Wpadają do budynku. Są tam dwie kobiety. Dobrze. Obie mają broń. Niedobrze. Ręką sama unosi się do góry, palec odnajduje spust. Czuje znajome kopnięcie w ramię. Kula mknie do swojego celu. W tym zamieszaniu nie widzi czy trafił ale kobieta rejteruje za komodę.
Kiedyś miał jeszcze skrupuły. Potrafił się zawahać celując w kobietę. Teraz nabrał automatyzmu, odruchów. Bark boleśnie przypominał w deszczowe dni czym kończy się kawalerstwo.
Zgodnie z sugestia przypada do najbliższej kryjówki. Alice ruszyła w prawo, on ma więc na oku tę starszą.
- Rzućcie broń to nikomu nic więcej się nie stanie! - krzyczy. Ma jednak ciągle nadzieje na ograniczenie krwawej masakry. - Nie macie szans!
__________________ you will never walk alone |