Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-03-2018, 19:16   #23
Autumm
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację


Piąty przeciągnął się powoli, wystawiając ze śpiwora najpierw długie, kościste ramiona, a potem pogięte, chude nogi. Stawy strzeliły, kiedy kręcił głową i ruszał barkami, powoli i z namysłem rozciągając wszystkie członki, nieco skostniałe od porannego chłodu i wilgoci.

Nie był najmłodszy; poprzednie życie i długa droga, jaką odbył w tym wcieleniu odcisnęły się na nim wyraźnym piętnem i dlatego w głębi duszy był wdzięczny swojej przewodniczce, że dała mu się wyspać; po nieustannej jeździe bezdrożami jego ciało nie regenerowało się tak szybko i musiał porządnie wypocząć... a i tak, choć zgięte od manetek palce wróciły do sprawności, dupa od wygniatania na siodle bolała go nadal.

- Nie pada? Bóg dał nam kolejny wspaniały dzień! - zawołał za kobietą, trochę żartując, a trochę nie. Swój fach spełniał głównie w miastach i osadach, miejscach, gdzie dla wędrownego kaznodziei zawsze znalazło się wygodne łoże w pokoju gościnnym i hojność gospodarzy. Długie pielgrzymi i podobne im wyprawy nie były mu w żadnej mierze obce, ale cóż, prawdę mówiąc ostatnio odwykł od spania w polowych warunkach, dlatego nawet drobna poprawa pogody szczerze go cieszyła.

Wciągnął buty, ziewnął szeroko, pokazując całemu światu imponujące braki w uzębieniu uzupełnione tanim tombakiem, podrapał się po głowie i rzutem oka zrobił szybką inspekcję stodoły. Niczego nie brakowało; graty były w tym miejscu, gdzie je położył, strzelba zakopana pod sianem zaraz koło śpiwora, a skórzany kowbojski kapelusz razem z kurtką nadal grzecznie wisiał na kołku. Na “honorowym miejscu” - kawałku budynku, gdzie ostał się fragment pięterka, tworzący coś w rodzaju daszka - stał jego motor, który - co z ulgą stwierdził, przejeżdżając palcami po karoserii - był tylko wilgotnej od porannej rosy, a nie ucierpiał zbytnio od deszczu. Rzeczy mogły moknąć - kiedyś się je ostatecznie wysuszy - ale jakby maszyna nie chciała odpalić z powodu wody, to byliby załatwieni na dobre...

- Niech będzie pochwalony! - zawołał, też wychodząc przez próg, w stronę ogniska. Odwrócił głowę w kierunku słońca - a raczej miejsca, gdzie powinni być, zgadując po kierunku padającego zza mgły światła - przeżegnał się, pochylił usta i pocałował wydobyty spod koszuli krzyż. Niezależnie od tego, jak bardzo dziwnie Pereira na niego patrzyła, to był właśnie właściwy sposób na rozpoczęcie dnia, choć kubek kawy był też szaleńczo kuszący i też miał swoje zalety, musiał to przyznać.

- Masz ochotę na... kaczkę po syczuańsku czy... pikantną wołowinę? - spytał sięgając do torby i czytając etykietki z wyciągniętych na chybił-trafił puszek - Powojenne żarcie, więc i tak to pewnie jeden pies... ale może masz smaka na któregoś szczególnego?

Odpowiedziało mu głośne parsknięcie w wesołej tonacji, po którym blondynka kucająca przy ogniu wykonała mu salut tlącą się gałęzią do tej pory służąca jej do dziubania między płonacymi polanami.


Nad ogniskiem ustawiła stelaż, do którego przyczepiła kociołek i to z niego dobywał się intensywny aromat kawy.

- Na wieki wieków. - odpowiedziała wrzucając dymiący badyl między inne dymiące badyle, a następnie pokazała zapraszajacym gestem na prawie że suchą glebę obok siebie. Poczekała aż skończy swoje rytuały, w międzyczasie zajmując się pierwszą podstawową zasadą zaczynania dnia - kubkiem kawy.
- Zjem wszystko co nie wygląda jak ten szajs. - mruknęła, ruchem głowy pokazując na drzwi obory. Wysoko nad nimi przybita nożem dyndała jaszczurka. Niby nic niezwykłego - Piąty widział sporo tych gadów przez swoje życie, ale ten konkretny egzemplarz miał dwie głowy, jaskrawożółte ubarwienie i był długości jego przedramienia.
- Albo po czym nie zmienię się w podobny szajs... - dopowiedziała z szerokim wyszczerzem, wyciągając w kierunku towarzyszka obtłuczony kubek pełen ciemnego, aromatycznego płynu.

- Amen. - mężczyzna poważnie uniósł jeden palec do góry, odczekał chwilę i dopiero potem znów się poruszył, rzucając łowczyni losową puszkę i przysiadając się chwilę później do ognia, od razu łapiąc za kubek.
- Nawet jeśli to był pies... - kiwnął brodą na puchę, mrugając porozumiewawczo okiem - To na pewno był porządny teksański kundel. Wielki jak cielak, same mięśnie i zdrowy jak byk! - zaśmiał się chrapliwym głosem - Tego akurat można być pewnym. U nas na Południu mało którą rzecz traktuje się równie poważnie jak porządne mięso. No, może poza wiarą, końmi i strzelaniem do czarnuchów... znaczy, mutantów.

Pereira zarechotała na całego, odchylając kark do tyłu i mrużąc z uciechy oczy. Szybkimi ruchami rozparcelowała puszkę, odbijając jej denko nożem.

- Czarnuch, mutas - jeden chuj. Dlatego jak pójdę na emeryturę… no jak się dorobię, to zamieszkam u was w Teksasie. Kupię ranczo, dobrą kobyłę i zainwestuję w sprzęt rusznikarski. - nawijała wesoło, grzebiąc paluchem w puszce - Ogarnę muszkiet i będę jeździła polować na te czarne gówna póki ich łbami nie ozdobię wszystkich żerdzi w płocie dookoła mojej ziemi. A kurwa ogarnę sobie z osiem hektarów. - parsknęła, nabierając palcem mięsem masy i pakując go do ust. Zaraz też zamruczała, przymykając oczy z wyraźnej przyjemności.
- Dobry ten pies. Na pewno nie był czarny. Czarny by zaraz gównem zalatywał. - dopowiedziała z pełnymi ustami, biorąc się dziarsko za nabranie kolejnej porcji - Myślisz że dużo się tu tego kręci? - zrobiła głową kolisty ruch, wskazując okolicę.

- Mutantów... czy tych drugich? - Piąty siorbnął kawę - Na bagnach zawsze się zło lęgnie, prawda? - zamyślił się - Nigdy nie miałem z nimi zbyt wiele do czynienia, więc nie wiem. Z ludźmi mam dość zmartwień, żeby jeszcze szukać mutasów. - wyszczerzył zęby, ale zaraz spoważniał - Na przykład ludźmi, którzy grzeszą nienawiścią. U Pana będziemy sądzeni za nasze uczynki, a nie za to, jakiego koloru się urodziliśmy. Jezus przyszedł dla wszystkich, nawet Żydów. Więc i dla czarnuchów też. Uważaj na swoje słowa i czyny, siostro. Gniew, nienawiść często prowadzą na manowce, gdzie już czyha Zły! - wbił w kobietę skupione spojrzenie, chwilę patrząc na nią zupełnie nieruchomymi oczami, połyskliwymi jak u martwej, chorej ryby. Jego głos opadł do hipnotyzującego szeptu. Ale zaraz na jego wargi wypłynął znów serdeczny uśmiech, jakby cała ta sytuacja sprzed chwili się nie wydarzyła - Wspaniała kawa! - powiedział serdecznie - Jeszcze pół kubka i niech mnie biorą wszystkie mutanty świata, po takim napitku dam im na pewno radę…

- Dobra, może i Pan przyszedł do Żydów, ale Żydzi jeszcze są normalni. Bycie czarnym to mutacja, a mutantów się usuwa! - kobieta wyłożyła prostą jak konstrukcja cepa ideologię, rozsiadając się wygodniej z nogami wyciągniętymi do ognia. Wydawała się odporna na psychologiczne zagrywki, albo dobrze udawała. Oblizała palec i znów zanurzyła go w puszce.
- Ja tam ich nie nienawidzę. Mogło by ich nie być, ale są. To sprzątam. Co za różnica jak bardzo pokrzywionego albo czarnego? Gambel musi się zgadzać. - puściła Piątemu oko, unosząc kubek do góry w toastopodobnym geście.
- Pij więc zanim wystygnie, a potem zwijamy manele i lecimy do miasta. Już niedaleko. Czerwonego dywanu pewnie nie rozwiną, ale gorącą kąpielą i suchym miękkim wyrem nie pogardzę, nie wiem jak ty.

- Cóż, Bóg i tak rozpozna swoich na końcu, prawda? - mężczyzna wyszczerzył zęby - Padre będzie miał dla nas wszystko przygotowane - poklepał się po piersi, gdzie w wewnętrznej kieszeni kurtki spoczywał bezpiecznie złożony na czworo list od ojca Jasona, wezwanie, które zapoczątkowało tą całą wyprawę - Kto pokłada nadzieję swoją w Panu, temu nie zostanie odmówiona pomoc i gościna... ani miękkie łóżko. - mrugnął okiem do dziewczyny, podrzucił w ręce wciąż nieotwartą puszkę i schował ją do torby. Ale za to nalał sobie jeszcze trochę kawy - Mówiłaś, że jakieś dwie, trzy godziny jeszcze? - zapytał - Zostanę przy chlebie w takim razie. Post dobrze robi duszy.

Z wciąż parującym kubkiem Piąty wrócił do stodoły, powoli pakując rzeczy i przytwierdzając ja paskami do motoru. Nie spieszył się; do wioski było w miarę blisko, a im dłużej słońce stało na niebie, tym większa szansa, że w końcu rozproszy się ta zdradziecka mgła. A podróż po bezdrożach miała to do siebie, że łatwo można było wpaść w jakąś dziurę - albo być zmuszonym do nagłej zmiany kierunku - a w takich przypadkach szpej miał tendencję do odpinania się i zostawania na ziemi. Dlatego mężczyzna pracował w skupieniu i tak długo, jak było trzeba; zawołał Pererię na “przejażdżkę” dopiero wtedy, kiedy w kubku nie było dawno już kawy, a on sam miał absolutną pewność, że wszystko jest w porządku i gotowe do drogi. Sugestie kobiety o mutantach dały mu jednak do myślenia; teraz, zamiast zwykłego śrutu, w magazynku strzelby grzecznie leżały sobie gilzy wypełnione większym kalibrem kulek, na wypadek gdyby też coś większego chciało się z nimi “zaprzyjaźnić”.

W międzyczasie łowczyni też nie próżnowała. Zwinęła ich prowizoryczne obozowisko, rozgrzebując popiół z ogniska i maskując ślady ich nocnej obecności. “Na wszelki wypadek” jak zwykła mawiać. Poznali się na tyle, by Piąty wiedział, że nie lubiła zostawiać po sobie wizytówek, mogących naprowadzić kogokolwiek na ich ślad, ani dać wskazówek na temat przyzwyczajeń, choćby chodziło tylko o przygotowanie miejsca na nocleg. Po krótkich akrobacjach wyciągnęła też nóż znad wejścia, pozwalając padlinie spaść na trawę i tam gnić w spokoju, jak na mutanckie ścierwo przystało.

- No coś koło tego - doprecyzowała kwestię długości podróży, dowalając na motor własne bambetle i mocując je starą linką. - Wolę myśleć z zapasem, gdyby miało po drodze coś się spierdolić. Ten twój znajomek mam nadzieję… - zrobiła krótka przerwę, prawdopodobnie dobierając we łbie odpowiednie słowa. Splunęła na trawę i przełożyła nogę przez maszynę, sadzając kuper wygodnie za kierowcą - Czaję posty dla duszy, ciała i zbawienia, ale jak u niego zadekujemy chyba nie będzie się patrzył krzywo na dwa koce na wyrze, albo gorącą, krwistą padlinę na talerzu. Zjem korzonki, ale kurwa nie jako cały posiłek. Z warzyw najbardziej lubię kiełbasę - parsknęła, chwytając boki mężczyzny aby nie spaść po drodze - Jedź prosto do przecinki, a potem na lewo. Musimy się dostać na wschód.

Mężczyzna nie odpowiedział, kiwnął tylko głową. Przekręcił manetkę, wsłuchując się czy silnik pracuje równo i naciągnął na twarz bandanę. Z zasłoniętych ust popłynęły słowa, początek modlitwy:

- O Panie, wyprostuj moją drogę...

Ale reszta zginęła w szumie pracującego silnika. Prowadzony pewną ręką motor wykręcił eleganckie kółko na rozmokłej glebie, gładko przeskoczył mały rów oddzielający stodołę od biegnącej niedaleko dróżki i ruszył dziarsko w dzicz, snując za sobą sino-niebieski opar spalin. Ruszyli do Salisbury.

Maszyna szła gładko, mrucząc nisko silnikiem i rozsiewając za sobą sine obłoki o zapachu palonej benzyny. Kolejne metry rozmiękłej ziemi uciekły pod kołami, a Piąty mógł poczuć wiatr we włosach, chłostający pobrużdżone policzki resztkami wiszącej w powietrzu wilgoci. Wyjechali na starą przecinkę, na której wczoraj zakończyli trasę i ruszyli przed siebie, we wskazanym przez łowczynię kierunku. Polana zmieniła się w gęsty las, ciągnący się przez dobre dwie mile - cichy, nieprzychylny. Sługa boży miał wrażenie, że gdzieś z kłębów białego oparu obserwują ich czyjeś oczy, skryte bezpiecznie między mleczną zasłoną i zielonymi liśćmi. Pereira jednak nie wyglądała na zaniepokojoną. Trzymała się go mocno i nuciła pod nosem, wybijając mu paluchami na żebrach rytm siedzącej jej w głowie piosenki aż do chwili, kiedy las zaczął się przerzedzać, oddając pole łąkom i młodym, rachitycznym krzakom, rozsianym na płaskim terenie niczym pryszcze na obliczu dojrzewającego nastolatka.

Wraz z pewniejszym terenem pojawiły się pierwsze oznaki zbliżającej się cywilizacji. Wpierw minęli jedną, po paru minutach było już ich całe stado.


Mokre, włochate owce, pasły się przy poboczu. Na dźwięk ryku silnika uniosły bardzo powoli głowy, gapiąc się w milczeniu na nadjeżdżającą maszynę. Było ich sporo, część ginęła we mgle przez co nie szło ich policzyć. Żadna z nich nie wydała z siebie najmniejszego beku, czy meczenia. Wodziły głowami za dwójką ludzi w absolutnej ciszy, a nikłe promienie światła odbijały się od ich szklistych jak u lalek oczu.
- Patrz tam! - nagle Pereira mocniej ścisnęła pas towarzysza, wrzeszcząc mu do ucha aby przekrzyczeć warkot silnika. Wyciągnęła rękę pokazując na przeciwne do owiec pobocze. W odległości kilkudziesięciu metrów od nich leżał kształt - zwinięty w embrion i podejrzanie humanoidalny. I nieruchomy.

Owieczki... kaznodziei pod bandaną na usta wypłynął uśmiech. Lubił te zwierzaki; czyż sam nie był pasterzem, posłanym przez Boga by doglądał i strzygł ludzkie stadko? Zwierzęta gospodarskie oznaczały też obecność ludzi, farmerów, a obecność farmerów oznaczała, że będą mogli liczyć na coś ciepłego do zjedzenia, co nie jest podejrzaną konserwą... Te błogie myśli przerwała nagle dziewczyna, krzycząca mu do ucha ostrzeżenie.

- WIDZĘ! - odkrzyknął, zwalniając - PATRZ NA NIEGO UWAŻNIE! - skręcił kierownicę, odbijając bardziej na środek drogi. Piąty pełen był miłości do bliźniego i był pierwszy, by pomóc bratu (albo siostrze) w potrzebie... ale też był wystarczająco doświadczony, by rozróżniać słowo “dobroć” od słowa “samobójstwo”. Mutanci, bandyci i maszyny... i wszystko inne, co miało ochotę zabić samotnych podróżnych to był chleb powszedni na drodze, więc wyglądający na rannego człowieka kształt w rowie mógł być faktycznie potrzebującym... ale mógł być też pułapką.

Minął “zwłoki” w na tyle rozsądnej odległości, na jaką pozwalała droga i z taką prędkością, by Kris miała dobre warunki do obserwacji, ale też by mógł w każdej chwili dodać gazu, gdyby coś skoczyło na nich z rowu. Miał zamiar zatrzymać się kilkanaście metrów dalej, spytać łowczynię, co dokładnie wypatrzyła i wtedy ewentualnie zawrócić. To tylko kilkadziesiąt sekund więcej, a wystarczyło, by uchronić ich przed śmiertelną “pomyłką”.

- Patrzę! Uważnie jak na ostatnią pestkę w magu! - łowczyni odkrzyknęła wesoło, a on poznał że sięga do biodra, po tym jak spięła nagle mięśnie za jego plecami - Ty patrz na drogę, on jest mój! - dokrzyczała z dziwną, perwersyjną wręcz radochą, przebijając się głosem przez ryk silnika i pęd wiatru. Nie minęło dziesięć sekund i do ogólnego hałasu wdarł się nowy element - krótki, ostry huk broni palnej. Dziwnym trafem w nieprzyjemnie bliskiej odległości od głowy Piątego, zaśmierdziało palonym prochem. Kątem oka dostrzegł mignięcie chromowanej lufy, majtającej się jakoś z prawej strony motoru.

Wpierw huknęło, a zaraz potem ciało na poboczu drgnęło, szarpnięte siłą uderzającego w nie pocisku. Pereira chyba trafiła w bark, nabój musiał wejść w cel jak w masło… i nic. Kształt wrócił do poprzedniej pozycji, nie wykazując nawet cienia aktywności - nie krzyczał, nie płakał, nie złorzeczył, ani nie sięgał po własną broń. Leżał nadal na poboczu, milczący, statyczny.
- Trup! - krzyk Kris razem z ostrzeżeniem niósł również satysfakcję - Pułapka?! Czy frajer?! Co obstawiasz?!

Piąty ostrożnie zahamował, pilnując, żeby nie wywrócić motoru na śliskiej drodze. Zgasił silnik; mgła otoczyła ich lepką, gęstą ciszą, w której nadspodziewanie głośno wybrzmiał stuk butów motocyklisty na popękanym asfalcie i charakterystyczny dźwięk przeładowywanej “pompki”. Mężczyzna spojrzał na drogę, potem na miejsce, gdzie leżało ciało, potem na Pereirę i trzymaną przez nią spluwę. Milczał. Patrzył. Osądzał, a mokre krople skondensowanej mgły powolutku zbierały się na lekko wywiniętym rondzie kapelusza. W końcu podjął decyzję.

- Sprawdzimy. - pokazał kobiecie ręką, żeby podeszła do “trupa” od zewnętrznej strony, a sam, z bronią gotową do strzału, ale pewnym krokiem, ruszył wzdłuż rowu, w kierunku leżącej postaci.

Więcej zachęty łowczyni nie potrzebowała. Z obrzynem w dłoniach wzięła się za flankowanie ciała, przy okazji pilnując drogi. Na tym odcinku szczęśliwie nie było zarośli, prócz pojedynczego krzaczka leszczyny, odrobinę wyższego niż człowiek.

Zwłoki za to przypominały zwłoki w całej krasie i okazałości - statyczne i trupio spokojne leżały na poboczu, a z bliska Piąty zobaczył dziurę powstałą od trafienia kulą. Nie widział krwi ani w ranie, ani na ubraniu. Ktokolwiek to był, musiał nie żyć od jakiegoś czasu, ale nie za długiego, bo brakowało odoru zgnilizny. Wyglądał na mężczyznę, leżącego twarzą do ziemi. Mokrego od padającego w nocy deszczu. Dłonie miał wykręcone pod niemożliwym kątem, praktycznie równolegle do przedramion. Każdy paluch sterczał w innym kierunku, paznokcie zdążyły przybrać niezdrową, siną barwę.

- Połamali mu ręce… nie umarł tu. Zobacz, brakuje śladów walki, trawa jest niezadeptana - Pereira mruknęła zza pleców kaznodziei. - Czyli biedny frajer którego ktoś podrzucił i porzucił. Szkoda, niech mu ziemia lekką będzie.

Mężczyzna przykucnął przy zmarłym, przerzucając strzelbę przez ramię; podciągnął bandanę na nos i obszukał mężczyznę, tyle ile się dało z tej pozycji.

- Teraz uważaj. - rzucił do łowczyni i stanął za trupem. Pochylił się nad zwłokami i podciągnął je za ubranie odwracając na plecy, ale tak, by móc w każdej chwili odskoczyć. Chciał zobaczyć twarz zmarłego i jeszcze sprawdzić, czy nie zostało przy nim nic, co umożliwiłoby identyfikację.

Ktokolwiek zostawił ciało zadbał, aby kieszeniach nie pozostawić nic cennego, ani przydatnego. Prócz paru paprochów będących w poprzednim zyciu prawdopodobnie starą torebką herbaty, Piąty nie znalazł niczego ciekawego. Kaburę przy pasie opróżniono, pozostawiając mgliste wyobrażenie o drobnym pistolecie jaki się tam niegdyś znajdował. Trup jak trup - widok dupy nie urywał, nie wnosił niczego niepokojącego aż do chwili, gdy ciało wylądowało na plecach.

- Kurwa mać! - Pereira syknęła przez zęby widząc to, co ujawniły manewry kaznodziei.

Oczy denata wyłupiono, pozostawiając po nich czerwone, pokryte teraz sino-czarnymi skrzepami dziury. Półpłynna, galaretowata i zabarwiona na rubinowo masa zastygła mu na policzkach niczym makabryczna parodia łez. Nosa też nie miał, wyglądał jakby coś mu go obgryzło, albo obcięło, mimo że krawędzie ran były raczej szarpane. Trup nie miał też górnej wargi, przez co uśmiechał się do dwójki ludzi połamanymi resztkami zębów.

- Szyja - łowczyni lufą obrzyna pokazała na kawałek złotawego łańcuszka, zaczepionego między strzępami kołnierza.

Kaznodzieja przełknął ślinę, widząc co stało się z twarzą denata. Na szczęście bandana zakryła usta i jego niezbyt wyraźną minę. Oj, podpadł trup komuś widocznie... albo coś go dopadło. Tak czy inaczej, nie zasługiwał na pozostawienie go samemu sobie. Piąty wyciągnął dłoń, jakby zamierzał zamknąć martwemu oczy, ale zaraz się zreflektował; po prostu nabrał na palce trochę rozmiękłej ziemi i wyrysował na czole mężczyzny prosty krzyż.

- Wieczne odpoczywanie racz mu dać Panie... A światłość wiekuista niechaj mu świeci. Niech odpoczywa w pokoju wiecznym... Amen!

Dopiero kiedy dopełnił modlitwy, zerwał z szyi zwłok ozdobę i wstał z przykucu.

- Ludzie go tak załatwili, czy coś... innego? - spytał Pereiry, podnosząc do oczu wisiorek. Owieczki boże i do gorszych czynów były zdolne, więc i takie “cuda” nie dziwiły go wcale... ale wolał się upewnić u fachowca. Może dopiero po śmierci coś obgryzło mężczyźnie twarz?

- Amen - Pereira zawtórowała niskim, chrapliwym głosem, kucając przy ciele. Oglądała je, przekrzywiając kark raz w jedną, raz drugą stronę. Przypominała w tym wyrośniętego psa, albo malarza szukającego odpowiedniej perspektywy do portretu. Po chwili wstała, zaczynając się kręcić po poboczu.

W tym czasie kaznodzieja miał chwilę, by przyjrzeć się zerwanemu łańcuszkowi. Jakie było jego zdziwienie, gdy na jego końcu dostrzegł krzyż i to nie byle jak sklecony z drewienka.


Równoramienny, grecki krzyż prawdopodobnie wykonano ze złota - waga i kolor się zgadzały. Czerwone oczka przypominały rubiny, albo dobrze barwione czerwone szkiełka - ciężko szło stwierdzić bez odpowiedniego obycia i rozeznania. Gambel był wielkości dwóch kapsli od piwa i przyjemnie ciążył w dłoni.

- Jeżeli człowiek, to jebany sadysta - usłyszał za plecami głos łowczyni - Gały mu wydłubał za życia, ale mordę coś mu obgryzło już po śmierci… nie ma za dużo krwi na ciuchach. Oddał duszę Panu gdzieś w nocy. Przed północą - doprecyzowała i zaraz warknęła z pretensją - No kurwa jego mać gdzie się pchasz?! - stęknęła - Wypierdalaj!

Wściekłemu kobiecemu głosowi zawtórowało ciche beczenie - krótkie i równie nieprzyjazne. Stojące na swojej części łąki owce powoli lazły w ich kierunku, w ciszy przyglądając się dwójce ludzi oczami barwy węgli. Jedna taka próbowała smaku kobiecej kurtki i dostała w łeb kułakiem jak zawsze miłej Kris.

- Może to te owce go tak oskubały? Żarłoczne są, jak widać... - Piąty wyszczerzył się do kobiety, widząc jej pojedynek z ciekawską żywiną.

Pocałował z rewerencją krzyżyk i schował go do wewnętrznej kieszeni kurtki.
- Należy mu się chrześcijański pochówek. A i lokalny szeryf powinien o tym usłyszeć. - założył strzelbę na ramię i skinął głową na Pererię - Wracamy na trasę. Trzeba odszukać najbliższych ludzi, nawet jak wydłuży nam to drogę do Salisbury. To w którą stronę teraz? - zagadnął, kierując się do motoru.

- Poszukamy po trasie, gdzieś tu musi być gospodarstwo skoro steki się pasą - kobieta warknęła, odpychając namolną owcę nogą. - Jedziemy dalej drogą, innych opcji nie ma i… no mówię ci wypierdalaj! - na koniec jeszcze raz warknęła na owcę, tym razem zasadzając jej kopa, bo ciemna masa najwidoczniej miała problem z zajarzeniem o co się łowczyni rozchodzi.

Piąty też to poczuł - zainteresowanie milczących owiec. Dokładniej poczuła je jego nogawka, skubnięta kontrolnie przez zwierzęce szczęki. Inny zwierz kręcił się przy wysłużonym motocyklu. Inna owca zainteresowała się nagle zwłokami, obwąchując je, a potem smakując materiał zakrwawionego kołnierza.

Piątemu nagle ta cała sytuacja przestała się podobać. Nie żeby podobała mu się wcześniej jakoś szczególnie, ale zachowanie owiec, zbezczeszczone zwłoki, panująca wokół martw cisza i przykrywający wszystko opar mgły sprawiły, że odbezpieczona strzelba znów znalazła się w jego rękach. Trącił lufą napastliwą owcę i wydłużył krok. Gdzieś tu krążył, niewidoczny dla ludzkich oczu, Zły. Na razie trzymał się na granicy postrzegania, ale kaznodzieja wiedział że trzeba stale czuwać, bo Przeciwnik Pana, diabeł, jak lew ryczący krąży niedaleko, szukając kogo pożreć.

- Spadamy. Szybko. - zdecydowanie ruszył do maszyny, nie chcąc zostawać tu ani chwili dłużej, niż było to konieczne.

Drogę zagrodziły mu dwa kudłate stwory, gapiąc się na niego uparcie. Inny właśnie zabierał się za skubanie panewki. Pozostałe otaczały ich ciasnym kręgiem, zmniejszając jego średnicę z sekundy na sekundę.

Pereira też miała problemy.

- No do kurwy nędzy, wypierdalać! - darła się, szarpiąc się z owcą która złapała ją za kurtkę. Inna w tym samym czasie chwytała ją za nogawkę spodni nic sobie nie robiąc z krzyków i złorzeczeń. Kolejne zwierzęta jak po sznureczku ciągnęły w ich stronę, milcząc złowrogo i niechętnie. W takich warunkach ruszenie gdziekolwiek było raczej ciężkie do wykonania, nawet jeżeli Piątemu udałoby się dostać do motoru. Zły jak widać miał inne plany co do wiernego sługi bożego oraz jego pomocnicy, a jako narzędzie wykorzystywał ciche, upierdliwe stado.

Nawet katastrofy naturalne rzadko kiedy mogły powstrzymać Bożego Posłańca, także Piąty nie spodziewał się, że przeszkodą będzie dla niego wciąż jeszcze beczący, ale wciąż stek. Z drugiej strony sługa boży widział i słyszał dość o różnorakich wynaturzeniach, jakie Adwersarz zesłał na ziemię w czasach ostatecznych, by nie lekceważyć upartej masy wełny. Wszak Dobra Księga mówiła, że Zły może opętać nawet świnie... więc milczenie owiec wcale mu się nie podobało. A on był na swojej ścieżce, na której nie było miejsca na zwłokę.

Przyłożył broń do ramienia automatycznym gestem, gotów pozbyć się uporczywego zwierzęcia raz, a porządnie, ale po chwili naszły go wątpliwości. Jeśli stado należało do kogoś, niechrześcijańskie byłoby pozbawianie kogoś użytku...

Ale i tak wystrzelił. W powietrze. Potem wziął krótki rozmach i wycelował kopniaka prosto w owczy nos, najbliższy jego dżinsom. A buty miał ciężkie i ze stalowymi noskami…

Uzyskał efekt dwojaki. Uderzone zwierze wreszcie wydało z siebie dźwięk, będący czymś pośrednim między kwikiem bólu, a beczeniem skargi. W burym świetle zamglonego dnia trysnęła jucha, barwiąc asfalt rubinowo paroma gęstymi kroplami. Do tego strzał zelektryzował stado. Futrzaste stworzenia położyły po sobie uszy, cofając się od źródła nagłego i głośnego hałasu. Co dziwne nie uciekły w popłochu, wykonywały taktyczny odwrót powoli i tyłem, nie spuszczając paciorkowatych ślepi barwy węgla z pary ludzi. Jedynie ta raniona przetruchtała za plecy koleżanek, zbijając się z nimi w ciasną gromadę. Niemniej nagle wokół Piątego, Pereiry i motoru zrobiła się wolna przestrzeń, umożliwiająca wskoczenie na siodełko i wycięcie poza wełnianą widownię.

Szybciej, niż to powinno wyglądać w przypadku oddalania się od stada puszystych (aczkolwiek, jak widać, krwiożerczych) kulek, Piąty dotarł w końcu do motoru i odpalił maszynę. Terkot silnika podziałała na niego uspokajająco; poczekał już z zupełnym luzem na dobiegającą sekundę potem kobietę i po chwili na mokrym asfalcie widniał tylko szybko rozpuszczający się w siąpiącym deszczu, błotnisty ślad bieżnika.


 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!

Ostatnio edytowane przez Autumm : 29-03-2018 o 12:44.
Autumm jest offline