Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-03-2018, 15:11   #17
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację



Drzwi otworzył Krzesimir, nadal przyodzian w skórę francuskiego rycerza, którego grał przy Annie. Na ustach wykwitł mu uśmiech, zaraz też przytknął palec do warg.
- Do niego, czy do mnie? Bożywoj położył się już. Ale mogę go zbudzić.
- Do obu - Anna weszła do środka, zatrzasnęła biodrem drzwi i korzystając, ze są sami przylgnęła do ghula niecierpliwym wargami. Objął ją i ochotnie odwzajemnił pieszczoty, a gdy chwilę później Anna rozwarla powieki, zobaczyła i Krzesirowego Pana. Stał w ciemnych drzwiach alkowy z psem u boku, bosy i półnagi, znać z piernatow wyrwany.
Anna odskoczyła od Krzesimira, chrząknęła i suknię wygładziła.
-Wybacz - bąknęła Bożywojowi z winą wypisaną na twarzy, jakby ruszała bez pytania jego cenne rzeczy. - Ja… chciałam pomówić. Właściwie z tobą. Z wami. Zresztą sama nie wiem czy dopuszczasz Krzesimira do rozmów o polityce. Albo czy jego takowe obchodzą - obejrzała się na ghula i zachichotała lekko się chwiejąc na atłasowych pantofelkach i zdradzając że nie jest nazbyt trzeźwa.
- Przynieś światło - polecił Skrzyński ghulowi i gestem wskazał alkowę. Po chwili chwiejny płomyk świecy wydobył z ciemności Bożywoja na fotelu z nogami wspartymi o ogara, kilka zarysów mebli oraz krwistoczerwona tunike. Ani chybi wybór Gertrudy. Annie nie zdawało się, by się Diabeł z własnej fantazji chciał ustroic w coś z dekoltem do dolnych żeber i sztywnym kołnierzem wysokim ponad głowę.
Anna w pierwszej chwili parsknela, zaraz sie zmitygowała, usta nakryła białą rączką.
-Wybacz - powtórzyła. - Piłam. Niemniej… może winieneś rzadziej zdawać się na gusta Gertrudy?
- Podoba mi się - zapewnił rzucając tunice mordercze spojrzenie. -... Tego kolor.
Poczyniła kilka kroczków w jego stronę i wdzięcznie przysiadła na ziemi tuż obok jego ogara.
-Czemu nigdy nie zostałeś księciem?
- Nigdy mi to nie było potrzebne. Więcej kłopotów niż profitów - wzruszył ramionami. - Co zrobiłaś z tą wschodnią szmatką?
-Podobała ci się? - obejrzała się na Krzesimira z nadzieją, że do niej dołączy. Ten krótki czas kiedy tu była chciała go mieć przy sobie. - Teofane, Lasombra Balinta, twierdzi że macie zaszłości. Że ty masz powody do zemsty na nim. Prawda to?
Krzesimir objawił się po chwili, z tacą i dwoma kielichami. Rzucił panu pytające spojrzenie, a po machnięciu ręką przysiadł na zydlu obok.
-Teofano tu jest? Z Balintem? - zdziwił się Bożywoj. Coś mu na twarzy drgnęło. - I tak mówiła?
-Mówiła też, że… - Anna chciała to ująć delikatnie. - straciłeś hardość. Że kiedyś nie bałeś się niczego a teraz wyprowadzasz majątek z Węgier. Nadal się w tobie podkochuje. Jeśli zrobisz to umiejętnie, mogłaby przejść na twoją stronę. Pytała czy dobrze płacisz, czyli to rozważa. Odwiedzi cię tuż przed świtem.
- Nie podejrzewałbym jej o ciepłe uczucia - zaśmiał się nagle. - Do kogokolwiek. Ale chętnie ją zobaczę. Sporo lat minęło - zadumał się, a wspomnienia musiały być przyjemne.
- I nie zapytasz się?
- O co? - Anna drgnęła jak gdyby popełniła gafę lub zapomniała o czymś ważnym.
- Czy to prawda, co mówiła - wskazał, nachylił się, ale zamiast psa poklepac ujął końcówkę Aninego warkocza.
- Że wyprowadzasz majątek z Węgier to pewnie prawda. Lasombra są dobrze poinformowane. Czy tracisz hardość? Nie sądzę, choć mam cień wątpliwości patrząc na tę koszulę - zaśmiała się rozkosznie, obróciła twarz do jego dłoni i otarła się o nią policzkiem. - Co do zemsty… Zapytam. Bo nie mam pojęcia.
- To - przybliżył jej włosy do nozdrzy - jest wiedza, która ma swoją cenę w krwi. Co jest poniekąd częściową odpowiedzią na pytanie, prawda?
-Cenę w krwi? Nie rozumiem - wzdrygnęła się jak zwierzątko, które zwietrzylo zagrożenie. - Nie będziesz znowu próbował… - szybko odrzuciła tę myśl. Wiedział, że jest związana. Że to bezcelowe. - Czyli łakniesz zemsty. A czy jesteś pewien, że nie zechciałbyś przy okazji zostać księciem Pragi? Mysle ze to osiągalne.
- Próbuję - poświadczył poważnie. - A stolec praski? Piękne miasto. Dla kogoś kto chce nim rządzić. Nie ciągnie mnie to, Anno. Po prawdzie to nigdy nie ciągnęło.
-Rozumiem i szanuje twe podejście. Po prawdzie to mi ulżyło. Ułatwia mi to wybór stron. - Odetchnęła. - Poprę więc Gerharda Czarnego gdy upadnie Drahomira. A upadnie niebawem i o tym tez chce z tobą mówić. Skradłam wiele tajemnic i do ciebie przyszłam pierwszego - ułożyła podbródek na kolanie Bożywoja i podniosła na niego oczy. - Będą pomocne w twojej zemście, obiecuję. Ale będziemy musieli współpracować. A koniec końców też poprzesz Czarnego, co kupi mi stołek szeryfa dla Oldrzycha.
- Tedy słucham - skinął, a nim odgiął się z powrotem na oparcie szponem ściągnął rzemień wiążący warkocz Anny i rzucił go w ciemność pod ścianą.
-To trochę potrwa, dużo się dzieje. Chyba powinnam do tej rozmowy podejść na trzeźwo choć… tak jest mi milej - wsunęła palce w ciemne loki i oswobodziła ze splotu aż rozsypały się do pasa. - Na wstępie powiem, że podpadłam Bocskay. Miałam się mu nie pchać w oczy ale podstępem mnie podszedł. Odwiedził mnie w skórze swego syna, Derna. Nazywał hospodara… siebie, krakenem. Mówił że we Frydlancie jeden kraken jest, ja na to, że owszem. Bożywoj Skrzyński. Rozdrażniłam go. On myśli, że jestem twoją lenniczką a ze to było tuż po propozycji Gertrudy… nie zaprzeczyłam. Nie zachowałam się zbyt rozsądnie w rozmowie z nim. Mogłam ukradkiem wspomnieć, że cię uwielbiam - uciekła w bok wzrokiem choć po prawdzie to ją to trochę teraz bawiło. - Dlatego teraz Teofano pytała czy mnie dobrze opłacasz bo sądzi, że dla ciebie pracuje. Balint… on zastanawiał się kto cyzelował mi twarz. Artysta - tak pomyślał. Musisz chronić Krzesimira. Może nawet powinien… na tę chwile trochę zbrzydnąć. Nim Bocskay zobaczy w jego twarzy tę samą rękę co w mojej i zechce mieć. - Anna przygryzła wargę. - Chyba zaczęłam od najmniej ważnych rzeczy.
Kłamczucha. Zaczęła od czego zacząć chciała. Od komplementów. Diabeł skomplementowany to diabeł szczodry, wspaniałomyślny i dobrze nastawiony. Uczysz się, Anno lub może robisz się obrzydliwie praktyczna.
A Skrzyński miast się przestraszyć o ghula, to się roześmiał.
- Zawsze mnie bawiło, to przywiązanie do gadzin herbowych i identyfikowanie się, jakby się je wśród przodków miało. Pewnie dlatego, że mało dostojne bydlę noszę na tarczy. Urodne tylko z daleka, tchórzliwe, niezgrabne, żre zgniłe rośliny i sra na zielono… nie nazwałbym się nigdy łabędziem.
Zaś Krzesimir zsunął się z zydla na podłogę i palcami począł rozpuszczone włosy Anine przeczesywać.
-Ach, teraz rozumiem. To nie była przenośnia tylko ma krakena w herbie. Głupiutkie ze mnie stworzenie. Sądziłam, że się obnosi ze swoją pozycją i ma za najlepszego. O reszcie mówił wszak jak o płotkach.
- Ależ oczywiście, że ma się za najlepszego. W to wątpić nie należy.
Anna zasmiala sie do wtóru Bożywoja by westchnąć cichutko pod dotykiem gibkich krzesimirowych palców. Po jej szczupłych plecach wspiął się dreszcz.
-Ma słabość do swojej żony, Heleny - mówiła dalej Anna. - To nie jest jej prawdziwe imię. De Mortain wykradł ją z klasztoru i sprezentował Botskay ku jego zachwytowi. Markiz traktował ją prezencją i urabiał by się wkraść w łaski diabła i awansować do jego wspaniałej siódemki. Botskay nie przemienia żon od razu. Poprzednia, Nadia, wspomniała ze przez długi czas była ghulem. Botskay nie przewidział jednak jednej sprawy. Gdy ją brali z klasztoru ona była juz zghulona - Anna parsknela śmiechem jak z przedniego dowcipu. - Przez Gangrela. Tego samego, który teraz Balintowi służy jako strażnik świętej małżonki zamkniętej w wieży. Paradoksalnie jedyny mężczyzna który ma do niej dostęp to ten którego ona kocha i pragnie. - Spoważniała wreszcie, uniosła głowę i spojrzała w tył na Krzesimira. - Błagała mnie o pomoc. Bym im zorganizowała ucieczkę. Mysle, ze to sie da zrobić a Botskay wpadnie w szał. Moze sie stanie nieostrożny a na pewno go to ubodzie. Można też zdradę małżonki wykorzystać inaczej. Rzucić mu ja w twarz i delektować się jego wstydem.
- Byle wioskowy Gangrel przechytrzył wielkiego hospodara? - Bożywojowi zaokrągliły się oczy, zadrgały kąciki ust. - Wkradł mu się w łaski i zdobył dość zaufania, by go do swej połowicy dopuścił? A jak mu na imię? - zainteresował się nagle. - Nie Dmitrij aby?
Anna potwierdziła skinieniem.
- Chwilowo jest wmontowany w futrynę drzwi prowadzących do wieży Heleny. Kara za zejście z posterunku i wmanewrowanie w ten obowiązek Nadziei. Bocskay jest przewrażliwiony na jej puncie. Swej… córki i żony - Anine brwi zafalowały. - Wiem, trochę to dziwne. Niemniej Nadia jest miła i dość naiwna. Nosi ze sobą czerwone sznurki zaklęte krwią Bocskay, jakaś magia kałduńska.
- Włodka trzeba zapytać, nie słyszałem o niczym takim… O Dmitrija pytam, bo postanowiłem dołączyć do twoich łowów. I był jednym z tych, których wytypowałem.
- Tak, pisałeś w liście. Dziękuję za twą pomoc. Nie podejrzewam jednak Dimitrija. On kocha Helenę, a żaden Baali nie sądzę by był do tego zdolny. Tak samo odrzucę Nadię, jest zbyt naiwna. Ciągle myślę nad Teofano, Dernem - synem Bocskay i Hieronimusem. Garbus musi być nadzwyczaj sprytny jest też z hospodarem najdłużej.
- Hieronimus jest też twego klanu. Katarzyna tak twierdzi i nie mam powodu jej w tym nie ufać. Nie przekreślaj też nikogo dlatego, że się przywiązaniem wykazał. Uczucia udawać można, to raz… A dwa, i Baali mają zabawki, zaufane sługi, cennych ghuli. I potomków. Hieronimus jest z hospodarem najdłużej i właśnie dlatego ja go skreślam. Nie sądzę, by hospodar wiedział, a gdyby ktoś był z nim od dawna - zorientowałby się. To musi być ktoś, kto do dworu dołączył niedawno.
Krzesimir nie uczestniczył w rozmowe. Niby się przysłuchiwał, ale bardziej go Anna zajmowała, niż jej słowa. Nagle przylgnął ustami do jej szyi.
Anna aż nabrała powietrza zaskoczona i wzrok pokorny utkwiła w Skrzyńskim czy on nie ma jej tego za złe. Widać było, że poczynania Krzesimira nie są na nią bez wpływu i dlatego gdy mówiła dalej język zaczął się lekko plątać i tu i ówdzie wkradało się ciche sapnięcie bądź westchnienie.
- Dalej zaczyna się… jeszcze ciekawiej. Chodzi o dwa powody… przyjazdu Balinta. Pierwszym jest… krypta Ronovica. Cokolwiek tam jest, hospodar tego pragnie. Pierwej zajmował się tym De Mortain ale markiz… nie potrafił wyegzekwować klucza do krypty od szeryfa. Problem stanowi także okalający grobowiec roślinny labirynt, który jest ruchomy, zmienia się i obsiany jest potworami. Sama widziałam ognistego konia, to był zwierz Ronovica ponoć… żywiący się ludzkim mięsem - bezwiednie wplątała palce we włosy Krzesimira. - Myślę, że Ronovic miał związek z Baali lub demonami w ogóle. Ponoć był człowiekiem ale niewątpliwie złym do szpiku kości. I miał coś na rzeczy z diabłami. Miałam wizję, w której się wygrażał, że diabły go nie odnajdą. A jego żona odparła na to, że ona znajdzie. Naszyjnik… jest kluczem.
- Szkoda, że mnie nigdy nie zainteresowało, po co Xantippe tak chciała tej błyskotki… no cóż, przepadło. Acz nie zaprzeczysz, że zaproszenie wszystkich na bal na schedę po czcicielu demonów jest tak bardzo w stylu księżnej. Wspomnij o tym Cyriakowi, ucieszy się zapewne.
Czarny szpon spoczął na Aninym obojczyku.
- A drugi powód?
Anna zatrzepotała rzęsami. Ignorowanie poczynań Krzesimira stawało się coraz trudniejsze.
- Wojna - szepnęła oblizując usta. - Chce podbić… zagarnąć… dla siebie. Po to tyle zbrojnych. Po to… vhozdy. Negocjację z księżną to blaga.
- Stefan książę Pragi. Jak zupełnie to nie brzmi… Ów Czarny brzmi lepiej? Jaki to klan i co to za mąż. Pierwszy raz o nim słyszę.
Pazur wędrował po szyi Anny, a Krzesimir odkleił się od jej pleców i śledził pańskie poczynania wzrokiem zahipnotyzowanego królika.
- Ventrue. Wydaje się zmyślny i w może daleko zajść. Już sobie zjednał Aurorę od zboru Kryształowej Gwiazdy i Cudkę więc pewnie Gangreli w ogóle. Poparcie go może i tobie się przysłużyć. Jego brat jest księciem Wiednia.
- I siedzi na prowincji w jakiejś ruinie, między Gangrelami? - sarknął z nagła Bożywoj, ale zaraz zamilkł. - Sądzisz, że mógł tu przybyć już z takim planem? - spytał po chwili, a rękę dla odmiany zacisnął na jej ramieniu.
- Myślę, że to zesłanie. Komuś podpadł? Wspomniał, że kiedyś posiadał znacznie więcej niż skrawek ziemi i dwór z dziurawym dachem. Odbija się tu od dna i jak widać skutecznie - Anna zerkała raz po raz na twarz Bożywoja i jego dłoń ale poddawała się mu z pewnym zaciekawieniem. - Niemniej nie wykluczam, że to wykuty znacznie wcześniej plan. Dwóch braci zasiadających na tronach dwóch pobliskich i wielkich stolic? Marzenia każdej rodziny Ventrue.
- To ważkie informacje. Będę musiał naradzić się z rodziną… nie o tyłek, który usiądzie na praskim tronie tu sprawa idzie, Anno. O kształt tego kawałka świata, gdzie wszyscy żyjemy. Gertruda ma chrapkę na to stanowisko, oczywiście. Nie wykluczam też Katarzyny. Ale w tej sytuacji mus nam rozważyć, co będzie dla nas lepsze, miast na ślepo pchać się na świecznik. Miej też w pamięci Kasjopeę. Jej przybycie wiele może namieszać.
Odgiął palec i obdarzył Annę delikatną, acz nieco drapiącą pieszczotą.
- Rozważałaś naszą propozycję? Rzecz jasna, odradzam w tej chwili włości na Węgrzech… ale to niejedyna możliwość.
- Dziękuję za ofertę. Choć… z ust Gertrudy spadła na mnie raczej jak uderzenie w twarz. Jestem ci wdzięczna, naprawdę jestem - lekko uciekła wzrokiem. - Dałeś nam schronienie gdy wszyscy się od nas odwrócili. A teraz słowa gryfitki zabrzmiały jak ultimatum - albo będziesz służyć nam albo macie się wynosić. I jeszcze na dokładkę mówiła to ONA. W WASZYM imieniu - wolno artykułowała słowa. - Przyszłam do ciebie pierwsza z nadzieją by paktować. Z tobą, nie z twoja rodziną. I nie możesz mi się dziwić, że chcę poprzeć Czarnego i pomóc mu w jego spiskach. On oferuje mi ziemie, dwór i tytuł szeryfa dla Ołdrzycha, czyli wszystko to co straciłam zdradzając dla ciebie Aureliusa.
- Nie bez powodu ONA - skrzywił się lekko. - Dzięki temu dostałaś możliwość osądzenia propozycji na zimno. Bez uplątywania się w zaszłości czy wdzięczność. Tak, mam dla ciebie włości. Stanowisko dla ciebie i jednego z Gangreli. Miejsce u boku księcia, oraz kilku lenników do ogarnięcia.
- U boku księcia? - w jej oczach błysnęła iskierka nadziei. - Ciebie?
- Może kiedyś… - zaśmiał się, i zabrzmiało to szczerze. - Niemniej na razie nie wybieram się do Marsylii.
- To… daleko - Anna ściągnęła usta w ciup w wyrazie głębokiej zadumy. - Może… zmiana otoczenia by się nam przydała. Ale najpierw i tak czeka mnie Wiedeń. Muszę znaleźć Ołdrzycha. Cudka widziała go tam z jego ojcem, niejakim Laszlo. Nie ma mój teść najlepszej reputacji…
Anna skinęła w końcu głową.
- Dobrze. Zgadzam się.
- Nie zapytasz się, jakie ziemie i jakie stanowisko?
- Na pewno powiesz. I zawierzam ci, że będą odpowiednie. Jesteś hojny i… dobry. Dla przyjaciół.
- Otrzymasz archipelag Frioul. To cztery wyspy u wybrzeży Marsylii. Na najmniejszej, If, stoi zamek… książę Marsylii i nie tylko trzyma tam Spokrewnionych, którzy muszą zniknąć, a nie powinni zniknąć całkowicie. Na Ratonneau zaś postawiłem klasztor i szpital zaraźny. Przeorysza klasztoru ma pod rozkazami medico peste, doktorów zarazy, i gdy w mieście wybucha zaraza, jej słowo znaczy więcej niż jakiekolwiek świeckiej władzy. Poza więźniami, mam tam upchniętych czterech lenników. Malkaviana, dwóch Nosferatów i przewoźnika Zelotę. Wszyscy dość specyficzni… Frioul podlega pod księcia Marsylii, ale ma dużą autonomię. A dzierżca wysp tradycyjnie zasiada w książęcej radzie.
- Brzmi… wspaniale - uśmiechnęła się leciutko. Szczególnie szpital jawił się Annie jako przystań do badań. - A stanowisko dla Gangrela? - dopytała. Martwiło ją, że Ołdrzych nie jest typem zachwyconym z wysoko postawionej żony, która utrzymanie wampirzą rodzinę i nimi zarządza.
- Kapitan straży celnej. Marsylia to wielkie portowe miasto, Anno. A sprytni kupcy mają sprytne sposoby, by ominąć cła. Jeśli będzie rozsądny, szybko się wzbogaci, a od tego stanowiska otwarta droga do innych. Kapitan portu. Albo i szeryf. Marsylia ma dwóch, jednego na lądzie, drugiego na morzu.
Anna pomyślała o czystym błękitnym morzu, o kamienistych wyspach i spokojnych murach klasztoru. Ujęła gwałtownie dłoń diabła i ucałowała wewnętrzną stronę. Zaraz się jednak speszyła i oddała rękę właścicielowi.
- Wszystko to jednak dzielenie skóry na niedźwiedziu. Drahomira jeszcze żyje i ma się nieźle. Czekamy aż Bocskay ją zabije? Pozostaje kwestia Assamity. Jestem pewna, ze ma na kogoś kontrakt. Obstawiam, że stać na zabójcę tylko kogoś pokroju hospodara. Księżna zginie na balu. Choć… jest jeszcze Cyriak. Nie wiem co on knuje ale knuje na pewno. Moje moce się go nie imają. Nic nie widzę, tylko atrapę wąpierza.
- Śmierci Drahomiry pragnie tyle osób, że mogą się zadeptać w drodze do celu. Chyba że - niektórzy działają w zmowie.
- Muszę się dowiedzieć z kim współpracuje Cyriak. To stary i mądry Kainita. Nie zdziwiłabym się również gdyby to on stał za opóźnionym przyjazdem Kasjopei. Ponoć zginął jej Nosferatu, zaufany opiekun. Może się wcale nie pojawić albo pojawić poniewczasie. Odmówię Gerhardowi, choć… mam jeden dylemat. Znam jego tajemnicę, w zamian za milczenie chce mi dać coś na Bocskay… Ale czy w takim razie my nie będziemy musieli ukraść mu sojuszników? Gangreli przede wszystkim?
- Na razie go zwodź. Nie wiadomo jeszcze, czy go wszyscy nie poprzemy, za mało wiemy. Pozwól kupić milczenie, może i to coś wartego uwagi, a jego taka umowa winna uspokoić. Zaś Cyriaka trzeba przycisnąć. Jeśli nie jego, to może kogoś z mniej znacznych Nosferatu. Ktoś musi coś wiedzieć.
- Nosferatu są lojalni wobec siebie jak sfora szczurów. Nikt nic nie piśnie. Ale widziałam jak Cyriak wychodził ukontentowany od ciemnowłosego Tremera, przewodzącego temu drugiemu zborowi… - Anna warknęła zła, że nie pamięta mian. Uważała, że od tego jest, żeby wszystko pamiętać i się orientować w relacjach. - Spróbuję z nim. A Botskay? Co z nim dalej? Muszę iść do krypty. Znaleźć pierwsza to co jest tam skryte.
- Cokolwiek tam jest, nie powinien tego dostać - skinął poważnie głową. - Jeśli będzie trzeba, nie wahaj się żądać od Włodka pomocy. Pomimo krzywdy, jaką ci wyrządził, ma swoje obowiązki i będzie je wypełniał.
Anna zacisnęła usta na dźwięk imienia młodszego Skrzyńskiego. Przez chwilę biła się z myślami.
- Trzeba zbadać naszyjnik. Jest w nim zaklęta jakaś kałduńska magia. Miałam z nim iść do Aurory ale… im mniej reszta wie tym lepiej - sięgnęła pod dekolt sukni po naszyjnik z rubinami, chwilę walczyła z zapięciem. - Jutro przyjdę do Włodka po zmierzchu. Ty zaś spróbuj przekupić Teofano, ona naprawdę ma do ciebie słabość - a na dowód wtłoczyła Bożywojowi do głowy łagodnie te same obrazy wraz z odczuciem zachwytu, które ukradła niedawno Lasombrze. Skrzyński w egzotycznym stroju, dawno temu.
Uśmiechnął się odruchowo, znać że tamtymi czasami wiązał dobre wspomnienia, potem zaś nachylił się, psa ruchem nogi odpędził.
- Posłuchaj mnie uważnie, Anno, bo tylko raz to powiem. Nie jestem księciem na białym koniu, ale na tyle lojalności moi byli i obecni miłośnicy mogą liczyć, że nie będę o nich plotkować. Więc… teraz porzucimy ten temat.
Anna uchyliła usta w zdziwieniu ale temat zgodnie z sugestią porzuciła.
- A co z nieświętą małżonką i Gangrelem?
- Słaby punkt i na pewno to wykorzystamy.
- Czyli ja mam nic nie robić - zanotowała w myślach.
- Tego nie powiedziałem. Zdobądź jej zaufanie. Stefan dopuszcza ją blisko siebie i nie obawia się niczego z jej strony.
- Jeszcze jedno… Assamita. Wplątałam się w dziwną relację z nimi, mogą mieć mi za złe, że ich nieco zaniedbuje niemniej uradziłam się z paszą, że ten w ramach wyjątku weźmie dla mnie jeden kontrakt. Za krew. Miałam mu dać krew Tycho Brahe ale… sprawa się skomplikowała. Myślę, że twoja lub Włodka by ich zadowoliła. Gdyby trzeba było kogoś po cichu… - nie dokończyła. - Mogę posłużyć za pośrednika. To gwoli informacji.
Zerknęła na Bożywoja czy ma coś do dodania w temacie i mówiła dalej.
- Nie jestem też pewna czy mam się deklarować z naszym sojuszem? Cudka chce żebyśmy złożyli jej hołd. Pasza… traktuje mnie jak swego ogrodowego pawia. Mam się przed nimi zasłonić służbą Skrzyńskim?
- Wasz Gangrel pokonał jej lennika. Sami się o to prosiliście - Skrzyński wzruszył ramionami. - Cóż ona rozumie przez hołd i jakie idą za tym zobowiązania, bo jeśli tylko chce uznania swej wyższości, to powiedzieć można wszystko, Anno.
- Zapewnia, że wolności nam nie zagrabi. To i się skłonimy - odpowiedziała sobie sama. Zamilkła mnąc rąbek sukni. - Mam jeszcze… prośbę. Rozchodzi się o Sokola. Chcę żeby szeryf to przetasowanie władzy przeżył. Gdyby się ktoś obawiał spisków z jego strony po śmierci Drahomiry to… ja bym go mogła ze sobą na wyspy wziąć. Sam mówiłeś że to takie zesłanie dla niewygodnych Kainitów.
- Jeśli Sokol zagrozi mojej rodzinie, bezpośrednio, to najpewniej tego nie przeżyje. Jeśli uda się go odsunąć, by nie wszedł bezpośrednio w konfilkt… dlaczego nie. Co do paszy - to dobra przykrywka. Trzymaj się go na razie. Jeśli ktoś ci zagrozi, zainterweniuję. Wszak trzymasz moje praskie… cenne włości. Gangrelce się pokłoń, a o Gerhardzie jeszcze pomówimy. Przyjrzyj się też siódemce hospodara. Byłoby dobrze rozmontować ten najważniejszy szereg jego obrony.
- I tak muszę się im przyglądać by wytropić Baali. Prawdę mówiąc oszczędzam na nich mą wolę bo wyciąganie sekretów jest bardziej niż wyczerpujące. Obawiam się, że nim bal dobiegnie końca będę w takiej kondycji jak pole pszenicy po gradobiciu. - Czuła, że rozmowa ma się ku końcowi więc odnalazła jeszcze dłoń Krzesimira i gładziła ją bezwiednie. - Sokol bardzo mi pomaga. W sprawie krypty Ronovica. Ma klucz - wróciła niemniej do tematu. - Gdyby bardzo się ciskał po śmierci księżnej… może dałoby się go zakołkować. Odleżałby rok w trumience a jakby oczy otworzył krew księżnej już by wyparowała i emocje mu opadły.
- Jest to jakiś plan. Sam w sobie, bez Drahomiry, może być przydatny - Bożywoj po chwili zastanowienia kiwnął głową. Ujął Aniną dłoń za nadgarstek i pocałował koniuszki palców. Pazury zaciśnięte wokół ręki nagle przygięły się jak imadło i drasnęły skórę.
Anna nie kryła zaskoczenia. Najpierw pomyślała, że to przyadek ale przecież Bożywoj Skrzyński nic nie robi przez przypadek. Czy to miała być sugestia względem Krzesimira, że ma jego przyzwolenie czy sam miał ochotę… Anna zagapiła się na strużkę czerwieni, która zaczęła skapywać po nadgarstku na podłogę. Rozochocona metalicznym zapachem oparła się wolną ręką o udo Skrzyńskiego i zaczęła się podnosić a raczej wdrapywać na kolana diabła.
- Jesteś ze mnie rad? - zapytała jak pies, który przyniósł w zębach zdobycz i teraz się prosi o pogłaskanie za uchem.
- Rad? Raczej nie. Prędzej zaszczycony.
Nie puścił jej nadgarstka, a po nierochumiejącym wzroku poznała, że być może nie jest w tej chwili jedynym lokatorem własnej głowy i samotnym świadkiem myśli. Nie czekał, aż się ulokowała na jego kolanach, okręcił ją plecami do siebie, a twarzą do klęczącego przed krzesłem Krzesimira. Wierni przed świętymi obrazami nie mogli mieć większego zachwytu ni umiłowania na twarzy niż ghul w tej chwili. Bożywoj drugą ręką objął Annę mocno w pasie, jakby mu uciec miała.
Najpierw pomyślała, że Gertuda ją zabije ale widok rozanielonego Krzesimira zagłuszył wszelki głos rozsądku. Wyciągnęła dłoń w stronę ghula, przyciągnęła go do siebie, sama zaś odchyliła głowę skubiąc wargami szyję Bożywoja. Zęby wydłużyły się jak na komendę i tylko Anna zawierciła się niecierpliwie bo przytrzymywana niewielkie miała pole manewru. Jeśli potrzebowała dowodu, że jej odczucia są dzielone, oto i nadszedł. Gdy tylko Krzesimir przylgnął ustami do rany, przez ciało Diabła przeszedł bliźniaczy dreszcz. Ghul zaś powoli, ale uparcie, palec za palcem, odginał więżącą Annę rękę.
Anna nie do końca pojmowała jak działa ich więź, kto jest kim i czy w tym wszystkim nie ma gdzieś jeszcze obserwującej z zewnątrz Gertrudy. Przekręciła się na tyle by wygodnie utorować swoim kłom dostęp do szyi Skrzyńskiego. Krzesimir mógł mu dawać wiele ale pocałunek wampira smakował najlepiej pośród wszystkich rozkoszy. Poczuła jak zęby zatapiają się w chłodną skórę ku podziemnym czerwonym źródłom, od których smaku oczy uciekły w głąb głowy. Ręce zaciśnięte na jej ramionach nawet przy dużej dozie wyrozumiałości trudno było uznać za miłosne obłapiania. Bo i w istocie tym nie były, a zabezpieczeniem, by ją odepchnąć, gdyby nagle przyszło jej do głowy powtórzyć próbę diablerii. Ale szyję odgiął mocno, potylicę wpierając w oparcie krzesła, oczy przymknął. Annie zdało się, że ona powieki rozwarła, jakieś inne, wewnątrz siebie. Szła korytarzem, gdzie zbrojni dożynali rannych, zostawiała błagania o litość i rzężenia za sobą, pięła się schodami na wieżę. Wystawiła twarz na bryzę, dłoń, w której w walce straciła trzy palce wsparła o kamienne blanki. Przez moment zachwyciła się żyłkami ciemnego minerału, inkluzją w kształcie korzeni drzew na powierzchni granitu. Potem spojrzała w morze. W oddali płynął statek, i wzdrygnęła się wewnętrznie. Nie lubiła statków, wszystko się w niej wzbraniało, by powierzyć swój żywot drewnu i żaglom. Ale za tym przestworem były nowe ziemie, na których zamierzała postawić wpierw stopy, a później położyć szponiastą rekę.
Czy będzie księciem? Oczywiście, że będzie. Nie tutaj i nie teraz, ale właśnie postawiła pierwszy krok na długiej drodze. Statki, na szczęście, były jeszcze daleko.
Anna oderwała się od szyi Bożywoja. Spoglądała na Krzesimira, choć nadal przed oczami miała widok ślizgających się po wodzie statków i uczucie smagającej ją po twarzy morskiej bryzy. Z krwią spłynęło na nią wspomnienie Skrzyńskiego, to pewne.
- Chcesz być księciem. Ale nie tego. - wychrypiała nadal trawiąc przyjemność. Podsunęła pod oczy dłoń diabła i zagięła trzy palce, których w jej wizji mu brakowało. - Marzy ci się nowy świat? - przymknęła ciężkie powieki, mruknęła i przeciągnęła się by się oswobodzić z jego silnego uścisku, który zaczynał sprawiać jej ból. - Nadal mi nie ufasz.
Poluzował uścisk, tylko po to, by obiema dłońmi otoczyć jej policzki i w oczy zajrzeć nieruchomo.
- A czym jest powierzenie jednego z sekretnych planów i zaproszenie, byś wzięła w nim udział, jeśli nie zaufaniem?
- Ale nadal myślisz, że mogłabym chcieć cię zabić? - uśmiechnęła się smutno i oblizała kąciki ust. - To przez tą nową frakcję do której poszliście za Aureliusem. To musi nakręcać paranoję.
- Są rodzaje ryzyka, które można zbagatelizować. Takie, którym urywa się głowę z korzeniami. I takie, które warto celebrować wiekami.
Zamilkł, zastanowił się, by po chwili sztywno pocałować ją w usta.
Troszkę ją udobruchał tym pocałunkiem choć Anna przekuła go w miękki, głęboki i niespieszny.
- Następnym razem celebrujcie mnie w łożu, dobrze? Zesztywniałam jak złoczyńca zakuty w dyby.
Zsunęła się z kolan Bożywoja i identycznym pocałunkiem obdarowała Krzesimira.
- To jakaś magia? Że współdzielicie przyjemność?
- Trochę nadwrażliwości i ćwiczeń… - odrzekł ghul.
- … jeszcze więcej lat nieprzebranej nudy - uzupełnił Bożywoj.
Anna wytarła usta z ewentualnych pozostałości winy.
- Gertruda mnie nie zabije, prawda? - zapytała będąc już u drzwi i nie było w jej oczach żartu, tylko strach z jakim dziecko myśli o karze którą może mu wymierzyć dorosły.
- Oczywiście, że wolałaby, żeby to się odbyło w obecności jej, Włodka i Katarzyny, z tobą na pokornych klęczkach. Ale jest dość stara by pogodzić się z faktem, że nie zawsze dostajemy to, czego chcemy - Bożywoj nie podzielał jej obaw.
Anna poprawiła przyodziewek i wyszła na korytarz. Rozejrzała się czy nikt jej nie przuważył i skierowała swe kroki do szeryfa. Przed świtem miała odebrać jeszcze tylko klucz do krypty i plany labiryntu. Zastanawiała się czy Sokol zobaczy w jej twarzy to co zaszło. Jak się wyraziła cyganka o ratowaniu jej cnoty? Że już na to znacznie za późno. Ale przecież daleko jej było do popłatnej dziewki. Nie robiła nic dla korzyści po prostu… przywiązywała się niepoprawnie. Do więcej niż jednej osoby naraz. Zapukała do drzwi Sokola. Na szczęście mocne trunki nadal krążyły w żyłach i łagodziły wstyd. Nawet jeśli szeryf coś zauważył, to nie dał po sobie poznać. Ledwie drzwi za nią przymknął, a już ramiona rozłożył szeroko i Anna bezwstydnie w tych ramionach utonęła.
- Jak ci minęła noc? - zapytała wdychając jego zapach. - Jakieś postępy w negocjacjach?
- Ciągnęła się jak kiszki z trzewi. Wyszedłem z siebie, by się hospodar z Gangrelami nie skonfrontował, ale Anzelm i tak zdołał dopaść Stefana. Publicznie go zapytał, co sądzi o Sabacie - westchnął. - Dobrze, że od gadania to mają Cudkę, bo Anzelm co usta rozewrze, to tragedia albo ekskomunika. Ma się za równego papieżowi… Drahomira jest wściekła. Najchętniej by ich wyrzuciła, ale to tylko zaogni sprawę. Całe szczęście, że przynajmniej Gerhard nie sprawia kłopotów.
Pociągnął ją za rękę do łożnicy.
Po drodze zgarnęła z blatu kielich napełniony krwią i upiła kilka łapczywych łyków, głównie po to by spłukać z języka smak Bożywojowej juchy. Położyła się na haftowanej narzucie i uśmiechnęła do niego smutno. Wyrzuty podeszły do gardła twardą gulą. Podczas gdy on dwoił się i troił wszyscy dookoła knuli i już dzielili domenę Drahomiry między siebie. Z nieklopotliwym Gerhardem na czele.
- Powiedz… kto zabił Nataly ze zboru Salamandry? Było oficjalne śledztwo? - wsunęła palce w jego włosy i drapała leniwie jak kota.
- A jakże, było - wyprostował się nagle i przesunął w stronę jej nóg. Zrzucił lewy pantofelek, stopę oparł sobie na ramieniu i ściągać począł pończoszkę. - Paskudna sprawa. Wszystkie sprawy z Tremerami są paskudne, ale tu przeszli samych siebie.
Anna wzdrygnęła się zauważalnie. Wpatrywała w odrzuconą na bok pończoszkę i rozważała do czego to zmierza. Sokol nie wykazywał wcześniej ciągot do ludzkich igraszek.
- Oskarżono o to Tycho Brahe? Były jakieś dowody?
- Kopy i mendle - odparł nieuważnie. - Wszystkie spreparowane, a przynajmniej większość. Tycho nie jest aniołem, i wiele rzeczy, których zrobił faktycznie, można było podciągnąć jako dowody. Co też Drahomira skwapliwie zrobiła. Nie sama, rzecz jasna. Dzielnie sekundowali jej nasi Tremerzy, służyli wydatną pomocą, by się pozbyć konkurenta.
Słowa wyskakiwały jedno za drugim z jego ust, palcami gładził jej łydkę, a w oczach miał wyraz, który ostatni raz widziała u Oldrzycha, szczególnego rodzaju głód.
- Ale musiałeś mieć swoje podejrzenia? Żeby kogoś zabić trzeba mieć motyw. Kto najwięcej zyskał po jej śmierci? - zadrżała od wyrazu jego oczu i na wspomnienie Gangrela. - Nie zamierzasz tknąć sukni, prawda? Ja… Powiedzmy, że są miejsca gdzie nie jestem już tak urodziwa. Ty masz swoje blizny, ja mam swoje - opuściła wzrok.
- Ktoś cię torturował? - wyciągnął sobie błyskawiczny wniosek i równie błyskawicznie zapalił się gniewem.
- To nie tak - zbyła jego pytanie ale się nie poruszyła. - Kto miał motyw? Kto najwięcej zyskał po śmierci Nataly? Prowadziłeś śledztwo, powiedz mi swoje prywatne przypuszczenia.
- Najwięcej zyskała Aurora… Posłuchaj…
Odsunął się, tyłem przysiadł na krawędzi łoża, ręce na kolanach splotl.
-Nie uczynię wbrew tobie. Ale blizny nie mają znaczenia. Jeśli nawet gdzieś spod iluzji wystaje ci nosferacka natura… to też nie ma znaczenia.
Anna pokręciła głową w gwałtownym proteście.
- Tu nie chodzi o ciebie ale o mnie. Nie chcę - skłamała, bo oczywiście, że chodziło o niego. Gdyby to były blizny to by Anna się nie wahała. Ale to coś co szpeciło jej plecy… napawało ją wstrętem. Kucnęła przed jego plecami, palcem dotknęła najciemniejszej z blizn i sunęła po linii aż do samego dołu, gdzie znikała za rzemiennym pasem. - Powiedz jeszcze o pożarach. Ponoć przetoczyła się przez Pragę fala podpaleń, Drahomira zwaliła sprawę na zbór Salamandry a inne zbory przyklasnęły, wszak uwielbiają się wzajemnie oskarżać. Była taka kamienica przy rynku, z chimerą. Należała do Georga Barescha. Coś wiesz na temat jego śmierci? - Anna odmalowała w głowie Sokola twarz jezuity, który podróżował z Aureliusem. - To on?
- On to… zginął tuż przed albo w pożarze swego domu. Zaś pożar wywołano, by zatrzeć ślady po kradzieży. Georg nie był wprawny w tremerskich sztukach. Za to miał dryg do odnajdywania starych pism, tylko dlatego zbór Jednorożca go przyjął. Miał też bogatą takowych kolekcję. Część w skrzyniach zabezpieczonych przed ogniem. Nie mogły spłonąć i nie spłonęły. Po prostu zniknęły. I zapewne ten winien, u kogo stoją te woluminy na półce, gdzieś w sekretnym pokoju… co miał Georg z kolekcji pożyczonej lub przechowanej poza domem, to rzecz jasna rozdrapali w mgnieniu oka, jeszcze zgliszcza nie ostygły. Jednorożec do tej pory wadzi się z Gwiazdą o część schedy po Georgu.
Przyglądał się swoim splecionym dłoniom, wreszcie głowę wykręcił, przycisnął policzek do jej skroni.
- Gdzie jest? Twoja blizna? Ażebym przypadkiem nie zbłądził.
-Na plecach - odparła nieco nieobecna. Im dłużej analizowała sprawę tym bardziej jej się wydawała zawiła. I tym mniej podejrzewała Tycho. Baresch zagadnął ją tamtego dnia, w Żywcu. Miał do Anny dyskretną sprawę a teraz nie żyje. Na pewno z powodu jakiejś księgi, nie inaczej. Znajdzie księgę, znajdzie sprawcę. Ale nadal nie wiedziała czego szukać.
- Baresch miał jakiś przyjaciół? Był ktoś komu pokazywał zdobyte przez siebie księgi? Kto mu pomagał oddzielić ziarno od plew? - Anna pocałowała plecy Sokola. Dłońmi wodziła po pobrużdżonej skórze.
-Tremerka z Jednorozcow. Letycja… i z Garibaldim może nie przyjaźnil się, ale interesy robił. Ghula miał kopiste, ale ten spłonął razem z nim.
-S klucz i mapę udało ci sie dla mnie znaleźć?
- Klucz mam.
Zdążył się już rozluźnić, a teraz spiął się znowu.
-Co do papierów po Ronovicu, to ktoś mnie ubiegł.
-A byłeś tam kiedyś? W krypcie?
-Nigdy… i nie znam nikogo, kto był. Ale dokumenty… ktokolwiek w nich grzebał, zrobił to niedawno. Dziś lub wczoraj najdalej. Przykro mi, Anno. I zdaje się, że masz w tej sprawie konkurencję, co cię właśnie wyprzedziła.
-Będę musiała się spieszyć. Wracając do Nataly, kto jeszcze został ze zboru Salamandry i gdzie się przenieśli? - kontynuowała łagodne pieszczoty.
- August Masny, Maria Cvetova i Eva Szabo. Wszyscy obecnie w zborze Gwiazdy. Mam prośbę, Anno.
Urwał i Zaplótł sobie jej ręce na brzuchu.
-Jeśli coś mi się stanie, przyjmiesz Efraima do watahy. Bywa kłopotliwy, ale opłaci ci się to. Pieniądz mnoży mu się w rękach, czego nie tknie, w złoto się odmienia.
-Nie mów tak. Nic ci sie nie stanie - położyła brodę na jego ramieniu, policzek przytuliła do szczeciniastego policzka. - Jak dotąd nie brałeś pod uwagę złych scenariuszy. Co się stało że zacząłeś?
-Mam złe przeczucia. Myśli czarne jak nigdy. Zrobisz o co prosiłem?
-Naturalnie. Garibaldi znajdzie u nas rodzinę, obiecuję - Anna posmutniała. - Za dnia Clotilde zdobędzie dla mnie zioła. Spróbuję uważać dla niego mikstury. Na sztukach medycznych i ziołolecznictwie wyznaję się bardzo dobrze. Będę próbować go leczyć dotąd aż wyleczę. - Chociaż tyle mogła mu obiecać. On dawał jej od siebie wiele, odpowiadał na dziesiątki jej pytań bez wahania. Był opoką gdy tego potrzebowała. Zastapił tymczasowo Oldrzycha.- Jestem Kapadocjanką - dodała ostrożnie jakby się bała że go tym zrazi.
Stężał na chwilę, głową pokiwał i nie odrzekł nic. Wyplątał się z jej uścisku, przy łóżku przykląkł i pozbawioną pończoszki nogę począł wyłuskiwać z sukien.
Anna już nic nie mówiła. Wyciągnęła od niego wszystko co wyciągnąć chciała, złodziejka. Tyle że teraz wargę przygryzła i obserwowała poczynania szeryfa z czymś ciepłym i smutnym w oczach, z mieszaniną czułości, współczucia i lęku. Myślała jak go z tej kabały ocalić. Skrzyńscy wstrzymają topór ale co z pozostałymi?
-Zostać z tobą za dnia? - spytała.
Głową się o jej uda ocierał jak kot, ramionami biodra otoczył. Nie odpowiedział, ale w spojrzeniu potwierdzenie wyczytała jak w księdze. Wgryzł się w miękką skórę pod kolanem i zadygotał jak w febrze.
-Tę małą Clotilde - rzekł kiedy wspiął się na łoże, by lec obok - przygarnij też jeśli możesz. Jest w niej coś… jakiś bunt. Obiecałem jej miejsce przy sobie, a mogę nie być w mocy dopełnić.
Wyciągnął się obok, oczy przymknął ze znużenia.
- Zawiodłem ojca. Żaden ze mnie Samson.
-Trudno sprostać oczekiwaniom ojców. - Anna głowę położyła na piersi szeryfa.
-I Zajmę się Clotilde. - zapewniła bo po prawdzie już dawno zdecydowała że ją z sobą weźmie. - Mój ojciec się mnie wyrzekł za pospolitowanie z Gangrelami. Moje serce krwawi bo zawsze dobry był dla mnie i myślę ze mnie kocha, ale zdradził mnie w najgorszy możliwy sposób, dla mojego dobra. - Spięła się zastanawiając czy tego samego dokładnie nie robi teraz Sokolowi. Ale nie, to była inna sytuacja. Wymierzona w Drahomirę, która zasługuje na los jaki sie dla niej szykuje. - Opowiesz mi o swoim ojcu, Erneście? I o pieczęciach Brujah którymi chciałeś mnie namaścić?
- O ojcu nie ma za wiele do opowiadania. Sześć dni się znaliśmy. Tak myślę. Sześć razy spał. Nie widzieliśmy w lochu nieba. Obydwaj tam gniliśmy za bunt przeciw Drahomirze, i za to, żeśmy się dali złapać. Krotochwilny a charakterny był cholernik z mego rodzica. Do samego końca. Jako posiłek mu mnie wrzucili do ciemnicy, gdy już przestałem Drahomirze i być potrzebny, i zabawny. A ojciec miast rozerwać na strzępy wpierw zghulił, mocy wampierskich poduczył ile mógł, a potem przemienił. Dużo gadał o Samsonie. W kajdanach, oślepiony, po wieloletniej niewoli, a przecież był władny się zemścić na wrogach. Tak w Biblii napisali. Obalił dwie kolumny, a zabrał za bramy śmierci ze sobą wszystkich filistińskich wodzów.To było ostatnie, co ojciec krzyczał, gdy go w końcu zabrali. “Bądź cierpliwy. Wstrząśnij kolumnami”.
-Tedy jesteś cierpliwy. Jest w tobie wciąż iskra buntu i Drahomira choćby nie wiem co robiła, tej iskry nie zgasi. Działasz za jej plecami, myślisz samodzielnie, masz swoje życie. Masz mnie. Nie straciłeś wolnej woli.
Jesteś silny i będę cię nazywać moim Samsonem, to będzie taki masz szyfr. Wspólna tajemnica - zmusiła się do uśmiechu, chciała poprawić mu humor. Pocałowała ale świt przymykał już powoli jej powieki. - A ty jak mnie będziesz nazywał?
- Będę mówił: moja… - dobiegło i urwało się w ciemności.
 
Asenat jest offline