Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-04-2018, 11:56   #623
Ehran
 
Ehran's Avatar
 
Reputacja: 1 Ehran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputację

Obudził się. W jakimś pomieszczeniu. Wyczuwał, że jest przyjemnie ciepło. Jak to w nagrzanych pomieszczeniach było. Leżał na ziemi. Chociaż nie, zaraz gdy podniósł głowę okazało się, że to chyba jakiś materac. I był przykryty śpiworem i kocami. Kilkoma bo przecież w pojedynkę każdy, ludzki rozmiar był dla niego za mały. Jednak gdy uniósł głowę poczuł też palący ból w trzewiach i kończynach. No tak. Rany. Przecież został ranny. Tyle razy. Ale chyba nie był u wroga. Wróg nie zostawiłby powieszonych pochew z jego ostrzami na krześle po drugiej stronie pokoju. A wisiały. Chociaż te parę kroków wydawało się sporym wysiłkiem. Gdy podniósł się zobaczył też resztę. M 60 z taśmą i granaty. Leżały trochę dalej na jakimś regale. Ale ktoś wszedł. Usłyszał go albo może i tak miał wejść. Cieplna sylwetka dorosłego człowieka. Chociaż z wyraźnie zarysowaną kaburą przy pasie.
- O. Wstałeś. Dobrze, nie byliśmy pewni czy wyjdziesz z tego. Kiepsko wyglądałeś jak cię znaleźliśmy. - powiedział jakiś młody męski głos zatrzymując się na środku pokoju i przyglądając się siedzącemu mutantowi. Póki człowiek stał a mutant siedział to ten pierwszy nawet wydawał się wyższy.
- Rany, chłopie jaki ty jesteś ciężki. Już myśleliśmy, że cię tutaj nie damy radę dowlec. - uśmiechnął się facet i podszedł do stołu przy jakim było krzesło z hebanowymi ostrzami. Przy okazji więc zablokował najprostszą drogę do nich mutantowi na materacu. Mężczyzna sięgnął jednak po dzbanek stojący na stole i nalał do niego jakiejś chłodnej cieczy. - Chcesz pić? Napij się. - powiedział stając przed Babą i podając mu metalowy kubek z nalaną cieczą. Pomysł z piciem wydawał się być świetny bowiem Babę suszyło strasznie. I czuł jakieś zawroty głowy, wzrok jakoś miał trudności zogniskować się na jednym punkcie przez dłuższą chwile. - A w ogóle to co pamiętasz ostatnie? - zapytał mężczyzna z kubkiem. Baba zaś pamiętał. Szatkowaną ołowiem z kutrów łódź pełną nowojorskich żołnierzy, potem te kutry w porcie, nocną walkę z nimi, te zniszczenie jakie siały w porcie, jeszcze potem jak biegł gdzieś z karabinem chcąc zmienić pozycję by je znów zaatakować iii… No gdzieś tutaj to pamięć mu się urywała. Dopiero teraz jak się obudził “tutaj” na tym materacu.

Baba chciał coś powiedzieć, ale z jego gardła wyszedł jedynie nieartykułowany odgłos, przypominający po trosze ocierające się o siebie kamienie a po trosze powiew wiatru w szczelinach pomiędzy niedopasowanymi deskami starej górskiej chałupy.
Baba sięgnął po wodę. Okazało się, że jest to trudniejsze, niż się spodziewał. Miał spory problem z ocenieniem odległości a obraz nadal momentami się mocno rozmazywał, by po chwili się poprawić tylko po to by się złośliwie rozdwoić i znów przejść w stan zamglenia. Potrząsanie głową okazało się jeszcze gorszym pomysłem, sprowadziło jedynie nieznośny ból głowy na biednego mutka.
Wybawił go dopiero mężczyzna, wciskając dosłownie kubek wody w wielką dłoń Baby.
Woda była cudowna. Ukoiła ból gardła. Nieco. Tylko ktoś naprawdę spragniony potrafi w pełni docenić, czym dla człowieka tak na prawdę jest woda. Ten życiodajny płyn. Chłodny, kojący i nieskończenie świeży, nawet, gdy w rzeczywistości jest to tylko jakaś bagienna woda.
- Ba... Baba jestem. A ty? - przywitał się Bosede grzecznie.
- Ba... Baba pa... pamię... pamięta kutry. Tak. Kutry w por... porcie. Żołnierze w wodzie. Chcieli po... powiesić... Kar... bozia u...pan szeryf i... tatuś Alice... ogień z kut... kutrów... - mamrotał Baba nieskładnie i niewyraźnie przez nadal ochrypłe gardło. Potem zamilkł, starając sobie przypomnieć co było dalej.
- I Tu. - zakończył nieco nieskładnie, chcąc powiedzieć, że nic więcej, tylko "tu" czyli gdziekolwiek obecnie był.
- Gdzie... Gdzie jest tu?

- Jesteś w naszym FOB. Ja jestem Beta 3. Dalej jesteśmy w Cheb. - powiedział mężczyzna sięgnął po jedno z krzeseł i usiadł na nim naprzeciw Baby. Czyli wedle słów mężczyzny byli w jakiejś wysuniętej bazie. Ale w polowych warunkach to mogło oznaczać po prostu obóz. Pomieszczenie było na tyle uniwersalne, że właściwie mogło być czymkolwiek i gdziekolwiek.
- Trochę cię podreperowaliśmy. Możesz przez jakiś czas odczuwać zawroty głowy, nudności tego typu dolegliwości. - mężczyzna wskazał żółto - czerwoną plamą twarzy gdzieś na olbrzymią sylwetkę rozmówcy. Chociaż gdy ten siedział na podłodze a Beta 3 na krześle to nie było to aż tak widoczne. - Znaleźliśmy cię przy rzece jak przestałeś reagować na wezwania przez radio. Myśleliśmy, że może ci radio siadło. Bo nam też przez te robactwo. No ale jednak to nie było to więc jak cię znaleźliśmy przytargaliśmy cię tutaj. - rozmówca mutanta trochę streściła trochę uzupełnił to co Baba pamiętał z własnych wspomnień.

- Baba przeprasza. Bo Baba ciężki. Trudno musiało być przenieść Babę tu. Mama mówiła Babie, nie jedz tyle, bo będziesz gruby jak tatuś. Ale Baba nie słuchał. Mamusia gotowała tak dobrze... - Mutant na chwilę zamilkł, jakby porwały go dawne wspomnienia. Jakby na potwierdzenie jego słów, w jego brzuchu zaburczało głośno i nieco żałośnie...
- Gdzie jest tu? - powtórzył, gdyż odpowiedź bety nie rozjaśniła mu tej kwestii. Po chwili postanowił jednak sprecyzować. Ludzie niestety czasem nie rozumieli Baby. Baba wiedział, że to jego wina, był mało mądry i czasem nie potrafił ująć myśli w odpowiednie, zrozumiałe dla innych słowa. Było to strasznie frustrujące i... przygnębiające... - Gdzie w Cheb?

Potem jego myśli popłynęły do bliskich mu osób.
- Baba jestem. A ty? - wypalił nagle, jakby się dopiero obudził. Wyciągnął rękę do mężczyzny by się przywitać. - Beta 3 to... jak ma pan na imię? - wyjaśnił. A gdy mężczyzna podał mu rękę, Baba podziękował za ocalenie mu życia, używając już prawdziwego imienia.

- Ted. - powiedział po chwili wahania Beta 3 nim podał wyciągniętą dłoń Babie. Przy jego wielkich łapach dłoń mężczyzny wydawała się drobna jednak tak to wyglądało z prawie wszystkimi ludźmi i ich rozmiarami względem Baby. - A jesteśmy… W Cheb. Ciężko wytłumaczyć. Po prostu jak będziesz z nami wychodził to sam zobaczysz. - odpowiedział po chwili wahania i pomagania sobie przy tym gestem dłoni.

- Co z Moniką, Jenny i Timem? Co z szeryfem, panem Patrickiem, Willem, Chomikiem, Psem, i resztą w Bunkrze? Co z Kelly, panem tatą Alicji i Alicją? Co stało się z kutrami, gangerami i żołnierzami? Nadal chcą wieszać ludzi? - pytał nieco nieskładnie Baba.
Baba był zdezorientowany. W jego głowie nie pojawił się jak za dawnych czasów komunikat o priorytetach misji. Nie miał podyktowanych obiektów do terminacji czy celów do osiągnięcia. Czuł się zagubiony. Dlatego pierwszym instynktem było zapewnienie bliskim mu osobą ochrony... a raczej, w tej sytuacji odnalezienie ich i upewnienie się, że są cali i zdrowi.

- Nie wiemy co z Alfą ani co się dzieje na Wyspie. Straciliśmy kontakt kilka dni temu. Gdzieś od czasu jak ci z NYA i z Detroit wzięli się tam za łby. Mieliśmy nadzieję, że ty będziesz lepiej zorientowany w sytuacji. - przyznał po krótkim westchnieniu Ted. Widząc, że pacjent osuszył kubek wziął go od niego i podniósł się z krzesła by wrócić do stołu i dzbanka na nim. Mutant rzeczywiście odczuwał nadal dolegliwości związane z zawrotami głowy i kłopotami z koordynacją wzroku na jednym punkcie ale chociaż pragnienie mu w znacznej mierze ustąpiło.
- Nie wiem kogo nazywasz Alicją i jej tatą. Więc nie wiem o kogo pytasz. - powiedział nalewając do kubka wody z dzbanka. Potem ponownie wrócił na swoje krzesło przed materacem zajmowanym przez Bosede i podał mu znowu pełny kubek. - Kutry mocno oberwały, Zwłaszcza ten większy co płynął na przedzie. Ktoś wystrzelił w niego rakietę. I oberwał czym ciężkim już wcześniej. Ale mimo to udało im się odpłynąć w górę rzeki. I w nocy szybko straciliśmy z nimi kontakt. Nie wracały do tej pory. Więc nie wiadomo gdzie są. - streścił najważniejsze dane na temat kutrów. Potem jakby nagle sobie coś przypomniał bo spojrzał bystrzej na rozmówcę.
- To wszystko było zeszłej nocy. Teraz jest wieczór. Właściwie noc już się zaczyna. - wyjaśnił upływ czasu jaki dzielił wyrwany kawałek pamięci jaki Baba przespał. - Z Nowojorczykami i tymi z Detroit nadal się chyba nie lubią. Cały dzień z Wyspy dobiegały odgłosy walki. Przestały dopiero pod koniec dnia. Część Runnerów przebiła się tutaj w nocy. Tuż po odpłynięciu kutrów. Amfibią. M 113 właściwie. No ale potem gdzieś pojechali. Może w górę rzeki za tymi kutrami, kto wie. Też straciliśmy z nimi kontakt. - mężczyzna rozłożył ręce przyznając się do swojej niewiedzy.
- A rano był ślub. U Runnerów. Dwie panny młode. Na tym głównym moście. I jakoś został ten most pod opieką szeryfa jako strefa buforowa między jednymi a drugimi. W każdym razie ci z NYA trzymają się wschodniego krańca a gdzie pojechali ci z Detroit to cholera ich wie. Ale gdzieś pojechali. Nie mamy jednak aż tylu ludzi by złapać wszystkie sroczki jakie chcielibyśmy złapać za ogonki. - Beta 3 znowu westchnął bolejąc nad brakami jakie im doskwierały. Ciężko było w kilka osób obstawić i Cheb, i Wyspę, i okolice. A wedle tego skróconego sprawozdania jakie przedstawił to wszędzie ostatnio coś się działo.

- Dziękuję panie Ted. - rzekł Baba odbierając kubek z jego rąk. - Baba by też coś zjadł... - zapytał nieśmiało.
Baba ugryzł się w język. Chyba Alicja nie chciała by mówić o jej tacie... głupi Baba... zapomniał, że go prosiła... czy coś jeszcze mówiła? Nadal Babę bolała głowa, poprzedni dzień... wydarzenia zlewały się i wirowały nieco nieskładnie, a do tego bolała go głowa i chciało mu się jeść.
Baba wzruszył ramionami, dając Tedowi do zrozumienia, że nie jest to takie istotne.
Baba słuchał dalej.
Bosede pokiwał zadowolony głową. Kutry odpłynęły. Na chwilę mieli spokój... wrócą... Moloch zawsze wracał... ale nie dziś.
Dobrze, że była noc. Noc lubiła Babę, a on ją. powietrze jakoś nocą pachniało lepiej, panowała cisza i ludzie nie gapili się na Babę.
- Gangerzy zabrali nam naszą amfibię... - Baba posmutniał trochę, jak dziecko, które żali się mamusi, że silniejsi chłopcy zabrali mu plastikowy samochodzik. Oczywiście, ktoś na pewno ją zabrał... załoga Bunkra nie mogła się bronić przed taką ilością ludzi... Ale to była przecież ich amfibia....
Informacja o ślubie wprawiła Bosede w konsternację. - Myślałem, że oni się strzelali i takie tam. Przerwali zabijanie na... na ślub? Kto się tam żenił?
- Jakie pan ma plany panie Ted? Baba by chętnie poszedł do domu... to znaczy... do bunkra. Baba chce odnaleźć przyjaciół. - stwierdził Baba, powoli zaczynając planować nocną wyprawę.

 
Ehran jest offline