Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-04-2018, 18:27   #157
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Było to nieduże zejście ze schodkami, niczym do piwniczki na wino, bo kiedyś ta wielka sala musiała być właśnie ku temu przeznaczona. Teraz… była pusta, a poszczególne cegły pokryte były zapiskami i szkicami. Niektóre przedstawiały jakieś mapki, inne proste rysunki, ale większość stanowiły... podpisy, czasem z dodatkiem: “Byłem tu…”.
Kobieta towarzysząca dwumetrowej, białej tyczce, wzdrygnęła się w ciemnościach na samą myśl, że utknęła tu na dobre, dopóki nie zlezie kilku godzin brudnymi korytarzami pod ziemią.
Podczas gdy Nveryioth wypakowywał z plecaka pochodnię, ona sama wyjęła ze skórzanej podwiązki bojowy wachlarz.
- Czas na bajkę… - mruknęła smętnie, rozchylając żeberka zamaszystym machnięciem ręki, rozświetlając pomieszczenie pomarańczowym światłem.
- Uważaj bo pośniemy… - burknął ironicznie młodzian, podpalając żagiew od magicznej broni.
- Sprawdźmy te mapki… mogą nam się przydać… - stwierdziła niezrażona tancerka i wskazała, że idzie pod prawą ścianę. Smok więc udał się pod lewą i oboje zabrali się za studiowanie, znikomych wartości artystycznych, malunków, aż w końcu stwierdzili, że mogą ruszać dalej.

Skierowali swoje kroki w kierunku drzwi prowadzących do, jak się okazało, długiego i pustego korytarza. Było tu cicho, każde stąpnięcie roznosiło się ponurym echem… jakby chciało poinformować kryjące się mroku bestie, że śniadanko przyszło.
- Idź pierwszy… jak ma nas coś zeżreć, to niech najpierw pożre ciebie - odparła jakże odważnie Chaaya, puszczając piorunującego ją spojrzeniem drakona.
- Żebyś tak uschła od tego przeciągu… - fuknął pod nosem, oddalając się od “dzielnie” czatującej we framudze bardki

Podróż nie zapowiadała się ekscytująco. Mroczny korytarz powoli obniżał się dół, sugerując początek drogi do piekieł. Było tu ciasno i coraz zimniej i coraz wilgotniej. Ściany i sufit były naznaczone pęknięciami, przez które sypał się drobniutki piasek, a cienie wydłużały się złowrogo. Krok za krokiem, oddalali się od wejścia. Bezpiecznego wejścia za którym to były anioły, nawet jeśli niektóre wyglądały, i pewnie były, posłańcami śmierci. Dziewczyna zresztą pamiętała gdzie schował się quasit atakowany przez zgraję światełek w zbrojach. Tu… w podziemiach i co gorsza... mogło tu być ich więcej. Ta wizja nie napawała optymizmem, tak samo jak wszędobylska atmosfera opuszczenia, zapomnienia i mroku. Toteż nie dziwota, że Sundari szła… a wręcz ociągała się z marszem na szaruteńkim kroku, co i rusz oglądając się za siebie.
Cisza wokół pary śmiałków powoli gęstniała w formę czarnego budyniu wprost z otchłani i tylko czekać było, kogo pierwszego obleci strach.
- Nvvveeeery… - Można się było tego spodziewać. Tawaif miała ujemną tolerancję do lochów, a tym bardziej gdy były jeszcze one brudne i pełne potencjalnej śmierci.
- Czego? - spytał jakże uprzejmie jaszczur, który nie za bardzo czuł przyjemność ze zwiedzania zatęchłego korytarza, w którym wraz z kurzem, unosił się stary zapach płonnych nadziei na szybkie wzbogacenie się ich poprzedników.
- Zastanawiałeś się jakie skarby są w górach? ach? ach? - Ciche echo odbijało się od pustych ścian i wpadało w głąb ziemi, niczym rzucony kamień w studnię.
- Jakich górach? Co? Zaraz? Co? - Chłopak wyraźnie miał problem z nadążaniem w rozumowaniu swojej partnerki.
- Nooo… góry, óry, óry. Na zewnątrz są góry, a góry mają jaskinie, a jaskinie mogą być głębokie, okie, okie… - ciągnęła Kamala, liżąc płomieniami pobliską ścianę dla “zabicia” nudy i strachu przed nieznanym, które na pewno było mroczne i złowieszcze i dybało na ich niewinne życia gdzieś tu… w ciemności. - Jak myślisz? Czy ktoś szukał w górach? Może nie musielibyśmy tak głęboko schodzić by coś znaleźć...ć...ć..?
- Co za różnica… ja nie Godiva… nie muszę ani z niczym walczyć, ani nic znajdować… pospiesz się, bo cię zostawię. - W ten oto sposób, pierwsza próba wydobycia się na powierzchnię przez kurtyzanę spektakularnie spełzła na niczym.

Dotarli do okrągłej sali, znajdującej się za drewnianymi drzwiami, w jej środku znajdowało się pełno identycznych drzwi. Takich samych jak te, którymi przeszli. Na szczęście ktoś troskliwy na ich przejściu wyrył słowo: “Wyjście”. Pozostałe dziesięć portali nie zostało tak oznaczone, ani w żaden inny sposób.
To oznaczało, że podziemia są labiryntem.
Ale czy ktoś przejął się tym faktem? Na pewno nie albinos, który wybierając piąte drzwi z lewej, szarmanckim gestem zaprosił do środka konającą wewnętrznie kompankę.

Znaleźli się w kolejnym korytarzu. Ciemniejszym, ciaśniejszym i brudniejszym od poprzedniego. Po prawej i po lewej stronie wmurowane były w ściany kraty, zamykające dostęp do niedużych wnęk. Czy tam… po lewej, w głębi, za kratami… coś się poruszyło? Jakaś szponiasta ręka?! Czy może to tylko nadmierna wyobraźnia i gra świateł?
~ Nv...Nvhhheeeryyy… ~ Chaai zabiło mocniej serce i to w nieprzyjemnym tego słowa znaczeniu. Natarła na plecy mężczyzny, depcząc mu po piętach. Nie mogąc się przełamać, by odezwać się na głos.
~ Co znowu? ~ spytał znudzony jak mops, na przymusowym pokazie w operze, skrzydlaty.
~ Tam się coś ruuuszaaa… wracajmy już…
~ Niech się rusza… jak się rusza to znaczy, że żyje… idziemy dalej ~ zawyrokował obojętnie smok, machając ręką za sobą, by odpędzić się od napastującej go dziewczyny.
Parka w ciszy mijała kolejne cele. Bo tym były wnęki po obu stronach korytarza. Celami. Ciasnymi, obskurnymi i przygnębiającymi. Gdzieniegdzie zachowały się nawet kościotrupy, ciągle przykute do ścian i obecnie “patrzące” obojętnie na zakłócające ich spokój osóbki. Na szczęście nie poruszały, aż do czasu, gdy bardka zauważyła, że jednemu ze szkieletów drży dłoń, którą to opierał się o ławę do której był przywiązany.
Strach miał wielkie oczy, tym bardziej gdy był podsycany mrokiem. Dholianka, niemal w przerażeniu, wskoczyła białowłosemu na plecy, który zaczął się miotać parzony płomieniami z wachlarza.
W końcu chłopak odwinął się i zdzielił tancerkę w głowę, aż głośne echo potoczyło się po okolicy.
~ ZWARIOWAŁAŚ! Osmaliłaś mi zbroję! ~ warknął gniewnie, dmuchając na sparzoną dodatkowo rękę.
Tawaif skuliła się zawstydzona, spuszczając wzrok na stopy.
~ Wracajmy już… proszę… ~ załkała płaczliwie, nie mając z tej wyprawy żadnej przyjemności.
~ I co będziemy robić? Tamci pewnie dalej są pod ziemią… nie mam ochoty siedzieć kilku godzin w karczmie i gapić się w ścianę.
~ Ale Nveryyy…
~ Co znowu?!
~ Tam się coś rusza… ~ zawtórowała błagalnie tancerka, łapiąc towarzysza za pasek od spodni.
~ Mówiłem ci, że to dobrze, znaczy, że żyje! ~ przerwał jej zniecierpliwiony gad, ale kobieta nie dawała za wygraną.
~ Kiedy to się trup rusza! Wiesz, że nie lubię…
~ Który?! Na prawdę? Dawaj, poświeć mi… nie, sam sobie poświecę! ~ W podszywanego Nerona wstąpiły jakby nowe siły, zaczął się rozglądać w podnieceniu na lewo i prawo, a gdy kurtyzana pokazał palcem na jednego z kościaków, smok ruszył do niego dziarskim krokiem, by go lepiej zbadać. Kamala nie chcąc zostać samej na korytarzu, ruszyła tuż za nim.

Na początek musieli pokonać kratę, oddzielającą ich od szkieletu, którego dłoń rzeczywiście się poruszała. Truposz “patrzył” wprost na nich pustymi oczodołami, nie przejmując się przerdzewiałą obrożą obejmującą jego szyję.
~ Dziwne… dlaczego tylko jego ręka się rusza? ~ zamyślił się białasek, przyglądając się grzechoczącym lekko paliczkom.
~ Nvery błagam cię… zaklinam… ~ zaczęła skomleć ukryta za jego plecami dziewczyna. Jeszcze demona by zniosła… ale nie nieumarłego!
~ Może… może się nudzi lub jest zniecierpliwiony i to taki tik? ~ spytała w nadziei, że im prędzej rozwiążą zagadkę ożywionej dłoni, tym prędzej stąd wyjdą.

Szkielet nie reagował na zbliżenie śmiertelników, jedynie jego dłoń się poruszała odrobinę. Nie zmieniała jednak za bardzo swojego położenia, zupełnie jakby jej właściciel kpił z ich podejrzeń i ciekawości.
~ Może go jakiś szczur porusza? Albo przeciąg? Magia jakaś? ~ dziwował się dwumetrowy młodzian, podczas gdy kryjąca się za nim łaniooka, co i rusz oglądała się za siebie i na boki, jakby obawiała się podstępnego ataku z nikąd.
~ Daj mu pokój… niech spoczywa w spokoju… ~ poprosiła smutno, wczepiając palce w szlufkę spodni, wypiętego do niej mężczyzny. Z jakiegoś powodu… czując obcy materiał pod palcami, poczuła się bezpieczniej.
~ Jakim pokoju… jest przykuty w celi do ławy… jak ma zaznać pokoju?! ~ spytał ironicznie jaszczur, trącając pochodnią martwego delikwenta w ramię, ale ten się nie poruszył, ni nie odezwał ani słowem.
Gad spróbował więc puknąć go w głowę, przez co jedynie dolna szczęka zabujała się niebezpiecznie grożąc odpadnięciem.
~ Na bogów co ty mu robisz! Zostaw go… błagam cię, bo nas przeklnie, że zakłócamy mu pokój!
~ Skończ z tym pokojem, co z moim pokojem! Biadolisz mi i biadolisz! ~ rozeźlił się skrzydlaty, strosząc jak przepiórka
~ No to mu urżnij te ręke i sprawdź dlaczego się rusza jak tak cie to gnębi! ~ obruszyła się gniewnie tancerka i zaraz złapała przyjaciela za ramię, kiedy starał się wydobyć elfi miecz z pochwy. ~ ZWARIOWAŁEŚ??!! Zostaw go… dość się nacierpiał za życia, nie musisz mu jeszcze po śmierci dowalać… ~ dodała, ciągnąc go na korytarz.
~ Dobra… ale jak będziemy wracać i on dalej będzie tą ręką ruszać, to przysięgam, że mu ją utne! ~ zagroził Zielony, wycofując się z wyraźną niechęcią na zewnątrz celi.

Korytarz kończył się drzwiami, na których ktoś uprzejmie wydrapał “Uwaga; Wilcze Doły.”
Miło że ktoś ostrzegł ich przed pułapkami kryjącymi się za drewnianymi wrotami.
Chaaya wydobyła z siebie odgłos całkowitego przegrania i poddania się. Już nawet nie starała się zachowywać cicho. Szła na stracenie, a gad tuż przed nią, jakby był zachęcony do dalszego marszu, nieprzyjemnym ostrzeżeniem.
Nie musieli zerkać daleko, by dotrzeć do pierwszego z nich. Znajdował się tuż za drzwiami. Wilczy dół nie był może szczególnie głęboki, ale kończył się ostrymi żelaznymi palikami celującymi w górę. Ktoś rozsądny przerzucił nad nim dwie duże deski tworząc prowizoryczny mostek. Niezbyt długi i niezbyt stabilny. Ten korytarz oznaczony był jeszcze dwoma takimi dziurami, nim rozgałęział się na trzy osobne odnogi.
~ To ja przejdę pierwszy… jak się nie zawa…
- Nvhhhheryyy… - zawyła bardka, dusząc się w tym cholernym podziemiu.
- Cicho do cholery… idę pierwszy - burknął smok ruszając ostrożnie po sztachecie. - Jarvisowi też tak jęczysz nad uchem?! Oszaleć można. Jeszcze nas nic nie zaatakowało a ty jęczysz i jęczysz jak jakaś baba…
Gad przeszedł przez pierwszy mostek bez problemu, tuż za nim, chcąc czy nie przeszła i Chaaya.
- Jestem babą… jakby nie patrzeć… - wtrąciła bez entuzjazmu, wzdychając ciężko nad swoim losem, ale albinos jej nie słuchał, a przynajmniej nie uważnie, bo skupił się na dalszej penetracji loszku i przechodzeniu przez kładki.
Kolejną dziurę przeszli bez problemu i zbliżali się do rozgałęzienia. Trzy drogi, trzy wybory.
Nveryioth wszedł na kładkę przerzuconą przez trzecią dziurę i… jedna z dwóch desek pękła pod jego ciężarem. Zdążył jednak złapać się drugiej ratując przed upadkiem. Serce młodemu smokowi zabiło szybciej, bo nie mógł zmienić postaci w tej chwili… utknąłby w wilczym dole przy takiej próbie, zaklinowany.
- Nvery! - Bardka krzyknęła przerażona, widząc niemal w spowolnionym tempie jak młodzieniec osuwa się w przepaść. - Nvery! Nic ci nie jest! Bogowie… uważaj, czekaj, idę do ciebie, nie ruszaj się…
- Jestem metr od ciebie… daruj sobie i stój gdzie stoisz! - odparł nazbyt opryskliwie samiec, przesuwając się powoli na początek wilczego dołu.
- Uważaj, podam ci rękę, ostrożnie… prosze cię, ostrożnie… - Kobieca dłoń została odepchnięta, ale jej właścicielka zdawała się tym nie przejmować. Gdy chłopak stał kolanami na bezpiecznym gruncie, objęła go jak matka obejmuje swoje dziecię, by je ochronić przed wszelkim złem tego świata.
- To był głupi pomysł… wracajmy już... nie lubię jak jest niebezpiecznie, a tu jest niebezpiecznie... już wolałabym walczyć z hordą demonów... boże, boże, tak się zlękłam… - Kurtyzana chlipiała trzymając w objęciach zdyszanego od emocji towarzysza, tuląc go do swoich piersi i tarmosząc mu włosy.
- No przecież nic mi nie jest… no już… już… nie rób scen Nimfetko… - burczał zawstydzony i sam mocno przestraszony jaszczur.
- Nie ma tu Nimfetki… i nas też tu zaraz nie będzie… chodźmy stąd, proszę, proszęęę cię. Pójdźmy gdzieś indziej…
- Tylko Nimfetka darłaby się na całe gardło w opuszczonych lochach, a później biadoliła jak płaczka pod świątynią - sarknął skrzydlaty i siłą wydostał się z ciasnej klatki, wątłych ramion Dholianki, która “odkryta” rozkleiła się jeszcze bardziej, płacząc teraz jak mała dziewczynka, której spadła na brudną ziemię wata na patyku.
- Teraz to ja cię proszę… weź się w garść, no przecież mówię ci, że nic mi nie jest!! - krzyknął równie rozeźlony, co zawstydzony całą sytacją Neron.
- Niieee chcęęę… dlaczego ja tu jesteeeem… ja tu nie chciałam byććć… chce do Jarvisaaaa, miałam być z Jarviseeeem, głupia Godivaaaa… te lochy są brudne i brzydkie i straszne i nudne i ciemne i demoniczne… wracajmyy… chce do domuuu. - Dziewczę zaczeło tupać i się złościć na zmianę szlochając i krzycząc.
- Już, już… ćhhhichaj maleńka… wyjdziemy stąd, wrócimy po swoich śladach i stąd wyjdziemy, a później polecimy w góry, zgoda? Zgoda? No nie płacz już bo pobudzisz wszystkich, którzy jeszcze się tu ostali… - Skrzydlaty wstał z podłogi i otrzepał kolana, po czym wytarł rękawem buzię swojej jeźdźczyni, która jak za pociągnięciem magicznej różdżki przestała płakać i jedynie pociągała nosem, walcząc o równy oddech.
Nawet jeśli gad wiedział, że padł ofiarą podstępnej manipulacji najstarszej z masek to się do tego nie przyznał.

Droga powrotna nie sprawiała wielu trudności. Załzawione ślepka tancerki nie były w stanie wychwycić żadnych, strasznych anomalii, a sama trasa nie była ani trudna, ani zbytnio niebezpieczna. Nveryioth uparł się zajrzeć do celi z umarlakiem, któremu drżała ręka, ale teraz kościotrup tkwił całkowicie nieruchomo. Rozczarowany smok, pozostawił więc szczątki we względnym spokoju, puszczając kilka wiązanek pod nosem.

Wyjście na powierzchnię spotkało się z głośnym westchnieniem ulgi u tawaif, która zgasiła swój wachlarz i zatknęła go sobie za podwiązkę.
Teraz pozostało im przejść przez miasto do bramy, by stamtąd odlecieć na wielkich, zielonych skrzydłach ku strzelistym górom. Chaaya zaczęła coś niepewnie napomykać o czarowniku, ale białowłosy bardzo szybko spacyfikował swoją krnąbrną partnerkę, nie dając jej ni cienia szansy, by choćby rozejrzeć się za kochankiem.

Gdy się unieśli w powietrze coraz wyżej i wyżej i… bardka mogła dostrzec granice tego świata. I to dosłownie. Widać było gdzie świat się kończy i rozpoczynają się dziwne ciemności i wiry powietrza oraz jakiejś materii. Świat ten miał swoje wyraźne krańce, jak olbrzymie ciastko unoszące się w oku burzy.
W górach robiło się zimniej, ale widoki były piękne. I nierealne. Te góry były ostre jak sztylety, a granie górskie były niczym krawędzie noża. Te góry wyglądały jak twory kapryśnego bóstwa, które od racjonalności wolało efektowność. Nic więc dziwnego że ciężko było dostrzec na nich jakiekolwiek ślady życia. Poza roślinnym.

Para nietypowych przyjaciół podziwiała majestatyczne krajobrazy pełni niewinnego uniesienia. Złotoskóra o wiele lepiej czuła się na świeżym powietrzu, choć nie do końca w jej naturalnym środowisku. Smok jednak w podniebnych przestworzach czuł się jak ryba w wodzie… jak bardzo, bardzo stęskniona ryba, która wywijała radosne beczki, serpentyny, wzloty i upadki, a wszystko to okraszone ostrym i chłodnym klimatem górskim, którego tak oboje lubili.
Niestety wbrew dumaniom bardki, góry okazały się puste, bez choćby najmniejszej dziurki w sobie. O jaskiniach i kryjących się w nich skarbach nie było więc mowy. Po dwóch kwadransach krajoznawczego przelotu, gad wylądował u podnóża skał, by Kamala mogła zejść na soczyście zieloną trawę, pokrytą różnokolorowym kwieciem. Tawaif od razu zaczęła pleść wianek, nucąc radośnie pod nosem, gdy drakon… wyżył się na starym, poskręcanym drzewie. Wpierw wyrywając je z ziemi a później roztrzaskując o skały. Zadowolony z siebie, zmienił swoją formę na bardziej kompaktową i począł zbierać “drwa” na ognisko, które sam chciał rozpalić metodą pocierania hubki i krzesiwa.

“Starczeee, wypluj mnie już! Zmęczyłam się!” Deewani słowiczek, zaćwierkała donośnie, mając dość nasycania swoich oczu widokami pożogi. “Jesteś strasznie monotematyczny… tylko zioniesz i zioniesz…” poskarżyła się butnie, chcąc zamaskować podziw jaki wywoływał w niej ogrom zniszczeń jednego takiego zionięcia smoczym ogniem.
~ Każdy jest krytykiem. Tylko że ja tam także rozrywałem i miażdżyłem lądując zadkiem na ludzikach. A przy okazji… ty tego nie rób , gdy będą mieli piki. To bolesne i wstydliwe wyrywać je potem z tyłka. ~ mruknął Starzec uwalniając Deewani.
“ HAHA! Na prawdę? Wyciągałeś sobie takie?! Chciałabym zobaczyć, HAHA!” zawołała rozbawiona chłopczyca, sprawdzając co się wydarzyło ‘gdy jej nie było’. “Bleee… Nimfetka.” mruknęła pod nosem, przeszukując swoje kieszenie w poszukiwaniu skarbów.
~ Może… kiedyś. ~ odparł Smok, choć zabrzmiało to bardziej jak: Może nigdy.
“Starzec tchórzy!” zakpiła dziewczynka i puściła się pędem wzdłuż ściany luster. “Wracam na górę, możesz iść spać, papa!”
Maska wróciła do swojej tworzycielki, która zdominowana przez mniej odważne emanacje, plotła właśnie sznury z polnych kwiatów.

Mijały kolejne minuty, do stokrotkowego wianuszka na czekoladowych włosach tancerki, dołączył wianek z jaskrów na perłowobiałej głowie smoka. Pokaźne sznury z żółtych dmuchawców tworzyły obojgu swoiste welony lub pelerynki, do których to dołączyły zaraz kolejne, rosnąc na ich barkach w prawdziwe kwieciste kaskady wonności i koloru.
Ognisko dalej nie płonęło. Nvery siedział nad piramidką drewna i kontemplował fakturę krzesiwa. Teorię posługiwania się tym ustrojstwem opanowaną miał do perfekcji, ale ciężej było z praktyką, tym bardziej, gdy każdą mozolnie ‚urodzoną’ iskierkę gasił wietrzyk prześlizgujący się między dolinami.
Chaaya nie popędzała swojego kompana dobrze bawiąc się sama ze sobą. W La Rasquelle ciężko było o słoneczną polanę pełną słodkiego zapachu kwiecia i choć wprawdzie na półplanie nie było słońca, to niebo w żadnym wypadku nie przypominało szarego kłębowiska wełny, gotowego przygnieść całą metropolię, kiedy tylko zechce.
Nawet szalona maska była zadowolona z takiego obrotu sprawy, bo bądź co bądź nadal była dziewczynką i dzieckiem, niewinne zabawy pasjonowały ją w równym stopniu co zakazane przez dorosłych „tajemnice”, toteż na razie hasała po trawie i pagórkach, ciesząc się z odmiany, jakbym było wyrwanie się z nudnej sypialni, która nie kryła w sobie już nic ciekawego.

Gad skapitulował w tym samym momencie, kiedy tancerka wspinała się na szczyt góry u której się rozbili, w poszukiwaniu nowych widoków i kwiatów. Albinos poczochrał się w zniechęceniu po włosach i opadł na miękką ściółkę, wpatrując się niebieskie niebo po którym ścigały się owieczki.
Jakby nazwali chmury ludzie z pustyni? Krowy? Tak… te tutaj były jednak „jałówkami”, toteż i nazwanie ich owieczkami nie wprowadzało zbyt wielkiego dysonansu.
Zamknąwszy oczy oddał się chwili odpoczynku, nie na długo jednak… jakieś zwierzątko podkradało się cichutko w jego kierunku i wkrótce długi cień padł mu na twarz.
- Poddałeś się? - spytała tawaif beztrosko.
- Nie da się pracować w taki wiatr - mruknął leniwie, otwierając jedno oko. Dziewczyna stała nad nim pochylona, opierając się dłońmi o kolana. Puszyste włosy spływały jej po twarzy, podtrzymywane delikatnym wianuszkiem. Girlandy z żółtych kwiatów leżały na niej jak królewski płaszcz, a podświetlona od tyłu słonecznym blaskiem, zdawała się wydawać rusałką lub nimfą nie z tego świata. Uśmiechała się ciepło i radośnie, wyraźnie szczęśliwa ze zmiany otoczenia. Nvery nie mógł nic na to poradzić, jak samemu się uśmiechnąć. Wyciągnął rękę i pogładził Jeźdźczynię po udzie, wyjmując z jej skórzanej podwiązki bojowy wachlarz.
- Czas na odrobinę magii! - Poderwał się do siadu i rozpalił broń, którą schował pod kopą drewna. - Masz ochotę na kiełbaskę z ogniska? W tych racjach żywnościowych są suszone ryby, kiełbasy i… coś warzywnego… albo grzybowego… placek jakiś?
- Kiełbaska może być i chlebek albo sucharki… masz wodę? Pić mi się chce… - Dholianka przycupnęła przy wesoło trzaskającym ogniu. Skrzydlaty podał niedawno co kupiony bukłak. Chaaya odkorkowała go i pociągnęła kilka głębokich łyków.

- Chciałbyś zobaczyć łuk i sukienkę jaką dostałam za wymianę artefaktu? - spytała po kilku minutach przyglądania się skwierczącemu mięsiwu kurtyzana.
- A no tak… masz je w tej ładnej torbie? - zainteresował się albinos, dotykając kolorowo tłoczonej skóry.
- Tak, jest bardzo pojemna… z zewnątrz nie wygląda, ale otwiera się trochę jak plecak - tłumaczyła zafascynowana łaniooka, otwierając klapę omawianego przedmiotu, gdzie otwór ściągnięty był rzemieniem. Wszystkie ścianki od wewnątrz i zewnątrz były zdobione starannymi tłoczeniami, tworząc jednolity krajobraz pełnej soczystej zieleni i owadzich motywów. - Dostałam do tego kołczaaan magicznych strzaaał… zobacz jaki piękny!

[media]https://i.imgur.com/JC11uaP.jpg[/media]

- Faktycznie bardzo ładny - przyznał grzecznie, wyciągając jedną ze strzał o skręconym ostrzu.
- O, o, o! A to mój łuk! Zobacz! Jest cały z metalu… ale jest leciutki jak te z drewna i jaki ciepły w dotyku? Waaaah… i te sploty i cięciwa… nawet ona wydaje się z metalu, popatrz, popatrz! - Bardka jeszcze mocniej się rozpromieniła, dostając uroczych wypieków na policzkach, gdy badała pod opuszkami niesamowitą broń. - Ciekawe czy brzmi jak harfa… - Trąciwszy cięciwę jak strunę w instrumencie, oboje pochylili się by nasłuchiwać. Nie usłyszeli żadnego dźwięku, toteż roześmiali się serdecznie i wymienili przedmiotami.

[media]https://i.imgur.com/22yZpPi.png[/media]

Teraz to tancerka badała strzałę, przyglądając się splotom grotu oraz o zgrozo… metalowej lotce, która w dotyku była zaskakująco miękka jak ptasie pióro! Wszystkie 20 pocisków zachwycały majstersztykiem wykonania, że kobiecie, było aż żal na samą myśl ich użycia w walce z wrogiem. Zdecydowanie jeden zostawi sobie na pamiątkę.
- Lekki… lżejszy od mojego… - Zamyślił się tymczasem młodzieniec podrzucając łuk w dłoni.
- Bo twój jest długi… - wyjaśniła panna, wyciągając fioletową kreację. - Więcej siły potrzeba, by go napiąć… i strzela prawie dwa razy dalej od mojego…
- Ooo… nie mogę się doczekać, kiedy nauczę się nim walczyć. - Rozmarzył się drakon, przyglądając się sukni. - Założysz?
- No co ty… miałabym się rozebrać przy aniołkach? - syknęła cicho w zawstydzeniu tawaif, pacając przyjaciela w kolano.
- No i cooo z teeego… weź przymierz… - Nvery podjudzał partnerkę z szeroki uśmiechem na twarzy. - Jak który podleci to go zdzielę przez łeb… o, albo zasłonię cię skrzydłami, chcesz?
- Nie… nie… nie trzeba już wpadłam na pomysł - stwierdziła Sundari, wstając z trawy i przykładając suknię do swojego ciała, zaczęła cicho śpiewać i wirować, a jej zielony strój drżąc od wzbierającej magii począł zmieniać się pod mocą iluzji. Po chwili prawdziwa pajęcza suknia opadła na kwiecie, a dziewczyna pokazywała się w identycznej, leżącej na jej ciele.
- I jak i jak? - spytała, wdzięcząc się i prezentując jak na przymiarkach u krawca.
- Ładna, ładna… dobrze się układa na biodrach tak… tak o. - Pokazała dłońmi co chciał przekazać, po czym zakręcił palcem w powietrzu by Dholianka się obróciła. - Nawet nie przeszkadza, że tyle odsłania w ramionach, lepsze to niż nogi.
- Racja… choć zdążyłam się trochę przyzwyczaić do ich dziwnej mody… - „Ich modą” Chaaya oczywiście określała wszystko, co nie należało do znanego jej świata… świata z pustyni. - Ostatnio kupiłam taką ładną zieloną, tu i tu ma rozcięcia, a tu niczego nie zasłania… - tłumaczyła w przejęciu, choć dobrze wiedziała, że białowłosy zna się na modzie tyle ile na budowie młyna i wcale tej „wiedzy” nie zamierzał w przyszłości pogłębiać.
- Ładna, ładna… - Ten powtórzył miło i spakował broń do torby.
- Szukałam też butów…
- BUTÓW?! - zapiał z fałszem gad. - Nic mi nie mów o butach!
- Ale…
- DOOOŚĆ! Nie chce o tym słyszeć! BLA BLA BLA… siadaj, jedzenie się zrobiło.

Po posileniu się, oraz po poobiedniej drzemce, przyszedł czas na zabawę. Na sielankowej równinie niewiele było zajęcia, toteż nic dziwnego, że po pewnym czasie oboje z poszukiwaczy przygód zaczęło się nudzić. Zagrali więc w berka, gdzie Kamala przegrała z totalnym kretesem siedem do zera, ale szybko się odbiła podczas pokazowych kalamburów, gdzie to smok okazał się totalna nogą. Wkrótce nie za bardzo mieli co do roboty, więc wyruszając na ostatnią podniebną przejażdżkę, przenieśli się z zabawą do miasta. Miejsce to nie było trudne do zwiedzania, ani wielce zaludnione, toteż łatwo zapamiętali i zbadali dokładnie całą jego topografię. Pozaglądali do sklepów, posprawdzali tawerny. Dwa razy w panice (oczywiście tylko bardka panikowała, ale gad dzielnie się z nią solidaryzował) uciekali przed psim patrolem i przemyszkowali jeden pustostan.
Wkrótce wesoły nastrój kobiety zaczął ustępować zmartwieniu. Nie pomogły ni prośby, ni groźby, ni zabawa w: „Powiedz co widzą moje oczy”, ani „Wyraz na ostatnią literę”.
Bardka coraz częściej zachodziła w miejsca wszelakich wyjść z lochów, w nadziei, że poczuje swojego kochanka. Martwiła się czy nie zabłądził, czy nic mu się nie stało, czy pomimo popsutych planów bawił się dobrze, czy był głodny, czy nie martwił się o nią i czy nie pokłócił się z jakiegoś powodu ze smoczycą.
Na nieśmiałą propozycję ze strony Nveryiotha, że mogliby pójść i ich poszukać, ofukała go jak bure szczenię. Po pierwsze nie wiedzieli, którym dokładnie wejściem para zeszła do lochów, oczywiście tawaif obstawiała, że tym samym, którym weszli za pierwszym razem, ale… nigdy nic nie wiadomo! Po drugie podziemia były labiryntem… a co jeśli oni by się zgubili? A co jeśli mieliby się z wychodzącym czarownikiem i teraz to on zachodziłby w głowę gdzie się podziali? A gdyby zostali zaatakowani? Uruchomili jakąś pułapkę? Wybuchłaby wojna? COKOLWIEK?!
Nie… musieli czekać, czekać i się modlić na szczęśliwy powrót czarownika.

Czekali więc cierpliwie, umilając sobie czas wędrówkami. Ona mając nadzieję, że Jarvis z Godivą wrócą z podziemi, a on licząc, że barde znudzi się czekanie na nich, i że tamta dwójka nie wróci nigdy. Te nadzieje zostały szybko zgaszone, gdy Sundari poczuła umysł swego kochanka w zasięgu ich telepatycznej więzi.
- Wracają! Wracają! - zawołała podekscytowana dziewczyna, łapiąc swojego partnera za bladą rękę.
- Wielka szkoda… ał… a to za co? - syknął gad, rozmasowując żebra.
- Za darmo… rozdaje, ciesz się - burknęła butnie tancerka, strosząc się dumnie jak pawiczka.
- Za darmo… ciesz się… - przedrzeźniał ją chłopak, tym razem zręcznie unikając ataku. - HAHA!
- Nie ciesz się tak, bo drugi raz nie spudłuje - zarzekała się dziewczyna, jeszcze chwilę sprzeczając się z kompanem w radosnym oczekiwaniu, wyjścia czarownika na powierzchnię.
Jarvis i Godiva wyszli po kilku minutach przez wrota. Ona z obwiązanym opatrunkiem ramieniem i dumnie dzierżąc czerwony ogon, ucięty zapewne przeciwnikowi. I On… lekko kulejący i z obwiązaną lewą nogą.
- Zwyciężyliśmy! - krzyknęła donośnie smoczyca, radując się swoim triumfem. Niestety w pojedynkę, bo ani tawaif ani jej skrzydlaty nie zwrócili na nią uwagi. Kamala podbiegła do czarownika a jej szeroki uśmiech ustąpił grymasowi przerażenia i zmartwienia.
- Nvery! Szybko… pomóż mu! - zawołała nadopiekuńczo dopadając rannego z jednej strony, gdy zielonołuski zrobił to z drugiej. Mag już wiedział, że drakon tylko udawał nieprzyjemniaczka i tak na prawdę bardzo się troszczył, nie tylko o komfort kurtyzany, ale także… swój i przywoływacza.
- Może ja cie poniose… co? Tak… tak będzie lepiej… - stwierdził lekko skonsternowany, łapiąc okularnika w pasie, by go przestawiać jak figurkę.
- OSTROŻNIE! CZYŚ TY ROZUM POSTRADAŁ! - wrzasnęła wściekle brązowooka tłucząc albinosa na odlew. Ten zdębiał, zmieszął się, zgarbił i odstawił Jarvisa z powrotem na ziemię.
- No… ale ja chciałem dobrze… prawda? Powiedz jej, żę chciałem… - odezwał się błagalnie gad, nie wiedząc już co ma robić.
- Chciałeś dobrze, chciałeś. - potwierdził czarownik i dodał. - Nie ma się co przejmować. To nie jest poważna rana. Zajrzymy do miejscowego uzdrowiciela i on podleczy mnie i będę fikał jak zając. -
Godiva zaś była zbyt zadowolona ze swego trofeum i dumna ze swego zwycięstwa, by przejmować się takimi detalami jak ignorowanie jej.
- Jest aż tak źle? AŻ TAK ŹLE?! - zawołała Dholianka, a w jej oczach od razu pojawiły się łzy, to podziałało orzeźwiająco na Nverego.
- O-o… on wcale tak nie myślał, nie, nie… źle to rozumiesz… on wcale nie myśli, że nie dasz rady go uleczyć… Nie płacz! Nie płacz… już raz na dziś wystarczy… bogowie… za co? ZA CO?! - młodzik miotał się z lewa na prawo, nie wiedząc, czy ma podtrzymywać rannego mężczyznę, czy może rozdygotaną dziewczynę.
- Oj tam. Ja mu mówiłam żeby użył różdżki, ale nieeee… Nasze rany nie są na tyle poważne, by marnować ładunki w magicznym przedmiocie. - westchnęła Godiva zerkając na całą trójkę, a i Jarvis starał się uspokoić dziewczynę.
~Nie martw się jamen. Nic mi nie jest. To nie jest ciężka rana. Bez magii pewnie wylizałbym się w przeciągu tygodnia, albo dwóch. Z leczniczą magią, pewnie to będzie kwestia jednego drobnego czaru.
- Przymknij się! Przymknij ty durna… to twoja wina! TWOJA!... - zawołała nienawistnie kurtyzana, chcąc rzucić się z rękoma na wojowniczkę. Jej smok był jednak szybszy, a może po prostu wiedział, że to musiało nastąpić, bo złapał kobietę jak pacynkę, kneblując jej usta własną dłonią i odciągając kilka kroków w tył.
Bardka wierzgała dziko, krzycząc i piszcząc jak rozjuszona fretka podczas rui.
- Idźcie do medyka… idźcie… będziemy nad rzeką… - Pobladły do tego stopnia albinos, wyglądał prawie jak przeźroczysty, gdy złapał pod pachę wściekłą żmijkę z pustyni i nie zważając na zadrapania oraz na wszeteczne klątwy do siedemnastego pokolenia jego “dynastii”, ruszył jak gdyby nigdy nic przed siebie. Byle dalej od zarzewia konfliktu.
- Chodź chodź. - stwierdził czarownik, który dla odmiany musiał odciągnąć zaczerwienioną na twarzy smoczycę i szklących się oczach, która najwyraźniej nie wiedział czy jest bardziej wściekła czy rozżalona. Na pewno była dotknięta tych wybuchem wściekłości.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline