Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-03-2018, 14:38   #17
killinger
 
killinger's Avatar
 
Reputacja: 1 killinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputacjękillinger ma wspaniałą reputację
Milczał dłuższą chwilę, błądząc myślami wokół rozmowy z szeryfem. Trzy ciała to żaden kłopot, prosektorium miało akurat tyle miejsca. Dlaczego więc zwłoki miały trafić do niego? Miał pięć lodówek, w jednej spała słodko Rebeka, ale jeśli dobrze pójdzie już dziś po południu odda ja płomieniom.
Skoro więc miasto mogło przechować trójkę umarlaków, to gdyby wchodziły w rachubę trzy ciała, nie dostałby zlecenia. Zwłok zatem znaleziono więcej. Możliwe też, że nie znaleziono, ale są przesłanki że pojawi się ich więcej i dlatego bukują sobie chłodnie. Sprawa zatem jest poważniejsza niż podają media.

- To Dave Murey, szeryf. Sprawa zawodowa, w sumie można było domyśleć się, że wypadek w kopalni nakręci koniunkturę grabarzowi
- uśmiechnął się ciepło do przyjaciółki, wiedząc że ten kiepski żarcik na pewno nie zlikwidował jej obaw. Znali się tak długo i tak dobrze, że musiał dorzucić by być uczciwym wobec niej - Dzieje się coś dziwnego i chyba niekoniecznie dobrego Mirando. Nie wiem jednak o co chodzi. Myślę, że władze coś ukrywają.
- Och Augie, uważaj na siebie. Świat już nigdy nie byłby taki sam, gdyby ciebie zabrakło. Jesteś moim jedynym klientem zamawiającym moccacino - była piękna, a kiedy się uśmiechała ubywało jej dziesięć lat. Odkąd pozbyła się tego złamasa Clarka, uśmiechała się częściej i chętniej. Dawno tez nie miała na ciele plam z korektora, maskujących stosunki rodzinne - A władze zawsze coś ukrywają, inaczej nie czułyby się potrzebne.

Miranda była demokratką do szpiku kości, czasem sprzeczali się o politykę, ale w rozsądnych i cywilizowanych ramach. Dziś nie był w nastroju do podjęcia rękawicy i zagłębiania się w politykę. Zresztą od wyboru Trumpa, też czuł się nieswojo w republikańskim kołnierzyku.

- Nie lubię mieszać się w nie swoje sprawy, ale zaintrygował mnie ten telefon. Czuję w kościach, że na tym się nie skończy. Zadzwonię do Mortona, może coś mi podpowie. Wybaczysz mi ?

Pociągnął ostatni łyk ulubionej kawy, wyjął starego Iphone'a 5S, którego nie zamieni na żaden inny sprzęt póki działa. Wyszedł przed kawiarnię. Słońce wdzierało się w podcienie, powietrze lekko falowało nad powierzchnią asfaltu. Senne miasteczko zachowywało się inaczej niż zwykle. jakby ktoś potrząsnął ulem i zmusił pszczoły do pełnego niepokoju brzęczenia. Na ulicach widział więcej aut, młodzi ludzie skupiali się w grupkach w pobliskim parku, zauważył dwa wozy policyjne w krótkim odstępie czasu. "To protect and serve". Chrońcie nas chłopcy, ale moglibyście nie ściemniać i powiedzieć co się dzieje...

-Cześć Mort
- Siema Gravie, jakoś nie dziwię się, że dzwonisz
- kąśliwie przywitał się Morton Howard, pracujący dla geologów kierownik działu Logistyki.
- Nie pierdol stary, wszyscy są ciekawi co się dzieje, a ty na pewno wiesz co w ziemi piszczy.
Cisza w słuchawce przeciągnęła się w nienaturalną pauzę.
- Widzisz, nic nie jest jasne. Standardowe procedury złamano już tyle razy, że nie kumam o co chodzi. Kierowniczka miała nawet telefon z Federalnej Agencji Zarządzania Kryzysowego. To za chuja nie trzyma się kupy, bo nie mamy tu jakiejś pandemii, tylko zwykły wypadek. Chyba. No i na pewno zginęli ludzie. Nieetatowi, wiesz o kim mówię.
Czyli zwłoki ofiar jakie ma przetrzymać w Domu Pogrzebowym należą do nielegali. Ciekawe.
- Wiesz coś o szeryfie Mureyu? Dzwonił do mnie, był cholernie spięty i tajemniczy.
- Nie bardzo, unikam takich jak on, o ile mogę - suchy śmiech nałogowego palacza zabrzmiał skrzekliwie w słuchawce.
- Palenie cię kiedyś wykończy, Mort. Chlaj jak człowiek, ale fajki odstaw, bo skrzypisz jak podłoga w nawiedzonym domu.
- Wal się Augie, lepiej kojfnąć na raka płuc, niż dać się zasypać w jakiejś pieprzonej dziurze w ziemi. Nie podoba mi się cała sytuacja. Jeździłem do L.A. odebrać jakiś analizator próbek, wróciłem wczoraj a tu taki burdel. Jeszcze nie ogarnąłem szczegółów, ale dam ci znać co i jak, jak wyłapię coś więcej niż plotki. Na dziś powiem ci tylko, że idzie dobra koniunktura dla domu pogrzebowego
- ponownie zaśmiał się, co zabrzmiało jakby w tryby jakiejś potężnej maszyny wsypano wiadro piasku.
- Uważaj na siebie Mort, dzwoń choćby w nocy jak czegoś się dowiesz.

Zdusił w zarodku chęć sięgnięcia po lucky strike'a, których paczkę z reguły nosił w marynarce. Charczący śmiech Howarda mogliby puszczać w kinach, jako reklamę programów zdrowotnych. Nikt by nie sięgał po fajki.

Wyjął z kieszeni chusteczkę, otarł nią czoło i zapragnął nagle prysznica. Długiego, zimnego, drażniącego skórę, ale przynoszącego w końcu niezwykłą ulgę. Spłukać z siebie cały pył tego świata, zmyć wszelkie więzy, zetrzeć zobowiązania. Westchnął ciężko, zdenerwowanie w jakie wprawiła go Mika swoim nieodpowiedzialnym zagraniem rezonowało ciągle w jego czaszce. Do tego niepokojący telefon szeryfa.

Uśmiechnął się do siebie. Czy nie jest po prostu tak, że się starzeje? Czy brak problemów i dobre, łatwe życie nie doprowadziły do przewrażliwienia? czy inni ludzie mający prawdziwe kłopoty w ogóle przejęliby się takimi drobiazgami jak zadająca niewygodne pytania córka, lub zdenerwowany szeryf? W zasadzie jedyne co go powinno niepokoić to myśl, że mógłby bez wahania sięgnąć po spluwę, gdyby ktoś, lub coś próbowało zagrozić jego słodkiej Michaeli, czy rodzinie w ogóle.

Wrócił do "Hope" wtapiając się płynnie w szmer rozmów i chłód klimatyzowanego wnętrza. Usiadł przy barze i pomimo obaw o rosnący na brzuchu tłuszczyk zamówił kawałek serniczka. Miranda robiła go własnoręcznie, smakował przecudnie.

- Nic nie wiadomo - zagaił, spotkawszy pytający wzrok właścicielki kawiarni. Wzruszył przy tym bezradnie ramionami.
- A u nas sporo się dzieje - znów uśmiechnęła się promiennie - dziewczynki dogadały się, że Mika będzie dziś u nas nocować. Szczoteczkę do zębów musisz jej kupić, a piżamę znajdziemy bez kłopotu, bo są podobnego wzrostu. Zgodzisz się?

Poczuł lekkie ukłucie niepokoju. Zdusił je w sobie, nazywając się w myślach nadopiekuńczą kwoką. Pomachał ręką do dziewczyn dyskutujących z ożywieniem nad czymś ważnym dla nich, a widocznym na ekranie wielkiego jak patelnia smartfona Cathy.

- Jasne, jeśli nie będzie ci przeszkadzać towarzystwo mojej narwanej córeczki, to nie mam nic przeciw temu. Skoczę tylko zaraz do drogerii i kupię kilka drobiazgów, nie chce mi się wracać przez całe miasto do domu po rzeczy dla Michaeli.

Zostawił dwudziestkę na ladzie. Podjechał niewielki kawałek do Wallmarta, gdzie zrobił spore zakupy, płacąc złota kartą. Wrócił ponownie do kawiarni, wciskając córce kosmetyczkę pękającą w szwach, sześciopak dietetycznej coli, oraz pudełko z pączkami i ulubione chipsy Pringles o smaku pizzy.

Zmierzwił włosy swego kochanego dziecka, ucałował w czoło. Pożegnał się poważnie z Cathy, podając jej rękę, czym rozbawił dziewczyny.
- W razie czego, dzwoń Mirando. Ale lepiej nie, będę odpoczywał w spokoju.
- Gdybym cię nie znała, pomyślałabym, że ucieszysz się z wolnej chaty. Ty jednak jesteś narwanym tatuśkiem i zamiast się cieszyć będziesz marudził coś o bezpieczeństwie córeczki. Tylko karabinu ci brakuje do trzymania warty.


Brakuje? Jeden telefon i pump action shotgun ze spiłowanymi numerami przyjedzie z Las Vegas. Może nawet z drabem do obsługi w komplecie. Pan Benny Binion nigdy nie zostawiał swoich ludzi w potrzebie.

Granatowy Lexus żarłocznie połykał drogę. Na północ, a potem na zachód, poprzez opustoszałą dzielnicę kiepskich domków. W końcu wyrwał się z tego otoczenia i nadal na wysokim biegu wjechał szybko na wzgórze. Zatrzymał się na podjeździe, nie wyłączając silnika. Potężna sylwetka Domu Pogrzebowego Gravesend nie wydawała się tak swojska jak zwykle. Skarcił się za uleganie nastrojom, po czym odwrócił pomału głowę w stronę leżących niżej domów. Pustka, nic, żadnego przywiązania. Poczuł, że mógłby opuścić to miasto i nie miałby z tym żadnego kłopotu. Oczywiście, gdyby nie zobowiązania wobec ludzi z Las Vegas.

Nieco dalej, bliżej służbowego wejścia stał zaparkowany biały van. Logo jednoznacznie wskazywało, że ekipa z Salt Lake City postanowiła dotrzymać umówionego terminu. W cieniu dużego auta skrywał się mężczyzna. Mrużąc lekko oczy Augustus rozpoznał pana Hollisa, ojca Rebeki. Wyglądał jeszcze bardziej niechlujnie niż wcześniej, w zasadzie chyba nawet miał problem z utrzymaniem równowagi.

Gravesend zgasił silnik, wysiadł z samochodu i podszedł do pijanego klienta.
- Witam panie Hollis. Łączę się w bólu, jednak bardzo proszę trzymać fason. Musi pan być teraz oparciem dla swojej zony i ojca, oni bardzo przezywają odejście Rebeki i tylko prawdziwy mężczyzna taki jak pan może im dać oparcie.
- Ci ty tam wiesz Gravesend, to nie twoja córka i nie twój krzyż.
- Wiem i rozumiem sytuację, lepiej niż się panu zdaje, drogi Hollis. Proszę nie przenosić smutku w gniew i agresję. Jestem waszym przyjacielem, a wy moimi drogimi klientami. Najgorsze co mogłoby się teraz stać, to niepotrzebne niesnaski. Zapraszam do kaplicy, warto oddać cześć Rebece spokojna modlitwą i pojednaniem ze Stwórcą.

Łagodne słowa poparł bardzo mocnym uchwytem za ramię. Zaskoczył tym mężczyznę, który zaraz spotulniał i zaczął mamrotać coś użalając się nad sobą. Miękkie ścierwo.

Podprowadził go do ozdobnego wejścia do kaplicy, wepchnął go bez mała do środka. Zszedł szybko do piwnicy, z daleka już słysząc głosy. Gderliwy baryton Miltona Wolffa, perorował coś z mocą.

Podszedł do grupki złożonej ze starego Miltona i trzech ludzi ubranych w irracjonalnie cytrynowe kombinezony, obarczonych niezliczonymi torbami, z pasami do których troczone były różne narzędzia i sakwy.

- Witam panów. Augustus Gravesend, właściciel - Uścisnął ręce stojących. Otaksował szybko przybyłych, trafnie oceniając że niski brunet dowodzi grupką. Na piersi miał naszywkę z imieniem "Terry"
- Witamy, przybyliśmy najszybciej jak się dało - właśnie ów Terry jako pierwszy zabrał głos.
- Jestem szczerze zobowiązany. Nie owijając jednak w bawełnę, musicie panowie stanąć na wysokości zadania i w trybie najwyższej prędkości rozwiązać mój problem. Interes cierpi na uszkodzeniu krematorium. Piec ma usterkę, której zaradzić musicie jeszcze dziś - zerknął melodramatycznie na zegarek - Jeśli wyrobicie się panowie w 4 godziny, płacę po dodatkowe 150 dolarów na głowę, poza rachunkiem. Owocnej pracy, proszę meldować co i jak.- wręczył Terremu wizytówkę i przywołał Wolffa.
- Milton, będziemy mieli przesyłkę z kopalni. Trzy ciała do chłodni, nie wiem ile poleżą, bo mają robić im sekcję. Przypilnuj techników, ja zadzwonię po Dale'a i pojedziemy po ciała. Weźmiemy Vandurę, nie karawany. Miej tez oko na pana Hollisa, dorwał się do zapasów whisky i może marudzić. wsadziłem go do kaplicy.

Dale Schuster
przyjechał po dwudziestu minutach, nie miał problemu ze zwolnieniem się z warsztatu Patricka Conroya, bo dzień nie obfitował w zgłoszenia.

- Dzień dobry panie Gravesend. Pan Conroy kazał panu przekazać, że będzie pobierał opłaty za wydzierżawianie mnie do pańskich zleceń - zaraźliwy uśmiech Dale'a pasował do kanciastej, amerykańskiej szczęki i burzy płowych włosów. Wyhodowany na kukurydzy ideał. Nie dało się go nie lubić.
- Cześć Dalie, Patem się nie przejmuj, bierzemy się od razu do pracy. Siadaj za kółkiem GMC, kluczyki masz tutaj. Jedziemy do kopalni, skoczę tylko na chwile na górę.

W kilkunastu susach nielicujących z powagą właściciela zakładu pogrzebowego, Augustus przeskoczył schody i wpadł do prywatnej części domu. Mariory krzątała się w kuchni, ubrana w czerwoną jedwabną sukienkę w stylu chińskim, tłoczoną w smoki i zawiłe wzory kwiatowe. Skromnie zapięta pod szyję, z charakterystyczna stójką, eksponowała zgrabną nogę w rozcięciu sukni sięgającym niemal biodra.
- Wyglądasz zjawiskowo - wyszeptał szczerze, całując zonę i obejmując ją mocno.
- Ty też jesteś niczego sobie, musisz tylko jeść mniej steków, a więcej warzyw. Dlatego dziś dostaniesz na obiad warzywne chiles rellenos i zupę kukurydzianą - teraz ona wpiła się ustami w męża.
- Mika nocuje dziś u Mirandy, Cathy wyglądała na zachwyconą pomysłem.
- Biedne dziecko, tyle musiała przejść. Na pewno odrobina szalonego towarzystwa naszej córeczki jej nie zaszkodzi. A co u Mirandy? Nadal tak ładna jak w zeszłym tygodniu?
- Nadal piękna, aż się boję że może zbliżyć sie urodą do ciebie, choć trochę to nieprawdopodobne
- dorzucił mrucząc zmysłowo
- Kłamliwy łajdak - Zarzuciła mu ręce na szyję - więc dziś jesteśmy wieczorem sami? Mam taki malutki pomysł który powinien ci się bardzo, ale to bardzo spodobać...
- Nie wiem na pewno czy sami. Jeśli technicy nie naprawią pieca, nie puszczę ich do Salt Lake, wówczas nocować będą też u nas Hollisowie, wiesz rodzina tej dziewczyny której nie możemy pochować. Ojciec się spił, może więc warto dać im coś do jedzenia, moja doskonała kucharko, niech przetrzeźwieje. Do twojego pomysłu wrócimy więc później kochanie, bo na razie muszę jechać do kopalni.
Mariory zesztywniała w jego ramionach.
- Jak to do kopalni?
- Dzwonił szeryf, mamy odebrać i przetrzymać zwłoki górników. Czysto zawodowe sprawy kochanie.
- Uważaj na siebie kotku, mam bardzo złe przeczucia w sprawie tej kopalni. Moja irlandzka prababka miewała takie często i zawsze ktoś potem umierał w okolicy.
- Ty na szczęście jesteś przepiękną amerykanką, nie szamanką z Irlandii, więc nic złego nie może się zdarzyć
- Ale obiecuję, że zdarzy się dużo dobrego wieczorem, jeśli będziemy sami -
kusząco dodała wypinając lekko pupę w jego stronę.
Objął dłonią jej ciągle jędrny pośladek, Przytulił się po raz ostatni i lekkim pocałunkiem pożegnał żonę.

Dale czekał w czarnym vanie przed głównym wejściem. Augie wskoczył na siedzenie pasażera, zapiął pas i podłączył do zapalniczki ładowarkę telefonu. Iphone spisywał się już coraz gorzej pod kątem baterii, ale nie zamierzał go wyrzucać.
- Czemu nie kupi pan sobie nowego, Iphone X to świetna maszyna!
- Nic co nie wyszło spod ręki Steve'a Jobbsa mnie nie interesuje chłopcze. Ruszaj.

- No to ruszam. Witaj wesoła przygodo! - zakończył Dale wciskając pedał, a furgonetka z automatyczną skrzynia biegów zaczęła rozpędzać się na stoku, zmierzając rzeczywiście ku przygodzie w kopalni.
 
__________________
Pусский военный корабль, иди нахуй
killinger jest offline