Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-03-2018, 18:03   #15
waydack
 
waydack's Avatar
 
Reputacja: 1 waydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputację
Joel parkując hondę na podjeździe zauważył, że w progu drzwi siedzi Lisa Haworth. Po wyrazie jej twarzy odgadł, że nie przyszła tutaj na koleżeńskie pogaduszki. Gdy dowiedział się, że grozi mu dyscyplinarne zwolnienie z pracy, nie był tym zaskoczony. Zaskoczyło go tylko to, że sprawy potoczyły się tak szybko. Greg Dillane i William Schuster nie próżnowali.
- Nie musisz mnie za nic przepraszać Lisa, to nie twoja wina. Może Dillane i Schuster mają rację…Może faktycznie zjebałem sprawę.
- Co ty mówisz Joel? –
- Nie powinienem zostawiać dzieciaków samych. Ale…
Joel spojrzał wymownie na Barrego, który przysiadł obok Lisy, wpatrując się w nią z dziecięcą fascynacją.
- Barry był w tamtym momencie ważniejszy niż zdrowy rozsądek – przeczytała w myślach Strode’a a ten przytaknął. Lisa westchnęła. Przez chwilę oboje siedzieli w milczeniu. Kiedy zaczął się kolejny odcinek Strusia Pędziwiatra, brat Joela odszedł od stołu i zasiadł po turecku przed telewizorem. Lisa upewniła się, że jej nie słyszy a potem powiedziała.
- Posłuchaj. Wiem, że jest ci ciężko. Pracujesz na dwa etaty, do tego musisz zajmować się bratem. Może już czas pomyśleć, żeby oddać go….no wiesz…
- Wariatkowa?
- Nie. Nie do końca. Są ośrodki dla takich osób jak on. Gdzie mógłby spędzać cały dzień i wracać po południu.
Joel pokręcił głową.
- Rozmawiałem ze Stevenem Revenshire. Najbliższy dom pomocy społecznej, w której mogliby go przyjąć jest w hrabstwie Wasatch. To prawie sto mil stąd.
- Jest jeszcze jedno rozwiązanie – Tu Lisa ściszyła głos i obrzuciła Joela bystrym, przenikliwym spojrzeniem. Nauczyciel nachylił się nad stołem słuchając.
- Mógłbyś wyjechać i znaleźć nową pracę – odparła. Joel uniósł brew – A ja bym ci oczywiście pomogła. Mam znajomości, wystarczy, że szepnę słówko paru osobom i wystawię ci odpowiednią rekomendację –
- Jeśli będę miał nasrane w papierach nikt…
- Nie będziesz, bo sam złożysz wymówienie. Szkoła wtedy umorzy postępowanie. Wyjedziesz z Diamond Taint z czystą kartą.

Lisa wyszła kwadrans później. Joel dalej siedział w kuchni, przy zimnej już herbacie, z pomiętej paczki wyciągnął papierosa. Bił się z myślami. W Salt Lake spędził najlepsze lata swojej młodości. Najpierw studia, potem praca w szkole. Życie wolne od zmartwień i powtarzających się co noc koszmarów o kopalni. Wtedy jednak nie miał na głowie chorego psychicznie brata, nie musiał wydawać kasy na opiekę i leki, remont domu. Jakby teraz wyglądało jego życie w stolicy Utah?

Joel otworzył laptopa i włączył dokument tekstowy. Zaczął od wypisywania plusów.
+ Łatwiejszy dostęp do opiekunek
+ Domy opieki społecznej
+ Nienasycony rynek pracy
+ Pełny etat w szkole
+ Lepsza kasa

Kiedy już skończył zapisywać plusy próbował znaleźć minusy. Szukał długo ale tylko jedna myśl kołatała mu się w głowie jak natrętny pasożyt.

- Jane

Szybko się skarcił i wcisnął delete kasując jej imię z edytora. Wtedy zadzwonił dzwonek do drzwi. W progu stał Henry Robbins. W kąciku jego ust tlił się niedopałek papierosa, którego staruszek po chwili pstryknął w stronę podjazdu.


- A ty nie w pracy mały Jo? – zagaił w swoim stylu i bez ceregieli wszedł do środka. Henry był sąsiadem Stode’ów, mieszkał po drugiej stronie ulicy. Kiedy Joel prowadził zajęcia w szkole, Robbins doglądał Barrego. Miał swoje klucze i wchodził do domu, kiedy chciał. Skończył osiemdziesiąt jeden lat i choć wyglądał całkiem żwawo, pamięć mu już szwankowała. Czasami, gdy wychodził od Barrego zapominał zamknąć drzwi z powrotem na klucz. Joel wracał z pracy a jego brat krążył po ulicy w szlafroku i bokserkach siejąc zgorszenie wśród sąsiadów. Nauczyciel nie miał jednak serca zwalniać sąsiada z codziennych obowiązków. Opiekując się Barrym, Henry czuł się potrzebny.
- Szkoła zamknięta. Sprawdzają czy podczas wstrząsów budynek nie został uszkodzony - wyjaśnił Strode.
Staruszek rozsiadł się w kuchni, wcześniej wyciągając z lodówki zimnego budweisera.
- No tak…cholerne tąpnięcia. Podobno już znaleźli jakieś ciała. Betty Stevenson dzwoniła do mojej siostrzenicy i powiedziała jej to w sekrecie.
Joel nie wierzył w plotki, ale skoro Elizabeth Stevenson pracowała w sekretariacie burmistrza Thomasa, faktycznie mogła mieć informacje z pierwszej ręki. Wieści z kopalni nie zaskoczyły nauczyciela, takiego zakończenia spodziewał się od początku, gdy usłyszał o wypadku. Mimo to poczuł dziwną suchość w gardle. Przełknął ślinę. Staruszek od razu wyłapał na twarzy sąsiada oznaki niepokoju.
- Wiem, że nienawidzisz tej kopalni Joey. Sam bym pewnie przeklinał ją do końca swoich dni gdyby…
Tu Robbins odchrząknął, a Joel w milczeniu słuchał dalej.
- Ale widzisz, ta kopalnia to najlepsza rzecz jaka mogła przydarzyć się temu miastu. Ba, bez pieprzonej kopalni nie było by przecież Diamond Taint! Twoi rodzice nigdy by się nie poznali a ja dalej mroziłbym dupsko w Michigan. I nie rozmawialibyśmy teraz…
Staruszek zadumał się na chwilę, jego oczy zaszły mgłą, wyglądał jak człowiek, który wraca wspomnieniami do minionych czasów.
- Gdybyś był trochę starszy wiedziałbyś o czym mówię mały Jo. Ludzie zjeżdżali tu z całego Zachodniego Wybrzeża. Mieliśmy kino samochodowe, kręgielnię, bary…Ha! Ojciec Troya Fishera otworzył pierwszy salon gier w Utah!
- To akurat pamiętam. Razem z Barrym i Mattem wydawaliśmy tam wszystkie nasze zaskórniaki – uśmiechnął się Joel.
- Potem zrobiło się za ciasno. Każdy chciał uszczknąć kawałek tortu. Trudno w stawie pływać ze szczupakami jak jest się tylko płotką. Tylko Fisherowie wyszli jako tako na interesach z kopalnią. W życiu nie wykopali jednego diamentu a i tak kurwa srają forsą. Żydzi wiedzą gdzie i jak podnieść zielone z ziemi.
- Nie jestem pewien czy Troy Fisher jest Żydem. Jeśli tak to się z tym nie afiszuje
- Jest, jest. Tak jak ten pierdolony doktorek...
Joel wiedział, że rozmowa zaraz zejdzie na tematy syjonistycznych spisków i lóż masońskich, więc postanowił uciąć je w zalążku.
- Chyba trochę za bardzo to wszystko idealizujesz, staruszku. Paru osobom się udało, ale większość zamiast na szczyt, zeszła pod ziemię…A gdy już nie było czego kopać odeszli.
Joey spojrzał przez okno w kierunku ulicy. Wiele domów stało teraz pustych.
- Może i kiedyś to była ziemia obiecana – kontynuował – Ale teraz sam widzisz. Miasto umiera.
Henry przez chwilę gapił się na butelkę, bawiąc się nią w swoich pomarszczonych, chudych dłoniach. Wyglądał jak człowiek, którego właśnie brutalnie wyciągnięto z łóżka po nocy pełnej słodkich snów. Joelowi zrobiło się głupio. Wprowadził staruszka w depresyjny nastrój, choć nie taki miał zamiar. Wymienili jeszcze parę zdań a potem sąsiad pożegnał się i wyszedł.

Joel zasiadł z powrotem przed laptopem. Przez chwilę gapił się na przeglądarkę po czym na pasku wpisał adres lokalnej gazety. Przewinął wiadomości o wypadku kopalni i przeszedł do zakładki z ogłoszeniami. Wybrał dział nieruchomości. Znalazł kilka domów wystawionych na sprzedaż, jeden znajdował się dwie ulice stąd. Nigdy nie interesował się cenami nieruchomości, był przecież pewien że w Diamond Taint zostanie na zawsze. Rozmowa z Lisą dała mu jednak impuls. Miasto tonęło, a on nie zamierzał zostać ostatnim na pokładzie. Kto wie, może kiedyś nawet podziękuje radnemu Dillane zanim splunie mu w twarz.
 

Ostatnio edytowane przez waydack : 21-03-2018 o 18:10.
waydack jest offline