Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-03-2018, 23:01   #21
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
- Może powinniśmy najpierw ją związać? - zaszemrał Assamita nieśmiało. - Nie wiemy, co to…
Zaś to, gdy tylko Anina krew spłynęła jej w gardło, otworzyła oczy. Wpierw czarne, połyskliwe ziarenka owadzich ślepek rozsianych po twarzy. Palce porośnięte czarnymi włoskami zacisnęły się na Aninym nadgarstku i rozwarły się ludzkie oczy. Te też były czarne i lśniące.
Anna spróbowała oglądnąć umysł pajęczycy. „Uwolnię cię jeśli będziesz mi służyć” - wysłała jej mocną myśl, jak komendę rzuconą zwierzęciu i zabrała rękę od jej ust. Drobna twarzyczka skurczyła się w wyrazie wściekłości. Była krew i nie ma, co do diabła. Czemu tak śmierdzi. Gdzie jest pan. Co to za Cygan, nienawidzę Cyganów. Gdzie ta krew.
Pajęczyca oblizała wargi, przekrzywiła główkę wdzięcznie i zamaskowała gniew słodkim jak miód uśmieszkiem. Mrugnęła naraz wszystkimi oczami.
„Kto był twoim panem? Rahman z Kapadocjan?” - zapytała Anna i podniosła się zalizując ranę. - „A ten tu, to nie Cygan, to Saracen.”
Sarijah został zaszczycony kolejnym błyskawicznym spojrzeniem, a w Annę uderzyła fala skojarzeń. Saracen, wschód, jedwabie, kwieciste wzory, arabeski.
- Jesteś nieumarła. On też - zauważyła istota najczystszą polszczyzną. A potem powtórzyła to samo po niemiecku, zakołysała się w przód i w tył na bosych stopach. Ludzkie oczy oszacowały szybko sufit, a owadzie spoglądały nieruchomo w twarz Anny.
- Kto był twoim panem? - powtórzyła Anna po polsku i na głos.
- Brunon Carsten - pajęczyca zadarła spiczasty podbródek. - Mistrz tkacki i doradca księcia Gdańska.
I to, w jej mniemaniu, powinno ich właściwie rzucić na kolana.
- Posłuchaj mnie teraz uważnie - ciągnęła Anna tonem godnym monarchy. - Jeśli chcesz żyć, będziesz miała nową panią, Annę Złodziejkę. Jeśli zaś ci to nie odpowiada uszanuje twoją decyzje i zginiesz. Brunon Carsten jest być może wart twej lojalności i poświęcenia.
- Och - pajęczyca ułożyła maleńkie usta w O okrągłe jak moneta. Anna zdążyła dostrzec, że spręża mięśnie, usłyszeć ostrzegawczy krzyk Sarijaha.
Anna krew spaliła by wzmocnić możliwie siłę i złapała pajeczyce za gardło by przyjrzeć ją do ściany. Palce Anny zacisnęły się na wiotkim gardziołku, a nim grzmotnęła istotą o pobliską ścianę, zdążyła jeszcze odnotować, że pajęczycę złapała w locie. Jednak ta nie na nią skakała, a pionowo w górę. Stworzenie westchnęło i uśmiechnęło się przymilnie. Palce Anny nagle zacisnęły się na powietrzu. Istota rozpadła się jej w dłoniach na setki pająków, które falą spłynęły po wampirzycy na posadzkę.
- Zostaw ją, Sarijah - poleciła Anna niemal obojętnie. - Jeśli krew jej zaśpiewa to sama wróci. A jeśli nie… Łatwo przyszło, łatwo poszło.
Wskazała na drabinę.
- Nigdy nie widziałem czegoś takiego - mruknął zmieszany, wspinając się po szczeblach. - Choć, zdaje się, ona czegoś takiego jak ja również. Dużo tu takich macie?
Zatrzymał się, rękoma badał coś nad swoją głową.
- Płyta, kamienna. Ciężka jak diabli.
- Pierwszy raz coś takiego widziałam. Moze takie w Gdańsku mają? - otaksowała płytę. - Pchnijmy razem.
Pchnęli. Wpierw płyta jeno podskoczyła niemrawo. Za drugim razem poleciała jak skowronek.

Wyszli na zieloną trawę labiryntu, a przedstawiali sobą obraz nędzy i rozpaczy. Anna w sukni oberwanej przy kolanach, oblepiona juchą i kurzem, zlany krwią Assamita… oby nikt ich nie zobaczył. Na razie nikt nie miał szans. Wyszli na ziemię w labiryncie. Korytarz otwierał się w okrągły plac, w którego centrum stał posąg smoka. Przed nim zaś podest w kształcie prostopadłościanu, z wgłębieniem na szczycie. Boki podestu zdobiły płaskorzeźby o obcym rycie.

-I co teraz? Czy jesteśmy w centrum labiryntu? - Anna zbliżyła się do podestu i poczęła go cal po calu oglądać. Szukała dźwigni, zapadki, wskazówek.
- Raczej nie. To jedna z siedmiu figur… Widziałem takie - wskazał palcem na płaskorzeźby. - W ruinach na pustyni. W Babilonie. To fałszywy bożek.
Anna stężała. Misę na szczycie podestu obmyły niezliczone deszcze, ale w załamaniach kamienia nadal dostrzegała resztki krwi. Starej, bardziej przypominającej brud.
- Krew - dotknęła starych rdzawych smug sięgając do swych zdolności czytania rzeczy. - Składano tu ofiarę?
Kamień przesiąkł cierpieniem i krzykiem zarzynanych ludzi. Jęki i przedśmiertne rzężenia kolejnych ofiar zlewały się w jeden wizg. Widziała i twarz Ronovica, wznoszącego oburącz sztylet nad głowę. Sztylet, który teraz był jej własnością.
- Sama nie wiem - Widzę sztylet Ronovica. Nie mam go przy sobie... On tu składał ofiary tym ostrzem, czy powinniśmy i my? Właściwie to sądziłam, że trzeba dojść do centrum labiryntu. - Byłam pewna, że tam doprowadzi nas skrót…
Zdławiła przekleństwo i dotknęła ramienia Sarijaha.
- Wejdę ci na barki. Rozejrzę się z góry czy daleko do budynku w centrum.
Po wstępnym rozeznaniu zaproponowała by wrócić jednak pod ziemię i kierować się dalej korytarzem. Żywiła nadzieję, że on doprowadzi ich do celu.
Kamienną płytę ułożyli z powrotem na miejscu a drabinę zamaskowali zasypując kośćmi by nic nie ułatwiać kolejnym zwiedzającym, jeśli takowi będą.
- Dlaczego pierścień Assamitów przedstawiała anioła? - zapytała gdy wyszli z trupiej sali z powrotem do tunelu. Obejrzała się za siebie tęsknię. Oh, szkoda takich pięknych pokoi, że puste stoją i się kurzą.
- Gdyż to istota, która z poruczenia Boga podać ci może pomocną dłoń - objaśnił. - Oczywiście, może i ukarać, jeśli taka będzie wola Pana. Starzy Assamici mówią, że przyjaciel jest jak djinni związany słowem. Pomaga ci, idzie przy tobie, przybywa na wezwanie… lecz jest potężną istotą o wolnej woli, nie możesz nigdy o tym zapomnieć. Twierdzą też, że na owych pierścieniach właśnie twarz pustynnego dżina wyobrażono. I że zanim narodził się Prorok i przyjęliśmy jego nauki, paktowaliśmy z duchami wiatru i piasku.
Znać było, że powoduje to w nim jakiś rozdźwięk i preferuje jednak owego anioła.
Tunel zaczął zakręcać lekko w prawo.
Anna ujęła Sarijaha za rękę i narzuciła dość szybkie tempo.
- A czy anioł upadły o czarnych skrzydłach to też istota, której zawierzacie swój klan? Bo to właściwie demon już? - Nie chciała przesadzić ale martwiła się czy po drodze nie spotkają czegoś, co uwolni natchnioną naturę Assamity i sprowadzi na nich kłopoty.
- Jest powiedziane, że Azrael, anioł śmierci służacy Bogu, ten który zabrał życie pierworodnych synów Egiptu, a oszczędził żydowskich chłopców, ma skrzydła czarne jak noc i twarz niby z hebanu. Do niego wznosimy modły, by użyczał nam siły… i by pozwolił spojrzeć na tablice, na których ma zapisane ludzkie czyny. Upadłe anioły są obrzydliwstwem, Anno. Plugawymi istotami, którym swe losy zawierzają jeno Baali.
- Hmmm - Anna tarła czubek nosa myśląc intensywnie. - To jak odróżnić od nich Azraela? Ronovic, do którego krypty zmierzamy był okrutny i sprzymierzony z demonami.
- Nie wiem tego. Widziałem tańczące dżiny i różne inne dziwy. Lecz nigdy nie widziałem anioła.
- Naszyjnik żony Ronovica… - Anna pogładziła czerwone kamienie. - Trzy z kamieni zawierają krew. Może demona. A moze twojego Azraela? Widziałam czarne pióra i brak płci. Dam ci jeden z nich ale muszę mieć pewność, że to krew twojego anioła a nie jakaś plugawa posoka z piekła. Myślę że do końca naszej wizyty we Frydlancie to się wyjaśni.
Na to zainteresował się bardziej niż ochotnie. Za rękę ją pochwycił i zatrzymał, wpierw tknął jeden z kamieni palcem, a potem nachylił się, by je powąchać.
Anna mu pozwoliła.
- Poliż jeszcze - zasugerowała w przypływie wisielczego humoru. - Czujesz coś?
- Coś słodkiego. Lilie. I gorzkiego. Granaty - mruknął. - Ciebie.
Żart zaś wziął za zaproszenie, przemknął językiem po czerwonym klejnocie i stężał cały, wysunięte kły drapnęły po Aninym dekolcie.
Anna opuściła oczy na rankę i strużkę własnej krwi.
-Tośmy się naczekali - szepnęła i zamarła w oczekiwaniu bo i nie miała pewności czy to przypadek a Sarijah podekscytował się z powodu naszyjnika.
Rozgryzany klejnot brzęknął jak tłuczone szkło i w nozdrza Anny uderzyła intensywna, słodko gorzka woń lilii i granatów. Sarijah nagle ją objął, ciasno jak imadło i usta zbliżył do jej ust.
- Miałeś… nie ruszać klejnotu dopóki… - Anna uchyliła aż usta, tak była zawiedziona. Sarijah z urzeczoną miną i szkłem chrzęszczącym w zębach objął ją mocno i usta zbliżał jak do pocałunku. Co na języku rozlało mu się czerwienią, licho jedno wie ale Annę nastroiła ta chwila jakoś tak romantycznie, że się wyrywać nie zamierzała. Byli wszak partnerami w tej podziemnej eskapadzie. W zbrodni, diablerii. A niech i się dzieje wola boża, najwyżej tu sczezną albo zmysły potracą. Za dużą pokusę i ciekawość Anna odczuwała by teraz zawrócić. Przez moment zdało się jej, że wszystkie zagadki życia i śmierci, nad którymi głowiła się długie lata, proste są i łatwe. Przez moment ogarnęła je rozumem, zbyt szybko, by zasiedliły pamięć, a jednak miała je. Przez chwilę miała w ręku wszystkie rozwiązania.
Była ziarnkiem piasku w smagłej dłoni, którą anioł wysuwał w stronę jasności w rozległym ogrodzie.
A potem usłyszała głos, donośny jak spadająca płyta nagrobna.
- Słuchaj.
Zastanawiała się kto do niej przemawia, Sarijah czy sam Jahwe? Ale nie, Sarijah klęczał i twarz zasłaniał za to Anna rozglądała się dookoła. Głos dobiegał zewsząd i znikąd.
- Słucham - odparła ni to zalękniona ni podniecona.
- Bądź posłuszna - nakazał głos.
Sarijah zaś powstał, z sykiem wysunął szablę z pochwy.
- Posłuszna? Komu? - Anna stała pewnie na nogach lecz gotowa była do uniku gdyby Assamita zaatakował ją. Jego zamiary zdawały się Annie niejasne jak i cała sytuacja. Czy umarli?
Skurczyła się znowu do rozmiarów ziarnka piasku, spoczywała wśród innych na smagłej ręce, a nad nią pochylała się otoczona gwiazdami twarz tak ciemna jak noc. I nagle z twarzy i dłoni obłazić zaczęła skóra, mięso odpadało płatami. Ciągle malutka jak drobinka Anna leżała na szkieletowej ręce i patrzyła w puste oczodoły białego czerepu.
- Azrael - jęknęła Anna pełna zachwytu. - Słucham… Słucham, przemów do mnie.
Rozrosła się znów, i w jednej chwili padła na kolana, przygiął ją do ziemi koszmarny ciężar, co się nagle zrodził w jej dłoniach. Zaciskała palce na kamiennych tablicach, co się przewracały lekko jak najdelikatniejszy pergamin i łomotały jak walące się góry. Wreszcie zamarły.
- Czytaj - nakazał anioł, a ogniste litery splotły na powierzchni tablicy imię dawnego pana Frydlantu.
 
liliel jest offline