Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-03-2018, 18:36   #96
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Mężczyźni nie zaczepiali ich na szczęście i w spokoju opuścili dom uciech.
- To co teraz? - Charlie zerknęła na swego narzeczonego.
- Teraz sobie będziemy patrzeć - odpowiedział ukochanej rozglądając się swoim nadzwyczajnym toreadorskim spojrzeniem, które zarówno czytało aury, jak wychwytywało najdrobniejsze niuanse. Identycznie słuch oraz węch niczym psa myśliwskiego. - Jakbym się zachwiał lub coś, pomóż mi proszę, bowiem skupię się na wrażeniach zmysłów - wyjaśnił Charlotcie. - Także jednak zerkaj, może coś interesującego akurat będzie - dziewczyna miała za sobą służbę dla korony, przeto mogła mieć doświadczenie przy wychwytywaniu drobiazgów. Pozostawało pospacerować sobie oraz chwytać wszelkie impresje.

Charlie przytaknęła i po tym jak chwyciła wampira pod ramię, ruszyli wokół domu uciech. Najgorsze w tej okolicy było to, że naprawdę na każdym rogu działo się coś. Zdawało się, że każdy zaułek może nadawać się na miejsce schadzki. Na zapleczach stały kubły, a i tam kręciły się jakieś ulicznice, niektóre by się wypróżnić, inne by wypełniać swoje usługi. Dla maga, który był w stanie umieścić zaklęcie w cienkiej obręczy na posadzce, ukrycie czegoś w takim miejscu, było aż nadto banalne. Dlatego właśnie tym bardziej trzeba było obserwować wszystko. Niestety wybitnie mu nie szło. Na szczęście Charlotta wypatrzyła coś nietypowego. Kawałek muru pobliskiego budynku został oczyszczony, a w fugę wciśnięto kawałek metalu. Nie podchodził do niego, nie chciał, żeby ponownie musiał mu pomagać Boyle. Ale popatrzył z daleka, czy to to samo, co na terenie pod znanym pubem. Element był wykonany z podobnego materiału, ale był prostokątny a nie w kształcie okręgu jak w,okrągłej sali. Niestety by dowiedzieć się więcej musiałby użyć nadwrażliwości, a co za tym idzie, dotknąć go. Dlatego właśnie postanowił nie ryzykować, ale po prostu popilnować go spokojnie stojąc. Jeśli magik umieścił go tam, nikt go nie weźmie, bowiem niby dlaczego miałby. Jeśli jednak nie magik, wtedy może przyjdzie oraz zobaczy się kto.
- Poczekajmy trochę - proponował dziewczynie - gdyby nikt się nie pojawił, poprosimy Sylwię, żeby przysłała tutaj jakąś dziewczynę do zerkania na ten właśnie przedmiot. Jednak może wcześniej pojawi się Boyle, wtedy określi przeznaczenie owego czegoś.

Mijały minuty, a nic się nie działo. Niestety z tego miejsca nie widzieli też, czy ktoś podjeżdża od frontu burdelu. Oczywiście wampiry mogły zajechać swymi dorożkami od tyłu, gdzie było drugie wejście do elizjum, albo nawet wysiąść kilka przecznic wcześniej i podejść. Powoli para zaczęła przyciągać uwagę otoczenia. Mężczyźni zerkali z zainteresowaniem na Charlottę, a prostytutki zmawiały się na boku jak tu podejścia Gaherisa i zaproponować mu numerek, co doskonale słyszał dzięki swoim wyostrzonym zmysłom.
- Może.. powinniśmy się rozejrzeć? - Charlie odwróciła wzrok zaraz po tym jak znów napotkała spojrzenie jakiegoś faceta.- Może być więcej takich przedmiotów jak ten.
Trafiła oczywiście.
- Dobrze, teraz wiemy już czego szukać, więc powinno być łatwiej - rzeczywiście warto było potwierdzić lub zaprzeczyć takiej właśnie sytuacji.
Charlie uśmiechnęła się wyraźnie czując ulgę, że ruszą się z tego miejsca. Przytaknęła energicznie i chwyciła wampira ponownie pod ramię. Zaczęli dalej się rozglądać, krążąc wokół burdelu. Szczególnie zwracając uwagę na rzeczy podobne do widzianej uprzednio. Po kilkudziesięciu minutach znaleźli jeszcze 4 podobne obiekty. Wydawało się, że dom uciech znajduje się w centrum wyznaczonego przez nie obszaru.
- To co teraz? - Charlie oderwała wzrok od stalowej płytki.
- Jak miło, tym bardziej Boyle będzie się musiał tym zająć - wymruczał rycerz. - Jak myślisz, trzeba się ewakuować oraz czy trzeba ewakuować innych? Wiesz co, chodźmy do wnętrza, chciałbym zerknąć na naszego magika oraz Sylwię jeszcze.
- Nie mam pojęcia.
- Charlie była wyraźnie zaniepokojona. Przytaknęła jednak i razem ruszyli do środka burdelu. Gdy trafili do właściwego pokoju zastali w nim nie tylko Sylvię i magika, ale też Annę, która musiała przybyć jako pierwsza. Widząc ich pomachała radośnie.
- Wypuścić was na ulicę i po chwili znajdujecie chyba wszystko co sprawia kłopoty. - Widać było, że cieszy się z ich znaleziska.
Uścisnął bardzo serdecznie dziecięcą przyjaciółkę.
- Widaj moja droga, gorzej, że ten budynek jest otoczonym czymś dziwnym, wiec nie wiem, czy nie lepiej ewakuować się czym prędzej. Prawdopodobnie robota magika. Najlepiej, żebyś sama zobaczyła - zaproponował jej.
- Ooo… czymś czyli czym? - Spojrzała na niego zaskoczona. - Możemy się przejść, z przyjemnością zerknę.
- Niebawem powinni przybyć Florence i Boyle
. - Sylvia była już w wyraźnie bardziej marudnym nastroju. - Na razie na wszelki wypadek opróżniłam elizjum.
- Wobec tego chodźmy, ktoś jest bardzo niemiły wobec londyńskiej rodziny
- ruszył prowadząc Malkaviankę poprzez wspomniane miejsca.
Anna w przeciwieństwie do Gaherisa bez zawahania dotknęła i sprawdziła wszystkie znalezione elementy.
- Na pewno to on przy tym majstrował i na pewno to jakieś zaklęcie… tylko co gorsza chyba zrobił to “coś” także w innych miejscach. - Mała wampirzyca pokręciła z niedowierzaniem głową. - Wracajmy do środka, trzeba ustalić co dalej.
- Obawiałem się tego ruszyć
- przyznał Gaheris. - Cieszę się, że tutaj jesteś - potwierdził. Szedł przy tym za nią dumając, właściwie co powinni uczynić. Istotne było przesłuchanie magika, jednak do tego niezbędny był właśnie Boyle. Tym razem w pokoju oczekiwała ich także Florence, ubrana w przepiękną kreację wieczorową. Wyraźnie zirytowana wpatrywała się w otumanionego maga. Boyla jeszcze nie było ale w sumie on miał najdalej.
- I to na moim terenie. - W jej słodkim głosie dało się wyczuć gniew. Gniew, którym pomalutku przesiąkało pomieszczenie.
- Nie tylko na twoim i chyba nie tylko w tym miejscu na twoim. - Anna podeszła do nieprzytomnego mężczyzny. - Nie wiem co robią elementy rozlokowane wokół budynku, ale wiem, że zrobili coś podobnego, także w innych miejscach.
- Paskudztwo
. - Florcence przytaknęła ruchem głowy. Najwyraźniej Charlie opowiedziała jej o ich znalezisku. - Trzeba go stąd zabrać. Nie powinien być w elizjum… trzeba będzie go zabić.
- Albo trochę namieszać mu w głowie. - Anna wzruszyła ramionami.
- To on namieszał w głowie tamtym wampirom. - Florence prawie warknęła. - Jakie mamy szanse na jakiekolwiek zmiany w tej jego łepetynie?
- Jeśli masz moja piękna Starsza na myśli, zmiany fizyczne, dałoby się tego dokonać choćby butelką. Natomiast psychiczne wtedy, gdyby go jakoś osłabić. Gwarantuję, iż po wypiciu litra whisky bardzo ciężko opierać się czyjemukolwiek wpływowi. Aczkolwiek najchętniej namieszałbym mu, wypuścił, żeby zrobić ukrytą broń przeciwko Tarquinowi
- zaproponował. - Nie jestem tak dobry przy tym, ale gdyby go przesłuchać, przerobić, wypuścić, żeby przywalił tamtemu, byłoby optymalnie. Jeśli oczywiście to możliwe, bowiem jeśli nie, to już przesłuchać oraz oddać Boylowi do podjęcia decyzji. Może dzięki temu potrafiłby opracować jakieś remedium.
- Pytanie czy Tarquin już nie wie, o tym że go przechwyciliście
. - Florence westchnęła. - Gdzie ten cholerny mag.
- Czyżby o mnie mowa
? - Jak zwykle radosny Boyle wkroczył do pokoju. - Och już miałem nadzieję na jakąś orgię, gdy wezwano mnie do domu uciech, a tu jeden facet na łóżku i wszyscy w ubraniach. - Udał rozczarowanie i podszedł do nieprzytomnego mężczyzny. Widząc go zmarszczył brwi i obejrzał się na Gaherisa, jako że to na jego wezwanie przyjechał. - Co się tutaj wyrabia?
- Sam zobacz drogi przyjacielu
- niewątpliwie mając taki dług był Wiedeńczyk dla Gaherisa przyjacielem. - Ten pan to ów magik, który niestety uległ chwilowemu chciejstwu, dlatego dało się go schwytać znienacka. Dodatkowo wokoło jest ustawiony jakiś zestaw magicznych inkantacji, znaczy dookoła budynku, zaś istnieje jeszcze przypuszczenie, że podobna kwestia może dotyczyć pozostałych miejsc. Doskonale wiec widzisz, ze dla ciebie roboty jest wbród.
- Jakich miejsc
? - Boyle obejrzał się na na resztę wampirów.
- Elizjum poludniowe, Carlton club, domy kilku wampirów… - Anna spokojnie wymieniła to co musiała zobaczyć w swojej wizji.
- Jak wyglądają te “magiczne inkantacje”?
- No nie wiem właściwie, bowiem przypominało kawałek metalu wciśniętego pomiędzy blokami, tam gdzie występuje łącząca fuga. Chodź zresztą zobacz sam te tutaj obok
- wspomniał Gaheris przybyłemu Wiedeńczykowi.
- Jakbyście mogli je wyciągnąć. - Boyle przysiadł na łóżku. - Chciałbym chwilę porozmawiać z tym panem na osobności. Jeśli wyjmiecie te elementy z ich lokalizacji zaklęcie, czymkolwiek jest, powinno przestać działać.
- Jeśli tak, nie ma problemu. Wobec tego miłej rozmowy, zaś ja mogę iść powyjmować to
- skoro Malkavianka spokojnie dotykała owych kawałków metalu, wobec tego on chyba mógł uczynić identycznie. Ponadto pewnikiem Boyle wyglądał pewnie. Oznaczało więc to brak jakiegokolwiek niebezpieczeństwa dotyczącego magii.
Gdy wszyscy poza Boylem opuścili pokój Florence skupiła się na wydawaniu poleceń Sylvi. Z tego co usłyszał wampir, chciała by córka jeszcze tej samej nocy sprawdziła kilka innych lokalizacji. Przerwała tylko na chwilę spoglądając na Gaherisa.
- Jakbyś wykonał prośbę tego magika, byłabym wdzięczna. - Uśmiechnęła się, ale widać było że jest zdenerwowana.
- Oczywiście chętnie - rzeczywiście ruszył wyciągnąwszy wpierw rękę do Charlotty. Lubił przebywać ze swoją ukochaną wszak, ponadto dziewczyna miał naturalna bystrość oraz odpowiednie doświadczenie. Właśnie taka praca, jaką wcześniej miała, musiała nauczyć ghulicę umiejętności obserwacji. Ostatecznie jedynie ona wypatrzyła odpowiednie miejsca. Później planował powiedzieć, iż wie, skąd dokonywano obserwacji.

Piękna Charlie chwyciła podaną dłoń i ruszyła za narzeczonym. Odezwała się dopiero gdy wyszli na zewnątrz.
- Odniosłam wrażenie, że zrobiło się nieprzyjemnie. - Osłoniła pod płaszczem nóż, który dostali z kuchni, by ułatwić sobie wyjmowanie elementów z muru. Jak na hasło Gaheris znów poczuł tą obecność, była bliżej.
- Dziwisz się? Hm, obserwuje nas - dodał cicho. Ponownie się skupił usiłując wyczuć. Znał ją, wiedział czego szukać, ale jakby nie było, takie sprawy nie należały do specjalnie łatwych.

Ktokolwiek tutaj ich obserwował był dużo bliżej. Jednak przy wszechobecnym hałasie i poruszeniu ciężko było mu ocenić gdzie tym razem kryje się obserwator. Gdy podeszli do murku, Charlie podała mu nóż.
- Zajmę się tym, zerkaj proszę, gdyby pojawił się ktoś niezwykły jakoś - jedno pracuje, drugie obserwuje. Normalna kwestia. Wziął narzędzie więc wydłubując metal.
Gdy wydobywał ostatni z elementów, niepokojące odczucie zniknęło, a chwilę po tym od strony elizjum doszedł do nich potężny huk. Przestraszeni obejrzeli się odruchowo. Przynajmniej takim był wampir. Uff. Co się stało. Gaheris skoczył do środka budynku. Gdy wpadli do budynku natrafili na wielki zamęt. Dziewczęta i ich klienci, nieraz prawie nadzy, wybiegali wpadając na starających się dostać do środka Gaherisa i Charlottę. Usłyszeli krzyk i niestety oboje rozpoznali do kogo należał. Gdzieś tam ktoś coś zrobił Boylowi. Przyśpieszył pędząc do elizjum. Jeśli ktokolwiek cokolwiek robił Wiedeńczykowi, będąc zajęty nim wystawiał się na dodatkowy atak. Będąc na korytarzu prowadzącym do pokoju, w którym zostawili obu magów, wampir wyczuł ciepło. Gorąc nieprzyjemnie drażniący drzemiącą w nim bestię. Mógł uczynić więc jedno, gwałtownie przyśpieszył ruchy, żeby maksymalnie skrócić przebywanie przy ogniu, którego obawiał się jak każdy przyzwoity wampir.
Przyspieszając pozostawił Charlie w tyle. Gdzieś za sobą słyszał tylko stukot jej obcasów. Gdy wpadł do pokoju trafił na prawdziwe piekło. Paliły się meble i tapeta. W jednej ze ścian ziała wielka dziura. Na ziemi leżał zakołkowany Boyle jednak nigdzie nie było śladu po schwytanym magu. Póki co nie było jednak czasu na nic. Ogień wywoływał przerażenie. Złapał więc Wiedeńczyka za fraki oraz dopalajac swoją wampirzą siłę wybiegł. Odkołkowanie mogło chwilkę poczekań. Szlag! Wprawdzie magik zwiał, jednak jak nie teraz, może kiedy indziej. Dorwą łajdaka.

Burdel w burdelu. Szaleństwo dymu, oparów i kaszlu. Najwspanialsi gentlemani w fikuśnych majtasach po kolana oraz z parasolkami w ręku, cylindrami na głowach. Wydostawali się na zewnątrz próbując ucieczki. Podobnie dziewczyny. Pół nagie, pół ubrane, poszukujące wyjścia w ciemnej od dymu przestrzeni, którym nikt nie chciał pomóc. Wampiry mogłyby, ale obawiały się dymu. Gdzieś była krew, musiała być skoro mieli elizjum. Potrzebował na gwałt. Dla Boyla najbardziej. Po wykołkowaniu mógł zdeczka oszaleć, więc szybka dawka krwi bardzo pomogłaby. Gdyby tylko znaleźć coś takiego oraz wziąć jakąś butlę czy dwie, choćby do obszernych kieszeni smokingu.

Charltta oraz Gaheris biegli do wyjścia. Jakaś dziewczyna rozkaszlała się omdlewajac. Rycerz wpakował ją pod pachę, bowiem pod drugą niósł Wiedeńczyka. Charlotta pomogła jakieś kolejnej. Gdzieś drzwi były zablokowane. Pewnie wypaczyły się od ciepła, albo po prostu klucz wypadł. Przerażeni ludzie wewnątrz walili niczym opętani. Gaheris wywalił je kopniakiem, ażeby mogli uciec. Potem dalej, szybciej na zewnątrz, aż wreszcie udało się. Teraz odkołkowanie Boyla, ale wcześniej, szybkie rozejrzenie się. Gdzie jest Malkawianka, Florence oraz gdzie są wrogowie oczywiście?

Niestety główna część elizjum znajdowała się w podziemiach i tam pewnie przechowywane były zapasy krwi. Ta myśl uderzyła wampira tak jak wiadro zimnej wody wylane wprost na wychodzących z budynku ludzi. Nigdzie nie było widać Florence, za to jej córka nadzorowała akcję gaszenia pożaru swym wyraźnie wspartym prezencją głosem. Nie widać było żadnych wrogów.
- Gdzie Florence, gdzie reszta? - krzyknął do niej rycerz. Może coś się stało. Szlag! Dali ciała. Jeśli miała kłopoty, musiał pędzić pomóc. Jakby nie było, nie chciał tracić towarzyszki wspólnych trójkątno - czworokątnych igraszek.
- Ktoś podłożył ogień w rezydencji! - Sylvia jakimś sposobem przekrzyczała się przez wszechobecny harmider. - Anna poleciała sprawdzić co z Carlton Club.

Spośród wymienionych przez Malkaviankę domów wampirzych nie było rezydencji księcia. Tam mogli go ożywić bez jakiegoś narażania. Rycerz nie chciał, żeby oszalały Boyle kogoś utłukł, chyba że … niestety akurat, nic nie było otwarte, żaden sklep, gdzie możnaby się zaopatrzyć w jakieś króliki. Skoro rycerz mógł je wcinać, Wiedeńczyk także. Jednak póki co była to bezprzedmiotowa sprawa.
- Charlie, odejdźmy nieco - poprosił. - Idź złapać dorożkę oraz ruszamy do rezydencji księcia, gdzieś, gdzie będziemy mogli wybudzić Boyla.
Piękna Charlie zerknęła na niego. Pomogła jeszcze usiąść wyprowadzonej kobiecie.
- Będziemy musieli gdzieś odejść. Konie nie podejdą tak blisko ognia. - Wskazała w kierunku gdzie musiał się znajdować postój dorożek.
Rycerz uznał bowiem, że dorożkarza się potraktuje dominacją, iż zapomni szczegółów.
- Wybywam - krzyknął do Sylwii, żeby wiedziała, że wszystko dobrze. Mógłby popytać się o krew, ale przy takim zamieszaniu byłoby to istne szaleństwo.

Wampirzyca tylko przytaknęła ruchem głowy i wróciła do wydawania rozkazów. Ruszyli szybko gdzieś na bok. Okrył Wiedeńczyka jakimś płaszczem, żeby nie było widać kołka. Odeszli nieco. Gaheris rozglądał się ciągle badając przestrzeń. Wreszcie poprosił Charlottę, ażeby wezwała dorożkę. Charlie oddaliła się szybkim krokiem. Wokół panowało niezłe zamieszanie. Ludzie biegli z wiadrami w stronę płonącego budynku. Po dłuższej chwili przejechał też wóz, który chyba był do tego przystosowany, zaraz po nim podjechała dorożka z siedzącą w środku Charlottą.
- Znajomy słabo się poczuł. Jedziemy do znajomego lekarza - rzucił jeszcze woźnicy miejsce niedaleko siedziby księcia, aczkolwiek nie pod samą siedzibą oraz wniósł Boyla. - Proszę pędzić, podwójna stawka.

Jadąc zauważyli, że Londyn oszalał. Wokół widać było unoszący się nad dachami dym, niewielkich pożarów. Gaheris mógł tylko przypuszczać, że to inne leża wampirów. Gdy już mieli przekroczyć granicę Westminsteru zatrzymała ich gwardia.
- Nie ma przejazdu.
- Cóż się stało? Muszę się dostać
… - rzucił odpowiednią okolicą. - Można przejść tam pieszo, czy pański dowódca może wydać pozwolenie?
- Palą się budynki izby lordów. Mój dowódca nadzoruje gaszenie
. - Gwardzista niemal odwarknął.
- Dobra! Słusznie - wydał polecenie woźnicy - objeżdżamy kolejnym mostem. Bardzo nieciekawie wyszło.
- Kochanie
… - Charlie była wyraźnie zaniepokojona. - … co jeśli zaatakowali też moje mieszkanie?
- Nic, jesteś tutaj. Kamienicy nie mogli zburzyć, co najwyżej się włamać, stwierdzić, iż nikogo nie ma oraz pójść sobie. Hm, mam pomysł, jeśli pali się także u księcia to ruszymy gdzieś na boczek, kupimy ze 20 królików, zamkniemy je razem z Boylem, od kołkujemy wyskakując na zewnątrz oraz zamykając drzwi. Po jakimś czasie otworzymy. Powinien się pożywić na tyle, że będzie już względnie normalny.
- Obawiam się, że mogli ją podpalić
. - Charlie zerknęła na dym unoszący się nad Londynem. - A panna Dosett? Nie wiem gdzie dostaniemy teraz króliki… jest środek nocy. Może… poprosić kogoś z jego ludzi i zabrać go do pałacu? - Wyraźnie się martwiła.
- Masz głowę. Woźnico, zmieniliśmy plany. Biorąc pod uwagę całe zamieszanie jedziemy pod Londyn. Wiem, że daleko, ale dostaniesz wynagrodzenie odpowiednie. Ruszamy … - podał adres pałacu Boyla. -Natomiast twoje mieszkanie raczej wątpię. Kamienice stanowczo się nie lubią palić. Nawet więc, jeśli próbowali, murów nie ruszą, popala tylko meble. Wiem, że przykre, ale meble się da nabyć, natomiast inne kwestie bywają cenniejsze.
- Ja… obawiam się o coś innego niż meble
. - Uśmiechnęła się słabo do wampira. - Pojadę sprawdzić.
- Dobrze, jedźmy
- skrzywił się bardzo mocno. - Ponowna zmiana - rzucił dorożkarzowi podając adres Charlotty.
- Mogę pojechać sama… - kobieta niemal szepnęła. Obecność wampira wyraźnie dodawała jej otuchy.

Wewnątrz dosyć był zirytowany, propozycja jej zaś kompletnie słaba: niby jakim sposobem powstrzymałaby choćby osoby podpalające, jeśli byłoby ich kilka.
- Jedźmy - powiedział szybko. Zastanawiał się, jak można pomóc Boylowi skoro na razie jeździli wszędzie nie tam, gdzie była jakakolwiek krew. Woźnica mógł znacznie przyspieszyć, ruszając w kierunku innym niż Westminster. Widać centrum polityczne Londynu stanowiło teraz epicentrum kłopotów. Krwi było mimo wszystko sporo. Oszalałe od ognia konie tratowały ludzi, inni starali się im pomóc. Do tego cały czas mijali kogoś biegnącego z wiadrem. Wydać się mogło, że płonie cały Londyn, ale wprawne wampirze oko dostrzegało celowość tych działań. Znał te lokalizacje. Część pokazała im Anna podczas ich wspólnego spaceru. Ktoś atakował londyńskie wampiry i sądząc po ilości dymu, obawy Charlotty mogły być jak najbardziej słuszne. Tyle że do podpalenia takiej ilości siedzib potrzebny był batalion ludzi oraz ślepota policji. Dlatego właśnie uważał rycerz, ze owe podpalenia to raczej polegają na wrzuceniu czegoś oraz ucieczce. Od biedy jeszcze takie coś mogło się udać, bowiem jakby nie było, magik mógł być gdzieś, jednak nie wszędzie. Jednak do odparcia magika potrzebowali własnego magika, którego mieliby, gdyby właśnie nie jechali do mieszkania Charlotty. Oczywiście pewnie niepokoiła się, jak pani Dosett oraz dziewczyna, jednak jeśli było tam źle, to musiałby być potworny pech. Zaś przygotowujący atak musiał mieć nieograniczone środki.

Jednak kiedy wjechali na drogę prowadzącą do kamienicy Gaheris zdał sobie sprawę, że chyba trafił w sedno. Mieli pecha… cholernego pecha. Kamienica, w której mieszkała Charlotta była właśnie gaszona, przez zbiorowisko sąsiadów i różnych służb. Po drugie stronie ulicy, w bezpiecznej odległości stały panna Dosett i Sally. Obie osmalone, trzymały w rękach księgi, które Gaheris bez trudu rozpoznał. Spędził wiele wieczorów studiując ich zawartość gdy przygotowywał się do zarządzania bankiem. Charlie wyskoczyła z dorożki nim ta się zatrzymała i szybko podbiegła do obu kobiet. Widać było, że martwiła się o nie dużo bardziej niż o trzymane przez nie, tak naprawdę, bezcenne papiery. Wtedy też coś przyciągnęło uwagę wampira. Charakterystyczne lśnienie nietypowe raczej dla wypełnienia między cegłami. Nie był pewny ale dałby sobie rękę obciąć, że to identyczny metalowy element jak przy elizjum.
- Pakuj je tutaj - krzyknął do Charlotty Gaheris - wynosimy się - sam planował jeszcze wyskoczyć przed wyjazdem, wyjąć owe kawałki metalu, ażeby mógł je zbadać później Boyle. Powinno być szybko. Pierwszy zresztą nawet poszedł bez problemu. Błyskawicznie ruszył za jakimś kolejnym, mniej więcej gdzie powinien być. Jeśli nie potrafiłby odnaleźć pozostałych naprawdę bardzo prędko, chciał olać oraz spływać stąd. Jednak kolejne dwa udało się znaleźć natychmiast niemal. Mniej więcej pamiętał ich rozkład przed elizjum. Dookoła był wrzask, tumult oraz ogólny rozgardiasz, przeto wszystko trochę trwało. Kolejne dwa chowały się bardziej sprytnie, ale po kwadransie miał wszystkie. Naprawdę chciał stąd spierd …… W tym czasie Charlie pomogła wsiąść do dorożki, wyraźnie zmęczonej pannie Dosett i roztrzęsionej Sally.
- Dobra - Gaheris wpadł wreszcie do środka powozu - jedźmy. Nasz przyjaciel słabo się czuje, nie zwracajcie na niego uwagi - Boyle okryty nie chwalił się na pierwszy rzut ucha swoim kołkiem.

Kobiety chyba nawet nie zauważyły milczącej, przykrytej płaszczem postaci. Panna Dosett gdy tylko Charlie przejęła od niej księgi, niemal się osunęła. Przytrzymała ją Sally i tak starsza pani mogła się chociaż przespać. Widać było, że jest wykończona, prawdopodobnie mógł jej też trochę zaszkodzić dym. Charlie obserwowała ją ze szczerą troską i tak w milczeniu dojechali do rezydencji Boyla.
 
Kelly jest offline