że to za wysoko. Wymroziło wszystko - oznajmiła Cudka ze znawstem i obróciła się do Anny. - No to z czym mamy problem?
Tymczasem jej przyboczny po cichutku opuścił miejsce u jej boku i ruszył do Semena, rozwalonego w swobodnej pozie przy sąsiedniej ławie.
- Żaden problem narazie.
- A jakiegoś Gangrela nie zgubiłaś aby?
Gerhard zamaskował zainteresowanie, sięgając po butelkę i napełniając kielichy obu swym towarzyszkom.
- Kogo masz na myśli?
- Synaczka starego Laszlo. Mnie się jako Oldrzych przedstawiał, a jak tobie, to wasza sprawa.
Anna czuła jak miękną jej nogi.
- Poznałaś Oldrzycha? I… jego ojca? Laszlo - wypowiedziała na głos obce imię.
- Ano - poświadczyła Cudka. - Starego znałam, niewąska z niego cholera. A Oldrzycha zapoznałam sobie w Wiedniu, w romantycznej podróży, w którą uwiózł mnie ten tu Patrycjusz, żeby mnie ubłagać o wypuszczenie z lochu swoich rycerzyków - zaśmiała się gardłowo. Gerhard uśmiechnął się półgębkiem i o dziwo, nie uniósł się dumą.
- Nużący być musiałem, skoroś uciekała zapoznawać Gangreli.
- Jak gadasz to zawsze nudny jesteś.
Anna zacisnęła palce na przedramieniu Cudki.
-Kiedy to było? Rozmawiałaś z nim? Mówił coś?
- A tak z siedem miesięcy temu. Wróciliśmy, jak tylko drogi nieco obeschły… my tu przecież z Gerhardem wojnę mamy - przypomniała, a Patrycjusz pokiwał głową z poważnym wyrazem twarzy.
Anna oswobodziła jej rękę, po kielich sięgnęła i pić zaczęła łapczywie nie bacząc, że Gangrele polały w dzbany mocne trunki. Odstawiła puste naczynie.
- To mąż mój - wyjaśniła czując jak sie robi miękka i jakby obłożona watą. - Ołdrzych. Zaginął w Wiedniu. Pojedziemy tam jak tylko skończymy tu. Jak się dopełnią przetasowania w Pradze.
Gangrelka podniosła się, stołu się przytrzymując.
- Zad mi ścierpł od tego siedzenia. Chodź, panna, popatrzymy co widać z murów.
Patrycjusz powstał, by pożegnać kasztelankę ukłonem, ta zaś z rozmachem klepnęła go w ramię.
- A ty siedź, spiski knuj. Może ci jaki wyrośnie lepiej niż ta pszenica.
Anna wstała, zakolebało nią na prawo i lewo. Rzadko piła ale teraz czuła, że musi bo zacznie wyć.
- Co ty robisz Anno - mruknęła do siebie pod nosem. Bo i nie pojmowała siebie samej. Siedzi w Pradze podczas gdy od dawno winna siedzieć w Wiedniu. Ołdrzych jej potrzebuje a ona chichocze w szeryfowym łożu i knuje spiski. Czemu?
Zrównała się z Cudką. Międliła w palcach końcówkę warkocza i starała się dojść na wskazane miejsce nim wypity trunek uderzy jej z pełną mocą do głowy. Czekała aż Cudką zacznie bo najwyraźniej miała coś Annie do powiedzenia. Kasztelanką kolebało jak statkiem w sztormie. Nie umknęło jednak Aninej uwadze, że Cudka obdarzyła rozdziewającego się do portek Semena przeciągłym spojrzeniem i na chwilę zaczęła trzymać pion. Droga na mury ciągnęła się szlakiem węża, bo kasztelanka nie zamierzała porzucić przyjemnego stanu oszołomienia trunkami.
- Po pierwsze - Cudka podniosła palec o brudnym paznokciu, przyozdobiony nadzwyczajnie misternym pierścieniem z francuskim motywem lilii. - Czemuś nie przyszła z problemem do mnie lubo do Anzelma. Zdaje ci się, że wpływy nam sięgają nie dalej niż rzut zgniłą brukwią od granicy naszych dziedzin? Po drugie, trzymaj cycki z dala od mojego Patrycjusza, bo ci je na plecy zaoram. Po trzecie, czekam na coś na kształt hołdu, w dowolnej formie.
- Hołdu? - Anna zatrzymała się nie rozumiejąc. Czknęła naraz. - Jako primogenowi Gangreli w okręgu praskim? - pozostałe dwie kwestie nie wywarły na Annie takiego wrażenia.
- Primogenem jest Anzelm, i pewnie dlatego Praga nie ma primogena - Cudka podparła się nie bez wdzięku o wyszczerbiony mur. - Bo końmi go tu zaciągać trzeba. Chcesz jemu hołdy składać? A to bardzo cię proszę. Na razie wasza wataha lata luzem jak bździna po portkach. Sprawa jest bardzo prosta, albo pochylacie łby i uznajecie kogoś z nas, albo wyzwiemy was po kolei.
Anna ściągnęła brwi nierada z oferty.
- Nie wciągniecie nas do żadnej z waszych watah. My tu długo miejsca nie zagrzejemy. Do Wiednia nam spieszno.
- Żeby przy mnie być, to trzeba sobie zasłużyć - parsknęła kasztelanka. - A u Anzelma jeszcze się nieskalaną moralnością wykazać. Siedźcie sobie gdzie chcecie, ale jako Gangrele uznajecie władzę silniejszego albo bijecie się, żeby pokazać, żeście mocniejsi.
- To i… uznajemy żeście silniejsi. Skłonić się możemy jeśli nie ograniczy to nijak naszej wolności. - Anna nie widziała w tym problemu. Dumy jej to nie ujmie, oby reszta się z nią zgodziła. - Powiedz, jak dojdzie co do czego… Gerhardowi dasz gangrelskie poparcie, skoro mówisz o nim „mój Patrycjusz”.
- Jak dojdzie do czego? - Cudka ściągnęła blade wargi w ciup.
Anna spojrzała w ciemne niebo.
- Do zmiany władzy oczywiście.
Na to Cudka wytrzeszczyła oczy.
- Że jemu się więcej marzy, to pewna - Gangrelka machnęła ręką. - Złym władcą to nie jest, jeno na roli się nie wyznaje. Ale gdzie mu się tam mierzyć z Drahomirą. To nie byle głupiec z ambicjami, wyżej własnej dupy skakać nie będzie.
- Ale poparcie okolicznych Kainitow ma i ich poważanie, jak sądzę. Ma dobre relacje z Aurorą, z tobą jak mniemam także. Choć z początku sądziłam żeście w stanie wojny to chyba jednak bardziej rywalizacja dla zdrowia niż prawdziwy konflikt.
- Konflikt co trwa wiek prawie, nie jest nieprawdziwy - obruszyła się na to Cudka szczerze jak złoto. - Mądrzej by było odpuścić, ale on nie, jak osioł ostatni.
- A kto te glejty podpisał ze mu ziemię nadal? I rozumiem że ty uważasz te ziemie za swoje przez jakoby zasiedzenie? Litera prawa za tym nie stoi? - właściwie Ventrue rozumiała. Ziemie jego ale Gangreli stamtąd siłą wywlec nie da rady. Jest jakby bezradny. Mógłby to załatwić ostro ale widać albo nie ma na tyle siły albo krwi nie chce.
- Jakoby mój dziad na niego te łąki przepisał - prychnęła Cudka. - Łeż to. Dziadunio ziemi nie dzielił, synom kazał się o schedę bić, który wygrał, wziął wszystko, a tatko mój zrobił tak samo.
- Mogłabym stwierdzić czy papier autentyczny jest - zaproponowała. - Moje klanowe moce pozwalają przez dotyk w przedmiot wejrzeć.
- Jak on za pazuchą ten skarb nosi jak zbroję - Cudka otaksowała Annę znaczącym spojrzenim. - A tam to łap nie pchaj.
- Toć chyba wyjmie jak poprosimy. Jemu też zależy by sprawę wyjaśnić - czknęła znowu. Alkohol krążył teraz w Annie obezwładniającą falą. - I myślałam żeś jest z tym o jaszczurzych rysach. Ze Patrycjusz za gładki dla Gangrelki. Ale nie martw sie, ja jego nie tknę choćby przez rękawiczkę. Dość mam komplikacji swoich.
- Toć to moja zabawka - skomentowała łuskowatego. - A z Gerhardem nie jestem w żaden sposób - warknęła - związana, poza granicą, którą on widzi inaczej niż powinien. Idź i oglądaj sobie ten papiór, ja już go widziałam.
Anna wycofała się po cichutku, zamiotła spódnicą zamkowe mury. Usiadła na powrót przy Patrycjuszu i zagadnęła korzystając z nieobecności Cudki.
- Pokaz ten papier co stwierdza twa własność. Obejrzę go i mocą wapierską przenicuję. Może coś zobaczę, może nie. Chyba warto by wasz spór rozstrzygnąć.
Gerhard siedział na uboczu, obserwując zmagania Semena z przybocznym Cudki. Każdy cios, który Jaszczurka zebrał w łuskowatą skórę kwitował dyskretnym, acz zadowolonym uśmiechem, dystyngowanie popijał z kielicha.
- Rozważałem sprawę zniknięcia twego małżonka, pani. Możesz rzec coś więcej?
- Mogę ale nie widzę sensu. Wiem kto mu pomógł w zniknięciu. - Wyciągnęła rękę po glejt. - Jaka jest natura twej relacji z Cudką? Ona by chyba coś chciała, mówi o tobie „mój Patrycjusz” i grozi mi mękami jeśli cię tknę. Ty na pewno ją lubisz. Rad też jesteś, ze jej zabaweczka dostaje wciry. Związani nie jesteście a ta wojna to po trochu na poważnie, po trochu dla podniety. Tak… sądzę - zakończyła na jednym tchu.
- A dlaczegóż to nie widzisz sensu? Pomóc mogę, nawet nie ruszając się z włości. Ale pierwej ja muszę zobaczyć ów sens. I być go pewnym - odparł ze spokojem, bez śladu urazy, pomijając całą resztę. - Nie zawsze byłem panem wieży, przez której dach długo mogłem gwiazdy oglądać, w takim stanie ją zastałem.
- Konkrety poproszę - Anna skrzywiła piękne usta. - Jak możesz pomóc i czego żądasz w zamian.
Patrycjusze i ich wieczne interesy - pomyślała z niechęcią i sięgnęła po swój kielich, niestety pusty.
- Zacznijmy od tego, że w Wiedniu rządzi mój brat? - wskazał i uprzejmie odstąpił swój puchar, nadal w wiekszości pełny. Przetarł brzeg kielicha dobytą z rękawa chustką. - I planowałem posłać do niego niebawem mojego potomka, by zdobywał obycie. Nadal mam doskonałe układy z Rzemieślniczką prowadzącą jedno z Elizjów.
Anna pokiwała główką instynktownie bo brzmiało to aż nazbyt atrakcyjnie.
- Czego chcesz w zamian za twoje listy polecające i prośbę by mi pomocą służyli?
- Oficjalnie uznasz władzę któregoś z Gangreli, ty i twoja wataha. Nie będę narzucał wyboru, acz… Anzelm bywa trudny, a Pełka jest bardzo młody. Przestaniesz drążyć w moich sporach z Cudką. A jak przyjdzie co do czego, przemówisz jednym głosem z Gangrelami. W zamian otrzymasz listy, a mój syn osobiście poświadczy, że masz moje poparcie.
- Jak przyjdzie co do czego... - powtórzyła za nim słowa, które niedawno rzekła Cudce i ta kazała je rozwinąć. - Mam poprzeć Gangreli wiec oni poprą ciebie, musisz to mieć załatwione. Ty po nich posłałeś - uśmiechnęła się do samej siebie, roztarła palcami powieki. - Tak samo ułożony jesteś z Aurorą. Pytanie czy Cyriak cie poprze, nie zależy mu na tytule samym w sobie więc na rękę mu ktoś z kim można się dogadać i ma u niego dług.
- Mam nadzieję, że nie oczekujesz, że zacznę teraz zaprzeczać czy potwierdzać twe domysły, pani.
- Lubię myśleć na głos - wyjaśniła choć cały czas śledziła jego umysł i jego reakcje by wywnioskować na ile ma racje. Po to zwykle wygłaszała swoje hipotezy innym bo umysł reagował na bieżąco na padające słowa. - I dziękuje za ofertę. Wiele by mi ułatwiła w Wiedniu ale nie jest mi niezbędna. Jestem zaradną osobą. Pracowałam dla Aureliusa - ostatnie rzuciła z niemałą dumą. - Znajdę mojego męża bez niczyjej pomocy. Tu i teraz chce ugrać coś na przyszłość. A mam do przehandlowania sporo informacji, nie obrałam jeszcze tylko strony której je sprzedam - odparła najbardziej wprost jak się dało. Szanowała czas swój i cudzy.
Była nieomal pewna, że to Gerhard sprowadził tę gangrelska falange na Frydlant. Jak i tego, że dokument o przepisaniu łąk został sfałszowany.
- Rozumiem - skinął głową i ujął jej dłoń do dwornego pocałunku. - Chcę, żebyś wiedziała, że stać mnie, bym przebił wiele ofert. Stać mnie także na twe milczenie.
Nie puścił jej dłoni i uśmiechał się delikatnie, jakby coś mu sprawiło niewysłowioną przyjemność.
- Jutro pomówimy. Zarezerwuje dla pana jeden taniec, panie Gerhardzie. Zapoznam się dziś z ostatnią z ofert i podejmę decyzje kogo poprzeć.
- Z przyjemnością.
Puścił jej dłoń i skłonił się.
- Coś, czego o hospodarze nie wiedzą nawet Nosferatu.
- Nie wiem co wiedzą Nosferatu. Wiem co wiem ja. I tanio tego nie puszczę - uśmiechnęła się prowokująco. - Cyriak cie poprze?
- To, czego nie wiedzą, to cena za twe milczenie. Zaś Nosferatu poprą zawsze spokój i praworządność.
- Ach. - Anna przekrzywiła głowę zamyślona. - To w takim razie ryzykowne. Mogę to już wiedzieć. Sporo wiem. Inaczej to ujmę… Jeśli bym cię poparła, choć to akurat mało istotne pewnie, ale gdybym dostarczyła ci sporo informacji, pomogła w spiskach i dołożyła swą lojalność, co byłbyś skłonny dać mi na przyszłość, gdy już będziesz rozporządzał… - rozejrzała się po sali biesiadnej - tym..
- Wpierw dowiedziałbym się, czego potrzebujesz i pragniesz. Co niekoniecznie musi być tym samym. Wolałbym nie szyć propozycji z powietrza.
- Stanowiska szeryfa, kawałka ziemi i domu gdzie się pomieści moja gangrelska rodzina - odparła nader precyzyjnie. - I jednego drobiazgu ale o tym powiem dopiero jeśli dobijemy targu.
Zaplótł ręce na piersi.
- Z całym szacunkiem, i dzieląc skórę na niedźwiedziu… ale na szeryfa to ty się pani nie nadajesz.
- Nie ja. Mój mąż.
- Pod warunkiem, że okaże stosowne umiejętności.
- Wykaże - nie zdawała się mieć co do tego wątpliwości. - Miał zostać tu szeryfem kilka lat wstecz ale stało się inaczej przez moje zaniedbanie. Ponadto ma swoją watahę, zaprzyjaźnionego Laurentina i żonę, która ma doświadczenie w śledztwach. Dobrze się uzupełniamy.
- To rozsądna propozycja - skinął głową, ukłonił się raz jeszcze i odszedł.
Anna doszla do stolu. Duszkiem, całkiem nie jak dama wypiła jeszcze jeden pełny kielich mocno zaprawionej trunkami krwi i popędziła do komnat Bożywoja. Coś mrowiło pod skórą na myśl o Krzesimirze.
 
liliel jest offline