Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-03-2018, 20:49   #19
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Drzwi otworzył jej ghul o twarzy subtelnie poprawionej. Skrzyńscy w odróżnieniu od hospodara unikali ostentacji w pokazywaniu swej diablej natury. Włodek powstał na jej widok z łagodnym uśmiechem, ale równocześnie od biurka, gdzie uczyła syna czytać powstała Katarzyna. Włodek momentalnie usunął się za żonę. Dziecię nadal dukalo łaciński tekst z męka na sinej buźce.
Katarzyna miazdzyla charyzmą. W skromnej sukni i koronie z bladozlotych warkoczy porazala chłodną doskonaloscia rysow i kształtów. Wyciągnęła ku Annie dłoń z palcami obciagnietymi w dół.
Anna nie zamierzała całować w dłoń Włodkowej żony więc udając głupią ścisnęła zdawkowo jej dłoń i puściła.
-Anna Złodziejka - przedstawiła się bo choć oglądała Katarzynę wiele razy i w wielu okolicznościach, nawet tych najbardziej intymnych, to nigdy realnymi oczami. Onieśmielała ją wiec przeniosła zainteresowanie na siedzące przy biurku dziecko. Coś w niej drgnęło, jakaś głęboko skryta tęsknota. Przykucnęła przy chłopcu i obdarowała go najszczerszym z uśmiechów.
-A to zapewne młody panicz Skrzyński. Nic dziwnego, że trzymasz nos na kwintę. Łacina potrafi zamordować najwytrwalszych.
Chłopiec pokiwał smutno głową. Zaczęła mu opadac lewa powieka.
-Winieneś się przedstawić i pocałować… damę w… - zaczęła Katarzyna, ale dziecię w tej samej chwili wypaliło proszaco :
- Pobawie się z pani synem, pani Anno, jak pani z rodzicami mówić będzie?
Wzrok utkwił przy Anny kolanach. Na twarzy możnej Diablicy przez chwilę odbił się popłoch.
Anny uśmiech przeszył smutek ale uśmiechać się nie przestała żeby nie przestraszyć malucha.
- Nie aniołku, nie rób tego. On nie jest odpowiednim towarzystwem dla możnego panicza. Poza tym on… nie jest grzecznym chłopcem. Mógłby ci zrobić krzywdę a tego bym nie chciała - palcem musnęła nos panicza. A potem zdjęła z szyi łańcuszek ze szkaplerzem Cyriaka i ułożyła na dłoni małego Skrzyńskiego. - Weź go. Dopóki go trzymasz mój synek będzie grzeczny. - podniosła się i po chwili dodała. - Ma czarne oczy? Całe, bez tęczówek i źrenic?
-Nie sądzę…- warknela Katarzyna, ale mały zdążył kiwnac główką na potwierdzenie. Włodek zaś przejął płynnie szkaplerz, obrócił w palcach kilka razy i oddał synowi.
- Podziekuj pani Annie.
- Dziękuję - wymamrotał malec i pod twardym spojrzeniem matki podreptal do sąsiedniej komnaty.
- Co to było? - Zażądała wyjaśnień Katarzyna, a w głowie Anny rozlegla się odpowiedź.
-To ja. Wróciłem, tesknilas? I co my tu mamy?
Anna zignorowała głos, potarła palcami skroń.
- Nie po to tu jestem - odrzekła Anna Katarzynie. - To moje sprawy, moje… kłopoty. Chłopcu nic nie będzie dopóki trzyma szkaplerz a gdy odejdę to odejdzie razem ze mną.
- Zdaje się, że przyszedłem w złej chwili…
-Zdaje się, że sprawa jest pod kontrolą - Włodek zlał się wymową z upiorem, a Katarzyna obdarzyła go przeciaglym spojrzeniem.
-Oczywiście, że jest. Nie życzę sobie, byś zbliżała się do mego syna - oznajmiła wprost do Anny.
- Przyszedłeś w fatalnej chwili - rzuciła Anna nerwowo i na jednym tchu dodała Katarzynie. - Chłopcu nic nie będzie a towarzystwo kogoś kto nie ma w herbie łabędzia wyszłoby mu tylko na zdrowie. Mogłabym cię kiedyś wyręczyć, w nauce łaciny. Mam cierpliwość do dzieci, miałam siedmioro rodzeństwa.
Od Katarzyny pouczonej w materii macierzyństwa i wychowania dzieci wionęło chłodem wiecznej zimy, z zadymką i drzewami pękającymi od ziemi po korony na mrozie. I wtedy wkroczył Włodek:
- Bożywoj wspominał, iż sprawa rozchodzi się o naszyjnik… obejrzmy go może? - zaproponował i utkwił w Annie proszące spojrzenie.
- Najlepiej na osobności - zaproponowała. - Jeśli to możliwe.
- Wybacz, pani żono - skłonił się Katarzynie, a Anną zaczął manewrować do gabinetu. Drzwi zostawił uchylone i przysiadł przy kominku na skraju fotela, jak kura na grzędzie. Poddenerwowanie nadal z niego nie schodziło.
- Należał do małżonki Ronovica, tak przekazał mi brat…
Anna doszła wprost do okna i zaplotła ramiona na piersi. Nie odrywała oczu od ogrodu.
- To wiem. Powiedz o magii.
- Winienem pierwej przedmiot obejrzeć - odetchnął lekko, acz nasłuchiwał cały czas ruchów w salonie.
Anna zdjęła naszyjnik, położyła rzecz na stoliku szachowym obok kominka i wróciła na swoje miejsce przy oknie.
- Ronovic miał konszachty z demonami. Wyznawał się na magii kołduńskiej. Znęcał się nad żoną. Przetrzymywał aż biskup nakazał mu ją oswobodzić. Resztę życia spędziła w klasztorze. Bożywoj wspomniał o krypcie i że naszyjnik podług mnie jest kluczem?
- Wspomniał o wszystkim wartym wspomnienia - odchrząknął Włodek. - Włączając złożony hołd i prosił bym był dokładny.
Anna wzdrygnęła się na słowo “hołd”. Według niej samej trochę inaczej to wyglądało ale Tzymisce myśleli swoimi kategoriami. Niech myślą. Anna stała jak kłoda czekając na rezultaty jego badań.
- Bardzo mu zależy na sojuszu z tobą - kontynuował, rozkładając błyskotkę na kolanach. - Siłą rzeczy mnie także. Muszę więc cię prosić… byś unikała pouczania mej pani żony.
- Żadnemu chłopcu nie służy trzymanie w klatce matczynej troskliwości. Jest inny ale dopóki nie skonfrontuje się ze światem nie będzie tego świadomy. Poza tym prócz ojca i matki potrzebuje innego towarzystwa. Winniście mu takie znaleźć ale to tylko moje zdanie. Jeśli będziesz chciał rozważysz je, jeśli nie, zignorujesz.
Przyglądał się już kamieniom w ozdobnych pazurkach, teraz znów je odłożył.
- Pani Anno - ściągnął brwi - widzisz mą małżonkę i syna pierwszy raz w życiu, i zaczynasz dawać nam rady, co winniśmy, a czego nie… Cenię rozum i zdanie brata, w pani przypadku także podzielam wybór, choć nie ukrywam, że cokolwiek mnie ubódł fakt, że wybrałaś mego brata. Jednak nie przekraczaj pewnej granicy. Jesteś jej niebezpiecznie blisko.
- Ubódł? Ubódł cię mój wybór? - Anna zaśmiała się w głos, wytarła dłonią nieistniejącą łzę zbłąkaną w kąciku oka. Doszła do Włodka i znów zaplotła ramiona na piersiach. - A kogo miałam wybrać? Ciebie? Byśmy przyjemnie spędzali czas nad księgami i trupami, dzielili się wiedzą i prowadzili badania jak pomóc twojemu chłopcu? A w przerwie zjemy kolację z mym ojcem i może znów sprzedamy mego męża do klatki na drugim końcu świata? - Anna poczuła jak drży od trzymanego na uwięzi gniewu.
Szansa na wyduszenie sekretów z naszyjnika poleciała w dół, razem z naszyjnikiem spadającym z kolan wstającego Włodka.
- Nie rozumiem, o co i dlaczego mnie oskarżasz - podniósł lekko głos. - I na jakiej podstawie. Ale obrażasz mnie, pani Anno. Na progu zawartego sojuszu.
Anna przygryzła drżącą wargę.
- Jeżeli się mylę… wybacz mi - dłonie jej drżały jak trzcina na wietrze. Była bliska płaczu. - Ale proszę, spójrz mi w oczy i powiedz, że nie sprzymierzyłeś się w tej sprawie z mym ojcem i nie pomogłeś mu odesłać Ołdrzycha do Wiednia, gdzie sprzedali go jak ogara do polowań - skupiła się na jego myślach i jego aurze. Słowa mogły kłamać, umysł nie. - Powiedz a przeproszę cię i będę prosić o wybaczenie.
- Znam twego ojca i jest mi miłym gościem, ale doprawdy… ledwie przyklepałem konfikt z bratem. Przez najbliższe lata nie tknę palcem jego lenników, czy też potencjalnych upatrzonych lenników. Tym wszak byliście.
Anna długo patrzyła mu w oczy jakby się chciała przewiercić do wnętrza głowy. W końcu ramiona jej opadły i spięte mięśnie puściły jak pęknięta tama.
- Ja… wybacz mi, że cię fałszywie oskarżyłam. Dowiem się kto za tym stał i wtedy będę dochodziła sprawy, nie powinnam była dać się ponieść bez dowodów na ręce. Przepraszam.
Na chwiejnych nogach wróciła do swego miejsca przy oknie. Rozmyślała czy mógł jej skłamać? Zapewne. Ale jeśli jednak nie kłamał, kto mógł pomóc ojcu w zamian za jego wiedzę i współpracę? To było oczywiste. Katarzyna. Ale Anna nie mogła sobie pozwolić na rzucanie kolejnych oskarżeń. Dowie się prawdy i wtedy… Właściwie co wtedy? Nie przekreśli sojuszu na który tyle pracowała.
- Rozumiem napięcie i pęd do pospiesznych osądów, w takiej sytuacji… - Włodek przez chwilę nie wiedział, co ma ze sobą zrobić, ostatecznie usiadł, pochylając się po naszyjnik. - Wszak sam wiem, jak to jest, gdy kochasz kogoś ponad wszystko na świecie. Jednak doradzam większą ostrożność, zwłaszcza żeś związała się z mym bratem, który popędliwy jest z natury. A dowie się o twych oskrażeniach, bo nawet jeśli ja zachowam to dla siebie, ma małżonka nie uczyni tego na pewno.
Westchnął i podniósł jeden z kamieni do oka. Po chwili wstał i przysunął sobie bliżej świecznik, rubiny oglądał z uwagą pod światło.
Anna miała jeszcze coś powiedzieć ale w język się ugryzła do krwi. Ból przytłumił wściekłość. Niczego teraz bardziej nie pragnęła jak by wedrzeć się do głów Skrzyńskiej pary i wyszarpać z nich to czy maczali palce w jej tragedii. Ale moce swe musiała oszczędzać na siódemkę Balinta. Co się odwlecze to nie uciecze - pomyślała, Włodkowi zaś tylko szepnęła:
-Naszyjnik. - Musi załatwić to jak najszybciej i stąd wyjść.
Pokiwał głową i palec położył na ustach, na znak, że pracuje i potrzebna mu cisza. Minuty kapały jak krew z żyły. Wreszcie Skrzyński powstał, drugie krzesło przysunął obok swojego, gestem zaprosił, by spoczęła.
- Zdobnictwo misterne, acz nie mistrza w jubilerskim fachu. Złoto czyste i bez domieszek. Z kamieni, nie wszystkie są rubinami. Po prawdzie to nie są nawet kamieniami. Podejrzewam alchemiczną sztukę, może i dotyk ręki jakiegoś Diabła. Gdy powstawał, nie było jeszcze klanu Tremere, więc to nie oni…
-A magia? Jest w nim jakaś i czy możesz coś rzec o jego zastosowaniu?
- Zapewne takie, jak krew.
Włożył naszyjnik w jej dłonie, palcem dotknął skrajnych dwóch kamieni i jednego w centrum.
- Te trzy w istocie są krwią. Zmuszoną do tego, by przyjąć taką formę. Nie czuć woni, ale gdy się przyjrzysz, zdaje się lekko przelewać. Jakby była świeża. Zapewne wampirza zatem. Musiała należeć do Gangrela albo Tzimisce… bo widzę pióra. Ciekawe, że nie widzę płci, a to najłatwiej zazwyczaj stwierdzić. Więc… zapewne stary Diabeł, oderwany od okowów i ograniczeń ciała, z którym się urodził.
-Pióra? - nie do końca rozumiała. - Możesz rozwinąć?
- Czarne pióra, długie lotki… jak u żurawia, albo bociana. Pokazać? - wycelował palec o krótko opiłowanym paznokciu w kierunku jej czoła.
Anna dała mu zezwolenie skinieniem.
-Widzisz je we krwi? To coś jakby… wspomnienie ciała?
- Być może… albo samego naszyjnika, chwilę przed tym, jak krew zaklęto w kamienie.
Wizja spłynęła łagodnie, czarne pióra otoczyły ją szczelnie, liczne, ułożone równolegle, smoliste i szeleszczące. Poruszały się jak łan trawy przyginany wiatrem. Na moment zdało się jej, że coś między nimi błysnęło.
- Jest jeszcze jedno. Jedno słowo - przyrzekam. Głos niewieści. Zaskakująco mało, Anno. Ktoś o silnej woli nie dopuścił, by cokolwiek się zapisało. Lub ktoś o dużych umiejętnościach czyścił naszyjnik z duchowych śladów. Nawet jeśli leżał długo w grobie, powinno być coś więcej.
-Przyrzekam… - powtórzyła Anna w zamyśleniu, opuszkiem palca tknęła kamień. - Może to pakt, sprawa się wszak tyczy demonów. A demon to zdaje się anioł, tylko upadły. Upadłe anioły winny nosić czarne skrzydła?
Anna pomyślała że pióra ją prześladują, całe życie. Zobaczyła oczami wyobraźni pióra kotłujące się wokół sinego chłopca w jej proroczej wizji.
-Czyś widział kiedyś demona? Można mu utoczyć krwi i zamknąć w amulecie?
- To by tłumaczyło, dlaczego nie widać płci - zadumał się Diabeł. - Część demonów, tych jako anioły powołanych do istnienia u zarania świata, to hermafrodyci. Krwi zapewne można z każdego wycisnąć, gdy przyjmie cielesną formę.
-Stawką będzie moja dusza, tak mówiła Cyganka - myślała dalej na głos zupełnie jakby Włodka obok nie było. Sunęła torami swoich domysłów i hipotez jak w szalonym transie. - A jeśli on tam nadal jest w krypcie? Demon? Zaproponuje mi układ, tak bedzie? Sprzedam dusze za… - przygryzła wargę. Co byłoby warte takiej ceny. Lub raczej kto? - Albo… się mylę. Może jest tam coś co po sobie zostawił. Artefakt który pomoże Balintowi podbić Pragę? Wyprzedza mnie o kilka kroków. Ale ja mam klucz i naszyjnik...
- Gdy ktoś, kto sam jest potężny, sięga po jeszcze więcej mocy… może przerazić, prawda? Hospodar jest przerażającą personą. - Skrzyński zaplótł dłonie na brzuchu, a w głowie Anny rozległ się jego głos.
“Na szczęście osoba, którą hospodar po ową moc wysłał, nie będzie jej szukać zbyt dokładnie. Brat mój prosił, by ci przekazać, że Teofano chciała zacząć od odzyskania pism, które zostały po Ronovicu… i zastała kipisz po wybebeszonych skrzyniach. Uprzedzając, nie ja zabrałem pergamina. Choć nie ukrywam, że zrobiłbym to, gdybym o nich wiedział zawczasu.”
-Szlag - zaklęła Anna mało elegancko. - To także nie ja więc… jest jeszcze ktoś trzeci. Cyriak… - Mąż zwalczający demony musiał być zainteresowany sprawą. Z drugiej strony jeśli rzecz ta wpadłaby w ręce Nisferatu to może byłoby najlepsze rozwiązanie? - Assamita także interesował się sprawą, on… ma jakieś wizje. Żuje narkotyki i medytuje, mówił ze mam cos czego chce, mniemam że naszyjnik. Obiecałam go wziąć z sobą wszak będzie mi potrzebny ktoś z talentami w walce, po drodze czyhają potwory i ognisty koń co żre mięso. - Zgarnęła naszyjnik i zacisnęła na nim palce. - Czy ja na pewno jestem odpowiednią osobą? Stawka jest bardzo wysoka a ja jestem nikim, ledwo wampirzym dzieckiem.
- Jako dziecko zadawałem sobie to pytanie wielokrotnie. Urodziłem się kaleką. I cherlakiem. Za każdym razem, gdy Bożywoj polecał mi coś zrobić, mówiłem to co ty. Za każdym razem odpowiadał, że nie jestem. Nie jestem odpowiedni. Ale jestem jedynym, kto jest tutaj i teraz i może cokolwiek uczynić… Nie przejmuj się tak pergaminami. To było tak ewidentne i tak postawione na widoku, że mogło być i pułapką. Przynętą na kogoś zaciekawionego demonami, kto posłyszawszy o dawnym panu Frydlantu i jego mrocznej legendzie zacznie poszukiwać schedy po nim. Cyriak wszak poszukuje czcicieli demonów nieustannie, prawda? - zapytał z uśmiechem i zrozumiała, że Bożywoj dotrzymał słowa i zachował dla siebie szczegóły polowania na Baali.
-W takim razie zrobię co w mojej mocy - Anna postanowiła podejść do tematu na spokojnie i logicznie pomijając stawkę o jaką się wszystko toczy. - Ostatnie pytanie. Bożywoj wspomniał o sznurkach nasączonym krwią Balinta? To jakiś rodzaj magii. Tworzy z nich sieci rozpięte pomiędzy palcami i układa we wzory. Zagadnąwszy mnie pod postacią swego syna mógł spleść kilka wzorów z moją dłonią, niby od niechcenia. Chce mieć pewność że to nie pozostawiło na mnie jakiegoś niechcianego wpływu.
- To mi wygląda raczej na zabawkę, która pozwala w kulturalny sposób dotknąć niewiasty - zaśmiał się przyjemnie. - Niektóre rzeczy są tym, na co wyglądają, Anno.
“To nie jego ziemia. Pomaga sobie, by związać miejscowe duchy. Sznurek musi być upleciony z roślin, które wyrosły tutaj… lecz to jedwab był zdaje się? Ciekawe, że ktoś tutaj zdołał hodować jedwabniki. Sądziłem, że zbyt tu zimno… Zdołał coś ci przywiązać, jest w pierścionku. Ale to bezużyteczna istota. Nie mówi, nie umie przekazać obrazu. Czasem i potężnym powinie się noga. Następnym razem nie pozwól się opleść, może mieć więcej szczęścia.”
„Istota w pierścionku jest moja. I pomogła mi gdy byłam sama, po drugiej stronie. Nie ubliżaj jej.” - poprosiła w myślach i poczęła zapinać naszyjnik na szyi. - „Dlaczego szepczemy? To kwestia przyzwyczajenia czy nie boisz się że ktoś słucha?”
“Może podglądać od czasu do czasu, a nie chcę stawiać barier, by nie powziął podejrzeń. Niech traci czas i słucha rzeczy bez znaczenia”.
„Myślałam tez o tym. Ale doszłam do wniosku że potrafi także słuchać myśli wiec to bezcelowe. I owszem, spaceruje po zamku. Widziałam jego animę grubo przed jego i moim przyjazdem na Frydlant. Musiał już obwąchiwanie teren.”
- Czy w czymś jeszcze mogę ci pomóc?
“Zapewne potrafi, ale to wymaga koncentracji. Zapewne zorientowałaś się już, że przy… wybrance serca mego brata trudno zebrać dwie myśli razem, niezależnie od tego, czy stoi obok ciałem, czy duchem jeno. Jest powód, dla którego Gertruda nie opuszcza komnat i tym razem nie jest to odgrywanie księżniczki”.
-Nie, to wszystko. Dziękuję - dygnęła, choć zawsze robiła to z niedużym zaangażowaniem.
„Może, później… przedłoże jeszcze jeden problem. Mego chłopca o czarnych oczach. Nie wiem czy wyznajesz się na demonach czy upiorach. Ale na razie szkoda czasu. Już jestem w tyle za konkurencją do grobowca Ronovica.”
Powstał, a odprowadzając ją do drzwi, wyraził jeszcze dwornie nadzieję, że uda się zarówno odnaleźć małżonka, jak i przejść do porządku dziennego nad dzisiejszymi niesnaskami. Służąca oddała Annie szkaplerz, odprowadzana badawczym spojrzeniem panicza Skrzyńskiego, stojącego za matką i przytrzymywanego białą ręką Katarzyny. Gdy służąca oddawała Annie szkaplerz, chłopiec spojrzał wampirzycy w oczy. Opadła mu lewa powieka.
Anna pomachała do niego.
-Dobranoc, mały książę. Czy wybiera się pan na bal?
Spojrzał pytająco na matkę, a gdy ta kiwnęła głową, odpowiedział.
- Na chwilę. Wuj uważa, że będzie za mało wytwornie - wymamrotał, ciągle ze wzrokiem utkwionym w szkaplerz w ręku Anny.
Anna zapięła go na szyi.
-Jeśli panicz zechce poćwiczyć taniec, byłabym zachwycona służyć mu za partnerkę.
I skłoniła się do samej ziemi czyniąc zabawny i zamaszysty ruch ręką.
-A potem moglibyśmy zrobić jakiegoś psikusa wujowi?
Chłopiec otworzył usta w zdumieniu. Z twarzy Katarzyny można było odczytać odpowiedź. Iż stanie się to po jej trupie.
“Gdybyś potrzebowała wsparcia w krypcie, nie wahaj się ani chwili” zapewnił Włodek o swym wsparciu i ucałował ją w rękę. Katarzyna pożegnała Annę oszczędnym, wytwornym skinięciem. Anna zaś zmusiła się do ukłonu i wyszła.
Po wyjściu zauważyła, że oczko pierścionka ściemniało i dopiero odzyskuje naturalną barwę. A z krawędzi szkaplerza wystaje coś białego. Skraweczek pergaminu. A w środku pięknymi kulfonami:
CZARNE ÓCZY PODERZNIETE GALDLO.
A poniżej koślawy znaczek, który skojarzył się Annie z trójzębem.

*

Sytuacja w korytarzu zmieniła się o tyle, że z futryny sterczy ucięta ręka. Dmitri siedział w kucki oparty o drzwi, z kikutem owiniętym w urwany rękaw i przymkniętymi oczami. Anna minęła go bez słowa. Spieszyła się.

Gerhard otworzył drzwi osobiście. Najwyraźniej książę Ventrue osiadły w niezbyt imponującej siedzibie przywykł do samodzielnego obsługiwania gości. Strój też ciężko było nazwać wytwornym i przeznaczonym na wielki bal. Prędzej na szybki zbrojny wypad na ziemię kłopotliwej sąsiadki. Choć możliwe, że gruby wełniany wams mógł być obliczony na Cudkowe gusta.


- Wejdź proszę, pani Anno. Mogę ci zaoferować kielich?
-Nie, dziękuję - zasiadła na krześle i zaplotła ręce. - Jestem skłonna, jak wspomniałam pójść ci panie na rękę.
A w głowie dodała.
„Cudce rzeknę, że papier za stary i orzec sie juz nic nie da czy autentyczny. Czas zatarł prawdę.”
“To stwierdzenie godne prawdziwego polityka”.
- Jeśli nie krew, może zatem coś innego, także płynnego?
Spod stołu wydobył skrzynkę z orzechowego drewna. Wewnątrz w dziurkowanej desce tkwiły szczelnie zakorkowane fiolki opisane po łacinie.
-Hmm, cóż to takiego? - zapytała zaciekawiona a w głowie kontynuowała.
„Sekret hospodara poproszę.”
- Perfumy, przeważnie z lokalnych ziół. Cenię sobie towarzystwo sąsiadów, zwłaszcza Ome jest honorowym mężem… ale na prowincji trzeba znaleźć sobie cywilizowane hobby, inaczej łatwo i szybko idzie zgnuśnieć lubo oszaleć. Ten udał mi się szczególnie - postukał w jedną z fiolek.
“Hospodar nie przybył tu na rozmowy z całym dworem. On ten dwór ewakuował. Nie ma dokąd wracać, stracił swoją domenę”.
„Nie rozumiem. Ktoś go przegnał z własnej ziemi. Kto?”
Anna sięgnęła po jedną z fiołek.
-Nazwy wymyślasz panie sam?
Odkorkowała i przystawiał do nozdrzy.
- Po prawdzie to zamykam oczy, otwieram tom wierszy dawnego druha, Toreadora, i losowo wybieram palcem fragment wersu - zadrgały mu kąciki ust.
Z około czterdziestu fiolek co druga kryła w sobie zapach przyjemny. Co czwarta - ciekawy, interesujący i w jakiś sposób piękny. Odruchowe sięgnięcie w pamięć przedmiotu pozwoliło zobaczyć księcia Gerharda cierpliwie sortującego kwiaty w misach, odrzucającego zgniecione lub nadgniłe płatki. W jakiś sposób ta cierpliwa dłubanina i długie czekanie na efekty pasowało do rycerza. Musiał też umieć obsługiwać alembik i znać przynajmniej podstawy alchemii, co w jego klanie było niezwykłe.
“Niestety nie udało mi się tego ustalić. Próbowałem, dlatego się spóźniłem… Były jakieś walki, ale przewrót dokonał się zaskakująco szybko i niemal bezkrwawo. Na ziemiach hospodara siedzi teraz jakiś Malkavian, ani chybi słup. Nosferatu nic nie wiedzą, choć byłem ostrożny i oględny, nie można wykluczyć, że po rozmowach ze mną zaczną węszyć.”
Anna odłożyła fiolkę do skrzyneczki.
-Może uczynisz mi jednej z nich podarunek? Nigdy nie byłam w posiadaniu wytwornej perfumy - uśmiechnęła się łagodnie.
„Rozumiem. Dziękuje za wymianę. Co do samego poparcia niestety jeszcze nie zdecydowałam ale nadzieję mam że stosunki między nami pozostaną przy każdej z ewentualności przyjazne.”
- Oczywiście… Proszę wybrać, co uzna pani za stosowne.
“Nie mam co do tego cienia wątpliwości”.
- Obawiam się, iż mogłem rozsierdzić hospodara. Jednak widok tego nieszczęśnika przy drzwiach raził mnie wierutnie.
-Tyś go panie odciął? Mnie zabronił choć w istocie uważam, że to było okrutne i winno znaleźć szybki kres.
Podniosła się ostatni raz patrząc na fiołki.
-Niech mi pan coś wybierze. Co podług pana by do mnie pasowało.
Wybrał bez wahania. Widać fiolki stały w jakimś porządku i pamiętał miejsce każdej z nich. “Unda tenebris”. “Z ciemnej wody”.
- Zobaczymy się niebawem na balu, jak mniemam?
Anna skinęła i schowała fiolkę.
-Rozpozna mnie pan po zapachu - orzekła. - Bo będziemy nosić maski, prawda?
- Czy nie nosimy ich zawsze? - uśmiechnął się wisielczo. - A co do wymyślnych aksamitnych szmatek zawijanych na sznurkach za uszy… nie pasują mi do miecza na plecach. A nie jestem jedynym, który będzie świecił gołym obliczem. Poszedłem jednak na odstępstwo wobec naszej pani gospodyni i obczyściłem sobie dziś buty.
-W takim razie wyjdę na pustą i próżną ale cieszę się i na bal i maski. To taka ekstrawagancja. Nigdy nie brałam udział w czymś podobnym - skłoniła się przy drzwiach. - Do zobaczenia zatem.

*

U Turków trwał zaawansowany rejwach związany z przygotowaniami do balu. Pasza spoczywał na poduszkach całkiem nagi, jak wyrzucony na plażę wieloryb. Zajnab obmywała blade zwały i fałdy jego cielska szmatką nasączoną kwiatową wodą, a pasza wybrzydzał na ubrania i klejnoty pokazywane przez służbę jak idąca za mąż królewna. Sarijah wpasowany w wykusz okienny chyba starał się odizolować od zgiełku i pokrzykiwań.
- Tuś mi, daktylku! - zakrzyknął Hamza i skinął jej łapskiem. - Co sądzisz o kolczykach w pępku?
- Że noszą je niewiasty - bąknął Sarijah z kąta - W haremach.
- Ciebie pytałem, czy jak? - odburknął pasza.
-Ja nie jestem kompetentna w tej materii - odezwała się Anna przysiadając na piętach na jednej z poduszek. - Bal dopiero o północy, nie za wcześnie przygotowania? Miałam nadzieję porwać Sarijaha i coś jeszcze z nim zrobić.
- Ty chcesz biegać z agą, a Aurora z Tremere uwiedzie się sama? - skwasił się pasza i podjął próbę podrapania się po podbrzuszu. Drugą ręką uniósł monstrualny brzuch.
-Aurora? Czemuż chce pasza uwodzić Aurorę? I… ja chyba nie jestem do tego najlepszą osobą. To nie mój fach. No i ona jest… kobietą.
Do Sarijah zaś wysłała mentalny komunikat.
„Trzeba mi iść do krypty jak najszybciej. Ktoś chce mnie ubiec. Nadal chcesz mi towarzyszyć?”
“Tak… spław go. Pasza poradzi sobie sam, pragnie tylko widowni. Wiesz coś o tej Tremere to powiedz i chodźmy”
- I cóż z tego, że jest niewiastą? Że nie ma władzy? Ma. Że i ty jesteś kobietą? Uwierz mi - spojrzał jej przeciągle w oczy, wyczuła w nim jakieś nadzwyczajne rozbawienie - Bycie kobietą ani w tym, ani w niczym nie przeszkadza.
-Nie potrafię nikogo uwieść, brak mi umiejętności. Jestem pewna, że pasza poradzi sobie lepiej sam.
- Uhhhhhmmm - Hamza wywindował się do siadu, by Annę przewiercić paciorkami czarnych źrenic. - Nie uwodzisz. Z szeryfem to o wyższości ogierów nad klaczami tak żeście dyskutowali zapamiętale, że świt was dziś zastał, prawda.
Anna zamknęła oczy jakby to miało uczynić ją niewidzialną.
-Ja… To nie tak - wydukała. - To wyszło dość spontanicznie, poza zamiarami. A skąd pasza o tym wie?
- Nie jest trudno wiedzieć coś, co wiedzą wszyscy - parsknął. - Mam nadzieję, że słodko było przynajmniej, daktylku, bo się szybko to nie powtórzy. Zdaje się, księżna wytłumaczyła Sokolowi, że nie dla rozrywki na Frydlant zjechał.
-Jak to wiedzą wszyscy? - gdyby nie jej klanowa przywara to zapłonęły by jej policzki. - W sensie… plotek? Co za wstrętny babsztyl - warknęła. - Mam nadzieję, że ten kontrakt z którego powodu tu jesteście obejmuje jej parszywą sadystyczną osobę.
- Skoro mnie powiedział o tem ghul pana Nemere… to znaczy że niebawem będziesz, Anusiu, na ustach wszystkich po ostatnią posługaczkę - westchnął pasza i pogładził się po podbródkach. - I dlatego, że Drahomira przywołała swego podwładnego do porządku śmierci jej życzysz publicznie? Ani to grzecznie… ani bezpiecznie.
-Tedy nie mówię publicznie tylko tobie, drogi panie Hamza - Anna wejrzala w jego umysł. - I wiem, że macie na nią kontrakt. Nie wiem jeszcze tylko kto go zakupił. Mniemam, że hospodar. Stać go.
- Niewątpliwie byłoby - zgodził się Hamza. - Ale wiesz, Anusiu, zaskoczę cię truizmem. Nie tylko złoto się w życiu liczy, a w nieżyciu rozświetla ciemności.
Zamiast myśli zobaczyła obrazy. Barwne pasma, tęcza, nie, kolorowe zwiewne tkaniny. Siedem tancerek tańczyło w kręgu. Skądś dobiegała muzyka.

Anna uśmiechnęła się pod nosem. Sprytne. Zasłona dymna? I niezła podzielność uwagi.
-Przecież wy rzadko pracujecie za złoto. Krwią też go stać, choćby własną - sprostowała jego słowa choć nadal przymilnie. - A co do krwi… Miałam wam dziś ją przynieść by negocjować ale… powiedzmy, że mi uciekła, nad czym bardzo ubolewam. Spróbuje zorganizować inną. Nie jestem niestety wytrawnym łowcą.
Sarijah był już przy drzwiach.
-W krwi, albo w tym potwornym stworze… dość wielkim, by mnie unieść. Wrocilbym do stolicy wierzchem na vohzdzie, to byłoby…
- Grzesznie ostentacyjne, przyjacielu - ostudził go Assamita.
-Ostentacja to me drugie imię - odburknal pasza.
-Po pierwszym: Kłamstwo?
-Idź precz - obraził się Hamza. - Wszystko na mojej głowie. Sam uwiodę Tremerkę. I wysłucham hospodarskiej oferty. Ciekawe, kogo chce zabić. Raczej nie księżną, to tutaj wszak takie pospolite.
Anna zerwała się na równe nogi i by nie zgubić Assamity podreptała za nim. Na męską wymianę zdań zareagowała kreśląc w głowie czarne scenariusze.
-Mówiliście że nie będziecie tu brać więcej kontraktów. Że to popsuje wam wizerunek? - spojrzała z ukosa na Sarijaha. - Jeśli Balint będzie chciał nająć cię na Bożywoja Skrzyńskiego to musisz mu odmówić. To mój przyjaciel.
-Jako rzekł pasza. Oferta nie padła. A nie wszystko jest kwestią ceny…
-... Abyśmy uwzględnili takie prośby, coś musimy mieć nadto z naszej przyjaźni. Bo na razie, to jeno widok twego liczka - dodał pasza kwaśno.
-Eee, Aurora, tak? - Anna wycelowała w paszę palec i zacisnęła powieki zmuszając swój mózg do najwyższych obrotów. - Przewodzi zborowi Kryształowej Gwiazdy. W stałym konflikcie ze zborem Jednorożca, którym do niedawna zarządzał Tycho Brahe. Tycho oskarża się o wiele rzeczy, w tym o zamach na księżną. I tak się składa, że Tycho jest tu, we Frydlancie. To może Aurorę zainteresować. Tycho… pewnie chce mnie teraz zabić, co już interesować ją może mniej. Jakkolwiek Tycho rzekł mi rzecz ciekawą. Aurora stoi za śmiercią niejakiej Nataly ze zboru Salamandry. O tę śmierć oskarżono Tycho ale to akurat było ukartowane. Chcesz haka na Aurorę, oto on. Ponadto Aurora żyje w bliskiej przyjaźni z Laurentinem, panem Horaku. Nataly była jego ukochaną. Czy kierowała Aurorą zazdrość czy zwykła tremerska rządzą władzy i wiedzy? Sama nie wiem. Jeszcze tego nie rozgryzłam. Szeryf wspomniał, że w jego śledztwie typował ją jako winną ale księżna kazała zamieść wszystko pod dywan. Zagroź, że Laurentin dowie się prawdy. Znienawidzi ją i nie spocznie póki nie zabije - Anna wreszcie zrobiła pauzę i się uśmiechnęła. - I nie mów mości paszo, że jestem bezużyteczna. To rani mą złodziejską dumę.
Sarijahowi dodała zaś wprost do głowy.
„Czekaj. Potrzebna nam lina z kotwiczką.”
- Czyżbym uraził mojego daktylka? - zakrzyknął pasza ze zgrozą, która pomimo swej egzaltacji była perfekcyjnie udawana. - O ja, niegodny syn świni i osła, odpłacę ci w trójnasób albo lej mnie po pysku, słodka ma Anusiu … Zajnab!
Sarniooka dziewczyna poderwała się z klęczek, na których szorowała bez ustanku wielorybie cielsko paszy. Po kolejnym słowie rzuconym po turecki pomknęła, popędzana jeszcze krzykami Hamzy, po spory kuferek. Pasza zaraz grzebać w nim począł, dobywając różne kosztowności jak kupujący na targu przebiera w jabłkach. A były tam i klejnoty wielkości przepiórczych jaj.
- To nie, tamto nie… a może kolczyk do pępka...
- Bierz cokolwiek i wychodzimy - zaszemrał Sarijah za jej plecami.
Anna uchyliła usta zahipnotyzowania widokiem kosztowności. Wyciągnęła juz rękę jak dziecko po pachnące jeszcze ciepłe ciastko ale zaraz cofnęła.
-Wolałabym wiedzieć na kogo hospodar będzie chciał kontrakt brać - bąknęła zawiedziona własnym wyborem i z miną która już decyzji żałowała. - I jeśli na nazwisko Skrzynski to bym prosiła abyście mu odmówili.
I nie wystawiając cierpliwości Sarijaha na kolejne próby pognała za nim na zewnątrz.
- Ranisz moje serce! - wydarł się za nią Hamza, aż echo huknęło na korytarzu. Assamicie nawet nie drgnęła powieka.
- A to prawda, z owym szeryfem?
Anna zrównała z nim kroku.
-Prawda - odrzekła skwaszona. - Jeśli… wiem, ze mi nie powiesz, ale jeśli masz ten kontrakt i będziesz pozbawiał ją życia, a on by jej bronił, bo taka jego robota… Możesz go nie zabijać?
- Nie ubijam nikogo dla zabawy, ani okrucieństwa, ani, staram się, z przypadku. Ale pewnych okoliczności czasem trudno uniknąć… i, oczywiście, jestem dla ciebie nikim i nie powinienem rad udzielać w delikatnej materii miłowania… lecz po cóż się przyznawałaś? Są setki rzeczy, które można robić wspólnie i zakończyć je snem we wspólnym schronieniu.
Anna ściągnęła usta.
-Ja… nie wiem - rozsądna odpowiedź nie przychodziła jej do głowy. - I nie jesteś nikim. Gdybyś był nikim nie wzięłabym cię do krypty, nie uważasz? - wyraźnie się strapiła tymi całymi plotkami. - Boże, mój mąż mnie zabije... - przypomniało jej się naraz. Skoro jej romans z szeryfem będzie na językach setki wampirów pewnie dotrze kiedyś do niego. Nie chciała o tym myśleć.
- Nie chcę doradzać, znów… lecz rozważ może tym razem kłamstwo? Zaś co do szeryfa… ty jesteś na służbie dragomana. Jesteś cenną własnością imperium Osmanów i jeśli księżna cię tknie, będą polityczne konsekwencje. A przedtem osobista zemsta paszy. Zachowaj to na razie dla siebie, to dopiero będzie wciągnięty argument. Ale pasza ma rodzinę. Podobną sobie i bardzo lojalną. Ktoś, kto tknie jego lub jego własność, naraża się na wizytę dwóch tuzinów hamzowych ziomków. Gdy odchodzą, nie ma co zbierać. Zaś szeryf nie ma nikogo. Zadrzesz z księżną, zemści się na nim.
-Słuszna uwaga - przyznała Anna, aż zgrzytnęła zębami gdy to sobie uświadomiła i zmieniła temat. - Są dwie drogi, tak myślę. Labirynt - zmienny i pełen potworów. Jest też studnia w ukrytej komnacie. Nie mam pewności, że doprowadzi nas do krypty ale myślę, ze warto spróbować. Ja na miejscu Ronovica stworzyłabym drugie, tajne przejście.
- Zacznijmy tedy od studni. Lubię studnie.
Anna prowadziła więc do tajnej komnaty tak by nikt ich nie zauważył i nikogo po drodze nie musieli mijać. Gdy znaleźli się w ciemnym i pokrytym pajęczynami pomieszczeniu, gładko pokonywała ciemności aż doszła do kamiennej cembrowiny i rzekła:
-Po to miałeś wziąć linę z kotwiczką.
- Ach - zajrzał w czarną otchłań. - I nie przejmuj się wrzaskami paszy. Pasza rzadko krzyczy na tych, których nie lubi. I ja cię lubię… i dlatego pójdę pierwszy - przerzucił nogi przez kamienną cembrowinę.
Anna zajrzała do środka ciekawa jak on niby zejdzie w dół bez liny, jak pająk po pionowej ścianie? I co gorsza jak będzie miała dołączyć ewentualnie ona?
-Uważaj - szepnęła w ciemność. Pozostało czekać na rezultaty zwiadu.
 
liliel jest offline