Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-03-2018, 09:06   #20
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Assamita czepił się cembrowiny jak pająk. Palce odnajdywały szpary w spoinach, czubki miękkich butów trafiały w jakiś sposób w miejsca na oparcie, choć wnętrze studni Annie zdawało się gładkie jak stół. I zdawało się to tak proste i pozbawione wysiłku… jak Anna wiedziała, że nie było. Połknęły go ciemności i trwało to długo. W końcu gdzieś z głębi dobiegł jej uszu cichy plusk, po pewnym czasie kolejny, a gdy minął czas, w jakim sprawny mnich zmawia zdrowaskę, ze studni wynurzył się ociekający wodą Sarijah.
- Głęboko… płynąłem długo, dna nie tknąłem, lecz chyba nic tam nie ma… w połowie wysokości za to, nad wodą, jest wąski tunel. Można przejść na czworaka. Jest i krata, stara, zardzewiała. W dwójkę wyrwiemy.
Podwinął długą szatę i odpiął od pasa pęk cienkiej liny.
Anna podrapała się po czole.
- Nadal uważam, że to warte sprawdzenia. W labiryncie możemy błądzić godzinami a to mógłby być skrót. Poza tym nie widzę powodu dlaczego ktoś miałby studnie ukrywać w tajnej komnacie. Nie mówiąc po co taka w zamku w ogóle miast na zewnątrz ale ja się na zamkach niezbyt wyznaje.
- By nikt niepowołany nie zatruł wody… oblężenia trwają latami, Anno - odparł Sarijah ze spokojem kogoś, kto zaznał niejednego, z jednej i z drugiej strony murów.
Anna klapnęła na cembrowinie, nogi do wewnątrz spuściła. Po chwili wahania zdjęła pantofelki i krew spaliła by dodać sobie zręczności. Widziała nieźle, trzeba było jedynie nie spaść.
- Pójdę za tobą - zasądziła z cieniem niepewności.
- Obwiążę cię liną. Ale nawet jak spadniesz, woda wytłumi upadek. Będzie dobrze.
Nie było. Po zejściu może pół metra noga zjechała jej z występu i Anna runęła w dół. Assamita próbował ją przytrzymywać, ale w panice zdzieliła go łokciem i zrzuciła przytrzymującą się krawędzi rękę. Polecieli w dół razem. Anna nagle boleśnie zawisła na linie, Sarijah zdołał czepić się występu. Z dołu dobiegł plusk.
- Zgubiłem sakiewkę - oznajmił Assamita z nadzwyczajną i zupełnie nie na miejscu pogodą.
- O mój Boże, tak mi przykro. Jestem niezdarą - wydusiła Anna i próbowała uczepić się kamieni palcami rąk i bosych stóp. - Miałeś tam coś cennego? Ja… poproszę potem któregoś z Gangreli by ją dla mnie wyłowił i oddam.
Rozejrzała się za bocznym tunelem i rozmyślała jak najszybciej się do niego dostać.
- Łatwo przyszło, łatwo poszło - zdawał się całkiem nieprzejęty, dłonią otoczył jej kostkę. - Stań mi na udzie. Po prawej jest tunel, podciągnij się.
A gdy to posłusznie robiła, szorując piersiami po starych kamieniach, w nozdrza uderzył ją znajomy zapach. Silny, tak silny, że głuszył woń studziennej wody, i znany dobrze od lat. Woń otwartego, bardzo starego grobu.
-Śmierć. Zapach śmierci - rzekła Anna złowróżbnie. - Jest też ciąg powietrza czyli musi być jakieś wyjście na zewnątrz.
Człapała bosymi stopami po szorstkich kamieniach aż doszli do zardzewiałej kraty. Zamek był do szczętu skorodowany.
- Nikogo dawno tu nie było. Pociągniemy razem - i spaliła krew by dodać sobie sił.
Za pierwszym razem krata jedynie jęknęła. Za kolejnym druty się rozpękły a z sufitu zaczęło się sypać. Anna przepełzła przez wyrwę, a gdy przeciskał się Sarijah, mimo wszystko większy gabarytowo, z sufitu wysunął się najpierw jeden kamień… a potem cały ich potok. Assamita zdążył ją odepchnąć i sufit się zawalił. Smagła dłoń Sarijaha wystajwała spomiędzy gruzu jako jedyny dowód jego niedawnej obecności.
Anna zaklęła szpetnie i poczęła podnosić głazy i odrzucać je na boki by wydostać spod zawaliska Assamitę. „Nie martw się, zaraz ci pomogę” - przemówiła prosto do jego umysłu by dodać mu otuchy. Może stres dodawał jej animuszu bo głazy przestawiła jak flakoniki na toaletce. W połowie procesu Assamita mruknie w jej głowie, że chyba coś mu zgniotło… a gdy Anna go w końcu wyciągnęła, okazało się że owszem. Okolice żołądka. Wszystko w jusze pływało a Sarihaj miał jej w sobie tak mało, że nawet nie starczyło by zaleczyć rany.

Anna podarła suknie tak gorliwie aż jej się ostała bezwstydna spódniczka przed kolanko. Poczęła obowiązywać Assamitę pasami płótna i opatrywać dość umiejętnie.
Swoją drogą spostrzegła, że zawał otworzył przejście do jakiejś komnaty na górze. Śmierdziało z niej potem, moczem i gównem. Z oddali migotało światło pochodni. Słychać oddechy, od czasu do czasu szmer rozmowy. Lochy najpewniej - pomyślała. Postanowiła się tam rozejrzeć.

Szła, kierując się smrodem i szmerami oddechów… jednak nie doszła. Jej wzrok wyłowił z mroku podłużne kształty.
Trumny z twardej dębiny, obwiązane łańcuchami… Sześć trumien, ustawionych rządkiem pod ścianą.
Anna omiotła swą mocą umysły śpiących w trumnach Kainitów. Czy odbywali swoją karę wpędzeni w torpor? Czy byli starzy, jak ktoś kto nadawałby się Aureliusowi? Lub jako pożywka dla panicza Skrzyńskiego? Czy ktoś jeszcze o nich pamiętał? Wszak księżna do Frydlantu zjechała dopiero co.
Gdy przyjrzała się uważniej, dostrzegła w kurzu i brudzie na posadzce ślady stóp i szurania cięzkimi przedmiotami. Ktokolwiek był w trumnach, także i oni byli tu od niedawna.
W pierwszej ładna niewiasta śniła snu o pożodze, mordzie i krwi. Nawet w torporze lekko drgały jej mięśnie na twarzy.
W drugiej sny bez snów śnił Nosferatu. Nawet przez deski trumny wyczuwała bijący od niego fetor, zagłuszający woń uwięzionych nieopodal ludzi.
W trzeciej spoczywał mężczyzna o wschodnich rysach, Maur być może… jego twarz szpeciło brzydkie, sine znamię, a głowa pełna była niezrozumiałych dla Annych, arabskich słów, ktoś przemawiał, ale kto…
Lokatorką czwartej również była niewiasta, ta zaś śniła z rozbawieniem o propozycji, jakoby miała walczyć o przetrwanie ze swym największym wrogiem.
Piąty zapewne był Gangrelem.
Lecz kim była lokatorka szóstej trumny, Anna nie miała pojęcia.

Dalej w głębi zaś więziono w sześciu klatkach ów ludzkie pięknoty, które rozpoznała ze wspomnień szeryfa.Około czterdziestu-pięćdziesięciu sztuk, w wieku od kilku lat po niestyrane trzydzieści.
Anna wróciła do tunelu w którym zostawiła Sarijaha i opowiedziała mu o trumnach. Pokazywała też obrazy śpiących wprost w jego głowie jak i strumień snu Maura, może on coś z niego zrozumie.
- To zły człek, Anno - rzekł po chwili, ręką machnął, jakby chciał odpędzić widzenie. - Rahman z Kapadocjan, był kimś w rodzaju szeryfa w taifa Duero… to dzisiaj w Asturii. Mówili na niego Bicz Azraela. Nękał chrześcijan i żydów.
- Nie mam pojęcia kim są - powiedziała dalej. - Najpewniej za coś skazani. Nadia wspominała o walkach Gangreli, które maja uświetnić bal. Może oni są tu w podobnym celu?
Poprawiła opatrunki Assamity.
- Pajęcza dama jest dziwna, nie mam pojęcia co to za klan. Może… dopełnisz sobie krew z jednego z nich?
- Na pewno wezmę coś na pamiątkę…
Anna podała mu więc dłoń i pomogła wejść do lochu.
- Ja chcę Kapadocjanina - rzekła Anna niewinnie, jakby rozdziela między dzieci łakocie. - To źli ludzie, nie powinno być nikomu żal…
- Rahman taki jest na pewno - Sarijah się wzdrygnął. - Lecz czy i inni… tyle wiemy, że ich osądzono, uwięziono i mają walczyć ku rozrywce, tak?
- Aury powiedzą czy ktoś z nich ma szlachetne serce. Nie zabijam niewinnych - zamyśliła się. - Ja… nie myśl sobie, że to w ogóle wcześniej robiłam ale to tutaj zdaje mi się jednak sporym marnotrawstwem. I tak potrzebujesz krwi bo nigdzie dalej nie pójdziemy.
Anna przyjrzała się aurom śpiących. I tak pierwsza była diablerystką. W aurze przelewał się gniew. Drugi emanował smutkiem i bólem. Trzeci, też diablerysta. W aurze skondensowana nienawiść. Pani w czerwieni towarzyszyło pogodne rozbawienie i oczekiwanie. Gangrel w piątej trumnie odczuwał przemożny głód. Zaś stworzenie w szóstej po pierwsze, było żywe. Po drugie zaś - wkurwione.

Anna przekazała to wszystko w myślach Assamicie. Oświadczyła też, że e zamierza spić kapadocjanina bo to lata bądź dziesiątki lat wiedzy podane na talerzu a wąpierz i tak nie zasługuje by żyć. Zaproponowała podział, po połowie i wparywała się w niego spodziewając się, że ją zruga niemożebnie.
Sarijah złożył dłonie jak do modlitwy.
- To dar od samych niebios. Jakby sam Azrael się do nas uśmiechnął. Nie wolno odrzucać takich darów, lecz… obawiam się. Z krwią nie tylko moc przechodzi. Bywa, że i co innego.
- Niezłe z ciebie ziółko, co? - Anna obdarowała go szerokim uśmiechem. Znów krew spaliła by kłódkę zedrzeć siłą z łańcucha i otworzyć trumnę Maura. - Kogo wybierasz jako pierwszego? I mów co innego z tą krwią może spłynąć.
- Przywary, przekleństwa… czasem dusza nie wchłonie się całkiem.
-Wszystko niesie ryzyko. Ja jestem skłonna je podjąć, a ty? Może twój bóg tego właśnie chce? - spekulowała Anna pochylając się nad ciałem Kapadocjanina. Kły wydłużyły się ochoczo i przylgnęła do jego szyi.
Przy pierwszym łyku miała wrażenie, że krew Maura cuchnie. Przy drugim już nie, zapewne jej się wydawało. Euforia trwała krótko, bo i płytka była ta rzeka, musieli głodnego go w trumnę kłaść. Potem zaś Maur otworzył oczy. W źrenicy widziała odbite ognie pożogi, ludzi pędzonych jak bydło i tratowanych przez konnicę. Dzieci roztrzaskiwane o drzwi domostw. Krzyże ścinane jak drzewa.

Anna czuje, że nie będzie łatwo. I nie zostanie bez śladu. W migawkach widzi swoją ofiarę, i to był ktoś o wielkiej sile woli. Dowódca i polityk, nie podrzędny zbir. W głowie Anny narastał kuszący szept. O mocy i władzy, księgach odebranych żydowskim magom i ukrytym w górach Andaluzji. Miejscach, gdzie Rahman ją powiedzie i rzeczach, których nauczy. Zdusiła je jak pluskwę pod trzewikiem, a chwilę potem kapadocjanin rozpadł się w proch w jej ramionach. Zalała ją euforia, obróciła się do Sarijaha, by rzec coś… i zdała sobie, że płyną z jej ust słowa w obcej mowie, której nigdy nie znała.

Mówiła ponoć po arabsku, tak twierdził Sarijah. Bardzo płynnie i bez akcentu. Szkoda, że po czesku i po polsku zapomniała. Po łacinie szło jej już dość przyzwoicie ale fakt, że zapomniała ojczystego języka do szczętu ją przeraził. Sarijah się nie przejął. W najlepsze chłeptał panią w czerwieni. Niech chłepta. Anna rozejrzała się po tych co zostali. Wybrała ładną damę z pierwszej trumienki. Najpewniej Zelotka. Anna pije i pije i widzi urywki z jej życia. Kaplica w jakimś zamku. Stary książę jest prochami u stóp nowego. A nowy każe klękać i przysięgać. Eleonora wie, że powinna się teraz przyczaić, ale i tak wychodzi z hukiem. Chwilę potem biegnie, bo za nią gonią.
Ucieka. Wznieca powstanie. Jakieś góry. Mówią po niemiecku. Kraj spływa krwią. I w końcu Eleonorę łapią we śnie. Budzą od czasu do czasu. Rózne więzienia. Różne klatki. Różne trumny. Chyba nie wiedzą, co z nią zrobić.
A na samym końcu, gdy dusza już uciekała w Anine usta - twarz Oldrzycha przez kraty.
- Słuchaj uważnie. Ma na imię Anna…

Anna się wzbrania. Bardzo chce przestać pić by się dowiedzieć co jej rzekł Ołdrzych i gdzie go widziała. Nie jest to łatwe bo krew jej zasnuwa oczy i rozsądek ale myśl o Ołdrzychu dodaje jej woli i się w końcu od kobiety odrywa. W ostatnim momencie.
-Ta nie - zarządziła Anna wskazując Zelotkę.

Anna pyta jak Sarijah chce dzielić tę dwójkę ? Anna by właściwie chciała Nosferatu, choć się boi czy od tego nie zbrzydnie. Nie mówi tego na głos ale rozważa ze wstrętem. Sarijah żali się, że kręci mu się w głowie. I nie chce Gangrela, boi się szału. Tedy dzielą się inaczej. Dla Saracena Nosferatu, dla Anny Gangrel.

Anna pije i czuje, że Gangrel był bestią, która istniała tylko by zaspokajać głód. Cokolwiek w nim było ludzkiego, przepadło już dawno. Polował i spał, głęboko w leśnych ostępach. Myśli miał proste i wszystkie kręciły się wokół snu, bezpieczeństwa i zaspokajania głodu… a krew mocną i starą. Anna czuła, jak z każdym łykiem rozum ucieka jej gdzieś w tył głowy. Już czuje szał. Jak się zakrada od tyłu, jak drapieżnik. Zaraz na nią skoczy, zaraz opanuje bez pytania o zgodę.

Muzyka

Anna wie, że ma chwilę.
“Trzymaj mnie. Szał” - wysyła myśl Assamicie i wskakuje do trumny, zatrzaskuje za sobą wieko. Trzyma się jej ostatnia myśl by go ochronić przed sobą…
By..
przed?
Ochronić?
Nie. Nie zna już takiego słowa.
Już nie jest Anną tylko samym głodem i gniewem.
Chce zabić. Kąsać. Rozrywać. Chłeptać, krew ciepłą bądź lodowatą.
A tam, nad sobą czuje zapach smakowity.

Łomocze bestia w wieko trumny ale ono nie ustąpiło. Słyszy chrzęst metaliczny zaciskanego na drewnie łańcucha. Ale łańcuch nie utrzyma jej w ryzach.
Łup!
Wieko podskoczyło.
Łup!
Łańcuch się luzuje.
Łup łup łup!
Wieko poleciało razem z łańcuchem i Assamitą. Bestia wypełza z trumienki. Idzie na czterech nogach, przykurczona, gotowa do skoku. Z zębami obnażonymi, ze wzrokiem zwierzęcym. Drży z podniecenia bo widzi stół zastawiony. Do wyboru ma Zelotkę, ma Nosferatu, ma pajęcze coś i Assamitę pod ścianą.
Wszyscy doczekają się na swoją kolej, myśli. Dopina się do pajęczycy. Żre i żre w euforii aż żreć przestaje. Zaczyna ją palić przełyk. Rzuca się plecami na kamienną posadzkę i bije kończynami na oślep, w amoku, jak przypalany robak.

*

Ania obudziła się w ciemnościach i pierwsze co poczuła, to gardło i usta pełne krwi woniejącej subtelnie dymem z fajki wodnej Sarijaha. Potem poczuła, że Assamita ciągle dociska sztylet do rany ziejącej w jej piersi. Na smagłej twarzy ma napięcie i czułe zatroskanie. Oraz świeżo rozdarty nadgarstek. I zawsze chciała obudzić się w tak romantycznej scenerii. Spoczywa na stercie starych kości, niektóre porozpadały się pod ciężarem jej ciała.
- Gdzie jesteśmy? - zapytała nieprzytomnie. Mlasnęła językiem na którym nadal czuła smak krwi Sarijaha. - Co z Nosferatu i Zelotką? Zaatakowałam cię? - palcem musnęła brzeg rany na nadgarstku Assamity. - Przepraszam.
Pokręcił głową.
- Napoiłem cię, jak spałaś. Wyplułaś morze krwi - wytłumaczył bez śladu zażenowania, cofnął sztylet i na piętach przysiadł. - Tamtych wrzuciłem do studni.
Przyglądał się swojej ręce, a po chwili zaczął zalizywać ranę.
- Zakołkowanych? - upewniła sie. - Ta Zelotka… ja muszę z nią mówić. Ona widziała mego męża, niedawno. - Poruszyła się, przeciągnęła jak kot po długiej drzemce a wyschłe kości pod nią gruchotały.Pamiętała co prawda bestię, pamiętała diablerie, najpierw duszę kapadocjanina, którą spijała z ostatnimi kroplami krwi, później starego zdziczałego Gangrela. Dwóch potężnych mężów i ona, mała dziewczynka, hiena cmentarna pochłonęła ich i pożarła.
Czuła się silna jak nigdy.
Czuła się spełniona.
Czuła, że żyje.
- Gdzie jesteśmy? - mruknęła i mlasnęła znowu językiem.
- Głębiej w tunelu… Gdy zechcesz z ową niewiastą zamienić słowo, trzeba będzie ją tylko wyłowić - uśmiechnął się jak wariat i wyciągnął się obok na kościach. - Pójdziemy jeszcze kiedyś razem na bal?
- Bal jeszcze trwa - sprostowała i nie wiedzieć czemu zachichotała. Udzielił jej się szalony humor Assamity. - Wypiłeś Malkaviankę? Widziałeś kim była?
- Uhmmm - potwierdził. - Zapiekłym wrogiem Rahmana. Ścigała go aż pod Wiedeń.
Roześmiał się znowu, ciemności wypełniły powtórnie chichoty.
- Dała się dobrowolnie złapać, wiedziała, co się stanie dalej… nie przewidziała tylko nas.
Odnalazł jej dłoń pośród przesypujących się kości.
- Teraz mamy wspólny sekret.
- Mhm. I dwa kolejne na dnie studni - odwzajemniła uścisk jego dłoni. - To ja powinnam wziąć Malkaviankę. Byłabym wiarygodniejsza w podszywaniu się pod jedną z nich a teraz to ty będziesz chichotał bez powodu. To ci zepsuje reputację zawodową. Wyobrażasz sobie? Skracasz się by kogoś zamordować, czaisz za ciężką aksamitną zasłoną i nagle… rżysz jak koń! - przez moment dławił ją atak śmiechu.
Ależ się błogo czuła. Jakby mogła zrobić wszystko.
Leżała w ciemności z pytaniem błąkającym się po głowie - skąd tu te kości? I instynktownie używając swych mocy dotknęła najbliżej leżącej czaszki by zobaczyć.
Przypuszczała, że to pozostałości po pladze która się tędy przetoczyła ale się myliła. Właściciel pierwszej obmacanej czaszki wyzionął ducha na czymś w rodzaju ołtarza. Anna grzebała właśnie za kolejnym czerepem, kiedy Sarijah zebrał się w sobie, odchrząknął i zaczął coś przebąkiwać o wdzięczności i wzajemności.
Anna spojrzała na niego z ukosa próbując zgadnąć do czego zmierza.
- Pakt krwi? - przetoczyła się po dywanie z białych kości i oparła dłońmi o pierś Assamity. - Ja, na śnie co prawda ale swoje już wypiłam - na jej usteczkach czerwonych od zakrzepłej krwi zamajaczył uśmieszek.
Nawinął oblepiony juchą i brudem kosmyk jej włosów na palec.
- Mogę. Jeśli chcesz. Choć paktu to nie stworzy. Tak na mnie, jak i na tobie.
- Wiem - opadła znów na plecy. Kości cudownie wpijały się w ciało i Anna rzewnie pomyślała o ojcu i o domu w podcmentarnej krypcie. - Jeśli chcesz. Choć i bez tego łączy nas już coś niezwykłego. Nigdy cię nie zapomnę. Będę wspominać ilekroć powtórzę to co tam zrobiliśmy.
- Pieczęcie jednak są po coś. Są potrzebne.
Wsunął jej coś na palec. Żelazny pierścionek z głową anioła. Podobny widziała werżnięty w gryby paluch paszy.
- Dowód usług oddanych dla mego klanu. A inne rzeczy… jest czas na wszystko, ale musi być odpowiedni. Może jeszcze kiedyś nam nadejdzie?
Anna podniosła się na klęczki, obejrzała pierścień i pocałowała Sarijaha w policzek.
-Dziękuję. Co zaś będzie nam pisane, pokaże przyszłość. Także ta niedaleka bo mamy grobowiec do odnalezienia. - okręciła pierścień kilka razy wokół palca i wypaliła. - Twój przyjaciel z którym dzielisz krew… To przyjaciel czy kochanek?
- Przyjaciel. Najpiękniejszy umysł na świecie… twarz także.
Dotknęła jeszcze kilku kości, z czułością i skupieniem. Chciała się przekonać że wszyscy podzielili jeden los.
-Wiesz, że to wszystko ofiary złożone dla demona?
- Czy nie jest ich… dużo? - odparł ostrożnie. - Demon był zachłanny. Albo wcale nie na tym mu zależało.
-Może… chciał coś ukryć? - analizowała Anna rozgarniając rękoma kości. - Wejście?
Zajęła się kopaniem choć po chwili uniosła wzrok, smętny od urażonej próżności.
-Dużo ode mnie twój druh piękniejszy? Sądziłam, że… Zresztą nieważne. I tak to długo nie potrwa.
- Ważne, skoro pytasz? Co potrwa?
Też grzebnął w starych gnatach, dla towarzystwa.
-Moja uroda - wyjaśniła niechętnie. - Następnym razem więc gdy się spotkamy nie zechcesz już mnie gryźć.
Ryła w kościach jak kret, byle do dna. Była niemal pewna, że coś tam musi być.
Assamita westchnął, zapewne powołując swego Proroka na świadka, jakże ciężki ma los z Anną. Zbliżył się na czworaka, chrzęszcząc wśród rozpadających szkieletów. Za ręce ją chwycił i przytrzymał.
- Nie chciałem ci doradzać w materii miłowania, bo i zły ze mnie doradca. Za życia nad niewiasty przedkładałem haszysz, a po śmierci krew. I haszysz. Niewielki ze mnie będziesz miała pożytek. Więc… najpierw pokaż, czego chcesz.
-Nie, nie teraz - Anna pokręciła głową choć odmowa przyszła jej to z trudem. - Jak znajdziemy grobowiec. To trochę jak zawody. I ktoś przegonił naszą drużynę. Nie chcemy przegrać, prawda?
Wróciła do przerzucania kości.
-Nic tu nie ma… Jeśli się pomyliłam będziemy jeszcze bardziej w tyle.
- Nie sądzę, moja zmieniająca zdanie przyjaciółko - ocenił Sarijah flegmatycznie z głębi pomieszczenia.
-W takim razie idziemy dalej, zobaczymy gdzie wyprowadzi nas korytarz. I nie zmieniam zdania, po prostu odwlekam rzecz w czasie. Ponoć lepiej smakują takie na które się czeka? - i wyciągnęła do Assamity dłoń uśmiechnięta i radosna. - Pytałeś czego chcę? Najpierw tańca na balu. I kwiatu, który wsuniesz mi we włosy. Skoro mają plotkować niech się nie wstrzymują.
- W kwiatach mam doświadczenie - Zdaje się, że odetchnal lekko. - A nie sądzę, że jesteśmy w tyle.
Przełożył jej rękę na drewniany szczebel.
-Albowiem tu jest drabina.
 
Asenat jest offline