Zapalone smolne szczapy zostały rzucone pod fladry opasujące obóz; w ich świetle kawałki czerwonego płótna rozpięte na sznurze wydawać się musiały wilkom językami ognia, znienacka wyrastającymi z mroku; wycia osłabły, ale wciąż w mroku łyskały ślepia głodnych drapieżników.
Konie były dobrze ułożone i po chwili paniki, zaczęły się uspokajać. Spętano im przednie nogi i przywiązano do palików, a ludzie głaskali je po łbach i uspokajająco szeptali do uszu.
Cedryk wyjął ze swych juków arbalestę i mechanizm do napinania kuszy. Po przygotowaniu broni kilka minut wpatrywał się w ścianę lasu, po czym szybko podniósł broń do ramienia i strzelił. Rozległ się gwałtowny, urwany skowyt. Cedryk zaśmiał się urągliwie, krzycząc kilka obco brzmiących słów. Odgłosy wilków ucichły, a Cedryk zabrał się do ponownego nabijania broni. Wezwał zakonników, by dorzucili do ognia.
Wtem jakaś ciemna smuga bardzo szybko zaszarżowała na dowódcę, obalając go z nóg! |