Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-03-2018, 19:52   #22
merill
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Tony westchnął ciężko słysząc prośbę gospodarza. ”Jak mi się kurwa nie chce?” zajęczał głos w obolałym umyśle. Przepatrywacz nie wiedział co to za cholerstwo pili wczoraj, ale gorąco przysięgał sobie, że więcej tego świństwa do ust nie weźmie. Delikatnie przeturlał Alishię na drugą część posłania, starając się nie zbudzić dziewczyny. Podnosił się na raty, odczuwając w kończynach skutki wypitego bimbru.

Zwlekł się wreszcie z posłania i wstał, rozciągając się i prostując. ”Spałeś już w gorszych miejscach’ - konkludował rozglądając się po wnętrzu ziemianki. Zauważył swój szpej obok łóżka i z satysfakcją stwierdził, że niczego nie brakuje. Podniósł z ziemi pas z kaburą i nożem i zapiął go na biodrach. Bimber łagodzi obyczaje podobno, ale on aż tak nie ufał gospodarzowi, pomijając paskudną fizjonomię, wyglądał na takiego co by mu bez wysiłku mógł skręcić kark gołymi rękami.

Odsunął kotarę i ruszył w stronę prowizorycznej kuchni:-Co mam robić? - głos wydobywający się z jego gardła, był jakby nie jego. Szorstki i bardziej chropowaty niż zwykle, uzmysłowił sobie jak bardzo wyschło mu w gębie. ”Pieprzony kac.”*

Wnętrze które go powitało w dziwny sposób przywodziło na myśl starodawną salę tortur, chociaż było tylko kuchnią… chyba. Przynajmniej widział gary, kubki i całą masę flaszek najróżniejszych kształtów i rozmiarów - od takich wielkości jego dłoni, po parunastu litrowe gąsiory, wegetujące gdzieś pod ścianą.

Stara opalana drewnem albo i węglem kuchnia miała wieloletnią warstwę osadu z sadzy, tłuszczu i tego wszystkiego, co przez ten czas wykipiało i wylało się z garów. Zastawiała ją masa najróżniejszego żelastwa typu szczypce, pogrzebacze, szpikulce i cholera wiedziała co jeszcze i do czego tam służyło. Jedynym kaszlnięciem cywilizacji wydawała się… żarówka, oświetlająca niewielki pokoik pod ziemią żółtym, ciepłym blaskiem, przytłumionym przez warstwę brudu i muszych gówien.

Drugie źródło światła stało po przeciwnej stronie pomieszczenia i też należało do tych elektrycznych, chociaż ono akurat było wykręconym z jakiejś bryki halogenem o ostrym, białym świetle.
- Najpierw morde przepłukać - gospodarz krzątał się przy kufrze, przewalając jego zawartość z nieznośnym hałasem wydawanym przez ocierający się o siebie metal i szkło. Nie patrząc na zwiadowcę pokazał na zostawiony na półce słój z którego raźno zalatywało kwasem - Woda z ogórków. Chyba że chcesz klina. Po jednym i po drugim albo się porzygasz, albo ci się przejaśni w głowie. Tak czy tak pomoże.

- Woda powiedział i drzącymi rękami sięgnął po słoj. Z klinami dał sobie spokój dawno temu. W zasadzie z takim chlaniem jakie zafundował mu wczoraj Greg, dał sobie też spokój dawno temu. Dobry bimber wolał zużywać jako antyseptyk.No to się odkaziles za wsze, kurwa, czasy” - myślał między kolejnymi łykami zielonkawego, kwaśnego płynu.

Odstawił kubek i chwilę czekał na reakcję organizmu. - Chyba się przyjęło - powiedział po chwili do gospodarza z większą już werwa w głosie. - Co tam masz do roboty? - wskazał głową na niemiłosiernie brudną blachę pieca. - Może w międzyczasie powiesz mi co to za robota, o której mówił ten stary cap, Baker? - zapytał Bimbrownika wprost.

- Tam są polana, obok siekiera. Nie odrąb se niczego, nie mam tu apteczki a czymś trzeba w kuchni palić - wielka łapa gospodarza machnęła gdzieś w kąt, pokazując bale grubsze niż udo Benneta. Stały w karnym rządku tuż pod ścianą jak prowizoryczny, metrowej wysokości płot. Obok stała solidna siekiera o wytartym stylisku i lekko matowej głowni ze śladami rdzy przy obuchu.
- Robota polega na porąbaniu belek - Patt parsknął mało przyjemnie, co brzmiało podobnie do kaszlnięcia. Pokręcił głową i odwrócił się w stronę kuchni, dzwoniąc garami w mało subtelny sposób - Co do innych robót to podklepujesz z bajerą pod zły adres. Nie ze mną się ustawiliście, ja się w nic nie mieszam. Lepiej to zapamiętaj.

- Spoko, myślałem, że jak u Ciebie chlejemy, to z Tobą ustawiał nas Greg - dodał na swoją obronę Bennet. Wzruszył ramionami i ruszył we wskazane miejsce. Zważył narzędzie w dłoni i sprawdził czy pieniek służący za podstawę stoi stabilnie. Musiał przyznać, że siekiera była kawałkiem solidnego narzędzia. Zabrał się za robotę, choć z powodu symptomów kaca nie było lekko.

”Na kaca najlepsza ciężka praca” - przypomniał sobie powiedzonko swojego ojca. Parsknął pod nosem układając kolejne polano na podstawie. Wydawało mu się, że Patt nie był zbyt chętny do rozmowy. Ze szczegółami musiał poczekać na ośmiomilowca. Niemniej nie zawadziło podpytać o najbliższą okolicę. - Możesz mi powiedzieć co tam ostatnio słychać w Salisbury? Parę razy przejeżdżałem z karawanami przez miasto, ale jakoś nigdy na dłużej nie zabawiłem” - spróbował nawiązać rozmowę z Bimbrownikiem.

- Gdybym wiedział, że ten kaleka tu przyjedzie wczoraj nie otworzyłbym wam klapy. Wziął mnie z zaskoczenia, dlatego w ogóle tu weszliście. - pobliźniony łysol mruknął pod nosem i ciężko szło wyłapać czy żartuje, czy mówi jak najbardziej poważnie. Z półki nad kuchnią zdjął pleciony z wikliny koszyk i wyciągał z niego pojedynczo kolejne jajka.
- A co u nas słyszeć? - spytał i splunął w otwartą fajerkę. Grzebnął pogrzebaczem i ustawił na niej wysłużoną patelnię słusznych rozmiarów - Stare kurwy nie chcą zdychać, a młode nie chcą dawać jak im nie brzdękniesz gamblem przed mordami - podzielił się przemyśleniami - Skoro byłeś tu parę razy wiesz gdzie iść po plotki.

”Przyjemniaczek w dupę pierdolony” - pomyślał po odpowiedzi Patta. Duszą towarzystwa to on nie był, nic ciekawego od niego się raczej nie dowie. Pozostało mu rąbać drewno i czekać, aż Greg na tyle się ogarnie, że będzie mógł z nim spokojnie pogadać.

Robota szła mu opornie, łeb pękał przy każdym uderzeniu siekiery, rozpaławiając się niczym polana które tak zawzięcie rąbał. W międzyczasie jego mało wygadany towarzysz niedoli dorzucił na patelnię kostkę czegoś białego. W powietrzu rozszedł się zapach topionej słoniny. Dołączył do niego syk i woń cebuli, a potem jajek.

- Zanieś miski - Patt pokazał łyżką na szafkę i cynowe naczynia, wciąż nie odwracając się od patelni w której preparował śniadanie - I budź śpiące królewny. Za pięć minut będzie żarcie.

Wziął ze stołu wskazane naczynia i ruszył w kierunku pomieszczenia, gdzie po libacji odpoczywała dwójka jego znajomych. Rzucił z ulgą miski na prowizoryczny i byle jak sklecony z palet stolik. Z uczuciem ulgi i błogości usiadł na posłaniu obok Alishi. Zarówno ona jak i stary Baker przytomnieli: - Gospodarz zaprasza na śniadanie - powiedział z krzywym uśmiechem.
- Jak mnie łeb napierdala… - powiedział spoglądając spodełba na starego weterana 8 Mili. - Co to za robota Greg? Chyba po takim chlaniu możesz mi już wreszcie zdradzić jakieś szczegóły? - może myślenie o nowym zleceniu jakoś zajęłoby jego obolały umysł, dając wytchnienie od morderczego kaca.

Całe przytomnienie w wykonaniu dwójki wciąż zalegającej na posłaniach raczej przypominało niemrawe podrygi świeżych zwłok, nie do końca stężonych i przejawiających jakieś echo dawnych aktywności. Jednooki nie chrapał, ale i tak komunikatywny raczej nie był. Na słowa zwiadowcy wymamrotał coś, przekręcając głowę w drugą stronę, a zbolała miną którą przybrał mówiłą sama za siebie.

Z drugiej strony Alishia najwidoczniej miała kompletnie inne plany niż wstawanie. Z cichym jękiem boleści wymacała poduszkę i nakryła się nią na głowę.

”Pięknie, pozostało mi czekać, aż wszyscy przyjdą do siebie. Może śniadanie pomoże?” - wtedy ból głowy przypomniał mu, że on sam do stanu używalności jeszcze trochę potrzebuje.

Czas wydawał się ciągnąć leniwie i boleśnie. Dźwięki i hałasy z kuchni działały na nerwy, lecz zapach dolatujący zza zasłony już nie. On akurat pobudzał żołądek do życia, tak samo jak kubki smakowe. Capiło dobrą, sprawdzoną jajecznicą, preparowaną zapewne przez gospodarza podziemnej meliny. Przyjemna woń śniadania przebijała się przez odór przetrawionego alkoholu, potu i piwnicznego zaduchu.

Sam Patt pojawił się zaraz potem, niosąc za rączkę sporej wielkości patelnię. W drugiej ręce trzymał koszyk z pajdami ciemnego chleba i kostką czegoś, co prawdopodobnie było masłem.
- Co jest do cholery?! - warknął rozglądając się po pomieszczeniu. Zaczął od jednookiego, potem obadał wzrokowo Alishię, a na koniec skupił się na zwiadowcy - Miałeś ich obudzić, to takie trudne? - postawił z trzaskiem patelnię na stół, a potem nabrał powietrza i huknął - Wstawać kurwa, żarcie!

Efekt był błyskawiczny. Kobieta na łóżku drgnęła, podnosząc głowę i mrużąc oczy w zbolałej minie, powoli zaczęła się podnosić do siadu.

- Musisz się tak piłować od bladego świtu? - Baker jęknął z wyrzutem ze swojego fotela, przekręcając głowę w stronę źródła hałasu.
- To nie noclegownia. - burknął gospodarz, siadając przy kulawym stoliku i bez czekania na pozostałych, nałożył sobie kopiastą porcję jajecznicy - Macie śniadanie, a potem wypierdalać. Możecie wpaść wieczorem, ale dziś za dnia mam robotę, a nie lubię jak mi się przeszkadza.

Bennetowi aż zadźwięczało w uszach od krzyku gospodarza. Nie zwlekając przysiadł się do żarcia. Miał zamiar jak najwcześniej wyrwać z tej dziury Bakera i Alishię... Miał zamiar dowiedzieć się co za robota na niego czeka, a od wczorajszej doby mitrężyli tyko czas. Ból głowy powrócił pulsując w skroniach.

 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451

Ostatnio edytowane przez merill : 25-03-2018 o 19:56.
merill jest offline