Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-04-2018, 18:07   #156
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

- Może masz coś ciekawego z garderoby? - zapytał przywoływacz z jakiegoś powodu bardzo zżyty ze swoim cylindrem, którego to obecnie trzymał w dłoniach niczym dzidziusia.
- Ależ oczywiście, że mam… - odparł zadowolony z siebie sprzedawca i przywołał kolejną pakę, która po otwarciu kryła w sobie zielony płaszcz z kapturem, ozdobiony frędzlami, przypominający barde fasonem o rodzinnych stronach, niemniej na pewno nie tam stworzony, oraz czarną suknię ozdobioną falbanami, której krój był śmiały i skandaliczny zarazem.
- Jakie one piękne… - Zachwyciła się dziewczyna, cmokając z aprobatą nad kolejnymi, ujawnionymi precjozami. Co prawda na początku olbrzym trochę zawiódł jej oczekiwania, ale szybko nadrobił straty swoją starannie wyselekcjonowaną kolekcją.
- Te kolory są takie… żywe... - Zadumała się nad ‘rześkością’ płaszcza i ‘pochmurnością’ (i to dosłowną choć w pozytywnym sensie) damskiej kreacji.
- Stroje są wykonane z materiałów, które nie blakną i nie matowieją. Miękkie i jedwabiste jak pupa sukkuba. - Cmoknął niemal w zadowoleniu kupiec.
- A są magiczne? - dopytywała się naiwnie Dholianka.
- Czy są magiczne. Oczywiście, że tak! - Obruszył się Aghmaru słysząc jej powątpiewania.
- Płaszcz pozwala na krótkotrwały lot, a suknia chodzenie po ścianach i raz dziennie rzucenie czaru pajęczej sieci - wyjaśnił z uśmiechem.
- Oooooch… - Tawaif zachłysnęła się możliwościami fascynującego ją ubioru, skubiąc falbankę sukienki jak ziarnka słonecznika. Coraz więcej rzeczy pragnęła na własność i przez to z trudem potrafiła usiedzieć w miejscu. - A masz jakieś buty, które przydałyby się na trudne wyprawy i poszukiwania skarbów?
- Też pytanie. - Teatralnie prychnął handlarz, przywołując czwartą już skrzynię. - Mam buty na każdą okazję.
Sięgnął do niej, wyjmując parę obuwia.

[media]http://image.ibb.co/kaw7C7/71806629.jpg[/media]

- Ale tobie zależy na czymś takim, prawda? - zapytał retorycznie.
- Nie… mówiąc o trudnych wyprawach i poszukiwaniach skarbów miałam na myśli skaliste i niebezpieczne góry, nawiedzone katakumby, zgubne bagna, zapomniane i zawalone lochy, groty, jaskinie, uroczyska, lasy, czy podniebne, opuszczone zamki… - odparła rozbawiona Chaaya, wesoło chichocząc. - Z całym szacunkiem dla nieskończonych zastępów magicznych wynalazców, ale to… nie nadaje się ani do biegania, ani do walki, ani do jazdy, ani do wspinaczki, ani do przedzierania się przez śliskie i niepewne podłoże… o samej wygodzie podczas spania nie wspominając.
Następnie wyciągnęła spod siebie nóżkę, unosząc ją wyprostowaną przed siebie. Spódnica zsunęła się podłogę ukazując delikatną, koronkową pończoszkę na kształtnej łydce, oraz stopę obutą w elfie trzewiczki z liściastym motywem.
- Interesuje mnie taki rodzaj buta… - dodała wesoło pokazując całkowicie płaściutką podeszwę i mało krępujące oraz czasochłonne wiązania. - Tylko… z cholewą, chroniącą przed błotem, piaskiem, wodą i kamieniami. - Gestykulowała przy tym, pokazując różne partie swojej goleni, jakby czarowała nad nimi szyte na miarę obuwie.

- Nie będzie łatwo. - Zadumany Aghmaru, podrapał się po brodzie, podczas gdy spojrzenie czarownika, wędrujące po stopie tancerki było… lubieżne i łakome zarazem. Obiecujące nieprzyzwoite chwile, gdy tylko kobieta wpadnie w jego dłonie.
Zaś gospodarz czarodziejskiego namiotu wyciągnął parę butów, które...

[media]http://image.ibb.co/edkNKn/srerdtrec.jpg[/media]

… nie były idealne. Najwyraźniej nie miał na składzie dokładnie tego, czego Kamala pragnęła.

- No cóż… trudno - stwierdziła polubownie i rezolutnie zarazem bardka, po dokonaniu organoleptycznego zbadania niebieskich kozaków, które jednak były stworzone z dość trudnego do pielęgnacji materiału. Zdecydowanie kobieta preferowała coś z gładkiej skóry, najlepiej podwójnie wyprawionej i nieprzemakalnej.
“Pokazowa” nóżka schowała się z powrotem pod spódnicą sukni, spozierając przez rozporek koronkowym udem, jakby się upewniając, czy magik dalej ją obserwował.
Co było wszak oczywistością, tawaif była zbyt doświadczoną kusicielką, by jej zdobycz zerwała się z haczyka. Jarvis więc “dyskretnie” wpatrywał się w to, co mu “przypadkiem” pokazywała.
- Wiążą się same i zapewniają swobodę ruchów. Zawsze i w każdych warunkach. No… może poza kajdanami na kostkach. Wtedy to nie. Ale magia nie jest ich w stanie skrępować - zachwalał swój towar handlarz.
- Ale same się zapewne nie piorą… wpadnę raz w bagno i błoto do końca życia będzie prześladować sploty ich materiału… - Zaśmiała się posotliwie złotoskóra piękność, przyglądając się ciekawsko olbrzymiemu rozmówcy. - Hmmm, a może znajdziesz coś… przez co mój posępny towarzysz częściej będzie się uśmiechać? - spytała z lisim uśmieszkiem, pacając wdzięcznie czarownika w kolano, by przestał świdrować jej nogi spojrzeniem wygłodniałego wilka.
- Mam zarówno maść sprawiającą, że natarty nią przedmiot przez miesiąc nie będzie się w ogóle brudził, jak i płyn usuwający wszelkie zabrudzenia. Ale jeśli mówimy o czymś co kusi męskie oko tooooo… - Następny kuferek, który samoistnie się pojawił, zaczął być otwierany.
- Bardziej mnie interesuje jakaś maść, która przez miesiąc zmusi nasmarowanego nieboraka do promiennego wyszczerzania się do każdego… - sprostowała swoją psotliwa wizję.
- Takiej maści niestety nie mam - odparł z uśmiechem kupiec, przerywając swoje poszukiwania.
- A miksturę? Może różdżkę? Tylko spójrz na niego… wysysa całą pozytywną aurę, kumulując ją sobie pod tym szpetnym cylindrem, który pieści jak domowego pupila… Hmmm... może być nawet narzędzie tortur… byleby się uśmiechał częściej. - Kurtyzana nie dawała za wygraną, całkiem dobrze się przy tym bawiąc. - Ach… mówię ci… nie wiesz jak to jest, utknąć w mieście gdzie nigdy nie świeci słońce… tutaj przynajmniej niebo jest jasne i nie wygląda jakby chciało w każdej chwili zawalić ci się na głowę.
- Współczuję. Słońca bywają piękne, a co wiecznych uśmiechów…. cóż. Dysponuję zwojem dla bardki, który to… pozwala na… - Aghmaru jakby zaczął się zacinać. - Wywołanie orgazmicznych wibracji w ciele celu… To wywołuje zwykle uśmiech, obok kompromitujących jęków.
- Pfff… ktoś potrzebuje do tego zwoju? - zdziwiła się Chaaya i zapatrzyła w sufit, jakby rozmyślając nad tą kwestią.
- Tak. W odpowiednich sytuacjach… publicznych zazwyczaj. Gdy się chce zdyskredytować mówcę przed gronem zwolenników. Ciężko się zachęca do boju, gdy ciałem szarpie rozkosz, a z ust wyrywają się jęki - wyjaśnił kupiec wspominając coś. - Albo gdy próbuje przekonać ludzi do wygnania obcych sprzedawców z miasta.

Sundari nie odpowiedziała, zapewne nawet nie słuchając swego rozmówcy. Chwilę jeszcze pomilczała, licząc szwy pod kopułą namiotu, po czym potrząsnęła charakterystycznie głową ni to przytakując, ni przecząc.
- To mało zabawny czar… zdecydowanie wolę coś bardziej finezyjnego w ośmieszaniu… Znasz może “Ek o teh”? To… we wspólnym brzmi “mówię, a myślę”... pozwala zamieszać w głowie delikwenta, który myśli jedno, ale mówi drugie, w czym jest to zazwyczaj całkowite przeciwieństwo swoich przekonań… Nie pamiętam z jakiej to szkoły czar, ale można nim o wiele więcej uzyskać niż jakimś szczurzym stękiem i wypiekami na licu.
- Obawiam się, że nie mam takich zwojów na stanie, ani różdżek - zadumał się niebieskoskóry tłuścioszek. - Choć przyznaję… opis brzmi znajomo.
- Ach to tylko taka anegdotka… to chyba popularne zaklęcie, bo istnieje w wielu kulturach, oczywiście pod różnymi nazwami ludowymi. Niektóre są bardzo niegrzeczne, jak na przykład, “Zaklęcie kobiecej logiki”. No… to co masz w tym kufrze? Przerwałam ci niegrzecznie zanim zdążyłeś się wyłożyć.
- To co lubią mężczyźni. To co lubią na kobiecie - wyjaśnił uprzejmie handlarz.
- Iii zapewne jest ściśle przeznaczone do oglądania w alkowie… tam słońca akurat nie potrzebuję… wolałabym na ulicy - burknęła ni to zła, ni rozczarowana Dholianka, spoglądając koso na trzymany w ramionach kapelusz kochanka.
~ Przysięgam, że przerobię go na doniczkę, jeśli nie przestaniesz go tak hołubić jak zbawiciela ~ fuknęła przez telepatię, może jedynie tylko troszkę zazdrosna o te smukłe dłonie, które zamiast spoczywać na jej biodrach, gładziły brązowy filc cylindra.
- Acha… - Na powrót zamyślił się gigant, drapiąc po brodzie. - Suknia jakaś? Niemagiczna, ale ładna? - zagaił niepewnie, mając problem z odgadnięciem toku rozumowania klientki.
Cylinder zaś wylądował na głowie Jarvisa, zmieniając się w skórzaną przepaskę.
- Suknię już sobie wybrałam… możliwość chodzenia po ścianach jest zbyt zabawna, by z niej zrezygnować dla jakiegoś ślicznego ciuszka… - odparła rozbawiona widokiem brązowooka. - To w takim razie… by nie przedłużać. Odłamek za łuk, torbę i sukienkę i jeśli ten smętny obłoczek, udający zawadiackiego pirata lub tropiciela z lasu się zgodzi, to możemy przejść do finalizacji.
- Ależ oczywiście… acz… może rękawiczki. Niemagiczne, ale… kuszące? - zadumał się Aghmaru, nadal rozmyślając nad wyzwaniem jakie mu rzuciła.
- To już wolałabym magiczne… co by mi dały ogrzą siłę, sprałabym go na kwaśne jabłko i od razu by się uśmiechał od ucha do ucha za każdym razem jakbym na niego pstryknęła - zaszczebiotała jak wredny imp tancerka i znowu trąciła dłonią kochanka, by przestał bujać w obłokach i dawał się jawnie obgadywać.

- Tak. Zgadzamy się na łuk, torbę i sukienkę za odłamek - potwierdził ponaglony czarownik, uśmiechając się do niej tak, że domyśliła się, że te obłoki w których bujał miały kształt łoża i wzbogacone były ciałem dziewczyny rozpalonej pożądaniem. - Możemy przejść do finalizacji.
- Ja też się zgadzam. To uczciwa wymiana - odparł kupiec.
Chaaya jedynie zachichotała, oddając się swojej chorej wyobraźni, która już opowiadała własną historię na temat jej kochasia i ‘pewnych’ rękawiczek.
Zadowolony olbrzym wybrał ze swojego kuferka torbę, która najbardziej pasowałaby do bardki, włożył do niej suknię, jak i łuk z kołczanem i kompletem strzał i podał Jarvisowi. Ten przekazał mu w zamian swój odłamek, co sprzedawczyk skwitował wesoło
- Pamiętajcie, że zawsze jestem gotów robić kolejne interesy. I mam prawie wszystko w swych magazynach.
- Jeszcze medalion… jeśli łaska - odparła tawaif, porywając swoje fanty i tuląc je jak ukochane dziecię, głaskała opuszkami delikatną skórę torebki, tłoczoną w piękne i różnokolorowe wzory.
- Oczywiście… jak mogłem zapomnieć - rzekł kupiec przepraszającym tonem i podał Dholiance medalion… zadowolony, że wraca w jej ręce. A może to się tylko Kamali wydawało, po tym co o nim usłyszała? Może to tylko jej wyobraźnia?
- Nie szkodzi… jest tak drobny i delikatny, że łatwo o nim zapomnieć… - Nałożywszy łańcuszek na szyję, schowała jednorożca za kołnierz jeździeckiego stroju i sięgnęła po drugą torbę, która z klekotem wylądowała na jej ramieniu.
Handlarz mógł się jedynie zstanawiać jakim cudem, spracowany i wypalony słońcem materiał jeszcze się nie popruł pod ciężarem gratów jakie (sądząc po rozmiarach wypchania) musiał skrywać.
- To do następnego razu - pożegnał się czarownik wstając i uśmiechając się wesoło.
- Do następnego - pożegnał się przybysz z innego świata.
- Pokój z tobą - dodała radośnie kobieta, wychodząc tanecznym krokiem na zewnątrz. - A niech mnie… czy to jakieś święto? - zawołała do swojego towarzysza pokazując na jego rozchylone usta, po czym zaśmiała się już cicho, biorąc go za rękę.
- Chodźmy coś zjeść… na pewno umierasz z głodu - odparła już tonem, który trudno było usłyszeć przez osoby postronne. - A później zamknę oczy i dam się porwać…
- Dobrze chodźmy coś zjeść - mruknął potulnie mężczyzna, ale jak tylko opuścili namiot tancerka poczuła jak obejmuje ją ramieniem i dociska zachłannie do swego ciała, wodząc palcami po pupie. Czyżby był zbyt niecierpliwy, by czekać na czas po posiłku?
- Jarrrvisie… - przebąknęła zmieszana tancerka, rozglądając się nerwowo na boki i dochodząc do wniosku, że jeszcze mało kto zwrócił na nich uwagę. Wspięła się więc na wyżyny swoich palców i cmoknęła w przelocie brodę ukochanego, rumieniąc się jak jabłko w sadzie.
- Wyglądasz ślicznie z tymi rumieńcami - szepnął zachwycony przywoływacz, nie wypuszczając kurtyzany ze swych objęć i prowadząc ją bocznymi uliczkami, ku niedużej tawernie prowadzonej przez kogoś kto wyglądał jak człowiek, ale… człowiekiem się nie wydawał.

Jadłodajnia była mała, zapachy jednak intensywnie przyjemnie. A prowadząca ją kobieta, ubrana po męsku, wydawała się nie zwracać uwagi, na fakt po jakich krągłościach krążyła dłoń magika.
Sundari starała się nie spalić żywcem ze wstydu, uciekając wzrokiem po podłodze i pobliskich stolikach. Trwała jednak dzielnie w miejscu i nawet za bardzo się nie “wierciła”.
- M-może wybierzmy stolik w ustronnym miejscu… byśmy mogli porozmawiać o s-smokach? - spytała, próbując się zachowywać jak najbardziej naturalnie jak potrafiła.
- Może ten? - zaproponował czarownik, wybierając nieco ocieniony stolik w kącie sali. Zdecydowanie zbyt idealny do niecnych zamiarów z jego strony.
- Musimy porozmawiać… pamiętaj - odparła ciepło złotoskóra, podążając posłusznie w kierunku wybranego miejsca “kaźni”. Nie wydawała się jednak zmartwiona swoim potencjalnym losem.
- Porozmawiamy. - Uśmiechnął się chłopak czule i lubieżnie zarazem, a gdy usiedli, Jarvis sięgnął palcami do szczeliny w sukni ukochanej, wodząc opuszkami po jej udzie.
- Co zrobimy z naszymi smokami? - szeptał wprost do jej ucha, pieszcząc je ciepłym oddechem i muśnięciami warg. Na szczęście nie przyciągali zbyt dużej uwagi bywalców lokalu. A nawet jeśli zdarzały się takie spojrzenia, to były kwitowane pobłażliwymi uśmiechami. Wszak wyglądali na parę kochanków… a miłość jest uważana za cechę sił dobra.
- Naszymi?... Jamun nie mówię o nich… - wyjaśniła cichutko, prawie bezgłośnie Chaaya, bawiąc się sprężystym kosmykiem swoich włosów. - Chodzi mi o naszą rozmowę z Archiwistą… - Ciężko było jej mówić, gdy znajdowała się w rozdarciu. Z jednej strony chciała ulec chwili, a z drugiej zachować się odpowiednio.

Przywoływacz nieco ułatwiał jej zadanie nie posuwając swoich pieszczot dalej. Rozkoszował się zapachem jej perfum, miękką skórą szyi pod czubkiem swojego języka i sprężystością jej uda pod palcami.
- Starzec… się dąsa na Archiwistę? - zapytał.
- Nie… chodziło mi raczej… - Urwała swoje tłumaczenia w połowie, gdy właściwie dotarło do niej, że nie do końca wiedziała “o co jej chodziło”.
Bardkę dręczyły wyrzuty sumienia i obawy, spowodowane zatajeniem wiedzy na temat przeszłości miasta. Do tej pory była pewna, że jej ukochany i przewodnik po La Rasquelle nie wiedział nic o istnieniu smoków w elfim mieście, a jednak jego reakcja i brak zainteresowania tematem zaczęła nasuwać myśli… że być może się myliła co do swego osądu.
- Ech… wiesz jak to jest, czerwony z miedzianym nigdy się nie polubi… bo czerwoni nikogo nie lubią prócz siebie - odparła w końcu przepraszająco.
- Z tego co wiem, to chromatyczne tak mają… chyba wszystkie - mruczał mężczyzna, bezczelnie całując już szyję dziewczyny i sięgając dłonią pod suknię, choć pieszczota palców nadal skupiła się na jej udzie.
- Co też Starzec ma do powiedzenia w tej sprawie? - zapytał po chwili, a Kamala wiedziała, że… nic. Bo znów “medytował”.
Tymczasem zbliżająca się właścicielka karczmy, sprawiła, że usta przywoływała oderwały się od gładkiej szyi tawaif, ale tylko one, dłoń wodziła po udzie tancerki z wyraźnym entuzjazmem.
- Tooo… na co mielibyście ochotę? - zapytała kobieta z uprzejmym uśmiechem.
- Może specjalność dnia? - spytała grzecznie złotoskóra, wyglądając zza kompana, by lepiej widzieć przybyłą.
- Dobrze. Dwie specjalności dnia. Z podwójną mgiełką. - Uśmiechnęła się przyjaźnie nieznajoma i odwróciła na pięcie, zostawiając zakochanych samym sobie.
~ Czym? ~ zdziwiła się Sundari, marszcząc nieznacznie brwi, po czym wróciła plecami na oparcie.
“Peffnie altofoll” sprostowała babcia-berbeć, starając się zachować jak najbardziej majestatycznie i dostojnie, podczas dziecinnego ślinotoku.

- Starzec przystał na tymczasowy sojusz, który jednak szybko ulegnie zmianie, gdy dostanie to czego chce - odparła po chwili milczenia kurtyzana, wracając do przerwanej rozmowy. - Czyli na razie… nie ma na razie nic do powiedzenia.
- Kiedy dostanie to co chce... nowe ciało… i on i Archiwista nie będą już naszym problemem. Mogą się nawet pozabijać nawzajem, jeśli chcą. - Wzruszył ramionami Jarvis, jednocześnie nie przerywając muskania szyi zakłopotanej partnerki ustami i językiem.
- Optymista z ciebie… - Ta stwierdziła ironicznie jego. - Poza nimi… są jeszcze trzy inne smoki… jeśli żyją i kryją się w okolicy, może być tu nieciekawie. Zwłaszcza jeśli pierwszym jaki się pojawi na “polu walki” będzie Xarassur…
- Jeśli żyją i kryją się w okolicy, to musiały to robić od stuleci. W tym i całe moje życie. - Zadumał się mężczyzna. - Może… używały wampirów jako swoje marionetki w walce o władzę?
- Szczerze wątpię… jak widzisz Miedzianogłowy jest całkowicie z boku sceny politycznej i kręci własne lody - wyjaśniła łanioka. - Był jeszcze złoty smok, którego imienia nie znam, ale złote są praworządne i do bólu dobre, to byłaby zmaza na honorze zadawać się z nieumarłymi. Zielona smoczyca z tego co opowiadał mi Nveryioth… strzegła magii natury, pewnie i ona miałaby obiekcje co do wykorzystywania wynaturzeń. Czarny smok… ten już prędzej, ale jak sam słyszałeś, ślad o nim zaginął. Myślę, że musiałby zleźć do podziemi na setki lat i stamtąd dowodzić… nie wiem czy jest do tego zdolny, ale z pewnością nie jest istotą o dobrych zamiarach.
- Z tego co wiem pod La Raquelle nie ma tak głębokich podziemi jak tu tutaj. Bagnista gleba w tym przeszkadza. - Podrapał się po podbródku mag. - Cokolwiek Nveremu powiedziano o smoczycy, to jednak jest to zielony smok. Istota, która mogła zmienić zdanie na temat nieumarłych przez kilka stuleci.
Uśmiechnął się dodając - Tak czy siak, te smoki żyły tam od lat i jeśli dotąd się nie pozabijały to… z pewnością nie uczynią tego teraz. Zresztą… wedle legend, potęga złotego smoka przekracza potęgę wszelkich innych chromatycznych i metalicznych gadów.
- Sytuacja się trochę pokomplikowała… wątpię by piąty smok.... czerwony… odpuścił czarnemu. Wtedy wolałabym, byśmy byli od miejsca ich spotkania jak najdalej - ostrzegła z przestrachem Dholianka. - Zielone smoki nie są takie straszne… ujeżdżam jednego to wiem co mówię - bruknęła dodatkowo niby obrażona, czując się w obowiązku bronić swojego ‘wężyka’.
- Wiesz dobrze, że Godivę i Nveryiotha, ani Miedzianogłowy, ani Starzec, nie uznają za prawdziwe smoki. Zresztą… Starzec wolałby chyba wpierw się zemścić na demonie zamieszkującym jego ciało. - przypomniał cicho kompan ślicznotki z Rozgrzanych Piasków.
Dziewczę nadęło policzki jak chomik i skrzyżowało ręce na piersi.
- Smok to smok… nawet jeśli z nazwy i nie obchodzą mnie zdania tych przestarzałych pryków.
- Mnie nie musisz przekonywać. - Przywoływacz nachylił się i cmoknął uroczą kusicielkę w czubek nosa. - Tak czy siak, nie uważam, by smocza polityka była naszym problemem. Ważne byśmy dzięki Miedzianogłowemu dotarli do Vantu.

Bliżej nieokreślony dźwięk, świadczył o tym, że Chaaya nie dawała się tak łatwo udobruchać. Milczała jak gniewna i napuszona przepiórka, gotowa dziobać po palcach, każdego kto zechce połasić się na jej nakrapiane jajeczka, a tym wypadku skrzydlatą jaszczurkę.
Lecz czarownik zabrał się z wrodzonym entuzjazmem do łagodzenia gniewu bardki pocałunkami pieszczącymi jej twarz i szyję. Delikatnymi i czułymi.
Ta z początku mruczała jak chmurka strasząca zimnym deszczem, ale wystarczyło jeszcze kilka muśnięć i zaczęła wizgać cichutko, uśmiechając się w zawstydzeniu.
- Ludzie patrzą… nie rób tak… - przebąknęła cichutko, przełykając gorzki smak “przegranej”.
- Masz szczęście, że patrzą, bo bym zaczął całować znacznie niżej… - Pewnie tam gdzie wodził palcami, czyli po jej udzie.
Tymczasem karczmarka przyniosła specjalność dnia, która bardziej przypominała deser niż potrawę.
- Smacznego - rzekła z uśmiechem czekając, aż Jarvis zapłaci za ten posiłek.
- Ooo..! - Kurtyzana zawołała w podziwie, klaszcząc w dłonie i przyglądając się dwóm kielichom z roziskrzonym spojrzeniem. Korzystając okazji, oraz nie mogąc odmówić sobie drobnego psikusa, porwała obie łyżeczki i przysuwając porcję do siebie, spróbowała najpierw jednej, a później drugiej, uśmiechając się jak zwycięski lisek do swojego kompana.
- Ahćha… takie smaczne i oba moje!
- Doprawdy sądzisz, że ci pozwolę… zliżę ten przysmak z twoich ust! - odparł magik teatralnie naburmuszonym tonem, jak tylko zapłacił za zamówienie.
- Nie odważyłbyś się! - odparła wyraźnie wzburzona tą wizją, po czym wsadziła łyżeczkę w różową piankę niemal po sam jej koniec i “oddała” kochankowi należną porcję. Szkoda tylko, że nieco “naruszoną”.
Bardka jednak się tym nie przejmowała, oblizując własny sztuciec z głośnym mlaśnięciem, niemal niestosownym do sytuacji.
- Dobrze wiesz, że odważyłbym się na znacznie znacznie więcej. - Zabierając się za jedzenie, mężczyzna znacząco wodził spojrzeniem po ciele ukochanej, rozbierając ją wzrokiem.
- Nie wybaczyłabym ci tej zniewagi do końca moich dni! - Ta zawyrokowała podniośle w przerwach między konsumpcją. Nie rozkoszowała się smakiem deseru jak koneser… a pochłaniała go jak dziki i niepohamowany zwierz, jakim była, gdy w grę wchodziły słodycze.

- Wiesz… czasem żałuję, że nie kupiłam sobie tej sukienki u tego cukiernika… nie po to, by ją założyć… zjadłabym ją na miejscu - mruknęła po chwili tancerka, uśmiechając się niebezpiecznie na samą myśl o “uczcie”.
- Ta suknia była po to, bym ja ją zjadł z ciebie - stwierdził Jarvis, podzielając jej żarłoczność. - Kawałek po kawałeczku.
- Nie dałabym ci ani płateczka… no chyba, że smakowałaby jak gulab… tego bym nie zniosła… - Jak widać dobroczynność i chęć dzielenia się Sundari miała swoje granice.
Cukier… miód… wypieki… prawdopodobnie mogłaby dla nich zdradzić, może nawet zabić… choć tylko w metaforycznym tego słowa znaczeniu.
- Musiałabyś ze mną walczyć jak łasiczka - wymruczał “groźnie” czarownik.
- Nie miałbyś ze mną szans ho ho ho! - przechwalała się dumna i… zarumieniona Dholianka, przypatrując się kończącemu posiłek ukochanemu, bo sama już dawno wylizała kieliszek. - To gdzie załatwiłeś nam kąpiel? - spytała ciekawsko, nachylając się ku mężczyźnie i przyglądając się jego wargom z czułością… i pożądaniem.
Sięgnęła palcem do jego ust, ścierając kropelkę śmietanki, którą zlizała z opuszka, a blask w jej źrenicach przygasł, jakby to co go wywoływało… nagle znikło.
- Pierwsze miejsce… jakie wypatrzę, gdzie moglibyśmy być we dwoje. - Ten odparł niskim od skrytego podniecenia głosem i zamarł. Poczuł bowiem to samo co ona. Smoki ich odnalazły.

Złotoskóra zamrugała szerokimi ze zdziwienia oczętami i z niejakim przestrachem obejrzała się na drzwi wejściowe.
~ Dlaczego nie zaginąłeś w lochach? ~ wyprzedziła pytaniem swojego kompana.
~ Bo ta durna pipa chce iść we czwórkę! KURWA NIE DOCIERA DO NIEJ, ŻE CHCECIE SIĘ PARZYĆ! ~ wyryczał wściekle gad, najwyraźniej mając dość towarzystwa “przygłupiej” samicy.
~ Przyszedłem powiedzieć, że pierdolę i idę sam! Baw się z nią dobrze!
Chaaya rozdziawiła usta, wyraźnie skołowana, ale jej jaszczur już zaczął się oddalać. Wstała więc czym prędzej od stołu i zarzucając najpierw jedną torbę na prawe ramię, później drugą torbę na lewe ramię, pobiegła bez słowa do drzwi, nie chcąc stracić więzi ze swoim wierzchowcem.
Jarvis ruszył za bardką i oboje wpierw natknęli się na Godivę.
- Wiem, wiem… ale może najpierw byśmy trochę połazili po lochach razem, a potem moglibyście zniknąć - rzekła przepraszającym tonem.
Tancerka nie miała jednak czasu, ni chęci by słuchać wytłumaczeń niebieskołuskiej. Długonogi albinos zasuwał jak kucyk podczas cwału i ona jako prawdziwa miniaturka człowieka, musiała nieźle się postarać, by nie zgubić jego “tropu”.
~ Zaczekaj, zaczekaj… nie nadążam! Nie możesz iść sam! ~ wołała za nim, chcąc jakoś udobruchać wściekłego jak osę smoka.
~ W dupu z tobą i w dupu z nią… w dupu z wami wszystkimi! Co za kurwa problem ruszyć zad do lochów! ~ pieklił się skrzydlaty, łaskawie przystając, by pędząca jak objuczona krówka Kamala w końcu go dopadła, dysząc i sapiąc.
~ Nowa torba? Ładna… pasuje ci ten kolor… ~ stwierdził łagodnie, ale zaraz znowu się nachmurzył i ruszył przed siebie.
~ Magiczna… w środku mam sukienkę… i łuk… też magiczny… zrobiły go nimfy…
~ Ta… to fajnie… a teraz bądź jak dobra i się odwal, idę szukać czaszek impów… zrobię sobie ołtarzyk, jak ten z księgi od tego kurwia… wróżki znaczy się ~ mruknął samiec.

Za tą kłócącą się dwójką podążała druga parka, równie skłócona. Godiva bowiem nadąsana spoglądała z wyrzutem na czarownika. Na co ten odpowiadał równie kąśliwym spojrzeniem.
W pewnym momencie białowłosy zorientował się z “ogona” i spojrzał pociemniałym z gniewu wzrokiem na niechciane twarze, po czym złapał swoją partnerkę za rękę i pociągnął w kierunku skrętu uliczki, zbaczając z drogi prowadzącej do wejścia do podziemi.
~ Teraz się tej piździe zachciało iść? Niech spierdala…
~ NVERYIOTHCIE! ~ krzyknęła oburzona i w równym stopniu zaniepokojona agresywnością smoka tawaif.
Młodzieniec “chrapnął” coś niezrozumiale, torując sobie drogę przed sobą. Odezwał się dopiero po chwili, gdy wianuszek przekleństw wypowiedział bezgłośnie trzy razy, w tym raz od tyłu. Dlaczego? Bo mógł.
~ Nigdy więcej nie będę próbował się choćby starać być dla niej miły. Nie obchodzi mnie ona, niech zdechnie… nie będę z nią nigdzie łaził, o niczym rozmawiał, nie będę nawet oddychał tym samym powietrzem co ona. Jeśli idzie w lewo ja pójdę w prawo. Koniec… PRÓBOWAŁEM! Sama widzisz, że próbowałem!
~ Dobrze… próbowałeś… może ona też próbowała? ~ badała ostrożnie grunt pod nogami ciągnięta Dholianka.
~ Gówno tam… poszedłem nalać wody, ona miała załatwić papierkową robotę, wróciłem i nagle jej się odwidziało. ODWIDZIAŁO! Nie chciała iść, chciała wracać i was szukać i nie docierało do niej, jak jej powtarzałem, że kurwa się parzycie! ~ Chłopak znów zatrząsł się od wezbranych emocji.
~ Może się wystraszyła? Że się zgubicie… albo nie wiem… że jaki demon was napadnie i nie dacie sobie rady…
~ Jasne… się zesrała, a nie wystraszyła. Wejść jest podobno kilka… wejdziemy innym. Nie mam zamiaru kroczyć po tym samym chodniku co ta zaprawa murarska w odcieniu indygo!

Bardka obejrzała się za siebie, ale zaraz się potknęła za długimi krokami skrzydlatego. Zaklęła pod nosem, czując jak obiła sobie palec o wystającą kostkę brukową, po czym odczekawszy trzy uderzenia serca, odezwała się do ukochanego przez telepatię
~ To… by było na tyle. Nvery odmawia współpracy z Godivą, idziemy więc sami innym wejściem… lepiej nie idźcie za nami.
~ To… brzmi jak kłopoty w przyszłości ~ westchnął zrezygnowanym tonem mag, po czym dodał spolegliwie ~ Ale zgoda.
Pochwycił smoczycę za ramię, ta fuknęła coś pod nosem niczym rozwścieczona kotka, ale dała się pociągnąć w innym kierunku.

Złotoskóra starała się usilnie ciągnąć towarzysza w tył, by nieco zwolnił, ten natomiast szarpał do przodu, by ta przyspieszyła. Chwile jeszcze oboje się szamotali, aż w końcu obie strony zdecydowały w tym samym momencie się poddać, czego efektem było całkowite zatrzymanie się dwójki poszukiwaczy przygód… na środku ulicy, pomiędzy dziwacznymi mieszkańcami miasta.
- No dobra… to jaki mamy plan? - spytała Kamala, poprawiając paski obu toreb, które wbijały jej się w ramiona.
- Wchodzimy… idziemy… wychodzimy? Nie wiem… zgodziłem się na tą wyprawę, bo mnie o to prosiłaś - odparł gad, drapiąc się po głowie. Policzki miał zaróżowione jak dorodne pąki piwonii. Pytanie tylko czy się zgrzał, czy może wciąż był zły?
- Miałeś się zająć Godivą, by się odemnie odczepiła… - stwierdziła rozbawiona i zrezygnowana bardka, ruszając powoli przed siebie.
- Cóóóóż… chuj…. nic z tego nie wyszło. - Wzruszył ramionami przyszły tropiciel i zdobył się na uśmiech, bo faktycznie, gdy teraz przyglądał się sprawie… to była nawet zabawna. Niestety gdy tylko przypomniał sobie o niezrozumiałym stuporze samicy, zaraz go żółć zalała.
- No to będziemy improwizować… jest z nami Starzec… w razie spotkania złych duchów posłuży nam za tłumacza. - Z tymi oto słowy, maszerowali już we względnej ciszy i spokoju do mniej uczęszczanego zejścia pod powierzchnię.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline