Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-04-2018, 11:15   #621
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Współwinni zbrodni: Czarna i Czitboy

Blaszane złomy, fragmenty robotów, mechaniczne zabawy i mnóstwo smaru, zębatek… nie. To nie był świat San Marino, tylko… jej Żywych, z Plamą na czele. Skoro wroga nie dało się zastrzelić, albo zarżnąć nożem nie za bardzo miała tu co robić. Robocie truchło nigdy nie żyło na ludzką modłę, nie posiadało duszy. Nie dało się dotknąć jego wyblakłego widma, porozumieć się z nim. Tym bardziej rola oczaszkowanej Runnerki w tym całym pierdolniku była czysto symboliczna.

- Źle wyglądasz. - zazezowała w dół, tam gdzie mokra i coraz bardziej trzęsąca się ruda głowa. Każdego z zebranym nad wykopaliskami dręczył chłód, ale ten jeden przypadek trząsł się najbardziej, szczękając do kompletu zębami, a przy mikrych gabarytach przywodził na myśl wyjątkowo nieszczęśliwego i przemoczonego kociaka.
- Powinnaś odpocząć - domruczała. Dzieciak nawet miała dzwonek na szyi, który to dźwięczał przy każdym poruszeniu karkiem. Brakowało tylko kłębka włóczki.

- Z...zaraz… p-pójdę - lekarka wysiliła cała piegowatą fizjonomię, by sie uśmiechnąć, co wyszło… miałko i blado. Doskonale zdawała sobie sprawę z reguły szybszego wytrącania ciepła przez mniejsze obiekty, szczególnie biorąc pod uwagę wysoce niesprzyjające warunki, przemęczenie oraz rany. Niczym stado niechcianych krewnych, w głowie Savage pojawiały się urywki ze slajdów, a w uszach brzmiało echo starczego, skrzekliwego głosu, wykładającego z tą specyficzną nieśmiertelną powagą kolejne zagadnienia zakresu termoregulacji.

“Struktura nerwowa zwana ośrodkiem termoregulacji jest odpowiedzialna za ustalenie odpowiedniej temperatury i podjęcia decyzji o działaniach mających na celu jej podniesienie lub obniżenie. W przypadku infekcji, naturalną odpowiedzią organizmu jest wzrost temperatury. Ośrodek termoregulacji podwyższa swój punkt nastawczy na wyższy. Organizm zaczyna dążyć do osiągnięcia nowego, wyższego punktu nastawczego. Następuje chwilowa hipotermia, podczas której jest intensywnie produkowane ciepło, na przykład poprzez drżenie mięśni. Trwa to do osiągnięcia temperatury wyznaczonej przez ośrodek termoregulacji. Po podaniu leków przeciwgorączkowych punkt nastawczy obniża się, następuje chwilowa hipertermia z intensywną utratą ciepła do osiągnięcia punktu nastawczego. Gorączka i anapireksja są stanami, w których organizm kontroluje temperaturę narzuconą mu przez ośrodek termoregulacji. Hipertermia i hipotermia są przykładami stanów, w których, niezależnie od narzuconej temperatury, organizm ze względu na niewydolny mechanizm utrzymywania ciepła, lub skrajne warunki zewnętrzne, nie jest w stanie utrzymać odpowiedniej temperatury, co może być niebezpieczne dla zdrowia.”

Drobnym ciałem wstrząsnął kolejny dreszcz, dłonie drżały niczym we wspomnianej gorączce, lecz w przypadku Alice był to po prsotu pierwszy stopień hipotermii, nic więcej.
- T-trzeba t-to sprawdzić - doszczękała, wskazując brodą na zagrzebane w błocie szczątki.

Nożowniczka nie wyglądała na zadowoloną z odpowiedzi. Skrzywiła się, spluwając w bagienną wodę, po czym objęła się ramionami żeby chociaż trochę utrzymać uciekające ciepło.
- Leje kurwa - burknęła na wszelki wypadek, jakby dziwna małolata tego nie ogarniała - Mróz idzie i do chuja Stanleya mamy za sobą ciężki dzień. Idź coś zeżreć i się ogrzać.

Savage pokręciła głową, wzdychając ciężko i przymykając na moment piekące niczym wszystkie nieszczęścia oczy. Dużo by oddała, by móc na spokojnie i z czystym sumieniem zrobić te kilkanaście kroków do ogniska, znaleźć kawałek suchego koca. Przebrać się w ubranie które nie zalatuje wilgocią i gnijącą rzeką, a potem wpaść na kolizyjną z mężem i wepchnąć mu skostniałe dłonie pod kurtkę.

Na wspomnienie czarnowłosego mężczyzny bladą niczym u trupa twarz przeciąć żywszy uśmiech. Guido zawsze grzał jakby trawiła go wewnętrzna gorączka, lub ktoś podkręcił mu fabrycznie potencjometr na wyższą niż u normalnego człowieka temperaturę.

- N-naprawd-dę dz-dzięk..kuję, ale n-nie lubię zostaw-wiać prac-cy w połow-wie - wzruszyła ramionami, wskazując brodą na maszynę.

- To gówno ci nie ucieknie, a z pełnym kałdunem i bez delirki łatwiej ogarniesz - San Marino przewróciła oczami, a potem machnęła ręką - Kurwa no, możesz być trochę mniej uparta? Dobra… jebać. Pilnujcie jej - burknęła do speców i machnęła na parę połamanych patafianów - A wy ruszcie dupy, to nie cyrk. Przydacie się kurwie na coś. Idziemy po żarcie - wskazała polową kuchnię pod plandeką i zeskoczyła na gruz, po drodze wpadając z premedytacja na Pazura.
- Tobie też coś przynieść do żarcia? - spytała, trącając go ramieniem.

- I co teraz? Teraz wybuchnie tak? Nie no… Jakby miało wybuchnąć to chyba by już pierdolnęło nie? A jak dopiero teraz zaczął odliczać? No chyba by coś cykało… A jak jest ciche? Nie no zobacz, wszystko ustało to chyb cykanie też nie? Jak jakieś było. A ja ma jakieś chujowe chujostwo co działa nawet jak reszta syfu nie? To spierdalajmy. A jak ma czujniki ruchu? Zobaczy ruch i nas rozjebie. A czujniki ruchu nie są na prąd? A jak ma własne baterie? Weź się kurwa przymknijcie obydwaj! Ty, Plakatowy ty się chyba znasz na tym nie? To jak jest? Jebnie czy nie jebnie? - po tym gdy Brzytewka odłączyła jakiś przewód który wyglądał jej na przewód zasilający do akumulatora albo podobnego źródła energii nastała cisza. Cała, dziwna maszyna zamarła w jakąś sekundę zanim ktokolwiek zdążył cokolwiek zrobić czy powiedzieć. Cisza jaka nastała przez ten pracujący dotąd silnik i obsypujący się złom zdawała się szczególnie ogłuszająca i wwiercać w uszy, serca i duszy. Pokancerowana przez ostatnie walki, zmarznięta i przemoczona grupka zastygła z petami w gębach, w pół ruchu i pół słowa, niczym zwierzęta złapane na drodze w promienie reflektorów. A zaraz potem zaczął działać strach i obawy gdy tak stali zalewani przez kolejne fale ulewy i wsłuchiwali się w tą nocną ciszę i łomot rozbryzgujących się o wszystko i wszystkich kropel ulewy.

Pierwsi głos odzyskali Bliźniacy. Niektórzy Runnerzy włączali się do tej wymiany zdań ale dominowała dwójka komediantów. Aż znając ich naturę do końca nie można było być pewnym czy sobie tak świetnie odgrywają i pogrywają z resztą strojąc sobie żarty jak zwykle, tym razem strasząc resztę czy to jednak tak na poważnie. Reszta też zdawała się ulegać czarowi tych hipnotycznych rozważań wpatrując się w ciemności w zamarłą i cichą bryłę maszyny. Przez to, że nie wiedzieli kompletnie czego się spodziewać nikt chyba nie wiedział jak traktować tą gadaninę Bliźniaków. W końcu inicjatywę przejął Krogulec, uciszając ich i pytając Pazura o zdanie.

- Zostawmy to. Na godzinę czy dwie. Jak nie wybuchnie no to chyba już nie powinno. - zaproponował w końcu Nix ale też w głosie pobrzmiewała mu niepewność. W końcu “znał się” na tych robotach tak samo jak pewnie każdy z nich. Odpowiedź najemnika była chyba na rękę reszcie bandy bo całkiem ochoczo zabrali się wcielanie tego planu w życie.

Spotkali się z resztą bandy w tym z Guido i San Marino w domu. Na parterze jak na warunki bytowe okolicy było całkiem sucho. Znaczy woda była w takiej mniejszości, że była tylko w kałużach nie głębszych niż podeszwa buta a nie do kolan czy do pasa jak na zewnątrz. W blasku ognia było ciepło i przytulnie. Wymrożone i przemoczone ulewą ciała chłonęły chciwie żar z żywego ognia. Guido uśmiechnął się widząc Alice i bez ceregieli posadził ją obok siebie. Nix rozejrzał się za Emily i usiadł po drugiej stronie ogniska. Przy ognisku siedziała opatulona kocem Boomer która zapadła w letarg odsypiając ekstremalne przeżycia. Oczywiście nie mogło zabraknąć Bliźniaków których co prawda nikt nie zapraszał ale gdy się dosiedli chyba każdemu zrobiło się weselej.
Dosiadł się też Krogulec tworząc właściwie wspólnie krąg najważniejszych i najbarwniejszych osób w przemoczonej i poszatkowanej ołowiem bandzie. Najpierw wszyscy zajęli się jedzeniem które San Marino miała zanieść na tą kupę gruzu ale jak właściwie wszyscy wrócili do zrujnowanego domu utopionego trochę mniej w bagnie niż reszta dawnej farmy.

- Nie jest źle. Chociaż ta druga jest rozpieprzona. - rozmowę zaczął szef bandy wskazując na dwie sztaby złożone przy jednej ze ścian. Widać było dwa ciężkie karabiny maszynowe. Oraz taśmy i skrzynki z amunicją. Sądząc po głosie i twarzy Guido widocznie liczył na coś więcej. Ale też i był zadowolony, że mają cokolwiek. Widocznie wciąż jeszcze kalkulował zyski i straty nie mając do końca wyrobionego zdania. - Jest jeszcze jeden. Jakiś granatnik. Chłopaki próbują go wymontować. Zobaczymy. - pokiwał głową i łyżką trzymaną w ręce dając wyraz swoim nadziejom. Też nim trzęsły dreszcze jak i każdym przy ognisku i pewnie w reszcie bandy. - Szkoda, że miał rozjebane dwie wieżyczki, tam na pewno też było coś ciekawego. - westchnął żałując, że ten towar nie wpadł w ich łapy. - Potem sprawdzimy ten drugi. - wskazał łyżką na mrok po drugiej stronie farmy gdzie osiadł na bagnie ten transportowiec rozsadzony przez ekipę podwodnych saperów.

- A może rano to sprawdzimy? W dzień będzie lepiej widać i może tak lać przestanie? - zapytał Krogulec patrząc z powątpiewaniem na szefa gdy z równie widocznym wahaniem napatrzył się w ten zalewany ulewą mrok nocy. Reszta widocznej bandy też wyglądała jakby potrzebowali jak nie wakacji to chociaż dnia wolnego.

- Rano musimy być z powrotem na Wyspie. - odparł lakonicznie szef wsadzając do ust łyżkę do ust i łykając kolejną porcję ożywczo ciepłego gulaszu. Krogulec nie sprzeciwił się otwarcie ale skrzywił się i przesunął dłonią po brodzie.

- Nie wiem czy ludzie tyle wytrzymają. - powiedział w końcu z wahaniem. Bliźniacy i Nix też popatrzyli na Guido uważnie wyczuwając, że może dojść do spiny.

- Wytrzymają. Jak my wytrzymamy to oni też. A my jeszcze trochę wytrzymamy. Odpocząć będzie można w Bunkrze. Jak wrócimy do swoich. Jak wrócimy do domu. - Guido zareagował zaskakująco łagodnie jak na niego. Nie krzyczał, nie wyzywał, nie groził, nie bił, nie strzelał za to uśmiechnął się łagodnie beztrosko stukając łyżką o dno menażki z której pracowicie wygrzebywał końcówkę ciepłego posiłku. Brzmiało całkiem swobodnie i łagodnie. A jednak dało się wyczuć w lot, że nie zamierza ustąpić w tej materii. W końcu więc mniej lub bardziej skwapliwie wszystkie głowy pokiwały na znak zgody. Chociaż entuzjazmu nie było ani widać ani czuć. Ludzie, nawet ci z wewnętrznego kręgu, mieli dość i byli u kresu sił.
- Obejrzałem tamten pokój. Da się tam rozpalić ogień. Jest mały szybciej się nagrzeje. - powiedział wskazując na sąsiedni pokój. W nim dwóch gangerów rozpaliło już ognisko i właśnie walczyli o to by nie zgasło i rozpaliło się na dobre. Co w tej okolicy i pogodzie nie było takie oczywiste. - Chłopaki znaleźli pompę. Mamy więc czystą wodę. - łyżka szefa wskazała gdzieś na jedną ze ścian pewnie pokazując kierunek za nią a nie nią samą. - Mówili też, że ogrzewanie w transporterze zaczęło działać. - powiedział rozglądając się po twarzach z uśmiechem. - Kazałem tam umieścić rannych z garażu. Brzytewka zajrzyj tam czy jest okey. A potem wracaj tutaj i zasuwaj tam do pokoju. - wskazał na pokój który Runnerzy szykowali do ogrzania. - Tam wejdzie z pół tuzina. Będziemy spać na zmianę. Pozostali zasuwają przy wrakach. Wy zasuwacie w pierwszej turze. Potrzebuję was wszystkich sprawnych przed świtem. Macie czas do północy. Reszta może spać po drodze. Ale was chcę mieć na nogach i przytomnych więc zasuwajcie do wyra póki jest okazja. Bo jak nas tu ranek zastanie to będzie chujnia z grzybnią. - Guido przedstawił im swój plan na najbliższe, nocne godziny jaki widocznie sobie w międzyczasie wykoncypował.

Źródło nieskażonej wody pitnej pośrodku zalanego deszczem bagna bezapelacyjnie stanowiło pozytyw, jeden z niewielu na jakie mogli liczyć. Drugim był ogień, trzecim posiłek. Czwartym możliwość chwilowego co prawda, lecz odpoczynku - ułożenia ciała w poziomie i zamknięcia oczu. Krótkiej, jakże potrzebnej do normalnego funkcjonowania drzemki… w sąsiedztwie owiniętych brezentem trupów towarzyszy broni, gdzie za kołysankę miały robić odgłosy nocnej natury przeplatane z jękami ciężko rannych ludzi. Teatrum wojny w przerwie między finałowym aktem, nie zapowiadającym się inaczej niż krwawy dramat.
W naprędce sporządzonej liście Savage piątym pozytywem został chwilowy spokój. Cisza przed burzą. Ostatnim zaś, tym najważniejszym - bliskość rodziny. Niepełnej, zdekompletowanej odległością oraz perturbacjami mijającego dnia, gdy pozostawało mieć nadzieję, że brakujące, elementy mają się dobrze i też są bezpieczne. Nadzieja… czasem nic innego nie pozostawało.
Każdy człowiek bowiem borykał się w życiu z jedną prawdą, której nigdy w pełni nie pojmie. Musiał przerabiać wciąż te same lekcje, popełniać takie same błędy, zanim ich sens dotarł wreszcie do jego świadomości: czas i miejsce nie miały znaczenia. W hierarchii wartości realiów w których przyszło im żyć pojęcie domu jako stacjonarnej placówki zacierało się przez zbyt niestabilną sytuację, wypełnioną kurzem Pustkowi i ołowiem, wymieszanym z ludzkim odium. Szaleństwem mieszkającym tuż pod skórą, a przez brak scentralizowanych norm prawno-obyczajowych, wychodzącym przy każdej możliwej okazji.
Rozpamiętywanie przeszłości, wieczne porównywanie zalet minionego świata do tego co Los pozostawił rasie ludzkiej po wojnie… było błędem rudej lekarki. Trzymała się go, zapadając w marazm i melancholię. Wszak nie dało się nic poradzić na to, że czas nie należał do wartości stałych - poruszał się, uciekał między palcami bez tendencji do robienia zwrotów o sto osiemdziesiąt stopni. Nieme modlitwy o zawrócenie jego biegu były skazane na porażkę w stopniu identycznym co próba zawrócenia rzeki wierzbową gałązką.
Alice odstawiła pustą menażkę, przekręcając się i lawirując przestrzenią, aż finalnie usadowiła się czarnowłosemu gangerowi na kolanach, opierając głowę o unoszącą się miarowo pierś. Po długich godzinach w chłodzie, deszczu, a także szarpiącym nerwy strachu o los najbliższych; po ciężkim dniu, zarwanej nocy i masie kumulujących się w rudej czaszce lęków; po wybuchach euforii związanych z wziętym na moście ślubem i szybkim przywróceniu do krwawej rzeczywistości strzałach… czuła się wymordowana ponad wszelkie przyjęte normy. Wciąż pozostawało tak dużo do zrobienia, tylko zdradliwe ciało nie chciało się słuchać. Powoli zapadało w letarg, odłączając po kolei coraz to nowe podsystemy, aż nie pozostało nic poza prostą rejestracją najbliższej okolicy, lepkim całunem wyczerpania otępiającym zmysły i chrzęstem tłuczonego szkła w głowie.
“Wrócić do domu”... pojęcie tak proste i trudne do zrozumienia zarazem.
Nie chodziło o budynek, ani epokę. Chodziło o ludzi. Tych, którzy sprawiali, że życie nabierało barw i smaku. Jednostki nadające sens istnieniu, napędzające do działania. Te, dla których warto było przejść przez najgorsze piekło, pokonać wszelkie przeciwności i nie kończyć aktywności własnej na posiadaniu nadziei, lecz walce. Aby któregoś dnia wspólne marzenia z niematerialnego widma stały się namacalną rzeczywistością.
Zielone oczy odruchowo powędrowały do góry, przyglądając się wiszącej ponad ryżą czupryną twarzy, a blade oblicze rozjaśnił uśmiech. Może i wedle dawnych standardów ich noc poślubna odbiegała od normy… ale to były dawne standardy. Grunt, że teraz mieli siebie i mogli się tym cieszyć, chociaż te parę godzin. Tyle… i aż tyle musiało im wystarczyć, gdyż pojęcie szczęścia dało się zdefiniować na wiele sposobów jako termin wybitnie względny.
- A co z tobą? - spytała cicho, chowając skostniałe dłonie pod wilczą kurtką - Ty również musisz odpocząć. Zebrać siły i podładować baterię. Odpocząć, nim ruszymy w drogę powrotną. Zmęczenie opóźnia czas reakcji, otumania, a przyda się działać w pełni sprawie. Zobaczę co u chłopaków i niedługo wrócę. Nim wyjedziemy spróbuję jeszcze z tym robotem, teraz nie myślę trzeźwo - zrobiła poważną minę, przybierając lekarski ton i dorzuciła - Poza tym sama nie zasnę, potrzebuję asysty w tej jakże skomplikowanej operacji. Coś kojarzę, że jako asysta medyczna radzisz sobie wyjątkowo dobrze.

- Taa…
- czarnowłosa głowa pokiwała jakby potwierdziło się po jej czerepem jakieś podejrzenie albo inna teza. Szef bandy zrobił miejsce na kolanach dla swojej żony i dokończył wcinanie resztek kolacji z menażki. Wyskrobywał i jadł żarłocznie jak wilk. Jak to tylko głodni i świetnie znający głód ludzie potrafią. Skończył i odłożył menażkę razem z łyżką przy ognisku. Sięgnął do kurtki po swoją, srebrną papierośnicę i otworzył ją. Z bliska Alice dojrzała, że zostało tam już tylko kilka ostatnich zgrabnych papierosów które tak lubił. Wyjął dwa i odpalił je podając jeden jej a drugi sobie. Właściwie przestał się odzywać paląc tego papierosa, trzymając żonę na kolanach i przytulając ją do siebie wolną ręką. Wpatrywał się gdzieś w przestrzeń, czasem na nią ale wydawał się być nieobecny i zamyślony. Za to jego tors bardzo przyjemnie sycił ciepłem skostniałe dłonie lekarki.
- Dobra, chodź do garażu. - powiedział w końcu gdy papierosy skończyły się i oboje wstali do pionu. I poszli przez te zalewane ulewą bagno do garażu. Tam szef i pokładowy lekarz obejrzeli, pogadali, poklepali po ramieniu tych kilku najciężej rannych. Pod wodzą ich obojga zostali przeniesieni do transportera. Z grzejników ciężko było powiedzieć, że pracują na pełnych obrotach i jest ciepło ale chociaż nie było lodowato jak na zewnątrz. Transporter więc szybko posłużył za nocne schronienie członkom bandy. Gdy się pozamykało włazy mogło być tam całkiem znośnie.

Guido jednak nie miał zamiaru słuchać żadnych głupot o grzebaniu w jakiś robotach w tą ulewę i po ciemku. Od tego byli już wyznaczeni ludzie. Obrał więc kurs powrotny na rozpadający się od nadmiaru bagiennej zgnilizny dom dawnych farmerów. Gdy wrócili na parter pokój wyznaczony jako sypialny był już w sporej mierze zapełniony. Jedyne łóżko zajęli Pazury. A właściwie to ruga para nowożeńców przeniosła ledwo kontaktującą Boomer która i tak zapadła w odrętwienie na te łóżko. I sami zalegli obok. Był jeszcze materac rozłożony przy ognisku i tam Guido rozłożył się na nocleg ze swoją żoną. Tuż obok leżał jakiś inny pocięty pociskami Runner. Tak samo jak ognisko było okupowane z każdej strony przez gangerów którzy próbował chociaż zdrzemnąć się w jego cieple.

Warunki wedle dawnych standardów noclegowych urągały wszelkim wartościom. I tym turystycznym, i tym o wygodzie, BHP, zdrowia czy jakimkolwiek innym. W tym zdezelowanym i przegniłym pokoiku, przy otwartym ogniu, na rozpadającym się łóżku, przegniłym materacu i improwizowanych posłaniach zamiast jak to dawniej było spać jedna czy dwie osoby teraz rozłożyło się z pół tuzina. Wszyscy byli jednak wycieńczeni więc zalegli pokotem zasypiając prawie natychmiast mimo takich niesprzyjających warunków. Alice też czuła jak momentalnie ciepło z ogniska i od bliskiego mężczyzny otępia ją, usypia. Wreszcie wychłodzony i przesilony organizm zyskał możliwość zregenerowania sił, albo chociaż spowolnienia tempa ich odpływu. Wystarczyło położyć głowę na zgiętym ramieniu. Objąć większe, grzejące nawet mimo chłodu dookoła ciało. Wtulić twarz w pachnącą skrętami kurtkę, po raz ostatni złączyć wargi w niemej wersji "dobranoc"... na tyle starczyło lekarce energii, gdy niby po prostym, mało skomplikowanym mrugnięciu jej powieki nie otworzyły się ponownie.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline