Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-03-2018, 22:35   #21
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Lukas "Luke" Benson - przybysz z Miami


~ O fuck… ~ tak coś bębniło się po czaszką przybysza z Miami gdy ochłonął, dotarło do niego, że to już koniec i właśnie zaczynał ogarniać, jak “to” się właściwie skończyło. No okey, nie było tragedii. Jak na tak zmasowany i zaskakujący no i zgrany atak czterech niemałych w końcu, kreatur to wyszli nawet dość przyzwoicie. No ale jednak nie wyszli bez szwanku co widział po mizernej minie Roba i przejętym spojrzeniu Cristy. No i Roy. Wcięło im gdzieś Roy’a. Czyli na dziewiątkę jaka ich weszła w te bagna mieli jednego ciężko rannego i jednego zaginionego. Tak poza tym, że nadal mieli zaginionego dzieciaka w planie do odnalezienia. No i właśnie te “o fuck…” samo się jakoś kołatało pod czaszką tropiciela.


- Hej Rob… - myśliwy klęknął z drugiej strony młodego mężczyzny niż to robiła Cristy i prawie wcisnął mu w rękę wyłamany kieł pumiacza. - Masz, jest twój. Zasłużyłeś sobie. Zatrzymałeś go na tyle długo, że daliśmy radę ogarnąć resztę. No stary, bez ciebie byśmy sobie nie poradzili. I te psiuny masz kozackie. Pierwsze zwęszyły, że coś nie gra. Słuchaj, teraz chłopaki zabiorą cię do domu dobra? Cristy się tobą zajmie. My tu jeszcze spróbujemy coś poszukać. Jak wrócimy to powiemy jak było dobra? - uśmiechnął się do leżącego w błotnistej ściółce mężczyzny. Klepnął go delikatnie w ramię i zacisnął jego palce na wyłamanym kle. Potem mógł mu wyrwać kolejny, tym razem porządnie no ale teraz sam był jeszcze trochę roztrzęsiony walką a i chciał jakoś Robertowi dodać otuchy no i Chrisy też. Jasne było, że trzeba go stąd zabrać. Więc i ona też musiała być z nim. No i tak rannego ktoś musiał nieść. Najlepiej na noszach czy co czyli we dwóch. I Christy by się przydał ktoś do pomocy, torowania drogi i w ogóle “jakby co”. No i pies. Jeden chyba też oberwał choć jeszcze się trzymał. Na te “jakby co” taki wytresowany pies powinien być lepszy niż najczujniejszy myśliwy. Co właśnie psiaki niedawno same udowodniły ostrzegając ludzi przed zagrożeniem mimo oślepiajacej mgły.


Chłopak próbował się uśmiechnąć, choć trząsł się cały, a w oczach błyszczały mu mokre okruchy. Pokiwał głową, zgadzając się ze słowami tropiciela i z czymś na kształt dumy zacisnął palce na wyłamanym kle, przyciskając go do piersi.

- Dz..dz-dzięki Lu-luk-ke - wyjąkał, wodząc wzrokiem od brodacza do klęczącej i opatrującej go dziewczyny.


Ta też się uśmiechnęła, puszczając mu psikuśne oczko.

- Lukas dobrze gada, słuchaj go. Mądry facet. - powiedziała konspiracyjnym szeptem, bandażując ostrożnie poszarpaną nogę - Gdyby nie ty i twoje psiaki wszyscy byśmy tutaj leżeli pokotem jak jeden mąż, albo żon - parsknęła do kompletu - Zrobiłeś kawał dobrej roboty, teraz pozwól że my się zajmiemy resztą, dobrze? Też musimy mieć jakiś wkład w tę całą chryję, a nie tak… na doczepkę tylko łazić i robić dobre wrażenie - nawijała pogodnie, a tropiciel kątem oka dostrzegł, że sama też jest ranna. Pod rozerwaną na plecach kurtką widział czerwień świeżej krwi, mimo to kobieta wydawała się tego nie zauważać, pochłonięta składaniem MacCoya do względnej kupy.


Uśmiech myśliwego zrobił się trochę sztuczny gdy dostrzegł plecy blondynki. A więc jednak też oberwała. No ale przecież sam widział jak ta pokraka rzuciła się na nią. Ale nic nie mógł zrobić. Albo mógł ale wtedy by nie mógł strzelać do innych stworów. Albo - albo. Teraz też niewiele mógł zrobić na te wszystkie rany Roba, Cristy czy nawet swoje. Po prostu już były. Jak to w walce. Jak się walczy to się obrywa. Mniej lub bardziej, częściej lub rzadziej ale te wszystkie polowania, ucieczki, gonitwy, pościgi, bójki i strzelaniny nauczyły go właśnie,że to jest niezmienne: jak się walczy to się obrywa. A przecież właśnie co walczyli. No więc i oberwali.


- No właśnie. A taki pokot z ciał jak jakieś baliki albo mostek a po co komu w lesie na bagnach mostek nie? No w ogóle by to bez sensu było. - uśmiechnął się znowu szerzej i szczerzej wracając do obolałej, mokrej i zachlapanej na czerwono rzeczywistości. Czekał kiedy blondynka skończy swoją robotę. - Cristy zajrzysz do szeryfa? Ja tu pogadam jeszcze z Robem. A słuchaj Rob te twoje psiska jak się nazywają? - próbował podesłać blondynę do szeryfa. Coś mu świtało, że stary stróż prawa coś tam chyba zna się na tym niesieniu pierwszej pomocy a dziewczyna akurat pleców raczej sobie sama nie zabandażuje. No i miał nadzieję, że Rob podłapie psi temat.


- Jasne - blondynka zgodziła się ledwo ostatni opatrunek znalazł się na swoim miejscu. - Sprawdzę czy i jego nie trzeba posklejać taśmą - mrugnęła do MacCoya, na odchodne przeczesując mu czułym gestem zmierzwione włosy. Wstała z ciężkim sapnięciem, niknąc szybko między rozstawionymi ludźmi. Po chwili dało się słyszeć, że rozmawia o czymś ze Skovem, ale mówili zbyt cicho aby dało się wyłapać sens rozmowy.


- L..lanc...lancel-lot - twarz Roba wypogodziła się, gdy podniósł rękę i pogłaskał bok czatującego obok brytana. Ten przechylił łeb, obwąchał go, po czym wepchnął mu nos we włosy, wąchając intensywnie. Chłopak zaśmiał się cicho i potarmosił futro drugiego psa, siedzącego mu przy nogach - T..ten t-t to Tr-t-tris… stan. A o-ona t… to Mo...mor-morgana. - wskazał na trzeciego, lekko utykającego zwierzaka. - I G-gw… Gwe…G-gwen - zakończył prezentację na najmniejszym psie z białą gwiazdką na czole. - Lu… lub-lubi… lubią s...ser. Z-zaw...w-wsze po...poo podkrad-daj-ją g...go ze spi-spiż… żarni. - dodał tonem jakby zwierzał się tropicielowi z wielkiej tajemnicy.


- To takie z nich serożercy? No popatrz w ogóle bym się nie spodziewał po takich basiorach. - Luke też się zaśmiał bo jemu też jakoś ta rozmowa zaczęła poprawiać humor i podnosić na duchu. - Ciekawe imiona im nadałeś. Wcześniej chyba tylko Gwen słyszałem, że ktoś się tak nazywa. - imiona psów też go trochę zaskoczyły. Jakoś tak mało psie mu się wydawały. Ciekaw był skąd Robert je wytrzasnął. Poczochrał Lancelota po jego wielkim łbie jak zawsze trochę zaskoczony gdy był świadkiem jak jeden zwierzak może w krótkiej chwili od potulnego przytulasa zmienić się w najeżoną zębami i pazurami kulę wściekłości no albo na odwrót.


Pogłaskane psisko przekrzywiło wielki łeb, wywalając do kompletu jęzor i z uprzejmą uwagą przyglądało się tropicielowi aż do momentu gdy zmrużyło ślepia, a potem przejechało jęzorem po jego twarzy.




Jego oddech rzeczywiście capił serem, jakby bydlak nażarł się go zaraz przed wyjściem na leśny spacer.


- P...pod-podkrad-d… dają ser, a m-ma...ma-mama sądz-sądzi ż-że t tt-to N...nob-bo - MacCoy zachichotał, wyduszając z siebie kolejne rewelacje. Cała konwersacja wydawała się działać na niego budująco, jakby na te parę chwil zapomniał gdzie się znajduje, oraz w jakim stanie. - B… bbooo-o.. on-ne s-są zz-z le… leg-gen...d-d k-kr-kr...króla A..aa-art-tur… ra p ryyc-ryc… cerz-rzach ok… okrąg-głeg… g-go stoł-łu. Tak-ka ks… ksią-ksiażka. L-lub-bię j...ją - z trudem i zacinajac się, ale dopowiedział resztę.


- Mhm, to jeszcze do tego psikusne są te serożercy. - Luke uśmiechnął się znowu słysząc kolejne rewelacje o czworonożnych imiennikach książkowych rycerzy. Chyba tak, chyba taka książka była. Albo film. Nie był pewny. W każdym razie ciekawie się te czworonogi nazywały. - Lubisz książki Rob? Wiesz, ja się czasem szwendam tam i tu. Będę miał okazję to jak jakąś znajdę to ci podrzucę. - chłopak chyba lubił czytać skoro tak książkowo nazwał te swoje psy. Tak dokładnie to na bagnach i lasach o książki raczej było ciężko. Ale nie tylko tam się zdarzało Bensonowi szwendać a i po jakiś Ruinach albo resztkach zagubionych w interiorze domach. Zresztą książki zwykle nie były zbyt chodliwym towarem bo po co komu taka książka? Można było dostać za bezcen. Chociaż tak mu się wydawało, nigdy specjalnie pod tym kątem się nie rozglądał tak naprawdę.


Odpowiedziało mu intensywne kiwanie głową i zachwyt w oczach rannego chłopaka. Wygładało, że Benson trafił w jego gusta i wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, że jego rozmówca robił się coraz bledszy, a usta coraz mocniej mu siniały.

-J.j-ja n-nie mog-gę ii..iść da-d...dal-lej - powiedział cicho, zezując ze złością na chromą nogę. Podniósł wzrok i wlepił go w tropiciela - Weź-weźmie...sz p...psy? Zao-zaopiek… kujesz s-się niii… nim-mi? I Ja...ja-jack. - chciał powiedzieć coś jeszcze, ale zacisnął usta i zwiesił ponuro głowę.


- Jasne, Rob, nie ma sprawy. Wezmę twoje psy. Jednego ci zostawię, ten tutaj, wróci z wami do domu. - Luke skinął potakująco głową i lekko klepnął ramię MacCoya. Wskazał na zranionego i lekko utykającego psa. Widząc, że z opiekunem psiej sfory nie jest za dobrze sięgnął po swój termos i nalał do niego ciepłej herbaty. Podtrzymał mu głowę by mógł się napić czegoś rozgrzewającego. - A z Jackiem się nie przejmuj, znajdziemy go. - dodał uspokajająco pozwalając się napić rannemu.


Rob wyglądał jakby ktoś zdjął mu z barków dość spory ciężar. Krztusząc się i prychając napił się chętnie herbaty, dysząc ciężko kiedy nakrętka zrobiła się pusta. Oblizał wargi i pokiwał głową na znak podziękowania, przymykając zaraz oczy i opierając się potylicą o drzewo.


- Masz tam coś jeszcze? - zza pleców doleciał Lukasa wesoły kobiecy głos. Po chwili Crista kucnęła przy nim, rzucając orientacyjne spojrzenie na pokiereszowanego chłopaka, który chyba zaczynał przysypiać, a tropiciel widział w jej twarzy napięcie i niepokój.

- Może mieć procenty, nie pogardzę - rozchmurzyła się, chociaż pozorna pogoda ducha nie sięgała skupionych oczu.


- Oj chyba wziąłem na drogę akurat tylko zwykłą, nudną, herbatę. Ale jeszcze gorąca. Chyba, że masz ochotę na te procenty to po wszystkim zapraszam do siebie. - brodacz odpowiedział z przyjemnym uśmiechem. Sytuacja na lekką mu nie wyglądała to aż przyjemnie było porozmawiać o czymś lekkim i przyjemnym. A powrót z tych cholernych, mglistych mokradeł do suchego domu, gdzie można było się ogrzać, wysuszyć i napić czegoś ciepłego bez rozmyślań by w coś nie wdepnąć czy zdążyć uniknąć czegoś co chce cię rozwalić wydawał mu się teraz całkiem przyjemną ale jednak abstrakcją. Akurat taką by sobie o niej pogadać z Cristą.


- Wpaść do ciebie? - blondynka powtórzyła za nim i zaśmiała się dźwięcznie, kręcąc do kompletu nieznacznie głową - Zacznijmy od herbaty, bardzo chętnie się napiję. Ale uważaj - podniosła palec i pogroziła nim tropicielowi [b][i] - Bo ten fragment o poczęstunku procentami zapamiętam i jeszcze ci się wproszę wieczorem na drinka… i co wtedy? Barek ci osuszę i zniknę we mgle.


Brodacz też się zaśmiał i do kompletu machnął ręką. - Tym osuszaniem się będziemy martwić jak już będzie osuszone. - na razie podał jej tą kubkowatą nakrętkę termosu i czekał spokojnie aż go opróżni. Właściwie to też by się chętnie napił w tą szarą, wilgotną zimnicę która była stałym elementem na tych cholernych bagnach. - No więc jesteśmy umówieni na wieczór. - dodał jakby nigdy nic zerkając znad termosu na blondynkę obok.


Dziewczyna skończyła pić, parskając w opróżnioną nakrętkę. Pokręciła głową, gapiąc z rozbawieniem na tropiciela. Zlustrowała go uważnie od stóp do głów, przygryzając wargę podczas tego krótkiego wzrokowego rekonesansu.

[b][i] - Niech będzie -

zgodziła się w końcu, oddając kubeczek - Jestesmy umówieni. A teraz zadbajmy o to, aby mieć czas na wieczorne osuszanie flaszek w ciepłym, suchym miejscu.




Rozmowa z szeryfem




- Tak. Musi wrócić, nie nadaje się by tutaj zostać. - brodacz skinął głową zgadzając się ze słowami szeryfa i przedstawił mu efekt swoich pośpiesznych przemyśleń. Jeden ciężko ranny wymagał zaangażowania prawie połowy ich pierwotnego składu ale Benson nie widział innej możliwości jak go w miarę bezpiecznie odtransportować. No chociaż do asfaltówki bo tam już powinno być trochę lżej. No ale bez sensu było tu czekać na tą jedną czy dwie osobę aż wrócą tu do nich. Nie. Nie było na co czekać. Mieli dzieciaka a teraz i faceta do odnalezienia.


- Ale jest jeszcze coś szeryfie. - Luke wykorzystał moment, że gadali względnie sami. Podniósł głowę na twarz szeryfa by złapać jego spojrzenie. - To coś, co tu było w nocy. - wskazał na poszarpane szponami drzewo. - To nie to. - brodą wskazał na najbliższe truchło kotopodobnego stwora z kolcami grzbietowymi. - To coś większego szeryfie. Coś na tyle dużego, że Parabelką jak sie w oko nie trafi to pewnie można tylko wkurzyć. A nie wiem jaki trzeba by mieć fart by w nocnej walce na tak krótki dystans trafić niedźwiedzia w oko. Ja się nie pisałbym na taki numer. - Luke lekko uniósł wolną dłoń w odmownym geście. Trochę wykrzywił wargi w ironicznym uśmieszku. Trafienie pociskami jakich łuski tutaj znalazł w stworzenie tak duże jakie mu pasowało do śladów pozostawionych na drzewie, tak perfekcyjne, że powaliło by lub odstraszyło stworzenie wydawało mu się równie prawdopodobne jak ogranie kasyna w Vegas. I to jeszcze po nocy. ~ Akurat, to nie to co strzelanie do butelek za stodołą w biały dzień dla rozrywki. ~ wewnętrznie pokręcił głową do swoich przemyśleń.


- W każdym razie żadnych ciał tu nie ma. Ani tego co strzelał ani tego co chlasnęło tamte drzewo i pewnie jego. To dziwne. Ktokolwiek by kogokolwiek nie chlasnął powinno być tutaj jakieś ciało. A nie ma. Można by jeszcze poszukać po krzakach ale nie sądzę by coś było. Jedyna opcja jaka mi przychodzi do głowy to to, że stwór chlasnął typa i go zabrał. Gdzieś. Dlatego nie ma żadnych ciał. A, żeby jakieś zwierzę o tak, capnęło i zgarnęło padlinę no to już musi być sporo od niego większe. Jak kot i mysz czy takie coś. Inaczej szamie na miejscu albo wyrywa kawały i zanosi gdzieś dalej to i tak coś zostaje na miejscu. A nie zostało. A zobaczy szeryf na te cztery. No spore są ale za małe by złapać i wywlec gdzieś coś wielkości dorosłego człowieka. - myśliwi podsumował swoje przemyślenia co do gabarytów stwora jaki grasował cholernie blisko ich domów. Coś wielkości niedźwiedzia polującego po nocy na ludzi. Nie brzmiało zbyt zachęcająco jak na hasło reklamowe do zamieszkania w okolicy. I te cztery kotopodobne i kolczaste okey, były szybkie, groźne i podstepne do tego wytrzymałe by przetrwać bezpośrednie trafienie skumulowanym śrutem z .12 a jednak wciąż wedle doświadczenia Bensona były za mikre by zgarnąć za chabet ludzki zezwłok i wytargać go gdzieś chuj wie gdzie w głąb tych cholernych bagien. To kurwa jakie musiało być to coś co potrafiło odwalić taki numer?!


- U nas, na Florydzie to aligatory umieją robić takie numery w pojedynkę no ale w wodzie. Nie na lądzie. - zauważył nieco ironicznie gdy jednak przypomniał sobie, że właściwie to zna stwora który właśnie mógłby się pokusić o taki numer. No ale właśnie klimat i środowisko w ogóle nie te.


- I tak właśnie zastanawiam się szeryfie czy jak gdzieś tu nie znajdziemy Roy’a to czy może to coś nie capnęło go jak tego typa w nocy. Bo jak mówię te pumiacze to za cienkie bolki są na takie numery. Mogły by go rozszarpać czy co ale ciało by zostało. I byłoby coś słychać. Nie wiem jak się go udało “zniknąć”. - Benson widząc, że szeryf skończył go opatrywać wstał i zaczął z powrotem się ubierać. Musieli przecież jeszcze zmajstrować nosze dla Roberta no i podzielić się gdzie kto idzie. I odnaleźć swoje zguby. Miał nadzieję, że nie odnajdą ich dopiero w gnieździe tego czegoś z nocy bo to nie zapowiadało różowego scenariusza.


Skov słuchał go uważnie, z ponurą miną kiwając głową. Parę razy się skrzywił, raz sapnął krótko przez nos, by finalnie wbić dłonie w kieszenie kurtki patrząc na martwe już stosy futra, do połowy zagrzebane w bagiennej wodzie.

- Dwóch ludzi z bronią i Crista przeniosą Roba do miasta. Powinni też wziąć dwa psy na wszelki wypadek. Są mądre, mają bardziej wyczulone zmysły niż my. Ostrzegą ich zawczasu o zagrożeniu, jeśli podejdzie zbyt blisko - westchnął markotnie, próbując ogarnąć burdel jaki mieli właśnie przed oczami - Też mi te przerośnięte sierścicuhy nie pasują. Spójrz na nie: chude, wygłodzone. Może mogłyby wyciągnąć kogoś na drzewo, ale nie przenieść ciała nigdzie dalej. - krótkim ruchem brody wskazał na martwe drapieżniki - Nigdy nie byłem na Florydzie, ale twój opis pasuje mi do jednego bydlaka który byłby w stanie rozerwać uzbrojonego człowieka i wynieść jego ciało gdzieś w daleką cholerę. Wiesz o czym mówię - spojrzał na Bensona, a przez maskę opanowania na ułamek sekundy przebiło się zmęczenie - Jeżeli to Wyjce raczej nie ma co bawić się w szukanie ciał, bo ich nie będzie. Może ten co tu walczył jakoś zbiegł. Może mu się udało - pokręcił głową sam w to chyba nie za bardzo wierząc - Nie wiem gdzie wsiąknął Roy. Odwróciłem się tylko na chwilę, a potem zaatakowały - kopnął kolczasto-futrzaste ciało z wyraźną złością - Trzeba stąd wyprowadzić ludzi, nie mogą tu zostać skoro w okolicy kręci się jedna z tych maszkar. Wezmę psy i pójdę dalej za tropem. Przydałbyś mi się - popatrzył tropicielowi prosto w oczy [b][i] - Ale w tej sytuacji sam musisz podjąć decyzję. Ja nie mogę naciskać.


- I co mam powiedzieć Bri jak teraz bym wrócił? Przecież wszyscy wiemy po co mnie wezwaliście dziś rano i jak licznych speców od tropienia mamy pod ręką. - uśmiechnął się lekko do szeryfa. Nom. Wyglądało to niezbyt wesoło. I widocznie z szeryfem nadawali na tych samych falach. Wyjec. Jeśli tu gdzieś im grasował jakiś wyjec…


No ale niestety jak na razie ciężko było mu wymyśleć inną alternatywę. Najbardziej pasowałby pod względem rozmiarów niedźwiedź tylko nie słyszał jeszcze o niedźwiedziu jaki by się tak zachowywał. A o wyjcach już tak. Tylko nigdy wcześniej nie musiał się liczyć z otwartą i bezpośrednią konfrontacją z tym stworzeniem. I po prawdzie to nadal by wolał nie mieć tego w planach. Fuck…


- Dzień jeszcze młody. Na razie nie znaleźliśmy nic co by mogło sugerować, że no… że Jacka nie ma już sensu szukać. A szkoda go tak tutaj zostawiać. Roy’a też. Poszukajmy tutaj, te pobojowisko i okolicę. Potem złomowisko. Może psy złapią jakiś trop czy nawet my coś znajdziemy. - wzruszył ramionami. No co. Nigdy nie wiadomo. Czasem głupi fart lub pech potrafił całkiem odwrócić sytuację. Poza tym te głupie sumienie nie pozwalało mu podwinąć ogona i wrócić z Robertem i Cristy do osady. - No jak nie no to może w drugiej grupie coś by znaleźli? Nie wiadomo. Tropienie to trochę jak łowienie ryb, siedzisz, siedzisz, siedzisz i nic aż nagle coś zaczyna brać. No. To ja pójdę naciąć gałęzi na te nosze i w ogóle. Jakiś koc czy płaszcz by się przydał do tego. - powiedział trochę zmieniając pod koniec temat. Musieli mieć nosze. I pochodnie. No i psy.


- Znajdziemy go - Skov odpowiedział z zacięciem, splatając ramiona na piersi i w końcu się uśmiechnął. Blady to był uśmiech i pełen napięcia, ale i tak odjął szeryfowi parę lat - To dobry plan, tak zrobimy. Jestem twoim dłużnikiem Luke - popatrzył na niego z nagłą powagą i zmrużył oczy intensywnie się nad czymś zastanawiając. W końcu wzruszył ramionami [b][i] - Umiesz używać granatów? -

spytał.


- Niezbyt. Nie używałem tego w strzelaninie ale samo odbezpieczenie nie jest tak trudne by iść na studia by to zrobić a rzut granatem od rzutu kamieniem się ponoć zbytnio nie różni. - przyznał południowiec patrząc z zaciekawieniem na szeryfa. Miał granaty? No, no… Tego się nie spodziewał. Ale w sumie skoro mieli tu chyba jednak wyjca… To przydałyby się cięższe argumenty bo te ze strzelby mogły się okazać niewystarczające.


- Zwykle wystarczy parominutowe przeszkolenie, nie trzeba do tego Pazura - Skov uśmiechnął się pod nosem, a wzrok mu złagodniał. Benson zaś miał nieodparte wrażenie, że starszy mężczyzna pomyślał o córce, znanej z tego, że opowiadała każdemu kto chciał jej słuchać, jak to kiedyś pojedzie na szkolenie i któregoś dnia dołączy do znanej organizacji najemników.


- Na komendzie zostały nam ze trzy granaty, o inną ciężką broń trudno - szybko się ogarnął, wracając do nieprzychylnej i mało kolorowej rzeczywistości - Na razie radzimy sobie bez nich, z tym co mamy. Kurtka się znajdzie - dokończył, zdejmując z pleców własną katanę i powiesił ją na gałęzi najbliższego drzewa - Nie odchodź za daleko, zobaczę czy Crista skończyła przygotowywać Roba.


- Dobra. - myśliwy zgodził się z szeryfem. Właściwie jak na miejscu nie mieli granatów czy czegokolwiek innego to trochę palcem po wodzie pisane w tej chwili. Ale jak wrócą no to rzeczywiście obycie z tymi granatami mogło się przydać. Nawet nie wiedział, że szeryf ma takie cuda u siebie. Sam dokończył się ubierać i rozejrzał się po pobojowisku. Taki trochę uporządkowany chaos się zrobił. Szeryf widocznie radził sobie z tym całkiem nieźle. To i myśliwy mógł zająć się swoją robotą. Przeszedł ostrożnie gdzieś tam, gdzie wcześniej był przód pochodu. I gdzie chyba powinien być Roy. Spodziewał się z początku dostrzec chaos ludzkich i nieludzkich tropów. Tak typowy dla takiej dość licznej grupki którą zaskoczyła nagła walka. Ale liczył, że może dostrzeże coś nie pasującego. Na przykład tropy kogoś wleczonego albo odskakującego gdzieś w bok. Na przegniłej, podmokłej ściółce, może coś na pniach drzew albo najniższych gałęziach. Albo w krzaczorach. Szedł przyświecając sobie pochodnią i trzymając w drugiej ręce strzelbę. Na razie chciał sprawdzić najbliższy rejon pobojowiska bo rzeczywiście nie uśmiechało mu się leźć teraz gdzieś samemu. Z drugiej strony jak wyjec rzeczywiście porwałby Roya no to powinien jeszcze wlec go do jamy czy co on tam miał za leże. Wtedy powinno go tu nie być chyba. Ale mógł też go odwlec, zaciukać i wrócić. Wtedy byłoby gorzej bo mógł znowu tu wracać albo już gdzieś się czaić. Zwłaszcza na sztukę oddzieloną od reszty stada więc znowu niezbyt uśmiechało leźć gdzieś samemu.


Ślady były - pojedyncze i ostrożne. Gubiły się w błocie i wodzie, ale Benson nie był nowicjuszem. Ze zgiętymi plecami szedł po ich linii, powtarzając ruchy zaginionego człowieka. Uspokajające było to, że nie dostrzegał śladów krwi, ani nagłej szamotaniny, na jego oko wyglądało, że Roy oddalił się ostrożnie, kierując się w stronę osady po lekkim łuku.

Dalsze oględziny przerwało mu zamieszanie. Najpierw usłyszał odległe echo łamanych gałęzi i pospieszne kroki… dużo. Coś albo ktoś biegł. I nie był sam. Niestety mgła ograniczała widoczność, uniemożliwiając identyfikację zagrożenia nim nie wejdzie w odpowiedni zasięg.


~ I co teraz cwaniaku? ~ Luke się trochę zdziwił gdy odkrył pozostawione przez pojedynczego, ostrożnego pieszego tropy. Musiały należeć do Roya, bo nikogo więcej nie brakowało. Raczej nie oberwał a jak już to nie krwawił bo nie było po tym śladów. Więc co? Zmienił zdanie i dał dyla? Mogło tak być. Zwłaszcza na początku walki jak ten skoordynowany atak serio nie wyglądał zbyt różowo dla zaatakowanych. Właściwie to niewiele brakowało by te stwory rozbiły ich grupkę. Ktoś mógł więc mieć powód by dać dyla i próbować wyjść z tego na własną rękę. A to miało tą wadę, że sypała się teoria o tym wyjcu w pobliżu. Znaczy, że kogoś zgarnął. Więc albo go tu w ogóle nie było albo na odwrót, gdzieś tu się kręcił.


Dalsze rozważania przerwał mu odgłos tratowanych krzaków. Coś się do nich zbliżało! Chyba ludzie. Od strony drogi. Druga grupka? Miał nadzieję, bo jak coś czy ktoś inny tak na nich waliło otwarcie to nie byłoby zbyt dobrze.


- Hej! Ktoś tu leci! - krzyknął do swojej grupki. Patrzył na psy. Jakby wyczuły zagrożenie chyba powinny podnieść rwetes. Wrócił pospiesznym krokiem do większości swojej grupki.


Bydlaki jak na złość popatrzyły na tropiciela, potem przeniosły łby tam gdzie hałas i wróciły do czatowania przy usypiającym panu. Tylko Lancelot raczył przeparadować te parę kroków aby stanąć między stadem a hałasem. Nie wydałam się spięty, czy zaniepokojony - nie zjeżył futra, ogon też mu luźno dyndał. Postawił uszy na sztorc i radarował okolicę z niezbyt mądrym wyrazem pyska.


Ludzie za to zareagowali odwrotnie. Chwycili za broń i czujnie wpatrując się w mgłę od strony z jakiej dobiegały hałasy.


- Hej, hej spokojnie, chyba swój! Psiunki coś nie są na nie. - Benson uniósł ręce do ramion w lekko pulsującym geście by dać znać o opuszczeniu broni. Wolał zaufać zmysłom i rozumowi zwierzaków niż swoim. Bo po prawdzie nadciągające odgłosy nie brzmiały uspokajająco. Ale też pochodziły od strony gdzie powinna być druga grupa. Tylko powinna być dalej, gdzieś przy drodze. Ale może zwabiła ich strzelanina? Aż bał się myśleć co by było jakby to jednak nie był nikt od nich i nie miał przyjaznych zamiarów.


- Heej! Kto idzie?! - krzyknął w stronę nadciągających dźwięków. Tak na wszelki wypadek. Tamci też pewnie mogli być denerwowani to o wypadek z bronią łatwo. Komuś zadrga łapa na spuście i nieszczęście gotowe.


Odgłosy rozchlapywania wody na ułamek sekundy ucichły, tracąc tempo, a potem wróciły ze zdwojoną siłą.

- Benson łapa ze spustu! - z mgły doleciał zirytowany i zmęczony krzyk Chrisa. On też pojawił się chwilę później, wyskakując z mgły niczym diabeł z pudełka. I nie był sam. Przywlókł ze sobą dwóch ludzi. Każdy z nich trzymał broń w rękach, rozglądając się w nerwach po okolicy.


- Spokojnie. - odpowiedział brodacz opuszczając strzelbę na dół za to podnosząc pochodnię wyżej. - A co z resztą? - zapytał Podolsky’ego gdy zorientował się, że więcej chyba z tej drugiej grupy do nich nie dojdzie. - Znaleźliście coś? - coś mu się wydawało, że pewnie nie bo Chris pewnie od tego by zaczął. - Nas znalazły te tutaj. Robert oberwał. Organizujemy jego transport do domu. No i dalej idziemy szukać Jacka. I Roy’a gdzieś nam wcięło w zamieszaniu. Chyba się urwał. Nie spotkaliście go? - Benson pokrótce streścił wydarzenia z ostatnich minut i kwadransów.


- Roy? - Chris zrobił zdziwioną minę i pokręcił głową. W międzyczasie zdążył dobiec do Bensona i zatrzymał się. Podszedł też szeryf, a głowy pozostałych obróciły się ku nim, nasłuchując w napięciu.


- Zniknął we mgle, odłączył się przed atakiem - Skov wyjaśnił spokojnie, pokazując na jedno z kotowatych trucheł.


- Nie, nie widzieliśmy go - gliniarz podążył wzrokiem w odpowiednim kierunku i pokręcił przecząco głową - Pies go jebał jak uciekł. - westchnął ciężko, powoli stabilizując oddech. Splunął w błoto i podjął gadkę - Na drodze jakieś pół mili od domu Brownów Charlie wypatrzyłą trop Wyjca. Szedł od drogi w stronę Błotniaka z godzinę temu. Posłałem Julesa do Bri żeby zabrał ją do miasta. Nie ma co kusić losu, jeśli to bydle kręci się tu gdzieś po okolicy. Dałem mu też klucze od sejfu - popatrzył wymownie na szeryfa, a ten pokiwał powoli głową.


[b][i] - Dobrze zrobiłeś - mruknął [b][i] - A co z resztą?


- Charlie prowadzi ich do Rogatek. Mają tam poczekać, a jak nie przyjdziemy iść do Żyda sami. Na złomowisku będą bezpieczniejsi niż tutaj, poradzą sobie - Podolsky splunął po raz drugi pod nogi i wbił dłonie w kieszenie kurtki - Odnosimy Roba, krew przyciąga drapieżniki. Dobrze, że sobie poradziliście - dodał mniej oschłym tonem i nawet się uśmiechnął. Krótki to był uśmiech i użył do niego połowy ust, ale nie dało się go przeoczyć. Wreszcie spojrzał na tropiciela - Uważasz że Roy się urwał?


- Na to mi wychodzi. Chcesz to sam zobacz. - Benson wzruszył ramionami odpowiadając na pytanie Podolskiego. Z tego co ten mówił i jeszcze szeryf to kiwał głową bo też widział sprawę podobnie. Tylko te kolejne i to tak cholernie świeże ślady wyjca go ponownie zaniepokoiły. Zaprowadził jednak obydwu mężczyzn do miejsca gdzie znalazł tropy Roy’a. - No to są jego ślady. Zobacz, tu jest odcisk buta, a tam kolejny. - wskazał strzelbą na to co znalazł w błocie, ściółce i trawie na wypadek gdyby obserwatorzy nie mieli takiej wprawy jak on w tych śladach.


- A nas te cholery już atakowały mniej więcej tam gdzie teraz leżą. Roy szedł na samym czele więc go pierwsza fala ominęła a potem już wszyscy byliśmy zajęci. - myśliwy wskazał na pobojowisko z większością z ich grupki, poranionym Robertem przygotowywanym do transportu, i trzymającą się w jego pobliżu Cristy.


- A jego ślady prowadzą tam dalej, w las. Nie ma krwi więc nie oberwał. Nie ma śladów walki więc nie został zaatakowany. Nie ma łusek więc raczej nie strzelał. Chyba, że miałby przytomność je potem pozbierać. Nie ma innych śladów w pobliżu więc szedł sam. Nikt go nie niósł ani nie wlókł. Tyle ja widzę, z tego tutaj no resztę zostawiam wam. Ja go za dobrze nie znam. - rozłożył ręce na znak, że skończył. Teraz miał okazję powiedzieć tak bardziej pełnym zdaniem coś co wcześniej tylko poukładał sobie w głowie a zdążył streścić szeryfowi jednym zdaniem. Dla niego wyglądało, że Roy się urwał.


- I my też coś znaleźliśmy po wyjcu. Z ostatniej nocy. Cięcia po pazurach na drzewie. Chyba kogoś dopadł bo znaleźliśmy jeszcze to. - Luke skorzystał z okazji, że mniej więcej stoją w oddaleniu od większości grupki i wyjął znalezione wcześniej łuski od Parabelki. Do pociętego pazurami drzewa był kawałek no ale właściwie mógł zaprowadzić Podolskiego. - Nie ma żadnego ciała. To albo jakimś cudem farciarzowi się mimo wszystko udało albo wyjec zabrał je ze sobą. - dodał jeszcze na koniec.


- A z tą drugą grupą w porządku, drogą powinno być trochę łatwiej i u Żyda dobra miejsce na zbiórkę. Teraz chyba też czas byśmy się ruszyli. My dalej a Cristy i reszta niech zabiorą Roberta do domu. A my weźmiemy trzy jego psiuny. Mądre psiuny, przydadzą się nam. Dzień jeszcze młody no ale na bagnach to godziny lecą jak szalone jak chcesz coś zrobić za to kilometrów to w ogóle nie ubywa. - powiedział pod kątem aktualnej sytuacji patrząc na obydwu mężczyzn.


Podolsky dokładnie obejrzał ślady w błocie, przekrzywiając kark jakby próbował złapać lepsza perspektywę. Łuski też obejrzał, następnie z ponurą miną przyjrzał się szramom na drzewie. Nie przerywał tropicielowi, za to słuchał bardzo uważnie, co parę zdań patrząc orientacyjnie na szeryfa, lecz ten ani razu nie zaoponował co do przedstawionej wersji, aż w pewnym momencie potrząsnął karkiem i syknął ze złością przez zęby.


- Roya pies jebał, dorosły jest, a za dezercję i zostawienie swoich ma karnego kutasa w to niemyte dupsko. Niech sam sobie radzi, znajdę chuja jak wrócimy z dzieciakiem - zirytowanym ruchem sięgnął za pazuche, wyjmujac paczkę fajek. Wyłuskał jednego trochę pokrzywionego i odpalił od wysłużonego zippacza.


- A co z tobą Benson? - zazezował wymownie na pokiereszowane ramię - Ta łapa ci nie odpadnie, no nie?


- Pójdziemy we czwórkę i weźmiemy psy - Skov zatoczył palcem kółko, pokazując na siebie, Nowojorczyka i Lukasa. O dziwo zahaczył też o blondynkę z warkoczem, nadającą cicho do tracącego powoli kontakt z rzeczywistością MacCoya. Razem z pozostałą grupą układali go ostrożnie na skleconych naprędce, prowizorycznych noszach.


- Ona się przyda młodemu - Chris skrzywił się, widząc jaki wybór padł przy doborze ekipy poszukiwawczej.


- Crista zrobiła dla niego co mogła. - szeryf zaczął wyjaśniać cierpliwym, spokojnym tonem - Ustabilizowała go, a w mieście otrzyma odpowiednią pomoc. Zostanie z nami, ktoś musi trzymać psy, my ubezpieczamy na tyle ile damy radę - poruszył wymownie brwiami, patrząc prosto na młodszego gliniarza - W tym czasie Luke zajmie się tropieniem. Znalazł czapkę Jacka i parę nitek z jego kurtki. Pasuje? - na koniec przeniósł wzrok na drugiego rozmówcę.


- Jasne, nie ma sprawy. - Benson nie miał oporów na trochę zmieniony skład proponowany przez obydwu rozmówców. Byli pewnie lepiej ogarnięci w temacie od niego a zmian od tego co sam zaproponował było dość niewiele. A właściwie to jedna, blond zmiana. Sam nie był pewny czy na dobre czy na złe. Cieszył się, że Cristy idzie z nimi bo przydałaby się na różne “w razie czego” no i w ogóle jakoś fajnie jakby była w pobliżu. A z drugiej strony przecież nie łazili tu dla przyjemności więc każdemu coś mogło wyskoczyć i dopaść. Zwłaszcza jak to temat wyjca był na tapecie. - Dobra, to zbierajmy się. Dajmy psiskom się wykazać. - zgodził się brodacz. Miał nadzieję, że czworonogi podejmą trop. Jak nie no mógł sam jeszcze spróbować. Nie było sensu dłużej zwłóczyć.


Na parę chwil zapanował kontrolowany chaos, gdy jedna grupa żegnała się z drugą, życząc sobie nawzajem powodzenia. Jedni wracali do miasta, drudzy mieli dalej brnąć w zamglone, mokre i niebezpieczne, leśne ostępy, dodatkowo z widmem czającego się gdzieś za plecami potwora z jakim aktualnie ciężko byłoby im się mierzyć.

Nie poddali się jednak, wiedząc o co toczy się gra.


- Idźcie bezpiecznie - padło od strony tych co wracali. Słowom towarzyszyły pokrzepiajace uściski dłoni i klepanie po plecach.


Tylko Rob, tracący już wyraźnie kontakt z rzeczywistością, wydawał się jeśli nie załamany to co najmniej rozbity. Gapił się ponuro gdzieś w bok, podczas gdy dwóch chętnych chwyciło nosze.

- P...prze-przepr-r...rasza-am - wydukał przez ścisnięte gardło, mrugając szybko.


- Oj Robbie… to przecież nie twoja wina - Crista zatrzymała się, żeby złapać go za dłoń i ścisnąć na pożegnanie. Pochyliła też się i zostawiła na spoconym, bladym czole szybki pocałunek - Świetnie się spisałeś, teraz czas odpocząć. Resztę zostaw nam.


- Zadbamy o psy synu, nie obawiaj się. - Skov stanął po drugiej stronie noszy, klepiąc delikatnie to ramię chłopaka, które nie oberwało - Wrócimy najpóźniej o zmroku - powiedział głośniej do pozostałych, co spotkało się z cichymi pomrukami i potakującymi kiwnieciami głową.


- Dobra kurwa, lecimy z koksem zanim ktoś odpali boomboxa z Celine Dion - Chris za to uniósł oczy ku niebu, łapiąc za psie smycze. Zwierzaki poruszyły się czujnie, momentalnie stawiając uszy.

-Spoko Chris, świetnie Ci poszło, jakbyś ich nie zatrzymał to by nas poszatkowały. - tropiciel położył dłoń na ramieniu Roberta ale w końcu uścisnął mu dłoń. - I dzięki stary za te twoje pieski, no pomoc z nieba normalnie. I szeryf dobrze mówi, zajmiemy się nimi. A wy trzymajcie się i spotkamy się po powrocie to pogadamy. - Luke na koniec zwrócił się trochę do Roberta a trochę do całej grupki jaka miała go odtransportować do domu. I Podolsky miał rację, trzeba było ruszać dalej.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline