Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-03-2018, 23:27   #36
Mi Raaz
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Baza Wojskowa.

Malakai nasłuchiwał. Bojowa forma albinosa zdawała się nie być do tego stworzona, lecz szło mu całkiem sprawnie. Istoty zdawały się wycofywać. W tym czasie Malakai zważył w dłoni broń. Bez wątpienia był to dwuręczny miecz. Nieco krótszy niż ten do jakiego przywykł. Ale dobrze wyważony. W formie bestii bez problemu mógł nim walczyc z użyciem jednej tylko dłoni, co też było wygodne. Niestety jego ciało w ludzkiej formie było zbyt słabe, żeby sobie poradzić z tą bronią. Ale po cóż mu ludzka forma?

Przeniesienie sondy w okolice sejfu pozbawiło Malakaia jakiegokolwiek źródła światła. Musiał polegać wyłącznie na słuchu i węchu.

Po kilku minutach stwory wysłały “zwiad”. Jeden powoli człapał się w stronę drzwi.

***


Indianin trzymał w łapach sejf. Na sejfie siedziała Luna. Dron zdawał się nasłuchiwać czegoś. Jednak nie było to jego jedyne zadanie. Prowadził wstępną analizę otoczenia. Co jakiś czas diodka informacyjna wskazywała, że należy zmienić kierunek łamania szyfru.

Szło to bardzo powoli, bo Tomy nie miał do czynienia z takimi zamkami i mimo słusznych wskazań sondy musieli kilkukrotnie zaczynać od początku. Jak się okazało analize otoczenia udało się zakończyć nieco szybciej.
- Wykryłam szereg pochodnych azotanów i amoniaku w zwale ponad nami. Jest tam też spore stężenie 1,3,5-trinitro-1,3,5-triazacykloheksanu. Zalecam ostrożność.

W tym momencie zamek puścił. Z wnętrza wypadła mapa. W nikłym świetle latarki Tomy mógł ją zobaczyć jako pierwszy siłowe rozwiązanie zakończone sukcesem. Ani to, ani triazocyklocośtam nie poprawiły mu humoru.

***


Atak na karawanę

Jechali jeszcze dobre cztery minuty zanim dojrzeli dokładnie co się dzieje. Wielka ciężarówka uciekała przed grupą pięciu lub sześciu buggich.
Gdzieś z tyłu paliło się coś gęstym, kopcącym dymem. Ktoś już zginął. Atak trwał w najlepsze. Jana rozpoznała broń w jaką byli uzbrojeni napastnicy. Pioruny. Prymitywne oszczepy zakończone ładunkiem wybuchowym. Niby broń biała, ale była w stanie unieruchomić auto. Z tyłu ciężarówki ktoś oddawał pojedyncze strzały do napastników. Nie miał broni automatycznej, co nie wróżyło mu dużych szans.

Ferad zaś widział już kim byli napstnicy. Wprawdzie nigdy nie spotkał ich na swojej drodze, ale słyszał sporo. Plemię północy. Łuskoskórzy. Synowie Smoków. Czy też pieszczotliwie: Jaszczurołaki. Były to dziwne mutanty, czczące Boga Smoka, które mieszkały na północy. Podobno żywiły się ludzkim mięsem. Zanim zdążyli zareagować i wymienić się informacjami to obydwoje spostrzegli, że od pościgu oderwały się dwa buggy i kierowały w ich stronę.

***

Rozdroża.

Mutantka patrzyła na Victora swoim trzecim okiem świdrując go. W końcu je zamknęła i zamrugała pozostałymi dwoma.
- Co się dzieje? Co ja tu robię? - powiedziała swym dziecięcym głosikiem.
Zanim Victor zdążył jej odpowiedzieć pojawił się obok jakiś inny facet.
Victor bezbłędnie ocenił, że on również dbał o swój sprzęt. Koleś nie skrzypiał. Nie szeleścił. I nie tracił czasu na zabawę. Od razu miał w dłoniach dwa noże.
- Dobra mała, świetnie się spisałaś. Teraz spierdalaj. Mam do pogadania z kolegą.
Mutantka do końca nie świadoma otoczenia nagle błyskawicznie się pozbierała i ruszyła biegiem w stronę zabudowań.
- Nazywam się Grit - powiedział przybysz - i nie uwierzysz co tutaj robię.
Ręce zacisnęły się nerwowo na nożach. Oczy powiodły po otoczeniu. Victor znał ten typ, koleś szykował się do walki.
- Kilka nocy temu miałem sen. Śniła mi się babka. Taka czyściuchna, jak laski najwyższego sortu z przylądka. Wiesz, te co to za ich całonocną stawkę miałbyś setkę dup jak szczerbata Jessie - chwilę popatrzył na Victora. Oczywistym było, że nie znał lokalnej legendy, szczerbatej Jessie. Grit postanowił więc nie kontynuować tego wątku.
- No i ta czychciuchna mówiła mi, żebym do niej przybył. Na płaskowyż. Tylko, że ja nie wiem dzie jest ten płaskowyż… No ale przyszła kolejnego dnia. I wtedy mi poradziła. Powiedziała - w tym momencie Grit odchylił się i niemal patetycznie zmienionym głosem rzekł:
- “Idź z nim. On zna drogę”. I pokazała mi cienistą sylwetkę z łuskami na plecach, która ruchała jakiegoś trupa wykopanego z grobu - kontynuował już normalnym głosem Grit.
Grit chodził po łuku zbliżając się do Victora.
- Gdym już przebrnął przez poranne wymioty wywoływane wspomnieniem snu zacząłem o tym myśleć. No i wpadłem na pomysł, że mały jasnowidz mi cię znajdzie. Zaćpałem ją i proszę. Przyprowadziła mnie prosto do kolesia z łuskami na plecach. Jaszczur we własnej osobie. Ta czyściuchna mówiła, że niechętnie współpracujesz - Grit rozstawił nogi i pochylił się wznosząc noże.
- To co? Mogę się zabrać na płaskowyż? Czy najpierw będziesz próbował dać mi w mordę?

Grit zdawał się zdeterminowany. Nie dojrzał Lucy i Pira stojących kilka kroków za nim. Vanessa trzymała się z boku i w zasadzie również miała czyste pole do strzału. Jednak Victor już ustalił kto jest alfą w tym stadzie. Bez jego znaku nikt sam nie okaleczy Grita. Jaszczur mógł zrobić to sam. Lub mógł porozmawiać, co nie szło mu najlepiej.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline