Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-04-2018, 17:17   #624
Leminkainen
 
Leminkainen's Avatar
 
Reputacja: 1 Leminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputację
- Taki miałam plan żeby zostać - Nico pociągnęła malutki łyczek żeby się rozgrzać po czym owinęła się kocem - Tylko w tym tempie niedługo nie będzie gdzie zostawać… Mam nadzieje że ktokolwiek wygra nie będzie miał ochoty bawić się w ganianie po bagnach za cywilami więc po paru miesiącach będzie można wrócić, raczej wątpię żeby chciało im się wysadzać budynki i port więc jeśli ludzie i sprzęt przetrwają to jest szansa na odbudowanie tego co było, jeśli nie… no cóż wiosna to chyba dobra pora na powrót na północ, choć to będzie dłuższa wyprawa…


Obydwaj towarzysze popatrzyli na Kanadyjkę i na siebie nawzajem i jeszcze gdzieś w magicznie wręcz przyciągający wzrok ogień w piecu. Zmarznięte ciała przyjemnie odbierały jego kojący żar. Tak światło jak i ciepło ognia zdawało się skrajnie kontrastować ze światem nocnej ulewy jaka biła w ziemski padół zaledwie kilka kroków dalej. Najpierw Matt zaciągnął się ponownie z butelki a potem przekazał ją koledze. Daney też potrzymał chwilę butelkę nim z niej skorzystał.

- A jak nam przeszkodzą? No my to możemy sobie wziąć łódź i przypłynąć tutaj na noc czy dwie. Ale tak wszyscy? A krowy? Krowy na łódź nie wsadzisz. Jakoś inaczej trzeba będzie. - Daney popatrzył z zamyśleniem w otwarty otwór butelki i w końcu wziął z niej łyka. Otarł usta rękawem i przekazał butelkę zastępczyni szeryfa.

- No i w jeden dzień to też się nie zabierzemy. Jakoś trzeba będzie to po kawałku. Najlepiej by się nikt nie skapnął. Ale i tak trzeba będzie nawet stąd wypływać na jezioro. - Matt zakaszlał brzydkim kaszlem starego gruźlika, w końcu splunął flegmą w ogień zanim podjął rozważania o kłopotach jakie na nich zapewne będą czekały w związku z tą przeprowazką z Cheb.

- Mówiąc szczerze to liczyłam że znajdziemy jakąś groble, ale pastwiska nie muszą być bezpośrednio przy obozie, choć krowy też nie powinny być na podmokłych - Nico wyciągnęła stary garnek z szafki i postawiła przy ogniu po czym zalała wodą - Głównym pytaniem dla mnie jest czy istnieje gdzieś miejsce do ucieczki i jakie możliwości oferuje, Nowojorczycy raczej wszystkich nie wymordują jak wygrają ale z gangerami głowy bym nie dawała więc jeśli się okaże że to oni wygrają to wolałabym być daleko jak będą świętować, zresztą nawet teraz los krów nie jest pewny bo może będą chcieli zrobić hekatombe przed wyjazdem do Detroit a nawet jakbyśmy mieli grupę doświadczonych kowbojów to dogonienie grupy krów z konnymi nie jest trudne jak masz terenowy samochód, stratowaną przez stado trawę to po paru dniach nawet mieszczuch rozpozna z jadącego samochodu - Nico dorzuciła do wody susz owocowy z torebki strunowej wyciągniętej z plecaka - To co teraz robimy to szykowanie się na worst case scenario, który niestety jest bardzo prawdopodobną opcją.

Po dłuższej wypowiedzi Kanadyjki jej obydwaj tubylczy towarzysze wyraźnie zmarkotnieli. Najpierw jeden upił łyka z butelki a potem kolejny. Matt splunął aDanej westchnął i też wstał. Zaczął przy czymś grzebać w swoim plecaku i po chwili wyszedł z kawałkiem zwoju w rękach.
- Zarzucę. Może coś się złapie do rana. Będzie na śniadanie. - powiedział nieco unosząc żyłkę w górę i zaczął ją szykować do zarzucenia.

- No kiedyś od nas to prowadziła tu droga. Bo to środek wypoczynkowy był. Ale ja zalało. Czy dało by się tamtędy przejść z krowami… - Matt podrapał się po zarośniętym szarawą szczeciną policzku na znak, że ciężko mu oszacować takie szanse. Spojrzał pytająco na Daney’a ale ten tylko wzruszył ramionami przyznając się do podobnej niewiedzy. - Wszystko tutaj zalało. Ten sklep stał kiedyś ładny kawałek od rzeki a nie w rzece. - mruknął wskazując na przegniłą podłogę na jakiej stali albo siedzieli.

- Myślisz, że to ci z Detroit wygrają? - po chwili milczenia Daney podniósł głowę znad szykowanej pułapki na ryby i zerknął na Kanadyjkę. Ten scenariusz zdawał się go bardzo martwić. - No ci z Nowego Jorku wyglądają na mocnych. Mają pełno ciężarówek i w ogóle. Wyglądają jak prawdziwi żołnierze. Wesz, mundury, karabiny i takie tam. Myślisz, że Runnerzy mogą ich rozwalić? - rybak wydawał się mieć wątpliwości co do takiego scenariusza ale też i może trochę też by wolał by jak już to żeby mundurowi dołożyli skórzanym kurtkom.

- Ja słyszałem, że szeryf za nimi nie przepada. Tymi chłopaczkami od pana prezydenta. Mówi, że to nie są tacy żołnierze jaki kiedyś. -
Matt podzielił się swoją uwagą na ten temat zerkając to na towarzysza to na towarzyszkę przy piecu.

- A on za kimś przepada? I kiedyś wszystko było inne to szkoda gadać. - Daney wstał z naszykowaną pułapką i podszedł do płaszcza który zaczął nakładać na siebie. - Cholera nadal leje. - skrzywił się gdy spojrzał przez rozwalone okno dawno bez szyb jakby uświadomił sobie, że musi tam wyjść.

- Z cukru jesteś? - zapytał z ironicznym uśmieszkiem Matt ale uśmiech zepsuł mu atak kaszlu. Rozkaszlał się i w rewanżu teraz Daney się krzywo uśmiechnął po czym nałożył kaptur i wyszedł na zewnątrz. - A ta terenówka. No jakby mieli to tak. Ale myślisz, że mają? Nie widziałem żadnego samochodu. Po Brianów przypłyneli nad ranem jakąś łódką. Ale samochodu nie widziałem. Nie to co w zimie jak całą kawalkadą przyjechali. O razu ich było widać, że przybyli. Znaczy no jak już się pokazali. Bo jakby musieli z buta to może nie chciałoby im się łazić po bagnach i lasach? - Matt dalej snuł swoje rozważania zastanawiając się na głos nad całą tą sytuacją.

- Wygrana Det to byłby gorszy wariant, Nowojorczycy mają parę fajnych zabawek ale są daleko od domu, Det jest na wyciągnięcie ręki i ściągnięcie posiłków nie powinno być problemem, to że nie widzimy ich samochodów oznacza tylko że nie widzimy ich samochodów, doskonale wiemy że je mają i nie podejrzewam żeby silniki z wszystkich przełożyli do łodzi, obawiam się że mogą mieć jakieś odwody, z kolei Nowojorczycy pewnie mają tyle ile widzimy i tu się rodzi pytanie czy ten ich pułkownik Harrison przewidział siłę możliwego oporu, bo jeśli nie to mają daleko do domu jeśli będą chcieli zawołać mamę na pomoc, jeśli to miała być szybka akcja “wchodzimy łapiemy co chcemy wychodzimy” to kiepsko. Myślę że łódki obecnie wynikają z tego że Det jest głównie zainteresowane Wyspą ale nie znaczy to że jak skończą nie zainteresują się małą niepokorną osadą, zresztą nawet jak przegrają z Nowojorczykami to może się okazać że jak armia pojedzie to kogoś tu przyślą żeby świadek porażki nie przeżył

Obydwaj mężczyźni zasępili się ponownie gdy usłyszeli opinię zastępczyni szeryfa na temat aktualnej sytuacji i możliwych jej konsekwencji.
- No nie wiem. - powiedział w końcu Matt. Daney zdążył wrócić otrzepując płaszcz z wody i z lubością wracając do ciepła bijącego z rozpalonego i rozgrzanego pieca. - W zimie się w końcu dogadaliśmy z Runnerami może i teraz by się udało. A w zimie byli wściekli za Custera i jego ludzi. I coś wam powiem na mój rozum to Runnerzy może są jak diabły ale to nasze diabły. Wiemy czego się spodziewać. A ci z Nowego Jorku? Nie wiadomo. Na razie są zajęci tam na Wyspie ale jakby skończyli? - mężczyzna zakaszlał ale tym razem nie splunął.

- E tam, źle do tego się zabieracie. - Daney chuchnął w zmarznięte ręce i znowu wystawił je do ognia. - Trzeba się trzymać od nich wszystkich z dala i dogadać się z tymi którzy tu zostaną. - Daney zdradził im swój pomysł na wybrnięcie z tej niewesołej sytuacji.

Daney, ma racje dlatego szukamy miejsca z dala od nich wszystkich, może uda sie dogadać może nie, ale lepiej mieć plan B. Wiem że pogoda jest beznadziejna a cała wyprawa to jeden wielki wrzód na dupie ale uwierzcie mi, wolę żebyśmy ją odbyli niepotrzebnie i żebyście mi ją jeszcze jak będę ze starości umierać na łożu śmierci wypominać niż żeby się okazało że trzeba będzie wyprowadzić gdzieś mieszkańców Cheb a my nie będziemy mieli pomysłu gdzie uciekać


- Znaczy wiesz Nico, ja rozumiem. I szeryfa i ciebie. No to niezły pomysł z tym ośrodkiem co tam płyniemy. Chyba ciężko by było teraz znaleźć lepsze miejsce. Znaczy właściwie jeszcze nie wiemy czy takie dobre no ale to rano się sprawdzi. Po prostu to wcale nie musi oznaczać bezpiecznego miejsca bo czy jedni czy drudzy jak będą chcieli to nas dorwą i tutaj. A jak nie nas to tych co będą musieli pływać do Cheb albo na jezioro. O to mi chodziło. - odezwał się Matt jakby się poczuł, że Nico ma do niego jakieś pretensje czy oskarża o coś. Mówił dość ugodowym tonem próbując wyjaśnić o co mu chodziło by zastępczyni szeryfa nie miała do niego żalu.

- No. A ja mówię, że nasz szeryf wielu obcych nie trawi ale często ma nosa. A tych od pana prezydenta coś nie trawi. Znaczy tych od Guido też ale no ci to wiadomo. To jakby miał rację to jedni są drugich warci i dla nas wcale nie lepsi. - dodał swoje Daney zerkając z przekonaniem na swoich towarzyszy.

-Nie Matt, ale dziś już nie ma wielu bezpiecznych miejsc, a to będzie bezpieczniejsze niż Cheb jeśli coś pójdzie nie tak -Nico sięgnęła do garnka - A mam nadzieję że nie pójdzie, herbata już gotowa - dodała Nico zaciągając się aromatem maliny i dzikiej róży
 
__________________
A Goddamn Rat Pack!
Leminkainen jest offline