Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-03-2018, 23:16   #1
MrsTremond
 
MrsTremond's Avatar
 
Reputacja: 1 MrsTremond ma z czego być dumnyMrsTremond ma z czego być dumnyMrsTremond ma z czego być dumnyMrsTremond ma z czego być dumnyMrsTremond ma z czego być dumnyMrsTremond ma z czego być dumnyMrsTremond ma z czego być dumnyMrsTremond ma z czego być dumnyMrsTremond ma z czego być dumnyMrsTremond ma z czego być dumnyMrsTremond ma z czego być dumny
Mumia - Pieśni mgły i zapomnienia

Wstęp muzyczny

Pisz! Wielokrotnie powtarzali mi - pisz, spisuj wszystko. Każde wydarzenie, spotkanie, każdy widziany obraz, każde wypowiedziane słowo. Wszystko. Pamięć lotną jest bardziej niźli piaski Sahra an Nubyah. Nie ufaj jej - mówili. Zdradzi cię wcześniej, czy później. To pewne. Zdrada to jej drugie imię. Pisz, by wiedzieć kim jesteś i po co trwasz.
Pisz, by spokój gościł w twej duszy, a żywot twój służył godnie swemu panu i bogu Heru.

Wieki przesypały się w wiekuistej klepsydrze. Opuszczałem me khat niezliczoną ilość razy. Powracałem, a świat zmieniał się niczym wąż zrzucający skórę. Ten sam, a jednak zgoła inny.

Ja - pośród dziejowej zawieruchy - trwam
Wiatr chłoszcze kamienie nieustannie
Cierpliwie rzeźbi
Zaciera znaki przeszłość
Ja - kamyk w boskiej misie zdarzeń - trwam

Spoglądam na wyblakłe fotografie. Rozrzuciłem je przed sobą, by wspomnieć tych którzy stanęli na mej drodze. Tych, którzy byli mi przyjaciółmi. Tych, którzy byli mi braćmi i na tych, którzy pragnęli mej zguby.
Nie pamiętam nikogo.
Rysy ich twarzy. Ich spojrzenia. Nic mi nie mówią. Bezwartościowy i wyblakły zbiór mych wspomnień,

O Pamięci!
Kurwo zdradziecka!
Przeklinam cię na wieki.

Damnatio memoriae!

Było i nie ma
Ślady zatarł czas
A Ja?
Ja trwam i trwać będę nadal
Aż po kres dni

*** ****

Wojna nadchodzi to pewne. Znaki po wielokroć ukazały się na niebie i ziemi.Wielki Wąż, Apep, przechyla głowę i przygotowuje się do pochłonięcia Ra. Stoimy w ostatnim szeregu obrońców. Tak niewielu nas już zostało. Zewrzyjmy szeregi bracia, a niebo i ziemia na powrót będą jednym.Odbudujemy Maat, a Wielki Wąż zostanie wygnany. Jad jego już nigdy nikogo nie zatruje.

*** ****

Krew spływa po mych dłoniach. Mięśnie zaciskają się w żelaznym uścisku na szczęce. Ostatnie strzępy mej woli walczą, by jeszcze przez chwilę powstrzymać głód. Nienasycone pragnienie, które napędza mą egzystencję. Jeszcze kilka chwil. Jeszcze kilka kropel. Misa prawie pełna.
O tak!

Ręce mi drżą. Mimo to dopełniam rytuału. Ostatni gest.
Rozlana krew rozbryzguje się po ścianach. Ach, jakże cudowny obraz maluje się przed mymi oczami. Obraz świetlanej przyszłości. Odkładam pustą już misę. Niepewnie. Niezdarnie. Gliniane naczynie rozbija się z głośnym trzaskiem o podłogę. To nie ważne. To już nie ważne. Dokonało się. Już prawie się dokonało.
Unoszę lśniący meket w górę. Jego gładka powierzchnia błyszczy, rozświetlona księżycowym blaskiem. Wkładam pierścień na palce.
Ostatnie słowa:
- Shabriri atbash berakhot!

O tak! Dokonało się!

*** ****

Popołudnie było bardzo parne. Jak z resztą kilka poprzednich dni tego lata. Terry doskonale to zapamiętała. Siedziała w gabinecie doktora Williams i liczyła kwiaty na tapecie. Liczenie bardzo go uspokajało.
Denerwowała się to fakt. Pewnie inni na jej miejscu skakaliby do góry z radości. Ona jednak czuła tylko obawę i strach. Nie wiedziała czy podoła.
Tutaj w szpitali była bezpieczny. Znała wszystkich. Wiedziała, co się wydarzy każdego dnia. Znała dokładny plan dnia i nic nie było jej w stanie zaskoczyć.
A tam? Spojrzała z lękiem w stronę okna i zalanego słońcem trawnika.
Tam, na każdym kroku mogło jej się coś przydarzyć. Każda sytuacja, każda osoba była czymś nowym, nieznanym i zapewne niebezpiecznym.
- Denerwujesz się Terry ? - spytał z uśmiechem doktor Williams, wchodząc do gabinetu.
- Tak, panie doktorze.
- Nie potrzebnie. Na pewno sobie poradzisz. Wierzę w ciebie. A gdyby coś się działo, to znasz mój numer. Odbiorę o każdej porze dnia i nocy.
Lekarz usiadł za biurkiem i wyjął kilka kartek papieru.
- Jeszcze tylko kilka formalności i będziesz mógła iść. Twoja siostra już na ciebie czeka.

*** ****

Drzwi wejściowe otworzyły się z głośnym i bardzo drażniącym skrzypieniem. Promienie popołudniowego słońca padły na twarz Terry. Porażona zmrużyła oczy i instynktownie podniosła dłoń do góry.
- Terry! Siostrzyczko! No nareszcie.
Terry spojrzała na roześmianą blondynkę w luźnej, lnianej sukience w barwne groszki. Jej błękitne oczy prześwietlały go na wskroś.
- Ładna - pomyślała. I to było tyle. Na nic więcej nie mogła się zdobyć. Nie dlatego, że nie chciała, czy nie potrafiła. Po prostu jej nie pamiętała. Jej ładna, smukła buzia, kompletnie nic jej nie mówiła.
Wiedziała, że to jej siostra. Za tą wiedzą nie szły jednak żadne uczucia, ani wspomnienia.
Wiedziała, że musi udawać. Musi jeżeli nie chce wrócić do szpitala. A choć serce i gardło miała dosłownie ściśnięte przez strach, to nie chciała wracać na oddział. Musiała być wolna, aby dowiedzieć się kim naprawdę jest i co kryje się za tymi wszystkimi obrazami w jej głowie.

**** ****

(...)
“bo ten, kto odszedł, nie wraca już nigdy,
aby pouczyć tych, co pozostali;
bo nawet chwila nie będzie dodana
dla przedłużenia ziemskiego żywota,
bo zstąpić muszą do Państwa Umarłych
ci wszyscy, którzy mają pełne śpichrze,
i którzy chleby mają na ofiary.”
z Pieśni harfiarza z grobowca Nefer-hotepa

Nieprzenikniona zaiste jest natura wszechrzeczy. Bogowie milczą, a ziemie umiera. Święta rzeka wysycham a jeszcze wczoraj żyzne pola zmieniają się w kolejną pustynię.
- Czy to koniec o boska?
Słowa Amenmosa, najwyższego kapłana, dudniły głośnym echem. Słowa obijały się od wysokich, kamiennych kolumn i powracały ze zdwojoną siłą.

Afonia.

Kobieta siedząca na tronie ani drgnęła. Wyglądała niczym posąg. Posągiem jednak nie była. Żyła i dla patrzących na nią ludzi była ucieleśnionym bóstwem stąpającym po ziemi. Oczekiwali i pragnęli, by ich bóstwo dokonało cudu i tchnęło życie w umierającą ziemię.
Kobieta nie była w stanie tego dokonać.

Apatia

Myśli spętane i skłębione niczym powrozy. Buzująca lawa przelewała się przez burty. Wzrok płatał figle. Kręcił fikołek za fikołkiem. Nieustanny szum drażnił, a jednocześnie koił ogień trawiący duszę Nieustanny szum i przebijające się przez niego, co kilka chwil słowa.
O boska!
Czy to koniec?

Agonia

To koniec - szepnął najwyższy kapłan Amenmosa. Stojący za jego plecami Usherhat, głównodowodzący wojsk faraona, położył mu dłoń na ramieniu. Tylko kilka wtajemniczonych osób znało symbolikę tego gestu.

Krew. Cieniutka strużka, spływała wolno w dół. Nil, święta rzeka życia i śmierci, umierał.


**** ****

Laura
Czarny kruk rozpostarł skrzydła nad błękitem nieba
Znajdź dziewczę pośród drzew
Słyszę jej głos
Wzywa cię swym przejmującym milczeniem
Leć!
Znajdź dziewczynę pośród drzew
Zanurz się w falujący mrok oceanu
Tam na dnie - dostrzeżesz ją
Spiesz się, sępy są coraz bliżej
A świat przenika grobowy chłód

To był dziwny dzień. Laura czuła się, jakby obudziła się w nie swojej skórze. Myśli o ojcu pojawiły się zupełnie znikąd. Nie pamiętała nawet kiedy ostatnio zadręczała się wspomnieniami o nim. Przecież nie znała skurwysyna. Był dla niej tylko… No właśnie kim? Nic nieznaczącego imienia i kilku fotografii w rodzinnym albumie, nie można darzyć żadnymi uczuciami.

A dzisiaj jego twarz, niczym wytatuowana pod powiekami, towarzyszyła jej cały czas.
Dlaczego?

Otchłań
Bezmiar pustki
a pośród niej twarz
Jego twarz

Kubek aromatycznej kawy w taki deszczowy poranek, to było to. Tak właśnie musiała smakować ambrozja. Poprawiło to samopoczucie Laury tylko na chwilę. Natrętne wspomnienia o ojcu, którego nigdy nie poznała nie dawały jej spokoju.
To był jednak dopiero początek serii niebywałych wydarzeń.

Deszcz dudnił o parapet niczym rozwścieczony Zwierzak w bębny. Z głową podpartą na dłoni, Laura wpatrywała się w spływające ulicami rwące strumienie wody.
Gdy na parapecie wylądował przemoczony do suchej nitki kruk, dziewczyna aż podskoczyła. Ptaszysko, jakby uradowane reakcją jaką wywołało, stuknęło jeszcze kilkukrotnie dziobem w szybę. Dźwięk pukania połączył się w jedno z sygnałem dzwonka u drzwi w niepokojącą symfonię, która przyprawiła Laurę o ciarki na plecach.

- List - oznajmił bezpardonowo niewysoki mężczyzna z potwornie wyłupiastymi oczami. Uchylił przy tym kapelusza, który nadawał mu iście absurdalnego wyglądu i w wyciągniętej dłoni podał Laurze list.
Dziewczyna odebrała przesyłkę, a dziwny kurier natychmiast zbiegł po schodach przeskakując nieudolnie po kilka stopni na raz, niczym szympans z ADHD.

Laura wróciła do kuchni i otworzyła list z logiem kancelarii prawnej Blumstein&Goldberg,

**** ****

Terry
Przekraczając próg własnego mieszkania Terry czuła się, jakby wkraczała do gabinetu osobliwości w jakimś zapomnianym przez Boga wesołym miasteczku. Przyjaciele i rodzina zadbali, co prawda o to, żeby mieszkanie było wysprzątane i gotowe na powrót gospodyni.
- Dajcie mi kurwa spokój! - krzyczała wniebogłosy, uderzając przy tym pięścią w ścianę. Posypał się tynk, a na kostkach pojawiła się mała strużka krwi.
- Terry, błagam, daj sobie pomóc.
- Nic mi nie jest - warknęła i bez większego namysłu cisnęła w siostrę glinianym wazonem.

Cholerne flashbacki!
- Ommm! - szepnęła, biorąc głęboki oddech. Doktor Williams usilnie próbował ją przekonać do tybetańskiej medytacji.
Gówno to dawało, ale to żałosne “ommm” stało się dla Laury kluczem, który pozwalał skupić myśli i choć na chwilę złapać równowagę.

Donośne “miauuu” rozległo się niespodziewanie tuż pod nogami Terry. Dziewczyna spojrzała w dół i aż podskoczyła na widok czarnego chudego kota, który wpatrywał się w nią szmaragdowymi oczami.
- Jak tu wlazłeś rozbójniku?
W odpowiedzi kocur znowu zamiauczał i otarł się grzbietem o łydkę Terry.
 
__________________
Ja cięgle widzę krew Boga

Ostatnio edytowane przez MrsTremond : 23-03-2018 o 01:02.
MrsTremond jest offline