Festyn od festynu nie różnił się niczym - pzynajmniej jeśli chodziło o podstawy. Zmieniali się klienci i ich zachowania, ale cała reszta pozostawała bez zmian. I trudno się dziwić, bo nawet Stirganie nie mieli tysiąca twarzy i miliona różnych sztuczek w zapasie.
Rutyna miała swoje zalety, szczególnie dla tych, co znajdowali się po 'technicznej' stronie imprezy. Wiadomo było, co i kiedy robić.
Oczywiście nie było to zajęcie godne maga czy szlachcica, ale Wilhelm nie narzekał. Ważniejsze było ocalenie skóry, a współpraca ze Stirganami zdecydowanie to ułatwiała.
W wolnych chwilach (a tych z powodu nieobecności Berwina było jakby mniej) Wilhelm zajmował się naprawą zdobycznych rzeczy i powoli wprawiał się do roli pomocnika łowcy nagród.